Był trochę zaskoczony, kiedy Stiles zaczął rozbierać się w łazience, ściągając z siebie kolejne warstwy ubrania. I pomylił się, bo chłopak miał nie dwie koszuli, ale trzy co przeraziło go jeszcze bardziej, bo po jego plecach płynęła stróżka potu. Stiles nosił na sobie prywatną saunę i to nie miało sensu.

- Zamknij drzwi – poprosił go chłopak, odkręcając kurek z zimną wodą.

- Co jest grane? – spytał wprost, ale przekręcił zamek.

Stiles zdjął bokserki, odwracając się do niego tyłem. I pewnie nie powinien patrzeć, ale gdyby Stilinski nie chciał, aby widział go nago, mógłby go wyprosić z łazienki.

Chłopak wskoczył do wanny, zanim woda wypełniła ją choćby do połowy i położył głowę na swoich ugiętych kolanach, spoglądając na niego jakoś dziwnie. Jego oczy nadal błyszczały niezdrowo. Derek nie spodziewał się, że chłopak był tak szczupły, ale w pewien sposób z jego ciała biła siła. Na pewno kilka dodatkowych kilogramów nie zaszkodziłoby mu, ale ewidentnie bieganie z miotłą wymagało większego wysiłku niż się spodziewał.

Dostrzegał też na jego żebrach formującego się dopiero siniaki powstałe podczas ich meczu.

- Co jest grane? – spytał, czując coraz większy niepokój.

I trochę dziwnie czuł się, siedząc na zamkniętej muszli klozetowej. Przez drzwi docierały słabe dźwięki muzyki i śmiech. Jeśli ktokolwiek chciałby skorzystać z łazienki, musiałby wyjść na dwór i nie wyobrażał sobie bałaganu, który mieli zastać następnego dnia. Jakoś planował jednak w sprzątanie wrobić Jacksona. W końcu to on zajął czas Martin, kiedy Stiles ewidentnie potrzebował jej pomocy.

- Mam takie coś – westchnął Stiles.

- Takie coś? Jakąś chorobę? Przynieść ci leki? Albo zadzwonić po… - zaczął pospiesznie podnosząc się.

Stiles uśmiechnął się do niego krzywo.

- Mój Kapitan Ameryka – prychnął chłopak, przykładając do czoła dłonie, które musiały być lodowate od wody, którą wpuszczał do wanny.

Derek tylko raz popełnił błąd nie dostosowując temperatury swojego prysznica i prawie skręcił nogę, uciekając spod zimnego strumienia. Nie miał pojęcia jakim cudem była taka lodowata, ale odniósł wtedy wrażenie, że pewnie ciągną ją rurami z samej Arktyki. Jak Stiles wytrzymywał w niej teraz, stanowiło dla niego tajemnicę.

- Nic mi nie jest – poinformował go chłopak, chociaż wszystko temu przeczyło.

- Masz gorączkę – stwierdził Derek. – Mogę dać ci…

- Mam leki w spodniach, ale wolałbym korzystać z wątroby do późnej pięćdziesiątki – westchnął chłopak. – Moje ciało czasem robi takie śmieszne coś – podjął Stiles, obserwując go uważnie. – Samo podwyższa swoją temperaturę. Nie jestem przeziębiony, to hormony – dodał. – Wystarczy, że obniżę temperaturę starym dobrym sposobem.

- Lodowatą wodą – stwierdził Derek, czując się trochę dziwnie.

Stiles przemieścił się w wannie tak, aby wygodniej mu się leżało. Jego oczy błyszczały niezdrowo i Derek nerwowo przygryzł wargę. Nie tego się spodziewał. Stiles wydawał się trochę pokonany, kiedy teraz na niego spoglądał. Zapewne nie chciał być widziany w tym stanie i to wyjaśniało dlaczego Martin i Argent miały takiego świra na jego punkcie. Musiały wiedzieć od dawna.

- Okej – rzucił, cofając się z powrotem na muszlę, żeby dać Stilesowi, chociaż trochę przestrzeni.

Ich łazienka nie była aż tak wielka od kiedy Danny wymusił na nich wstawienie wanny. Jakoś zmieścili ją pomiędzy prysznicem i pralką, ale to był czysty cud, za który teraz dziękował, bo nie wyobrażał sobie tej sytuacji, gdyby Mahealani przegrał w głosowaniu.

- Jak to się nazywa? – spytał ciekawie.

- Nie jest zaraźliwe – zaczął do razu Stiles.

- To hormony. Nie jestem idiotą – mruknął. – Pytam jak to się nazywa.

- Hormonalne zaburzenia ośrodka termoregulacji w przysadce mózgowej – powiedział Stiles jednym tchem.

- To wiele wyjaśnia – prychnął.

Stiles spojrzał na niego unosząc do góry brew.

- Dlaczego jesteś takim wrzodem na dupie z tymi długimi wyrazami – odparł Derek. – Więc zmieniasz temperaturę… - rzucił pospiesznie, bo Stiles otwierał już usta zapewne przygotowawszy jakąś ciętą ripostę. – Ssaki nie mają takich możliwości.

- Ja mam. To moja super moc – zakpił Stilinski, przykładając dłonie do czoła.

Ten rumieniec nadal był na jego policzkach, ale teraz nie kojarzył się Derekowi już z niczym zdrowym.

- Normalnie ludzie mają trzydzieści sześć i sześć dziesiątych stopni Celsjusza. Moja temperatura jest niższa, ale to nie jest problem dopóki ubieram się ciepło. Zresztą mieszkamy w Kalifornii – dodał Stiles.

- Gdybyś mieszkał gdzie indziej byłby problem z odmrożeniami – zrozumiał szybko Derek.

- Dokładnie. Więc dopóki jestem w ciepłych miejscach, wszystko jest w porządku. Hormony jednak zawsze mają na siebie działanie antagonistyczne, więc od czasu do czasu… Powiedzmy, że wybija mi wysoka temperatura, ale średnia pozostaje dobra, więc przysadka uważa, że wszystko gra – wyjaśnił Stiles powoli.

- To brzmi jak opowieść z jakiegoś komiksu – stwierdził.

Stiles nie odrywał od niego wzroku, ale prócz mieszanki podejrzliwości i ostrożności za wiele nie działo się na jego twarzy. Derek potrafił zrozumieć obawy. Spotkał się z nimi już wcześniej. Były ludzkie i jak najbardziej nie pasowały do Stilesa, który jeszcze kilka godzin temu wydawał mu się nieustraszony.

- Nikt nie chciał tego kupić, wyobraź sobie – prychnął Stilinski i nie był pewien czy chłopak żartował.

Skinął więc głową, czując się trochę jak idiota. Najmniejszy problem stanowił fakt, że nadal siedział na klozecie. Stiles zerkał na niego, jakby czekał na jakąś reakcję z jego strony. Pewnie spotkał się już ze wszystkimi możliwymi. Derek jednak nie bardzo wiedział co działo się w jego własnej głowie.

- Twoje własne ciało cię zdradza – stwierdził, brzmiąc trochę dziwnie nawet we własnych uszach.

Oczy Stilesa zrobiły się trochę większe. Pierś chłopaka unosiła się i opadała trochę szybciej niż kilka minut temu. I nie musiał być Sherlockiem, aby wiedzieć, że Stiles się zdenerwował. Nie było jednak żadnych reguł jak zachować się w takiej sytuacji.

Ubranie chłopaka nadal leżało na podłodze pomiędzy nimi. Może ktoś inny byłby onieśmielony swoją nagością, ale Stiles czuł się pewniej goły niż rozmawiając z nim na temat swojego stanu. Może spodziewał się, że Derek wykorzysta to przeciwko niemu, co było po prostu złe i ohydne. Nie dziwił się jednak chłopakowi. W końcu jeszcze niedawno walczyli o boisko.

- Potrzebujesz, żebym znalazł Lydię? – spytał wprost.

- Nie, jeśli będę mógł tutaj trochę posiedzieć. Aż nie przejdzie – uściślił Stiles.

- Żaden problem. Nie bardzo wiem jak ci pomóc – podjął. – Okład? – zaryzykował.

Stiles prychnął.

- Próbujesz mi matkować? – zakpił Stilinski.

- Nie, chciałem podstępem użyć ręcznika Jacksona – odgryzł się.

Stiles skrzywił się z obrzydzeniem.

- Nie zrobiłbyś mi tego. Nie nienawidzisz mnie, aż tak tak bardzo – jęknął chłopak.

- Nie nienawidzę cię – odparł Derek całkiem poważnie. – Jesteś po prostu irytujący.

- Irytujesz się, bo wszyscy zawsze schodzili ci z drogi, a ze mną nie masz tak łatwo – poinformował go Stiles i to była czysta prawda.

- Widzę, że zdrowiejesz w pełni – zakpił.

- To tylko podniesiona temperatura. Musiałbym dobić do czterdziestu jeden stopni, żebyś intelektualnie miał ze mną szansę – prychnął Stiles. – A wiesz, w czterdziestu dwóch ścina się białko.

- Wiem – sarknął Derek. – Nie jestem idiotą.

- Jesteś futbolistą. To prawie jak synonim – rzucił Stiles.

- Siedzisz nago w wannie i nadal podskakujesz – stwierdził z pewną dozą niedowierzania.

- Siedzę nago w wannie z gorączką, a ty sobie pozwalasz nawrzucać – uściślił Stiles.

I z tym też nie mógł się nie zgodzić.

ooo

Stiles zerkał na niego jakoś dziwnie, kiedy przeprowadzał te swoje treningi na ich trawniku. Pozornie między nimi się nic nie zmieniło, ale czuł, że to cholerne przyciąganie, które brało się z chęci dominacji nad małym wrzodem na tyłku, przerodziło się w coś więcej. I nie potrafił tego uchwycić.

Nie zamykał się już tylko w domu bractwa, ale wyszedł parę razy, aby poobserwować grę. Jackson nie miał ani za grosz koordynacji i przestawało go dziwić, że przegrywali z takim kretesem. Stiles wiedział co robił, kiedy wybrał do swojej drużyny dziewczęta. Radziły sobie z bieganiem w ograniczonej przestrzeni i przebierając szybko nogami. Zapewne wąskie spódnice i szpilki wyszkoliły je dostatecznie skutecznie. Isaac wywracał się co rusz o własne stopy, które zawsze wchodziły w kontakt z którymś końcem miotły.

Derek nie mógł nie prychnąć na ten widok i może zrobił to za głośno, bo Stiles zatrzymał się tuż przed nim z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

- Myślisz, że możesz lepiej? – zakpił Stilinski.

- Przejść dwa metry bez uderzenia twarzą w ziemię? Mniej więcej od czasu, kiedy po raz pierwszy zacząłem chodzić. Musiałbyś spytać mojej mamy o datę – rzucił. – Lahey, tylko jak będziesz upadał na naszym meczu, upewnij się, że przeciwnik chociaż się na tobie potknie – krzyknął.

Isaac pokazał mu środkowy palec.

- Poziom komunikacji na wysokim poziomie – prychnęła Lydia.

- Isaac, daj mu swoją miotłę – rzucił Stiles i nie to miał w planach.

Stilinski jednak patrzył mu prosto w oczy, czekając na jego reakcję. Derek nie zamierzał się wycofywać, ale ostrożność leżała w jego naturze, więc upewnił się, że tył miotły znajdował się bezpiecznie między jego udami, zanim zrobił kilka kroków. To nie było wygodne, ale nie niemożliwe. Isaac za mało skupiał się na tym co robił, a to nie była nowość. Lahey wolał wyglądać dobrze, a miotła jednak odbierała ludziom godność.

- Więc… - zaczął Stiles.

- Znam zasady – wszedł mu w słowo, a potem wyminął go bez najmniejszego problemu.

Jackson wyszczerzył się do niego radośnie, jakby wstąpiły w niego nowe siły. Nie wygrali, ale nie wywrócił się, a to już oznaczało wiele.

ooo

Stiles siedział ze skrzyżowanymi nogami w słońcu, pisząc coś pospiesznie na laptopie. Jego palce przelatywały po klawiaturze, jakby doskonale znały położenie wszystkich klawiszy, co było całkiem prawdopodobne. Danny dokonywał dokładnie tej samej magii, Derek jednak Mahealeniemu nie przypatrywał się z taką fascynacją.

Temperatura Stilesa musiała być znowu niższa, bo obwinął szyję szalikiem dość szczelnie zakrywając wszystkie te cudowne pieprzyki. Czuł się trochę jak idiota, obserwując chłopaka z ukrycia, ale podejście wydawało się nagle cholernie trudne. Rozmawiali, ale to były bardziej poziomy przyjaźni, a nie faktycznego zainteresowania. Stiles był zbyt trudny do rozszyfrowania.

Martin przemaszerowała przez uczelniany trawnik z pewnością tak charakterystyczną dla siebie. A potem powiedziała coś do Stilesa i wskazała palcem w jego kierunku. Chłopak odwrócił się niemal od razu, a Derek miał ochotę zakląć. Lydia uśmiechała się szeroko, ewidentnie zadowolona z siebie i nigdy bardziej nie czuł się zirytowany jej zachowaniem. To przebijało nawet ten jeden raz, kiedy znalazł ich pieprzących się pod ich prysznicem przy otwartych drzwiach.

Odbił się od ściany budynku i przeciął trawnik, siadając koło Stilesa nadal zirytowany. Obaj byli zbyt inteligentni na to, żeby udawać, więc równie dobrze mogli po prostu to przemilczeć.

- Zawsze gapisz się na ludzi, kiedy cię nie widzą? – spytał Stilinski jednak, ponieważ nic nie mogło być z nim łatwe.

- To trąci Edwardem Cullenem – zauważyła Lydia.

- To mnie naprawdę uraziło – warknął.

Stiles zaczął się śmiać jak szalony.

- Tyle cudownych metafor i rozumiesz akurat tą związaną ze Zmierzchem? – spytał chłopak z niedowierzaniem.

Derek zbił usta w wąską kreskę, zerkając na Martin, która ewidentnie się świetnie bawiła, widząc go tak skrępowanym. Nie potrafił rozmawiać z nimi, kiedy występowali w grupie. Dostał nauczkę podczas ich pierwszego spotkania i nie zamierzał ponownie popełniać tego błędu. Stiles wydawał się bardziej komunikatywny, kiedy nie otaczali go ludzie, którzy porozumiewali się na jego kosmicznym poziomie. Ludzki język Stilinski też opanował. Wydawał się po prostu żywić do niego niechęć.

Lydia spojrzała na niego wymownie, kiedy zawróciła w stronę chodnika. Jak nie topiła się w trawniku w tych wysokich szpilkach, było dla niego tajemnicą.

- Jak się czujesz? – spytał wprost i Stiles zesztywniał.

Najwyraźniej to nie była odpowiednia rzecz, ale Derek nie widział w swojej trosce niczego złego.

- To się nie zdarza często – odparł chłopak, co nie odpowiadało na jego pytanie.

I bardziej wyglądało na manifestowanie swojej siły. Jakby Stiles potrzebował jeszcze bardziej pokazywać się z tej niezależnej strony.

- Nie pytam czy i kiedy to się zdarza – prychnął Derek. – Po prostu pytam jak się czujesz. Gdyby było ci chłodno, mógłbym pożyczyć ci moją kurtkę. Albo wiesz, objąć cię – zaproponował, nie starając się nawet brzmieć niewinnie.

Krzywy uśmieszek pojawił się w kącikach ust Stilesa niemal od razu. Wzrok chłopaka spoczął na jego koszulce, a potem przesunął się na jego bicepsy. I to trochę go uspokoiło, ponieważ wracali na znajomy grunt.

- Nie wiem czy chcę się zarazić twoją miłością do Zmierzchu – przyznał Stiles.

- Jestem całkiem niezłym graczem w quidditch – rzucił.

- Niezłym? – spytał Stiles z niedowierzaniem i przez chwilę wydawało się, że chłopak zaniemówił.

- Nie wywróciłem się – przypomniał mu.

- Dokonanie życia! – prychnął Stiles. – Jesteś tak drewniany, tak fatalny, tak… - urwał, kiedy Derek pocałował go, trochę zaskoczony, kiedy zdał sobie sprawę, że chociaż usta chłopaka były ciepłe, jego dłonie pozostawały lodowate.

Było w tym coś fascynującego.

- Obrazisz mnie później. Może podczas kolacji? – spytał wprost.

Stiles obserwował go podejrzliwie, ale jego twarz po chwili rozświetlił uśmiech.

- Dobra, ale weź tym razem ze sobą kurtkę. Wieczorami naprawdę bywa chłodniej – rzucił chłopak. – A jutro rano gramy w quidditch. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał jeszcze zagrać z nami w futbol, sugerowałbym ci systematyczną partycypację w treningach naszego sportu – dodał.

- Quidditch – prychnął, ale nie zaprotestował.