Harry był niespokojny. To określenie najlepiej oddawało jego stan. Czuł, że coś nadchodzi. Coś wielkiego, co znów namiesza w jego życiu.
Gdyby jego najlepszy przyjaciel o tym usłyszał niewątpliwie wyśmiałby go mówiąc, by zapisał to w pracy domowej z Wróżbiarstwa. Jednak dla Harry'ego to wcale nie było zabawne. Podobne przeczucia miewał już kilkukrotnie. I nigdy za dobrze się nie kończyły.
Kiedy wieczorem usłyszał, że następnego dnia wracają do szkoły, wiedział, że to się zbliża. Wszyscy cieszyli się z powrotu do szkoły nieświadomi wyczuwanej przez młodego Gryfona katastrofy. Po radosnych, rodzinnych świętach Weasleyowie byli jeszcze bardziej pełni życia niż zwykle. Według Pottera w tej euforii rudzielce byliby w stanie zignorować nawet Voldemorta przed drzwiami wejściowymi.
W przeciwieństwie do Syriusza i Harry'ego.
Wydawało się, że im bliżej końca świąt tym bardziej z nich dwóch wycieka energia. Nie, żeby Harry miał jej wiele wcześniej. W końcu nazywanie go świrem przez całą magiczną społeczność dawało mu się we znaki niemal tak jak wizje Voldemorta. Jednak Syriusz...
Mężczyzna nie chciał być znów sam w olbrzymim domu. Brakowało mu towarzystwa, więc pobyt Weasleyów i Harry'ego był dla niego niczym najlepszy prezent gwiazdkowy. Nawet jeśli powodem ich pobytu w tym domu był zraniony członek rodziny, nic nie mogło zmniejszyć szczęścia zbiega z Azkabanu. Tupot stóp na schodach, dowcipy bliźniaków, a nawet krzyki nielubianej przez niego Molly Weasley napawały go radością. Oddałby wszystko by święta trwały dłużej a jego dom rodzinny był wypełniony ludźmi.
Harry nie potrafił sobie znaleźć miejsca w domu wypełnionym świąteczną radością jego ojca chrzestnego. Miał wrażenie, że gdziekolwiek by się nie pojawił ludzie patrzyli na niego podejrzliwie. Zupełnie jakby miał zamiar ich za moment zaatakować. Pokąsać niczym wąż z jego snu pana Weasleya.
Nawet wśród przyjaciół nie potrafił naprawdę ucieszyć się ze świąt. Widział ich zaniepokojone spojrzenia i to mu nie pomagało. Hermiona czasem notowała coś i Harry miał nieprzyjemne wrażenie, że robi notatki z jego zachowania.
Dochodziła północ, gdy Harry wybudził się z kolejnego koszmaru. Westchnął siadając na łóżku i próbował oddychać wolno, aby uspokoić szybkie bicie serca. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Nie potrafiłby.
Wysunął nogi z pościeli wiedząc, że nie musi pilnować się, by być cicho. Ron miał mocny sen i nawet Hardodziob nie byłby go w stanie obudzić. Na tyle spokojnie, na ile mógł po dręczącym go koszmarze, zawiązał buty i zabierając bluzę wiszącą na starym krześle wyszedł z pomieszczenia.
Gdy znalazł się na korytarzu poczuł chłód. Korytarze w domu jego chrzestnego były niemal tak chłodne jak te w Hogwarcie. Oparł się zatem o ścianę przy drzwiach ich sypialni i patrzył spod przymkniętych powiek na pożółkłą tapetę przed nim zatapiając się w otępieniu.
Nie wiedział ile tak stał, ale wiedział, że to nienajlepszy pomysł, jeśli Zakon ma zebranie w kuchni. Zawsze ktoś mógł wejść po schodach na górę, aby zabrać coś z pomieszczeń, gdzie trzymali mnóstwo papierów. A wtedy Harry musiałby się tłumaczyć i znów byłby nastawiony na ich spojrzenia - pełne niepokoju i współczucia.
Chciał tego uniknąć za wszelką cenę.
Postanowił zejść do salonu. To pomieszczenie wciąż nie było pozbawione niebezpiecznych przedmiotów, więc nie podejrzewał, aby ktoś miał zamiar tam wejść w środku nocy. A ludzie z Zakonu nie zostawiliby czegoś w miejscu, do którego wszyscy mogli wejść - dobrze wiedzieli, że Fred i George od razu by się do tego dorwali.
Harry usiadł w wielkim fotelu obok okna. Wzdłuż ściany naprzeciw niego stały wszystkie meble, które zostały uznane za niegroźne. Harry uśmiechnął się lekko na wspomnienie Rona podrywającego się z kanapy, która odgryzła mu wielką część spodni na wysokości tyłka. Od tamtej pory rudzielec wolał siedzieć na podłodze, co było powodem do żartów bliźniaków, którzy postanowili nie dać zapomnieć bratu o tym wydarzeniu.
Mimo brzydkiego obicia fotel, na którym siedział Harry, okazał się niebywale wygodny. Chłopiec poprawił się w nim podwijając nogi. Wtedy też poczuł jak coś go dźgnęło. Niemal natychmiast się wyprostował i spojrzał podejrzliwie na miejsce, gdzie to poczuł. Jednak nic tam nie było.
Zmarszczył brwi i zaczął macać fotel. Szorstkie obicie wydawało się jednak być idealnie równe. Zrezygnowany Harry uderzył w jeden podłokietnik ręką.
Łup!
Harry zaklął cicho. Nie spodziewał się, że część fotela po prostu odpadnie i zrobi taki hałas. Ale też nie spodziewał się, że wraz z tym z fotela wyleci też coś znacznie bardziej interesującego.
Harry podniósł złoty łańcuszek, który leżał teraz u jego stóp. Zdążył wyprostować się w tej samej chwili, kiedy usłyszał szczęk zamka w drzwiach. Gryfon schował szybko rękę za siebie chcąc ukryć przedmiot. Nawet jeśli ktoś go tu znajdzie, lepiej aby nie zobaczył znaleziska Harry'ego.
Jak na złość łańcuszek zaczepił się o sweter. Harry szarpnął i zobaczył jak stal uderza miękko w jego spodnie, a potem zaczyna się kręcić. Kiedy pokój zaczął się zmieniać przed jego oczami zrozumiał co trzymał w dłoni.
Zmieniacz czasu.
Chciał go puścić, ale wydawało się, że łańcuszek uczepił się jego dłoni z niebywałą mocą. Dopiero po chwili puścił, a Harry zorientował się, że salon Blacków wygląda wspaniale. Zupełnie jakby przeniósł się w inne miejsce.
Rozejrzał się. Piękne, potężne fotele obite skórą stały przy ścianach. Między nimi, w kącie, znajdowała się mała biblioteczka. Dalej znajdował się ten sam kominek, który Harry znał, lecz wyglądał znacznie lepiej niż Gryfon pamiętał. Nad kominkiem wisiał portret mężczyzny, który onieśmielał mimo tego, że spał. Wyglądał potężnie przez mięśnie, które odznaczały się w jego czarnych, prostych szatach. Ale nie to wzbudzało największy podziw Harry'ego. Dłonie czarodzieja wyglądały jakby mogły chwycić czyjąś głowę i ją zmiażdżyć.
Harry nie mógł się dłużej przyglądać, bo usłyszał czyjeś głosy na korytarzu. Wskoczył między fotele bez namysłu chowając się za jednym z nich.
- Arcturusie, bądź poważny! - usłyszał damski głos.
Arcturus. Harry zmarszczył brwi. Skądś kojarzył to imię. Niewątpliwie brzmiało to jak imię Blacka, ale kim był dla Syriusza?
- Będzie dobrze - zaśmiał się jakiś mężczyzna. Zapewne wspomniany Arcturus. - Kitku, więcej wina! - krzyknął. Harry usłyszał odchodzące kroki. Dopiero gdy kroki ucichły chłopak wyszedł zza foteli i cichutko otworzył drzwi.
Rozejrzał się na tyle ile mógł po korytarzu. Ciemnozielone ściany były oświetlone przez kinkiety. Pomiędzy kolejnymi kinkietami zauważył ramy obrazów. Czarne panele lśniły w tym świetle. Harry był zaskoczony. Prosty, ale stylowy. Ten korytarz nie wyglądał jak korytarz w domu Blacków. A przynajmniej nie ten, który Harry pamiętał.
Potrząsnął głową. Prawdopodobnie cofnął się w czasie. Albo to zły sen. Nieistotne co było prawdą. W obu przypadkach nie chciał aby ktoś go tu zobaczył. Nieważne ile się cofnął w czasie. Gdyby spotkał kogoś, kogo znał, miałby kłopoty. Musiał stąd wyjść.
Wydawało się, że wszyscy zgromadzili się w jednym pomieszczeniu i ktoś właśnie zaczął przemawiać, więc Harry nie tracił czasu tylko przemknął przez korytarz i dopadł do drzwi, za które szarpnął i wyskoczył na ulicę.
Zamarł. Słońce dopiero zachodziło i było gorąco. Tak, że Harry musiał zdjąć bluzę, którą miał na sobie. Ale i wtedy czuł, jak jego nogi pocą się przez panującą na dworze temperaturę.
- Mamy… lato? - zapytał głupio w przestrzeń.
Kilkoro dzieci bawiło się nieopodal na ulicy. Harry przyjrzał się im, a nogi same poniosły go w ich stronę. Nie wyglądały jak normalne dzieci. Te ubrania…
Dzieci przerwały zabawę zauważając go. Nie wykonały żadnego ruchu, tylko obserwowały.
- Ekhem… przepraszam - wydukał Gryfon czując się dziwnie pod spojrzeniami tych dzieci. - Który dzisiaj mamy? - zapytał.
Jedno dziecko drgnęło, zlustrowało go od góry do dołu, po czym…
- MAAAAMOOOOO! - Wrzask był ogłuszający.
Harry zauważył, że w oknach poruszyły się firany i ujawniło kilka ciekawskich twarzy. Pod numerem trzynastym na Grimmauld Place otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich potężna kobieta.
- Ja ci zaraz dam! - krzyknęła. Miała wysoki głos, nieco skrzeczący, co przypominało Harry'emu ciotkę Petunię. - Ty łobuzie! Zaraz cię oduczę zaczepiać niewinne dzieci! - Kobieta zbliżała się ich stronę dziarsko wymachując miotłą trzymaną w dłoni.
Rozejrzał się.Nikogo poza nim i dzieciakami nie było na ulicy.
Otrząsnął się i zrozumiał. To na niego była ta miotła. Czym prędzej puścił się pędem wzdłuż ulicy. Nawet gdy skręcił w kolejną ulicę słyszał krzyki kobiety. Miała na tyle donośny głos, że i tam ludzie pojawiali się w oknach chcąc zobaczyć co zaburza spokój. Harry'emu kojarzyło się to z Privet Drive. Zatem biegł dalej, aby zniknąć z oczu tym wszystkim ludziom. Zwolnił dopiero gdy krzyki ucichły.
Oparł się o brudną ścianę starego budynku przy ruchliwej ulicy, aby złapać oddech i pomyśleć co dalej. Myśl racjonalnie Harry. Co się stało? Cofnął się w czasie. O ile? Rozejrzał się jakby coś miało mu podpowiedzieć. Wtedy zauważył słup ogłoszeniowy. Podszedł do niego czując jakby ziemia pod jego nogami się chwiała niebezpiecznie. Dopiero gdy stanął zrozumiał, że to nie ziemia, ale on się chwiał. Drżącymi dłońmi dotknął jednego z najnowszych ogłoszeń.
Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 15 maja 1942 roku odeszła ukochana żona, siostra, matka
Catherine Smith
przeżywszy 38 lat…
Harry cofnął się w szoku. Umysł miał pusty, a jedyne co widział, gdy spoglądał w przód była data na nekrologu. 15 maja 1942 roku.
...maja 1942 roku…
...1942 roku…
...1942…
- Chłopcze, wszystko w porządku? - ktoś chwycił go za ramię i obrócił w swoją stronę. Harry wyszarpnął się z tego uścisku i ruszył biegiem przed siebie. To sen. Musi się obudzić.
1942 nie znikało mu sprzed oczu gdy biegiem przemierzał kolejne ulice licząc, że wykończy się i się obudzi. Wystarczy, że zabraknie mu sił i…
Łup.
Przewrócił się zahaczając o krawężnik i padł na trawę. Usłyszał nieprzyjemny dźwięk pękającego szkła i poczuł trawę w nosie i smak ziemi w ustach. Wypluł ziemię licząc, że pozbędzie się w ten sposób tego smaku. Przewrócił się na plecy i dysząc ciężko po tak długim biegu podniósł jedną rękę i przetarł obolałą przez upadek twarz. Nie pomyślał jednak, że brudna od ziemi ręka spowoduje, że grudki ziemi wpadną mu w oczy. Przetarł je rękawem, upewniając się, że ten jest czysty.
Leżał tak przez dłuższą chwilę pozwalając aby oddech wrócił mu do normy. Dopiero wtedy poczuł zmęczenie i gorąco. Jednak musiał się skupić na ważniejszej rzeczy. Co teraz? Cofnął się w czasie o ponad 50 lat. Nie było tu niczego ani nikogo kogo by znał.
Dumbeldore. Wpadło mu do głowy. Mężczyzna powinien być w tych czasach. I z pewnością byłby w stanie jakoś mu pomóc. Tylko gdzie go szukać? W szkole? Harry wysilił pamięć, ale nie wiedział, kiedy dyrektor uczył i czy w ogóle to robił kiedykolwiek. Myśl o uczącym czegokolwiek Dumbeldorze była dla Harry'ego dziwna. Pozycja dyrektora pasowała do niego o wiele bardziej. Jednak Gryfon podejrzewał, że aby zostać dyrektorem trzeba być jednym z nauczycieli najpierw.
Zatem Hogwart, pomyślał. Ale jak się tam dostać? Harry pomacał kieszenie, ale nie znalazł ani knuta w nich. W sumie, czego się spodziewałem? pomyślał kwaśno. Przecież nikt nie trzyma w piżamie pieniędzy.
Westchnął. Dlaczego to jemu zawsze musiało się coś przytrafiać?