-Lucas, Lucas! Gdzie jesteś? Obiecałeś, że się ze mną pobawisz!- wołała sześcioletnia dziewczynka, przechadzając się po korytarzach.

Na zewnątrz było gorąco, jak zawsze w lipcu. Kamienne mury utrzymywały przyjemny chłód wewnątrz budynku. Wszędzie było cicho i spokojnie, a jednak coś podpowiadało dziecku, że to nie jest normalne. Lucas zawsze odpowiadał na jej wołanie, a nawet jeśli nie, to rodzice wołali brata.

Dziewczynka zahaczyła o bibliotekę: zawsze mogła tam poczytać jakieś interesujące książki historyczne bądź też takie, w których przedstawiano działania różnych zaklęć. Nigdy się tam nie nudziła.


Po przeczytaniu kilku opasłych tomów sześciolatka była już naprawdę zaniepokojona. Coś musiało się stać. Wstała, zostawiając na ziemi ulubione książki. I wtedy usłyszała krzyki.

-Mamo?!- szepnęła śmiertelnie wystraszona dziewczynka, chwytając się półki.

Nikt nie odpowiedział. Zawołała jeszcze raz, tym razem głośniej. Jednak w tamtej chwili usłyszała dziwny, nieznany dźwięk, który z każdą chwilą był coraz głośniejszy.

Gdy się odwróciła, zobaczyła płomienie.


Jeszcze nigdy w swoim krótkim życiu dziewczynka tak bardzo się przestraszyła. Sama, bezbronna, patrzyła jak w jej stronę podchodzi ogień. Wbiegła na korytarz, wołając o pomoc. Nie otrzymała żadnej odpowiedzi, przynajmniej tak się jej wydawało. Ogień z każdą chwilą był coraz bliżej, a to, że drewniane elementy spadały na ziemię i blokowały drogę wcale nie poprawiało i tak już złej sytuacji. Nie myśląc za wiele dziewczynka przeskoczyła przez płonące drzwi do sali obrad, która, chroniona wieloma zaklęciami, była najbezpieczniejszym miejscem, które wpadło dziecku do głowy.

Od razu zrozumiała, że popełniła błąd. Sala była całkowicie zniszczona, w dodatku płonęła, podobnie jak reszta budynku. W zadymionym pomieszczeniu coraz trudniej było oddychać.

Na środku stał jakiś krótko ostrzyżony, rudy nastolatek. Wyglądał, jakby był zachwycony widokiem płomieni. Dziewczynka popatrzyła się w jego stronę, próbując ocenić sytuację.

Gdy spojrzał w jej stronę wyczuła wszechobecną nienawiść. Nie sądziła, że można być tak złym. Chłopak roześmiał się, zapewne widząc jej minę. Następnie wymówił kilka niezrozumiałych słów i zniknął, podsycając jedynie ogień.

Dziewczynka zaczęła się dusić. Próbowała wydostać się z pomieszczenia, jednak nie była na tyle silna. Chwilę później straciła przytomność.


Ocknęła się na ramieniu swojego trochę starszego ochroniarza.

-Santiago?- zapytała, wciąż otumaniona dymem.

-Nic ci nie jest! Całe szczęście: ledwo cię stamtąd wyciągnąłem, Sophie!- odpowiedział chłopiec, biegnąc wybrukowaną ulicą.

Kilka minut później dobiegli do ogrodu przylegającego do niewielkiego, białego dworku.


LeBlanche kończył właśnie przycinać krzewy kiedy zobaczył dwójkę dzieci biegnącą w jego stronę. Ich ubrania i twarze były osmalone, nie wiedział czemu. Dopiero kiedy spojrzał w stronę wzgórz ponad Paryżem zobaczył, że dom Casterwillów płonie.

Wbiegł do białego budynku i chwycił za telefon.

-Musze porozmawiać z kimś z rady! To bardzo ważne!

-Dlaczego?

-Dom nestorów szlachetności spłonął!- wykrzyknął mężczyzna, trzęsąc się z emocji.

Po krótkiej ciszy do słuchawki podeszła Lady Nimue.

-Co się stało?

-Milady, właśnie zobaczyłem, że dom Lilianne i Dominique'a Casterwillów płonie!

-O nie... Masz dzieci?-zapytała kobieta.

-Tylko Sophie, chłopca nie ma.

-Zajmij się nią, w takim razie. Nie spuszczaj jej z oka. Masz ją chronić, zrozumiano?

-Tak jest!- połączenie zakończyło się.


-Gdzie jest mój brat? I rodzice?- zapytała jakiś czas później Sophie.

-Nie wiem, kochanie.

-I dlaczego mój dom się spalił?

-Tego też nie wiem.

-Boję się- powiedziała dziewczynka, siadając skulona w kącie.

LeBlanche podszedł do niej.

-Nie masz się czego bać- zamilkł na chwilę zastanawiając się, jak rozweselić dziecko. Po chwili wpadł na genialny pomysł.- Pamiętasz opowieści o tytanach?

-T-tak.

-A słyszałaś o Sabrieli?

-Nie, a kto to?- spytała zaciekawiona dziewczynka.

-To taki tytan. Z nikim nie chciał się połączyć, nie wiadomo dlaczego. Może spróbujesz?

-Zgoda- odpowiedziała po chwili wahania.

LeBlanche przyniósł niewielką szkatułkę, którą Sophie otworzyła. Przez jakiś czas patrzyła się na leżący w niej amulet, który powoli wylądował w jej ręku. W tej samej chwili tytan pojawił się obok niej. Nieco przestraszone dziecko wyciągnęło dłoń w stronę tytana, który odwzajemnił to uśmiechem. Zawiązała się między nimi nić porozumienia.

-Udało ci się!- powiedział LeBlanche, zadowolony, że Sophie udało się połączyć z jej pierwszym tytanem.- Od teraz nie musisz się niczego bać.

-Sabriela mnie ochroni.

-Masz rację. A teraz idź i sprawdź, co umie twoja nowa znajoma.

Sophie złapała Sabrielę za rękę i pobiegła z nią w stronę ogrodu. Kiedy tylko oddaliła się mężczyzna usiadł, przytłoczony wydarzeniami.

-Biedne dziecko... Jak ona sobie da radę?- zapytał sam siebie.