Wysoki i szczupły mężczyzna siedział przed monitorem komputera i oglądając w Internecie króciutki, lecz treściwy reportaż, uśmiechnął się nieprzyjemnie. Niewiele brakowało do tego, aby jego zadanie było wreszcie zakończone. Bardzo niewiele. Wystarczyła odrobina cierpliwości i odczekanie na właściwy moment.

Ach, jakże było mu szkoda tego biednego dzieciaka, którego nazwisko było na ustach wszystkich od paru tygodni. Cóż, niedługo ludzie będą go żałować jeszcze bardziej. Postukał w ekran i po paru sekundach zamarł, widząc znajomą twarz. Nie spodziewał się jej ujrzeć ani teraz ani nigdy.

Snape?! Co on robi przy tym smarkaczu?!

Zawsze umiał znaleźć sobie dobre zajęcie, ale żeby niańczył małego Pottera?! Severus? Toż to niedorzeczne.

Część z relacji prasowych i internetowych sugerowała bardzo niezdrową relację między nimi. Biedny Harry rzekomo znalazł się w podobnej sytuacji, co w domu wujostwa, ale teraz całkowicie był zdany na łaskę i niełaskę swojego opiekuna, który niecnie wykorzystywał swoją pozycję i przewagę nad podopiecznym. Z drugiej jednak strony ta sama prasa rozpływała się nad niezwykle dobroczynnym wpływem nowej odsłony pionierskiego programu resocjalizacji więźniów, a przypadek Severusa Snape'a określany był za wyjątkowy. Nietypowe było to, że pozwolono mu w takiej formie opiekować się Harrym Potterem. Podlegał kontroli i obserwacji, jednak na pewno nie tak, jak miałoby to miejsce w innym, podobnym programie resocjalizacji.

Coś tu nie pasowało. O ile pamiętał, Snape nie znosił takich zadań. Zawsze sam, zawsze na uboczu, nie ściągał na siebie uwagi innych. Teraz zachowywał się, jakby chciał skupić na sobie wzrok otoczenia. Nie, inaczej. Jakby chciał skoncentrować go na swoim kalekim podopiecznym.

Ciekawe tylko, co chciał przez to osiągnąć? O czyją uwagę mu chodziło?

Kto nim kierował, bo to też nie ulegało wątpliwości, że nie działał sam. Czyżby sam Dumbledore nim kierował? To było bardzo w stylu starucha. Ale czy na pewno to on za tym stał? Jeśli tak, co zamierza w ten sposób osiągnąć?

Jego uwagę na pewno zwrócili i choć powinien się mieć na baczności, nie mógł się oprzeć pokusie i nie nawiązać kontaktu. Nie był głupi. Zdawał sobie sprawę, że akurat na to Severus czeka.

Bez wahania wystukał na klawiaturze parę słów i wysłał wiadomość na znany mu adres mailowy. Nie czekał na odpowiedź, lecz dalej obmyślał sytuację.

Ciekawy był reakcji na maila i tego, czy Severus spotka się z nim w stałym, umówionym miejscu.

— Zobaczymy, jak długą masz smycz, Severusie — mruknął, ponownie wracając do zdjęcia Snape'a pochylonego nad chłopakiem na wózku.

Oparł się wygodnie i z wyraźną przyjemnością wgryzł się w chrupiące, słodkie jabłko. Oczami wyobraźni widział, jak się wszystko układa zgodnie z jego oczekiwaniami. Musi poczekać jeszcze odrobinę dłużej i odsunąć pewne przeszkody.

Czasami było warto poczekać i zebrać słodsze owoce. Niemal z czułością przesunął palcem po zdjęciu, ale jego twarz wyrażała lodowatą żądzę mordu.

— Już niedługo. Już niedługo dokończę swoje arcydzieło. Będziesz najważniejszym elementem.

ooOoo

Było późno i po raz kolejny w tym tygodniu Harry został z bliźniakami, którzy dotrzymywali mu towarzystwa. Całe szczęście, że nie mieli w zwyczaju go zostawiać samego do chwili, kiedy Severus przekraczał próg.

Ostatnio znikali praktycznie bez słowa, kiedy tylko mężczyzna się pojawiał, co było dość dziwne, bo zazwyczaj korzystali z każdego momentu obecności Snape'a. Ta tajemnica doprowadzała go do obłędu. Harry starał się dyskretnie zorientować w sytuacji, lecz niczego sensownego się nie dowiedział.

Niby nic się nie zmieniło i wszystko było jak wcześniej, ale jednak atmosfera gęstniała z godziny na godzinę. Najbardziej niepokoiło go to milczenie i znikanie Snape'a. Był przyzwyczajony do tego, że ignorowano jego egzystencję, ale ostatnie tygodnie dały mu nadzieję. Naiwnie sądził, że otoczenie może go traktować na równi z innymi. Najwyraźniej się pomylił. Jak zawsze. To go zabolało, choć tak naprawdę nie powinno. Powinien pamiętać, że nie zasługuje na to, co inni.

Smutna prawda, ale musiał przełknąć ją niczym gorzką pastylkę i przypomnieć sobie brutalnie wbite lekcje wuja Vernona, które nie dawniej jak kilka miesięcy temu recytował na jego żądanie. Zazwyczaj później obrywał pod pretekstem braku zaangażowania w to, co powinien traktować z absolutną czcią.

— Nie — mruknął butnie. — Nie dam mu tej satysfakcji!

A jednak rosnąca frustracja i stare, głęboko wryte nawyki nie dawały o sobie zapomnieć. Nie potrafił sobie poradzić z tą tykającą bombą, w którą zamienił się Severus. Zastanawiał się, kiedy nastąpi wybuch.

Zdecydowanie wolałby to wiedzieć i zwyczajnie znaleźć bezpieczne, odległe schronienie.

Wstrzymał powietrze, na próżno starając się powstrzymać naglącą potrzebę kichnięcia. Musiał się podziębić na tej przeklętej rehabilitacji. W każdym razie nie chciał, aby Snape się dowiedział, że nie jest najlepszej formie. Gdy pojawiła się ta myśl, niemal się palnął w łeb. To było absolutnie bez sensu… Doskonale zdawał sobie sprawę, że próba zachowania tego w sekrecie graniczyła z cudem, zwłaszcza w towarzystwie bliźniaków. Z drugiej strony on miał całe lata doświadczenia w ukrywaniu pewnych rzeczy.

Liczył też, że nietypowe rozkojarzenie Freda i George'a pomoże mu w tym. Miał rację. Aż dziwne, ale udało mu się wykiwać najbardziej ciekawskich i dociekliwych, szalonych przyjaciół. Jedynych, jakich miał.

Po kolejnych paru dniach samodzielne próby radzenia sobie ze złym samopoczuciem wcale nie przynosiły oczekiwanego rezultatu. Rehabilitacja okazała się najtrudniejszym, coraz bardziej znienawidzonym momentem w ciągu dnia.

Oliver Wood mimo długiej rozmowy ze Snapem wcale nie zmienił metody prowadzenia ćwiczeń. Owszem, próbował nie wymagać od niego... Próbował, to słowo-klucz. Harry wzdrygnął się na myśl, że wszystko wraca na stare tory. Jak u Dursleyów. Otoczenie ignoruje go w mniejszym lub większym stopniu, a on udaje, że nic się nie dzieje i wszystko jest w porządku. Udawanie, ukrywanie tego, myśli i czuje, było dla niego aż zanadto proste. Robił to tak dobrze, że chwilami sam siebie potrafił nabrać. Przekonał się nieraz, że tylko tak może się skutecznie obronić i nie oszaleć.

Wstrząsnął nim zimny dreszcz. Znowu. Miał temperaturę od wczorajszego wieczoru, aż za dobrze rozpoznawał ten ból głowy i nieprzyjemne palenie wszystkich mięśni. Gorączka może nie była wysoka, ale obniżała mu koncentrację i tolerancję na wiele rzeczy.

Przytyki Snape'a były jedną z nich. Normalnie najpewniej by je zignorował, albo potraktował je jako niegroźne zaczepki i droczenie się, koncentrując się na czymś zupełnie innym. Teraz jednak czuł, jak ostre słowa wdzierają się w jego umysł i przekręcają w świeżej ranie niczym klinga noża, zadając dużo większy ból. Być może mężczyzna nie zwracał na to uwagi, ale on był na skraju wytrzymałości. I każda uwaga stopniowo przelewała czarę goryczy.

Czuł się coraz gorzej, mimo domowej, potajemnej kuracji, która powinna przynieść ulgę. Na całe szczęście nie miał już kataru, ale przyplątał mu się kaszel. Uporczywy i męczący. Miał wrażenie, jakby wypluwał z siebie wnętrzności przy każdym jego ataku. Zupełnie jak parę lat wcześniej, gdy Dursleyowie za niewykonanie nieziemsko długiej listy obowiązków wyrzucili go w podobnym stanie z domu do altany ogrodowej. Kurował się wtedy przez parę tygodni za cichym przyzwoleniem ciotki Petunii. Niemniej jednak później, byle przechłodzenie zwalało go niemal z nóg.

Teraz jeszcze nie jest tak źle, pomyślał, patrząc na ogród szarpany podmuchami silnego wiatru. Mimowolnie się zatrząsł i pokręcił głową, to była przeszłość, do której nie chciał wracać, ale niestety wciąż pamięć była zbyt świeża.

Spojrzał w kierunku drzwi, gdy usłyszał kroki.

Snape. Niemal już po paru dniach wspólnego mieszkania umiał rozpoznawać sposób chodzenia jego i paru osób. To było instynktowne i podświadome zachowanie. U Dursleyów niemal po samych krokach mógł przewidzieć nastrój wuja Vernona. Niestety na niewiele mu to pomagało, bo niezależnie od humoru Dursley znajdywał pretekst, by podnieść na niego rękę.

Snape nie wydawał się zadowolony. Szedł szybko, gwałtownie i pewnie. Harry oczami wyobraźni niemal widział, jak przebija się przez powietrze niczym przez niewidzialną barierę.

Gdyby nie czuł się tak parszywie, być może by się śmiał z tego, ale w tej chwili miał najszczerszą chęć schowania się i przeczekania najgorszego.

Niestety, los lubił go gnębić i nie oszczędził go i tym razem.

— Potter!

Harry zamknął oczy i starał się przewidzieć następne słowa mężczyzny.

Czyżby się jakoś domyślił, że coś mu dolega?

Niemożliwe. Snape'owi nie o to chodzi, na pewno. W takim razie o co?

— Co tu robisz?

Harry spojrzał na niego zaskoczony jadowitym tonem, którego wcześniej nie słyszał.

Zdążył jedynie otworzyć usta, nie miał sił, aby odeprzeć atak celną ripostą. Jego umysł nie był w stanie nic wymyślić. Bąknął coś pod nosem, jednak mężczyzna zdawał się go nie słyszeć.

— Ty mały, bezczelny gówniarzu... — wysyczał Snape, a Harry się zaperzył. Nie pozwoli się tak traktować już nigdy więcej. Nie pozwoli nikomu, na obrzucanie podobnymi słowami.

Już nigdy. W życiu!

Wzrok chłopaka wbił się w ciemne oczy Severusa i Potter dokonał błyskawicznej oceny stanu jego trzeźwości. Niestety, jak podejrzewał, o żadnym wspomaganiu się procentami w przypadku tego faceta nie mogło być mowy. Za bardzo uważał na to, aby nie stracić kontroli…

Cóż to chyba nieważne w tej sytuacji.

Tak czy inaczej Snape się nie hamował i dalej go atakował. Harry nie pozostawał mu dłużny, choć na dobrą sprawę przestał rejestrować słowa mężczyzny, które zlewały się w jeden wrzący strumień gniewu i agresji.

Choć słyszał je wcześniej, to jednak teraz raniły mocniej i głębiej. Przeszywały go na wskroś i mimo że oddawał cios za cios, to jednak nie dość celnie. Na całe szczęście nie musiał przy Snapie potakiwać. Tak jak wujowi. Zażarte czasami dyskusje z bliźniakami nauczyły go szermierki słownej.

Snape zdawał się doskonale znać jego słabe punkty i uderzał w niezabliźnione jeszcze do końca rany.

Jego głos wcale nie był podniesiony, to nie było w ogóle potrzebne, by pluć jadem.

— … który myśli że może się bezkarnie włazić, gdzie mu się żywnie podoba… Panoszyć się! Nic nie robisz, przeszkadzasz tylko i zawracasz głowę! Świat nie kręci się wokół ciebie, jaśnie panie Potter.

Chłopak przełknął nagłą chęć zaprzeczenia, wykrzyczenia w twarz temu draniowi, że się myli, bo przecież tak nie jest. Natomiast podniósł wzrok na niego i mimo piekących, gorących łez, jakie się zebrały w kącikach oczu wbrew jego woli, wycedził chłodno przez zaciśnięte zęby:

— Ty za to jesteś draniem. Gorszym od…Vernona.

Nie czekał na reakcję Snape'a, odwracając wózek. Może wyglądało to, jakby uciekał z podkulonym ogonem, to nie potrafił dłużej udawać, że ten atak spływa po nim jak po kaczce. Niestety zbyt dobrze pamiętał podobne „pogadanki" Dursleyów.

Nawet nie wiedział, jak znalazł się na zewnątrz. Na balkonie skrył się w ulubionym miejscu za szeregiem donic przy niewielkim stoliczku. Zapatrzył się na ogród, próbując wymazać z pamięci to, co właśnie zaszło.

Być może istotnie Severus Snape to nie był ktoś, kto najlepiej nadawał się na opiekuna osoby niepełnosprawnej po przejściach, chłopak potrząsnął głową, nie lubił przyznawać się do błędu. Zaczynał Snape'owi ufać. Zbyt mocno i zbyt prędko. I teraz się okazało, że to była niefortunna pomyłka.

Nigdy więcej.

Harry potarł dłonie o uda. Choć nie było zimno, wilgotne powietrze i podmuchy wiatru obniżały temperaturę, zwłaszcza w cieniu. Na całe szczęście miał na sobie grubą bluzę z kapturem. W tej chwili jednak czuł, jakby wcale jej nie założył. Emocje i poziom adrenaliny opadły, pozostawiając go wyczerpanego i drżącego na całym ciele.

Zdziwił się, że męczący go kaszel nie pozbawił go głosu i możliwości wypowiedzenia się przed chwilą. Natomiast teraz zdawał się przypomnieć o sobie ze wzmożoną siłą.

W końcu jego oddech zamienił się w ciche rzężenie, a gula, która mu niemal zatykała gardło, za żadne skarby świata nie dawała się przełknąć. Ubranie, ciepłe i przyjemne jeszcze nie tak dawno, teraz mu uwierało i koszmarnie drażniło nadwrażliwą skórę.

Skoczyła mu gorączka. Powinien wpełznąć do wyrka i przespać dopóty, dopóki jeszcze może.

Nagle też się zorientował, że zrobiło się naprawdę późno, a on zapomniał przez tego cholernego drania wypić swojej mikstury, którą się kurował. Rzadkie świństwo, ale lepsze niż wszystkie farmaceutyki. Wzdrygnął się na samą myśl, ale wiedział, że to jedyne w tej chwili co mu mogło pomóc. Zwłaszcza, że do Snape'a na pewno się już nie zwróci o pomoc. Po tym co padło z jego ust, zwyczajnie nie może na niego liczyć. Miał nadzieje, nikłą co prawda, ale wciąż się ona tliła, że mężczyzna pomoże mu, z całą pewnością bardzo niechętnie, w podstawowych czynnościach higienicznych. Przerażająca świadomość jak bardzo jest od niego zależny potwornie bolała.

Drżącymi dłońmi przepchnął wózek w stronę drzwi i ku swojej rozpaczy zrozumiał, że są zamknięte.

Koszmarne, zepchnięte w głąb umysłu wspomnienia w jednej chwili powróciły. Obiecał sobie, że nie będzie o nich myślał już nigdy więcej, a tymczasem same znalazły do niego drogę.

Snape. On musiał zamknąć drzwi. Pewnie nawet nie zainteresował się, czemu są uchylone, tylko zamknął, bo mu wiało.

Harry miał szczerą ochotę walić w drzwi i krzyczeć, żeby go wpuścić.

A co jeśli Snape dobrze wiedział, że on siedział na zewnątrz i postanowił go w ten sposób ukarać?

Potem zawsze może powiedzieć, że go nie widział.

ooOoo

Severus Snape opadł ciężko na kanapę. Ten dzień od początku do końca był jednym wielkim koszmarem na jawie. Wystarczyło jedno spotkanie z kimś, komu nie wybaczył przekroczenia pewnych granic i kto okazał się wrogiem, a jego niezachwiana dotąd kontrola nad emocjami i gniewem pękła niczym bańka mydlana.

Owszem, zachował się gorzej niż najgorszy łajdak wyładowując frustrację i wściekłość na kimś, kto absolutnie w niczym nie zawinił, kto wciąż zmagał się z własnymi, ogromnymi problemami i lękami. O tym doskonale wiedział. Nie wiedział natomiast, co go podkusiło, żeby akurat teraz urządzać konfrontację i zmuszać Pottera do tego, aby w końcu wyrzucił skumulowane emocje, które go zżerały od środka. Spory i dyskusje z bliźniakami nauczyły Harry'ego, że nie musi przytakiwać otoczeniu, lecz nie od nich był zależny na co dzień.

Między innymi dlatego nosił się z pomysłem urządzenia okrutnej, ale w jego mniemaniu niezbędnej prowokacji.

Chciał to zrobić, ale nie teraz. Nie dzisiaj...

Westchnął ciężko. Już nie cofnie tego, co się stało. Przed oczami wciąż miał wyraz twarzy chłopaka, który po dłuższej wymianie ostrych słów wcale nie wybuchnął i zasypał go obelgami, a wbił w niego smutne, przepełnione poczuciem zdrady i osamotnienia spojrzenie i padło tylko jedno zdanie:

Ty za to jesteś draniem. Gorszym od…Vernona!

Wielokrotnie go obrażano, obrzucano zdecydowanie bardziej wyszukanymi obelgami, ale te słowa wypowiedziane cichym, schrypniętym zapewne od emocji głosem, raniły na wskroś. Nigdy nie przypuszczał, że zostanie pokonany we własnej grze. Już wcale nie był taki pewny, czy metoda prowokacji odniosłaby pożądany skutek. Potter mógł nie uzewnętrzniać emocji, ale przyciśnięty do muru instynktownie odpowiadał najlepszą z możliwych metod obrony, skutecznego ataku. Oczywiście dawał się ponieść emocjom, jednak wciąż był czujny.

Szczerze mówiąc, Severus czuł, że swoim pomysłem, iście godnym durnego starucha, zaprzepaścił to, co wypracował od początku opieki nad chłopakiem.

W pewnej chwili usłyszał coś dziwnego, co dochodziło z balkonu.

Teoretycznie nie było możliwości, żeby ktoś nieproszony mógł się dostać na balkon, dość trudne podejście, poza tym roślinność, która otaczała dom, raczej utrudniała dodatkowo to zadanie. Jednak dobrze wiedział, nie takie rzeczy się zdarzały.

Odczekał krótką chwilę, ale w końcu zdecydował się to sprawdzić.

Jakie było jego zdziwienie, gdy domniemanym włamywaczem okazał się… Harry Potter. Bardziej się spodziewał ujrzeć niesforne bliźnięta, nie jego.

— Harry? Co ty tu…? — mruknął pod nosem Snape uchylając drzwi i wciągając wózek do środka. Jednocześnie starał się dowiedzieć, czemu u licha Potter tkwił o tej porze, marznąc, na dworze zamiast siedzieć w domu. Chłopak praktycznie nie reagował na wielokrotne próby nawiązania kontaktu. Mamrotał coś niezrozumiałego, jednak zbyt cicho, aby Severus mógł zrozumieć co.

Mężczyzna podprowadził wózek do kanapy i dokonał szybkich oględzin swojego podopiecznego, którego miał zamiar otulić na początek kocem.

Dobrze, że tego nie zrobił.

Dotknął jego czoła i niemal w tym samym momencie cofnął dłoń.

— Czemuś mi nie powiedział?! — warknął, posyłając drżącej sylwetce wściekłe spojrzenie.

Mógł utyskiwać, gderać i się irytować, ale doskonale znał powód, dla którego Harry milczał. To chyba denerwowało go najbardziej.

Nie potrzebował termometru, żeby wiedzieć, że ten idiota kompletnie zignorował swoje zdrowie i pozwolił, żeby temperatura osiągnęła niebezpieczną wartość.

Najprościej, najbezpieczniej byłoby wezwać karetkę, ale Snape od razu ten pomysł odrzucił. Młody ma wystarczająco wiele wizyt w szpitalu na koncie, a poza tym, kolejna od razu zainteresuje szmatławce, które z kolei przeinaczą sytuację tak, aby im pasowało.

Po tym, co dziś zaszło, nie zamierzał dawać Potterowi kolejny powód do zawodu, choć nie potrafił powiedzieć, czemu tak na tym zależało. Rzadko się zdarzało, żeby czuł się czegoś winny. Jak teraz.

Nie tak sobie wyobrażał ten wieczór i pierwszą próbę pogodzenia się z Harrym. Przy tym idiocie nie sposób było planować na parę godzin do przodu.

Zamknął oczy i powoli wypuścił powietrze. Ułożył sobie w głowie priorytety i plan działania. Po pierwsze musi obniżyć temperaturę i spróbować podać choć odrobinę płynów. Wszystko inne musi poczekać. Na razie.

Musiał zorganizować odpowiednie leki, ale najpierw trzeba się dowiedzieć, czy to paskudne przeziębienie, czy już zdążyło się przekształcić w coś poważniejszego. A jeśli tak, co było wielce prawdopodobne, trzeba zapewne ustalić, jak bardzo poważnie Harry się zaniedbał.

Skrzywił się, bez konsultacji z lekarzem jednak się nie obejdzie.

On może i miał wiedzę w zakresie zadawania rozmaitych obrażeń i metod ewentualnego ich opatrywania, ale swoim umiejętnościom w walce z chorobami układu oddechowego wolał nie ufać. Zgrzytnął zębami. Wizyta domowa dyskretnej, znajomej, a co najważniejsze, zaufanej lekarki była jednym z najlepszych chyba rozwiązań tej sytuacji.

Musi się mentalnie przygotować na to, że stara smoczyca zmyje mu głowę i to niejeden raz.

ooOoo

Niemłoda już kobieta pochyliła się po raz ostatni nad swoim pacjentem i nie podnosząc wzroku, powiedziała cicho:

— Następnym razem bądź łaskaw mnie wezwać nieco wcześniej, nie w środku nocy, Severusie. — Snape posłał jej zirytowane spojrzenie. Istotnie, zadzwonił do niej późno, ale znając ją, dobrze wiedział, że nie śpi. Stał teraz w progu, obserwując, jak jej dłonie nakładają świeże, zimne okłady na drżące ciało chłopaka. — Musisz się nim zaopiekować i zatroszczyć o niego. Bo on sam tego nie zrobi.

— Cały czas to robię, Poppy. Odkąd tu jestem.

Pani Pomfrey tym razem spojrzała na niego i powiedziała tylko:

— Przynieś mi dwa duże i suche ręczniki kąpielowe.

Nie zamierzał protestować i bez słowa wykonał polecenie. Następnie zrobił sobie i jej mocnej kawy, bo coś mu mówiło, że będzie tego potrzebować. Wypili ją, obserwując chorego.

Kobieta nie zabawiła dłużej niż to konieczne, zostawiając go samego z rozgorączkowanym, rzężącym Potterem, który wciąż pozostawał bez kontaktu ze światem.

Severus nie umiał sobie poradzić z tym, co czuł, gdy zamknął drzwi za Poppy. Dziwny niepokój, przemożną chęć zdzielenia tego skończonego idiotę przez łeb i wymuszenia na nim obietnicy, że już nigdy nie będzie ukrywał przed nim złego samopoczucia.

Na powrót usiadł przy Harrym, machinalnie poprawiając spory kolorowy ręcznik, służący za tymczasowe okrycie. Przynajmniej do czasu, aż nie spadnie gorączka.

Zaróżowione niezdrowo policzki, ciemniejsze podkówki pod oczami i inne niewidoczne wcześniej podobne symptomy teraz stanowiły niezbity dowód na to, że zawiódł i w porę nie dostrzegł, co się dzieje.

Nie było w jego stylu użalać się nad sobą i swoimi porażkami. Z tego nigdy nic dobrego nie wychodziło.

Po dłuższej obserwacji śpiącego miał zamiar zostawić go samego i udać się na spoczynek. Obaj potrzebowali snu po tym szalonym dniu.

Niestety nie dane mu było zasnąć. W momencie gdy przykładał głowę do poduszki i zamykał oczy, usłyszał mrożący krew w żyłach krzyk. Krótki, pojedynczy, a jednak wystarczył do tego, aby zerwał się na równe nogi. Szybkim krokiem przeszedł niewielką odległość dzielącą jego sypialnię z pokojem Pottera.

Dobrze wiedział, że młody ma koszmary, niektóre były wyjątkowo paskudne, ale do tej pory nie znał ich prawdziwej intensywności. Cała sylwetka chłopaka była skulona, drżące ręce zaciskały się na pościeli, próbując jedocześnie osłonić głowę. Z półotwartych warg wydobywał się urywany, świszczący oddech. Potter coś mówił, jedynie z tonu można było wnioskować, że prosi o coś.

Severus zgrzytnął zębami. Mógł bez trudu się domyślić, kogo i o co prosił.

Niestety budzenie chłopaka nie wchodziło w grę. Gorączka, infekcja i koszmar to naprawdę nieciekawe połączenie.

Gdy przytulił Harry'ego do siebie, ten próbował słabo i rozpaczliwie z nim walczyć. W końcu przestał się miotać, uderzać na oślep. Ciałem Pottera wstrząsnął szloch. Bezsilny i praktycznie bezgłośny. Snape nawet nie miał pewności, czy chłopak się obudził, czy wciąż pozostaje w mackach koszmaru.

Ułożył się wraz nim tak, aby obu było w miarę jak najwygodniej na wąskim łóżku. Przyłożył dłoń do gorącego, wilgotnego od potu czoła i westchnął niezadowolony. Nie był specjalistą, ale gorączka zamiast opaść znowu wzrosła.

Jeśli parę miesięcy temu ktokolwiek by mu powiedział, że znajdzie się w takiej sytuacji jak ta, na pewno ten ktoś by ucierpiał, w ten czy inny sposób.

Zaskoczony spojrzał na Harry'ego, który w miarę jak się uspokajał, wtulał się coraz mocniej w jego objęcia. Ciemne, wilgotne kosmyki łaskotały brodę Severusa, kiedy chłopak przycisnął bardzo ciepły policzek do jego piersi z cichym westchnieniem.

Smukłe palce Snape'a powoli przeczesywały splątane, niesforne kosmyki do momentu, w którym i on nie zapadł w lekki sen.