Tłumaczenie z języka angielskiego za zgodą Autorki.
Tytuł oryginału: Nobody Cared
Autor: Jayne d'Arcy (etherian)
Ilość rozdziałów: 27 (łącznie z epilogiem)
Rating: T (13+)
Krótki opis: Harry przegapia pociąg do Hogwartu i to Severus Snape ma za zadanie odeskortować go do szkoły. To, co zastaje, przechodzi jego wszelkie pojęcie.
Link do oryginału: s/5756718/1/Nobody-Cared
Tłumaczenie na język polski: TheCobaltSunflower
Od tłumacza: proszę nie kopiować tekstu bez zgody mojej i etherian
31 sierpnia 1991 - w nocy
Jego rodzina nie dbała. Nie o niego. Kiedy cierpiał, nie przeszkadzało to Dursleyom. Zwinięty w kłębek w swojej komórce, ze starą, zużytą kołderką, w którą był opatulony jako niemowlę, Harry Potter trząsł się i starał się udawać, że nie popłakiwał.
Wuj Vernon spalił wszystko. Każda strona każdej książki na lekcje w miejscu, które byłoby jego nową szkołą w Hogwarcie, zniknęła. Jego nowe ubrania, jego szaty, skórzane buty, które znalazł w sklepie z drugiej ręki. One też znikły.
Boże, jeszcze jego różdżka! Ona sprawiała, że czuł się bardzo bezpieczny i po raz pierwszy - nieustraszony. Wujek Vernon z wściekłością zniszczył ją pod stopą, mieląc na kawałeczki drewna ze zniekształconym piórem feniksa. Harry właśnie ściskał te odłamki w ręku.
A Hedwiga?
Gardło Harry'ego się zablokowało i chłopiec przełknął odgłos płaczu.
Nie. Nie stracił swej przepięknej sowy śnieżnej, pierwszego prezentu, jaki kiedykolwiek otrzymał, ku nieposkromionej złości jego wujka. Hedwiga, która była niezwykle mądrym ptakiem, ugryzła wuja Vernona w palce, gdy próbował ją wyjąć z klatki. Przez pewien szokujący moment, gdy wydawało się, że wuj Vernon kurczowo trzyma sowę, Harry był przekonany, że wydarzy się to, co sam dobrze znał.
- Nie! - Harry opadł na kolana. Miał świadomość, że błaganie jego wujka było bezcelowe. Mogłoby tylko jeszcze bardziej go rozwścieczyć, lecz Hedwiga rozpaczliwie trzepotała i obijała się o kraty swojej klatki - Nie krzywdź Hedwigi! - Harry błagał z całych sił
- Co z tobą, dziwaku? - spytał Vernon. Kopnął głupiego chłopaka klęczącego przy jego stopach. Wydał z bólu przeraźliwy jęk wraz z bestialskim, krwawym ugryzieniem sowy w jego dłoń.
Harry przyglądał się temu wydarzeniu ze zgrozą i triumfem, podczas gdy Hedwiga wyfrunęła z klatki, a wujek Vernon warczał z bólu i złości. Sowa przeleciała przez przedpokój, mijając komórkę Harry'ego i wyleciała przez drzwi frontowe, podczas gdy Dudley wchodził do środka. Dudley wrzasnął i kucnął przed ptakiem, który piszczał w jego stronę odlatując.
Furia jego wuja była jeszcze gorsza, ale Harry był tak wdzięczny, że Hedwiga uciekła, aż nie czuł łomotania pięści Vernona wymierzonego w jego stronę.
Teraz, choć znajdował się w ciemności małej komórki, którą miał odkąd pamiętał, ciało Harry'ego dygotało w różnych miejscach, boleśnie protestując. Na materacyk dziecięcej kołyski spłynęły łzy, ale Harry nie poddał się chęci wydania stłumionego szlochu pełnego boleści. Garbiąc się z dłońmi skrzyżowanymi na brzuchu, zachował cierpienie dla siebie.
Hedwigo, czy wszystko gra? Dokąd odeszłaś? Minęły tylko tygodnie, ale dla Harry'ego czas się wlókł, a jego ciotka i wuj wyżywali się na nim z powodu listów, Hagrida, a także całej wariackiej magii. Zasnął zastanawiając się, zresztą nie po raz pierwszy, co zrobił, że jego krewni tak go znienawidzili.
1 września 1991 - rano
Następnego ranka, Harry został ostro wybudzony przez jego ciotkę Petunię, która kopnęła w drzwi, by przerwać mocną, wywołaną bólem drzemkę. To było najbliższe dotykaniu jej siostrzeńca, bowiem patrzyła na niego jak na brud, którego nie mogła zdrapać ani zeskrobać. Chuda kobieta o pociągłej twarzy obserwowała Harry'ego bez współczucia, gdy kuśtykał do łazienki na parterze tak szybko, jak mógł. Zdążył umyć sobie twarz i opróżnić pęcherz nim drażniący głos ciotki go pogonił.
- Weź to! - Petunia rozkazała wmusić szklankę wody i dwie aspiryny w jej siostrzeńca.
Harry westchnął, ale posłusznie zażył lekarstwo. Nigdy nie pomagało. Ani żaden z syropów na kaszel, ani pigułki, ani aspiryna, którą właśnie uraczyła go ciotka, nie działały tak, jak miały działać. Wzruszył ramionami i wrzucił aspirynę do ust popijając ją kilkoma łykami wody. Przynajmniej jego ciało samo wykonywało niezłą robotę lecząc się.
- Pośpiesz się i zrób śniadanie, chłopcze - zarządziła jego ciotka wchodząc po schodach - To ważny dzień dla Dudziaczka.
Harry pobiegł do kuchni ze spuszczoną głową i zaczął wyciągać wszystkie ulubione smakołyki swojego kuzyna.
Oczywiście, że to ważny dzień dla Dudley'a, w myślach powiedział do siebie Harry. Dudley wybierał się do prestiżowej szkoły, która kosztowała bardzo dużo pieniędzy. Harry właśnie dziś byłby w drodze do tego tajemniczego Hogwartu, gdyby tylko wuj nie spalił wszystkiego i nie przepędził jego nowej kompanki.
Później, gdy Dursley'owie spożywali pełne przepychu śniadanie i snuli ceregiele nad własnym synem, Harry poczłapał na zewnątrz z tostem, ostatnim mlekiem w dzbanku o dziwnym zapachu i listą zajęć na cały dzień.
Było już prawie południe, a Harry rozrzucał nawóz i trociny, by przygotować ogród jego ciotki na zimę. W jednej chwili, hukanie dochodzące zza drzewa rozproszyło Harry'ego. Spojrzał z nieufnym uśmiechem przez promyki słońca na sowę śnieżną siedzącą na jednej z gałęzi.
- Hedwiga! - Harry był zawsze bardzo zadowolony na widok przyjaciółki. Wiadomość, że ona żyje znacznie złagodziła ból spowodowany utratą magicznego ekwipunku. Ptak sfrunął na jego ramię i otarł głowę o posiniaczony policzek dziecka. - Mam nadzieję, że dostałaś coś do jedzenia - zamamrotał ocierając gołym nadgarstkiem o pierś sowy. Jego dłonie były pokryte wielkimi rękawicami ogrodowymi.
Hedwiga cicho zahukała kilka razy, potem upuściła coś na jego kolana.
- Co to? - zapytał mały chłopiec zdejmując rękawiczki, po czym podniósł schludną, prostokątną pergaminową kopertę. Odwrócił ją i dostrzegł czerwoną pieczęć oznaczoną ciekawym wężowym emblematem w kształcie litery "S".
Hedwiga zahukała jeszcze raz i pofrunęła z powrotem na drzewo, a Harry przełamał pieczęć i otworzył kopertę, by odsłonić krótki list. Przysiadł na ziemi i zaczął czytać.
Panie Potter,
Proszę się starannie naszykować na siódmą dziś wieczorem na eskortę do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Pański kufer powinien być do tego czasu zapakowany, a Pan ma być ubrany w szkolne szaty. Jeśli Pan się nie stawi zwarty i gotowy, będę okropnie niezadowolony.
Dyrektor, który jest niemniej zajęty od nas wszystkich, poprosił mnie, bym to ja zaburzył własny, i tak już pękający w szwach grafik, tylko po to, bym Pana zabrał do szkoły. Spodziewam się pełnego usprawiedliwienia Pańskiego wyjątkowo nieuprzejmego zachowania objawiającego się tym, że nie przyjechał Pan do Hogwartu wraz ze wszystkimi.
Severus Snape,
Mistrz Eliksirów
Hogwart
Harry złożył list i wcisnął go do kieszeni zbyt dużych na niego jeansów wzdychając z rozżaleniem.
- Nie brzmi na miłego typa - mruknął Harry, gdy wrócił do pracy w ogrodzie. Zdawał sobie sprawę, że cokolwiek ten dyrektor czy żmijowaty-jak-mu-tam Snape chcieli od niego, raczej nigdy się nie wydarzy. Przed siódmą będzie ukryty w komórce pod schodami, a jego wujek i ciocia będą oglądać telewizję. Snape doznałby niemiłego otrzęsienia gdyby wuj Vernon powiedział mu, że dziwoląg nie pójdzie do szkoły, bo dziwadła są zbyt głupie, by marnować pieniądze na szkoły dla nich!
1 września 1991 - za dziesięć siódma
Severus Snape rzadko był w miłym nastroju, a sprawa, w którą został wrobiony przez dyrektora sprawiała, że każda potencjalna przyjemność ulatywała z krzykiem w przeciwnym kierunku. Z powodu jednej głupiej przysięgi dla Lily, której dokonał pewnej nocy, był teraz w drodze do Little Whinging, na Privet Drive numer cztery.
Wydawałoby się, że Harry Potter, arogancki syn Jamesa Pottera, zadecydował nie dołączać do reszty pierwszorocznych w Hogwart Express. Rozpuszczony bachor chyba wolał zostać w domu, czyniąc tę wyprawę Snape'a konieczną. Krótki liścik wysłany po śniadaniu był wynikiem krótkiego namysłu po tym, jak nieznana śnieżna sowa ukazała się przed nim w Wielkiej Sali.
Wcześniej, w trakcie uczty powitalnej
- Ojej… - westchnął Dumbledore, wskazując na śnieżnobiałą sowę spoglądającą znacząco na Mistrza Eliksirów.
- Czego? - prychnął Snape. Przygotowywał się do nowego semestru całą noc i spał bardzo krótko.
- O ile się nie mylę, ta sowa należy do Harry'ego Pottera. - wzdychnął dyrektor. Sowa skubnęła bekon Snape'a, po czym on na nią warknął. Hedwiga huknęła i przechwyciła kawałek, który czarodziej trzymał między palcami. Dyrektor się roześmiał, a Snape gotował się do rzucenia cichego, bezróżdżkowego uroku na starszego człowieka… Może coś, by jego bielizna powodowała swędzenie?
- Oj, rozchmurz się chłopcze - droczył się dyrektor. Snape fuknął, zastanawiając się po raz kolejny, czy ten facet czasem nie był medium. Snape wiedział, że Dumbledore nigdy nie użyłby legilimencji na nim, był zbyt dobry w oklumencji. - Pomijając, rozmawialiśmy dzisiaj rano o panie Potterze i ty…
- Tak, tak, tak, - Snape pomachał dłonią, by uspokoić sowę i przymknąć dyrektora - Już wyraziłem zgodę, nieprawdaż, dyrektorze?
- Właśnie dlatego, Severusie, jestem bardzo wdzięczny, że się zajmiesz chłopcem. Nie wątpię, że potrzebuje kogoś do opieki (...) - reszty nie dosłyszał, bo uwaga Snape'a została odwrócona przez uszczypliwe chrząknięcie dochodzące ze strony wicedyrektorki i opiekunki Gryffindoru.
- Masz coś do dodania, Minerwo? - przebiegle spytał Snape. Wyraz twarzy starszej kobiety wydawał się pełen pogardy w stosunku do Albusa Dumbledore'a i to zaintrygowało Ślizgona.
- Tamci… Mugole - fuknęła wydychając powietrze - Wiedziałam, że to najgorszy rodzaj…
- Już ci wyjaśniłem, moja droga, że Więzy Krwi były potrzebne dziecku do przeżycia. To po pierwsze, a poza tym nie wmówisz mi, że Petunia Dursley odrzuciłaby jedyne dziecko własnej siostry. Lily przecież kochała Petunię! - przerwał Albus.
Mogłoby się wydawać, że to już koniec. Snape, wiedząc, co wiedział o Petunii Evans, dorzucając jeszcze tę małą cząstkę informacji wypowiedzianą przez Minerwę, był teraz ciekaw, co zatrzymało Harry'ego przed wejściem do pociągu, a co za tym idzie: przyjazdem do Hogwartu. Trzeba jednak odłożyć ciekawość na bok, w końcu sprawa została postawiona jasno, że był jedynie chłopcem na posyłki dyrektora, a jeśli dzieciak nie miał rzetelnego wyjaśnienia, no, wtedy mógłby tylko żałować zmarnowanego dnia, to na pewno. Zainspirowany Snape wypisał piórem liścik i podał go nieznośnej sowie, a Hedwiga odleciała, zostawiając Mistrzowi Eliksirów resztki jego śniadania w spokoju.
Snape teleportował się na Privet Drive, choć wcześniej nie pomyślał o zamianie swych szat na mugolski ubiór. Zresztą nakazał chłopcu ubrać swoje szaty, więc wyszedłby na niekonsekwentnego, gdyby upierając się na czarodziejski strój sam nie miał go na sobie.
Proste zaklęcie odczarowujące rozwiązało problem tyczący się jakichkolwiek mugoli, którzy mogliby go zobaczyć, po czym pomaszerował do numeru czwartego i natychmiast tam wparował nie dostrzegając żadnego znaku życia w otoczeniu domku. Zarówno w środku, jak i na zewnątrz nie paliła się żadna lampa. Zdawało się, że nikogo nie było w domu. Snape niemal się odwrócił na pięcie, by wrócić do Hogwartu, aż nagle usłyszał hukanie tej cholernej sowy Pottera. Ku zdziwieniu, sowa siedząca na dachu sfrunęła z góry wprost na ramię Snape'a, następnie otrzymując burkliwe wykrzyknienie ze strony czarodzieja uszczypnęła go w ucho.
- Zobacz! - skarcił ją, gdy odlatywała - Znam kilkanaście eliksirów wytwarzanych z sowich wątrób!
Hedwiga nie wróciła na miejsce, lecz chwiejnie przysiadła na czarnej skrzynce pocztowej po prawej stronie drzwi. Przez kilka sekund dziobała drzwi, później spojrzała na czarownika. Wydała z siebie rozdzierający pisk, tak, jakby była sową łowiecką, która właśnie upolowała najlepszą zdobycz.
- Cisza - prychnął Snape. Obserwował sowę dziobiącą drzwi. Na szczęście, tym razem tylko hukała i skierowała w stronę Mistrza Eliksirów spojrzenie swoich wielkich, żółtych oczu, które mogłoby być zinterpretowane jako błagalne.
Snape skrzywił się, teraz jego ciekawość była rozbudzona jeszcze bardziej. Lękliwa atmosfera niespokojnie zaczęła go otaczać gdy zwrócił się w stronę pomalowanych na biało drzwi frontowych.
- Alohomora - szepnął. Prosty zamek trzasnął, a drzwi powoli się otworzyły.
Wnętrze domu Dursleyów było ciemne i ciche. Snape miał swoją różdżkę wyciągniętą, trzymał ją przed sobą w pozycji obronnej. Wypowiedział skomplikowane zaklęcie, które powodowało, że ciemne pomieszczenie pozostawało ciemne. Gdy tylko to zostało wykonane, Snape rzucił Lumos, rozświetlając końcówkę różdżki jasnym światłem, które umożliwiło mu przemierzenie parteru domu.
Wszystko było opustoszałe. Ciche. Spokojne. Jednak wchodząc do kuchni, jego wrażliwy nos wyczuł zapach, który był mu zbyt dobrze znany. Woń, która czasem owładnęła dormitorium chłopców ze Slytherinu, gdy nie sprzątali swoich sypialni. Brudne ubranie, pot, brud… Ale było coś jeszcze, co jeżyło Snape'owi włosy na karku. Mógł wyczuć krew. Postarzałą, ale bez wątpienia wymieszaną z fetorem choroby i infekcji. To wszystko było maskowane przed zwykłym zmysłem powonienia poprzez tracącą urok różaną słodycz.
Następne zaklęcie zostało rzucone, bu porozdzielać przykre zapachy, by czarodziej mój lepiej je rozpoznać. Choroba wraz z infekcją były stare, tak jak część krwi, ale mocniejszy aromat miedzianej skazy mu podpowiedział, że do starej krwi dołącza nowa. Zdawało się, że ktoś nie prał swoich ubrań, ani posłania pomiędzy zapadaniem na choroby albo cierpieniem. Dziecko. Zaniedbane dziecko. To wzbudziło u Snape'a odrazę, więc odwołał urok rozdzielający, by mógł lepiej zignorować oburzające wonie. Poza tym, teraz już wiedział, skąd one dobiegały.
Snape ujrzał w dole małe drzwi znajdujące się poniżej schodów. Komórka używana do przechowywania chemii czyszczącej, być może też ścierek, wiadra i mopa lub miotły. Snape przypomniał sobie bardzo podobną skrytkę pod schodami ze starego domu, w którym się wychował. Krył się tam wiele razy, gdy jego ojciec był w swoim żywiole i musiał w coś grzmotnąć. Najlepiej w Severusa. Widząc drzwiczki kryjówki, którym towarzyszyły obrzydliwe zapachy, Snape już wiedział, że nie może tak po prostu kontynuować poszukiwań.
Co, jeśli Chłopiec, który przeżył był w tej skrytce? Co, jeśli dziecko Lily Evans nie było zadufanym w sobie palantem, jak to sobie wyobrażał, ale było maltretowane? Co zrobiłby Snape, gdyby poznał kogoś, kogo dzieciństwo odzwierciedlało jego własne?
To nie było tak, że Snape nie miał do czynienia z innymi dziećmi z domów patologicznych. Istniał taki feralny trend, że dzieci zaniedbane zwykły trafiać do Slytherinu, bo w końcu rozwinęły bardzo ślizgońskie cechy pozwalające przeżyć w dalekim od ideału środowisku domowym. Snape był w Hogwarcie największym wsparciem dla swoich Węży, ale najbardziej opiekuńczy był wobec dzieci, których cierpienie nie było mu obce. W odróżnieniu od innych wychowawców, Snape zawsze miał oko na swoje Węże, dzieci, które uważał bez wahania za swoje własne. Był surowy, zarządzał ciszę nocną i kary dostosowane do wieku. Pośród Ślizgonów założył siatkę prefektów, starszych uczniów, którzy udowodnili, że stać ich na pomoc w nadzorowaniu i opieką nad młodszymi, a także pilnowaniu, by wszystkie Węże stosowały się do zasad.
Uprzedzenie innych domów wobec Slytherinu niewiele się zmieniło od kiedy sam poszedł do Hogwartu, ale Snape zawsze działał, by uchronić Ślizgonów przed tymi przesądami. Fakt, że Harry Potter, syn piętnowanego osiłka oraz samozwańczego "Huncwota, wroga Ślizgonów", Jamesa Pottera, mógł być jednym z tych dzieci, które trafiły do jego domu z powodu poniżenia, wstrząsnął Mistrzem Eliksirów.
Ciężko było mu oddychać i odsunął się od komórki, a wspomnienia o jego własnym, nieszczęśliwym dzieciństwie spłynęły po starannie zbudowanych ścianach, dając o sobie znać. Po drugiej stronie kolan odczuł kanapę i opadł na poduszki pokryte plastikiem, po czym opuścił głowę na kolana.
Czuł się jak idiota reagując w ten sposób, ale taka jest prawda, że wystraszony chłopczyk, który często musiał uciekać przed skutkami libacji u ojca, czy zniknąć w hogwarckich lochach, by zgubić Huncwotów, był… w pełni obecny przez tę jedną chwilę. To był właśnie lęk małego chłopca, który siedział w dorosłym Snape'ie. Podniósł głowę do góry i skupił wzrok na drzwiczki. Był wkurzony.
Wkurzony na samego siebie. Wkurzony na Dumbledore'a. Wkurzony na Minerwę, która niby wszystko wiedziała, ale nic nie zrobiła! I jeszcze na kobietę znaną jako Petunia Evans Dursley. Pamiętał ją jako tamtą dziewczynkę, która niejednokrotnie doprowadzała swoją siostrę do łez. Jak mógł ani razu nie pomyśleć o dziecku Lily?! Czy Dumbledore, albo ktokolwiek inny, kto uważał się za przyjaciół Lily i Jamesa kiedykolwiek odwiedził chłopca, by zobaczyć, co u niego słychać?
Snape polazł w stronę komórki, odblokował ją i naprędce trzasnął drzwiami otwierając je. Cały obraz "tłustowłosego dupka", belfra gnębiącego Gryfonów; faceta, który był przygotowany na zmuszenie syna Jamesa Pottera na doprowadzenie się do ładu by odkupić młodzieńcze winy ojca, odszedł. Gdy patrzył na zwiniętą, śpiącą sylwetkę dziecka; syna Lily, który wyglądał na tak małego, że nie mógł mieć jedenastu lat; czuł, że kamień otaczający jego serce kruszy się. Świat obrócił się do góry nogami, Severus miał mętlik w głowie, musiał w końcu wybić sobie z głowy dawne wyobrażenie Harry'ego Pottera i dopasować je do tego, co właśnie zobaczył.
Klęcząc na jednym kolanie, Severus wyciągnął dłoń i dotknął twarzy chłopca. Odczuł szorstki osad po łzach na miękkim policzku. Zauważył siniaka, plamy krwi na kocu i materacu, a także obskurną koszulkę, którą chłopiec miał na sobie. Dlaczego spał? Snape zastanawiał się wodząc wzrokiem po kropelkach zaschniętej krwi prowadzących do poobijanych palców. Ich koniuszki były paskudnie pocięte, być może przez zawiasy drzwi.
- Lily - szepnął Snape, gdy jego świat wreszcie powrócił do normy i dotarło do niego, że syn Jamesa Pottera cierpiał i naprawdę kogoś potrzebował, nawet jeśli ten ktoś miał być "Tłustowłosym dupkiem" nienawidzącym tamtego tyrana, który w dodatku skradł mu Lily.
Machnięcie różdżką utrzymało sen małego chłopca, więc Snape mógł się schylić, unieść go i trzymać przy piersi. Dzieciak śmierdział niemiłosiernie, przede wszystkim przez szmaty, które nosił na sobie i brudny materacyk, na którym spał. Przez sen, Harry mamrotał kwilący protest. Błagał swojego wuja, by "przestał". Snape zmarszczył brwi spoglądając na plugawe posłanie i obszarpane resztki kocyka niemowlęcego i zobaczył coś interesującego we wnętrzu zagraconej komórki. Zabrał Harry'ego do pokoju dziennego i położył na sofie, po czym powrócił do skrytki.
Harry uczynił ją swoim domem poprzez ozdabianie skrawkami papieru, po których sam rysował i kolorował. Można było na nich zobaczyć fantazje i marzenia o zamku, młodzieży latającej na miotłach i tańczącego starca z długą brodą. Najciekawszy rysunek wykonany przez Harry'ego przedstawiał jednak jego samego. Stał przy wysokim jegomościu, całym w czerni. Jedyne kolory, jakie miał, podkreślały blade policzki, olbrzymi nos i dłoń o wielkich palcach, która kurczowo trzymała rączki Harry'ego. Ta postać, którą oczywiście był Snape, w drugiej ręce trzymała różdżkę wskazaną na kogoś. Ta druga dorosła osoba była przerażająca, wężowata i miała czerwone oczy.
- Czarny Pan - miękko szepnął Severus. Voldemort był jeszcze wyższy od narysowanego Snape'a, ale był uwieńczony deformującą go zieloną poświatą.
Snape po raz kolejny poczuł zachwianie i niepewność w jego świecie. Wziął kilka głębokich oddechów przez nos i gdy miał pewność, że już nie zemdleje, zebrał się w sobie, by wziąć całą dziecięcą sztukę. Rysunek przedstawiający Harry'ego z nim i Voldemorta został pomniejszony i wsunięty do ukrytej kieszeni peleryny Snape'a. Resztę obrazków ostrożnie złożył i wcisnął do innej.
Snape zatrzasnął drzwi komórki i podszedł do małego podopiecznego. Harry płakał przez sen - Mamusiu! Pomożesz? - Podnosząc chłopca i przyciskając go do siebie, Snape przycisnął lico do czoła Harry'ego, w miejsce blizny.
- Przepraszam, że mnie wcześniej nie było, Harry, ale jestem. Cśś, dziecko. Ze mną jesteś bezpieczny - szepnął tak, by Harry go usłyszał.
Małe ciałko Harry'ego uspokoiło się i Snape wraz z ponurym, lecz zaciętym wyrazem twarzy zniknął z terenu Privet Drive numer cztery. Gdyby Harry Potter miał coś do powiedzenia na ten temat, nigdy by tam nie wrócił.