Autor: Blythely
Tytuł oryginału: For the Birds; Acropolis; Enfants - link na profilu. Te trzy króciutkie miniaturki zostały opublikowane oddzielnie, jednak płynnie się ze sobą łączą i razem czyta się je lepiej, dlatego zdecydowałam się je połączyć.
Beta: niezastąpiona Morwena :*
Tłumaczenie za zgodą autorki.
xxxxx
Ptaki
Już samo obserwowanie ich sprawia, że Draco czuje się jak podglądacz. To prywatny moment, myśli, ale jest po prostu tak... intrygujący. On jest zaintrygowany. Opiera się o krużganek, o ten lodowato zimny kamień, i patrzy.
Potter bawi się. Harcuje czy coś w tym stylu. Z tą swoją piękną sową śnieżną, która ma pióra w kolorze płatków zasypujących dziedziniec. Wszystko jest oślepiająco białe oprócz brązowego dzioba sowy i leżącego przy fontannie czarnego płaszcza Pottera, i czarnych włosów Pottera. Włosów usianych pieprzonymi płatkami śniegu. Sowa ociera się o jego policzek i pohukuje, po czym rozpościera skrzydła i wzbija się prosto do białego nieba. Draco słyszy, jak Potter wydaje miękki okrzyk radości, gdy sowa łapie w szpony smakołyk.
- Mądra Hedwiga. – Harry wyciąga do niej dłoń w rękawiczce, by mogła wylądować, ale ona nurkuje ku niemu i znowu się o niego ociera, siadając między jego głową a ramieniem.
Draco wciąga zimne powietrze i niechętnie odwraca wzrok.
xxx
Gdy następnego ranka Quetzal ląduje z gazetą przy jego talerzu, Draco karmi go kawałkami bekonu i z roztargnieniem łaskocze za uchem. Obserwuje, jak jego blade place zanurzają się w czarnych piórach ptaka i myśli o tym kontraście.
Dzięki pięciu latom praktyki Draco nie rozgląda się po Wielkiej Sali w poszukiwaniu Pottera i nie zatrzymuje dłużej wzroku na zdziwionym, spanikowanym wyrazie jego twarzy, gdy Hedwiga nie przylatuje wraz z innymi sowami.
Są święta Bożego Narodzenia, dlatego w Hogwarcie nie ma aż tak wielu uczniów. Draco nie patrzy, jak Potter wstaje i zostawia swoje nie dojedzone śniadanie.
Draco ma nadzieję, że z Hedwigą wszystko w porządku.
xxx
Wygląda na wściekłego, myśli Draco i z zaskoczeniem patrzy, jak Potter podnosi go z krzesła, chwytając koniec jego zielono-srebrnego szalika.
- Ty... to ty masz tę cholerną czarną sowę, prawda? - Potter praktycznie na niego warczy.
Draco nie podoba się, że został wyciągnięty – za szalik! – ze swojego słonecznego miejsca przy oknie w bibliotece. W jego porankach jest zdecydowanie zbyt dużo Pottera i przez to skręca go w żołądku. Draco patrzy na niego uważnie. Może Potter w końcu zwariował. Nie mruga. Małe pióra rozsiane są po całej jego szacie.
- Tak czy nie?
- O co ci chodzi, Potter?
Ale on już odchodzi, zrywając wcześniej szalik z szyi Draco.
- Hej!
xxx
Dogania Pottera na szczycie sowiarni. Powietrze jest duszne i nieruchome - to dziwny skutek spania i czyszczenia się dziesiątek sów. Co jakiś czas słychać pohukiwanie; ptasi zapach jest ziemisty. Draco syczy cicho do ucha Pottera:
- Co tu się dzieje, do cholery? Co masz do Quetzala?
Potter prycha.
- Quetzal. Tak się nazywa?
Draco chce potrząsnąć Potterem, i to mocno. Rozgląda się, szukając żerdzi swojej sowy. Nie ma jej tam.
- Twój... obrzydliwy zwierzak... - Potter ma zbolałą minę, jakby chciał wymiotować albo płakać. - On... uwiódł Hedwigę.
Przez chwilę Draco myśli, że może jego sowa rozwinęła w sobie jakieś mordercze instynkty, ale potem podąża za wzrokiem Pottera do prawego kąta wieżyczki. Jest tam Quetzal. Hedwiga również.
I wyglądają, jakby... O nie. To zbyt cudowne.
Potter przygryza dolną wargę, gapiąc się w dal. Skręca szalik Draco w dłoniach.
- Robią... gniazdo. - Wygląda na tak przygnębionego, że Draconowi jest go przez chwilę żal. - Moja piękna sowa będzie miała... skundlone, Malfoyowe dzieci.
Draco nie może powstrzymać się przed zachwyconym śmiechem. Sowiarnię wypełnia potępiające pohukiwanie poruszonych sów. Draco chichocze.
- Szlamowate sowie dzieci, Potter. I powinieneś mi dziękować. Wiedz, że Quetzal jest rasową sową.
Potter patrzy na niego wilkiem.
- Cholerni Malfoyowie. - Odchodzi i kładzie szalik Draco w małym kącie, w którym siedzą ich sowy. Natychmiast się na nim układają, z zadowoleniem strosząc piórka. Hedwiga siada na ramieniu Pottera i pociąga go za włosy, wyrywając kilka pasemek. Draco znowu się śmieje, gdy sowa upuszcza je na stos liści i gałązek, i na szalik.
Warto stracić szalik dla czegoś takiego, myśli Draco. Obserwowanie, jak Potter patrzy z rozpaczą na Hedwigę, jest dziwnie przyjemne. Dlatego nie czuje się urażony, gdy Potter ogląda się przez ramię.
- Och, po prostu się odpieprz, Malfoy.
Sowie dzieci. Zaiste.
Akropol
Dzień przed Bożym Narodzeniem, przed śniadaniem, Harry znajduje Malfoya leżącego na podłodze w bibliotece.
Rozłożył się na książce w sekcji „Magiczne stworzenia: Latające: Sowy". Ma zamknięte oczy, głowę opartą o ramię i wysunięty język.
Harry myśli, że Malfoy wygląda dość nieszkodliwie, nawet bezbronnie w porannym chłodzie, z bladą i odsłoniętą szyją – w końcu jego ślizgoński szalik jest teraz sowim gniazdem. Harry trąca go stopą.
Blade oczy się otwierają.
- Planowanie rodziny, Potter.
xxx
Harry obserwuje koniuszek postrzępionego pióra, którym Malfoy stuka we fragmenty opisów w „Cechach rozrodczych magicznych sów". Próbuje stwierdzić, czy jest wkurzony, czy zadowolony, że Malfoy wie, na kiedy przypada okres lęgowy sów śnieżnych.
- „Dwa tygodnie przed przesileniem zimowym, składanie jaj w ostatni dzień roku." - Draco wskazuje piórem na Harry'ego, wyglądając dokładnie tak jak Hermiona, kiedy wyjaśnia pierwszorocznym proste zaklęcia. - Trochę ponad tydzień od dziś, Potter.
Dlaczego Malfoy jest tak zadowolony? Harry burczy pod nosem i chwyta trzymane przez niego pióro, bo strasznie go wkurza. To poszarpane pióro i ta książka, i pieprzony Draco Malfoy zasypiający w bibliotece, bo wcześnie wstał, by dowiedzieć się różnych rzeczy o biednej Hedwidze.
- „Liczba jaj w lęgu jest całkowicie zależna od tego, ile pożywienia samiec przynosi samicy, oraz czym ją karmi. Sowy śnieżne jednorazowo mogą złożyć do dwunastu jaj, jeśli samica otrzymuje duże ilości świeżego..."
- Przestań!
Malfoy zaciska usta, zirytowany przerwaniem. Harry widzi w jego oczach zniecierpliwienie i pobłażliwość.
- Troje, Malfoy, ona może mieć troje dzieci. Ty wymyśl, jak to zrobić. Albo jak Quetzal to zrobi. Nieważne. - Harry wzdycha. - Wracam do łóżka.
xxx
Na obiedzie Harry siada przy Malfoyu i się dąsa. Nie rozmawiają, dopóki Harry nie oferuje Malfoyowi swojego puddingu.
- Nie mogę jeść.
Malfoy unosi brwi i zanurza łyżkę w śliwkowym puddingu Harry'ego. Harry myśli z obrzydzeniem, że Malfoy je jeszcze niechlujniej niż Seamus i nie może uwierzyć, że widzi loda ściekającego po jego brodzie.
Błagam, myśli i wyciąga z kieszeni nowe pióro. Jest krótkie, lecz smukłe i olśniewająco białe - dar ze skrzydła Hedwigi. Kładzie je na stole przed Malfoyem, który patrzy na niego z ukosa i... uśmiecha się?
- Wesołych Świąt – mówi cicho Harry.
xxx
Długie, cętkowane czarne pióro z malutką zieloną wstążką wisi przyczepione do portretu Grubej Damy.
xxx
Teraz Quetzal dostarcza pocztę im obu, dlatego Harry uważa, że przy śniadaniu powinien siedzieć z Malfoyem. Harry codziennie dostaje list od Rona, a czasem też coś od większości pozostałych Gryfonów. Nie powiedział nikomu o Hedwidze. Układa w myślach wymyślone listy:
Drogi Ronie!
Hedwiga będzie miała dzieci. Z sową Malfoya. Czy to nie przezabawne? A Malfoy został tu na Święta - zupełnie nie wiem dlaczego. Mógłbym go zapytać. Każdego ranka dzielę z nim tosty i dżem, ale to jakoś nigdy nie wydaje się odpowiedni moment.
Jak minęły Ci święta u dziadków? Pozdrów ode mnie wszystkich.
Harry.
Ciekawość go zabija. Dlaczego jesteś tutaj, a nie w swojej posiadłości? Dlaczego tak ściąłeś włosy, głuptasie? Dlaczego nie dostajesz listów z domu? Dlaczego Dumbledore patrzy na ciebie z takim miłym uśmiechem?
- Dlaczego Quetzal? - Harry bawi się miękkimi piórkami na stopach sowy, która huka cicho i przewraca żółtymi oczami na dźwięk swojego imienia.
Malfoy leniwie stuka palcami w stół, żeby ją przywołać.
- Aztecki bóg. Pierzasty Wąż. - Quetzal przyskakuje do niego i dziobie końce jego palców. - Pomyślałem, że będzie fajne. - Wzrusza ramionami i wyciąga ręce przed siebie, aż leży twarzą przy stole.
- Hm – mówi Harry.
xxx
W przeddzień Nowego Roku Harry lata w kółko nad jeziorem. Słabe popołudniowe światło słoneczne odbija się od śniegu, od zamarzniętej powierzchni wody i od postaci w bieli siedzącej w wieżyczce sowiarni. Harry pochyla głowę i nurkuje.
Malfoy siedzi na parapecie, ubrany w biały płaszcz z kapturem naciągniętym na głowę, i skubie swoje paznokcie.
- Oczy Hedwigi są niebieskie – szepcze – a Quetzal chciał mnie uszczypnąć, gdy zbliżyłem się do gniazda.
Harry nie może się powstrzymać. Jest tak podekscytowany i zdenerwowany, że czuje nawet ściskanie w żołądku. Wspina się na wykuszowe okno i kuca, wciskając się na mały parapet obok Malfoya. Jest tu zimno, ale Harry nie chce przeszkadzać ptakom, schodząc na dół. Nakłada kaptur na głowę tak jak Malfoy; czekają i drżą nieco, gdy wiatr mocniej zawieje. Harry nie chce nazwać tego „przytulaniem się" do siebie, ale nie ma tu zbyt dużo miejsca.
xxx
- Malfoy...
- Nie teraz. - Malfoy odsuwa trochę swój kaptur z twarzy. Harry czuje, jak świat obraca się odrobinę. Marszczy brwi, myśląc: przekrwione oczy. Jego palce się zaciskają.
- Ty...
- Później. - Kaptur opada, gdy Malfoy z zamkniętymi oczami odchyla głowę do tyłu. - Powiem ci później.
xxx
Niebo jest ciemne, a ogniste wróżki Dumbledore'a latają po całych błoniach. Obaj są niemal zamarznięci, gdy Quetzal przelatuje obok głowy Harry'ego.
Bardzo cicho schodzą z okna. Harry musi przytrzymać się ramienia Malfoya, bo zdrętwiała mu stopa. Przez chwilę przebiegają mu przez głowę setki myśli, jak na przykład:
Tęsknię za Ronem i Szczęśliwego Nowego Roku, i Mam nadzieję, że w Wielkiej Sali będzie piwo kremowe, i Aksamit, jego peleryna jest aksamitna, i Hedwiga jest taka piękna, i Nie mogę zapomnieć mojej miotły, i Chcę dać jedną sówkę Hermionie, i Nadal nie czuję stopy i...
Malfoy szepcze „Lumos". W rogu widzą gniazdo uwite z gałązek i trawy, i ślizgońskiego szalika oraz potarganą, pulchną Hedwigę i coś, co wygląda na trzy jajka.
Enfants
Harry mamrocze pod nosem, gdy wchodzi w kałużę na szczycie schodów, przemaczając spodnie od piżamy.
- Dlaczego tu jesteś? - Mruży oczy w półmroku, zdziwiony i senny.
- Dlaczego ty tu jesteś, Potter? - odpowiada Malfoy. O czwartej nad ranem Harry nie jest w stanie powiedzieć, czy Malfoy się z niego śmieje, czy nie.
Harry kieruje się chwiejnie do kąta, w którym siedzi Draco owinięty szczelnie peleryną.
- Czy to nie moja kolej? Wtorki, czwartki i soboty?
Draco pociąga za dół peleryny Harry'ego, gdy Quetzal wlatuje przez okno. Harry czuje powiew powietrza wywołany przez ruch skrzydeł czarnej sowy i pochyla się.
- Jest niedziela. - Draco kręci głową i przewraca oczami. - W zeszłym tygodniu też to zrobiłeś.
Cholera, myśli Harry, faktycznie. Siada ciężko i próbuje wycisnąć wilgoć ze swoich spodni. To nie działa. Podwija je tak wysoko, aż mokry materiał zostaje zakryty, ale wtedy zimno mu w kostki, więc owija się cały peleryną i ściska kolana, by powstrzymać drżenie.
- Cóż, już tu jestem. Równie dobrze mogę na chwilę zostać. - Harry spogląda w górę na Hedwigę, która siedzi na gnieździe blada i puchata, przytulając się sennie do Quetzala. Harry uśmiecha się i woła ją miękko po imieniu, z zadowoleniem słysząc jej niskie pohukiwanie. - Może wrócisz do łóżka?
Draco wzrusza ramionami.
- Tu mi dobrze.
xxx
Na śniadanie jest owsianka. Draco zostaje na dokładkę, ponieważ – jak twierdzi – nigdy nie ma się dość gorącej owsianki z kremem. Z kremem i mnóstwem brązowego cukru.
Jedzenie dla pospólstwa, szydzi zawsze Lucjusz. W domu Draco musi prosić skrzaty, by co jakiś czas przemycały mu miskę owsianki do pokoju. Tak jest łatwiej.
Było łatwiej.
- Malfoy! - woła Harry z wejścia na Salę. Stoi tam z miotłą w ręce. - Pośpiesz się, zaraz znowu zacznie padać śnieg.
Draco unosi jedną dłoń w kierunku Harry'ego, siorbiąc karmelowy krem ze spodu miski.
Jaki on cholernie niecierpliwy, myśli.
- Co, nie umiesz latać w śniegu? - drażni się Draco, błyskając zębami. Dopija herbatę i chwyta miotłę leżącą pod ławką.
A więc – czas na trening latania.
xxx
Zaczyna mocno padać. Harry musi ciągle wycierać okulary – mimo że mają nałożone zaklęcie odpychające – i raz czy dwa jego dłonie prawie ześlizgują się z trzonka miotły. Płatki śniegu wirują ciężko wokół niego, powodując, że nawigacja jest niemożliwa w całym tym białym krajobrazie i w końcu Harry przyznaje się do porażki, a Draco niechętnie ustępuje. Harry myśli, że to wygląda, jakby Malfoy chciał zostać na śniegu; zastanawia się dlaczego, ale robi się nieznośnie zimno. Przez większość czasu nawet nie widzi Malfoya w tej jego białej pelerynie.
- No dalej. - Draco pojawia się znikąd przy jego ramieniu. - Chodźmy zobaczyć co z nimi. - Mierzy Harry'ego spojrzeniem i kręci głową, tak jak zeszłej nocy w sowiarni.
- Kiedy nauczysz się jakichś użytecznych zaklęć, Potter? To znaczy, opieranie się klątwom jest bardzo dobre, ale nawet nie umiesz sprawić, żeby twoje ubrania pozostawały suche.
Wyciąga różdżkę i Harry jest suchy. I wreszcie może coś zobaczyć.
- Lepiej? - pyta Draco.
- Och, odpieprz się, Malfoy – wzdycha Harry.
xxx
- Och – szepcze Draco, sięgając za siebie, by ściągnąć Harry'ego z parapetu. - Wykluły się – dodaje i przełyka ciężko.
Harry jest tuż za nim i też gapi się szeroko otwartymi oczami i z radosnym uśmiechem na ustach, gapi się na mokre, potargane sówki kręcące się w gnieździe. Hedwiga jest zajęta wyciąganiem resztek skorupek i wyrzucaniem ich poza gniazdo, podczas gdy Quetzal wkłada jakieś jedzenie do gardełek popiskujących piskląt.
- Łał – mówi Harry i odwraca się do Draco z rozjaśnioną twarzą, ściskając przez chwilę jego ramię. - Każda jest inna.
Sówki rzeczywiście się różnią. Jedna jest mniej więcej czarna, druga mniej więcej biała, a trzecia, myśli Draco, jest dokładnie tym, czego tak bał się Harry: mieszańcem. Jej piórka układają się w czarno-białe plamy, co nadaje jej komiczny wygląd, dokładnie taki, jaki ma włoski błazen.
- Harlequin – postanawia Draco, wskazując na sówkę. - Ta łaciata.
Harry przekrzywia głowę i zastanawia się, w końcu kiwa głową.
Quetzal spogląda na nich i trzepocze skrzydłami, zniecierpliwiony.
- Powinniśmy już iść – mówią obaj i wychodzą na palcach.
xxx
Wielka Sala, oczywiście, jest neutralnym gruntem. Tak jak biblioteka, ale Madame Pince zamknęła drzwi w ostatni dzień Świąt. „Ja też mam wolne!", jest napisane na karteczce.
- No to się pouczyliśmy – mamrocze Harry.
- My... ee... - Draco bębni palcami w dębowe drzwi. - Mamy książki. Na dole. No wiesz...
Pokój wspólny! myśli Harry, panikując nieco. Przelotne wizje zemsty w pustych lochach walczą w nim z niepewną swobodą ostatnich tygodni. „Czym teraz jesteśmy?" chce zapytać, ale nie zrobi tego. Nie może.
- Nie jesteśmy wrogami, Potter. - Draco spogląda na niego, mrużąc oczy, ale unosi dłonie uspokajająco. Harry uśmiecha się odruchowo, zaskoczony samym sobą i wzruszeniem ramion Malfoya, wyrażającym... zakłopotanie? To coś, co sugeruje, że Harry nie jest na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami.
- Wiem o tym – mówi ostro Harry. - Po prostu słyszałem, że w twoim pokoju wspólnym jest bardzo zimno.
Draco szczerzy się w uśmiechu.
- Dam ci kocyk.
xxx
- Uważaj, Malfoy – mówi Harry, chwytając kosz, który Draco postawił niepewnie na ladzie poczty w Hogsmeade.
Avery Fleet, naczelnik poczty i czasem sowi ekspert, wyjmuje sówki z kosza i stawia je wszystkie na ladzie, gdzie popiskują i chodzą sennie chwiejnym krokiem. Obserwuje, jak się poruszają, głaszcze miękkie piórka pod brodami i pozwala skubać swoje palce.
- I jak pan myśli? - pyta Draco. Fleet umieszcza na lewym oku metalowe urządzenie podobne do połowy lornetki i z uwagą spogląda w oczy każdej sówki. Zmienia soczewkę, podnosi stopy sówek i również je bada. Draco spogląda kątem oka na Harry'ego, który jest całkowicie pochłonięty obserwacją.
- Zabierzmy te cudowne stworzenia na zewnątrz, dobrze? - Trzymając pohukujące sówki w jednym, masywnym ręku, naczelnik nakazuje Draco i Harry'emu, by podążyli za nim przez boczne drzwi na tyły poczty. Ogród w większości zajmuje mała sowiarnia. Fleet staje w centrum zagraconego placu na kamieniu w kształcie sowy.
Puszcza im oczko i wyrzuca trzy sówki wysoko w powietrze.
- Co...
- Hej!
xxx
- … a potem rzucił takie zaklęcie, które sprawiło, że Hajari – ta czarna, Ron – szybko latała w kółko, co najwyraźniej znaczy, że będzie dobrą sową wyścigową, a Quisling chwycił kopertę, co jest fantastyczne, bo dam go Hermionie jako sowę pocztową, ale Harlequin...
- Harry. - Ron wzdycha. - Proszę, nie mów mi, że teraz przyjaźnisz się z Malfoyem.
- Nie!
Harry skubie narzutę na łóżku, odrywając małe kawałki czerwonego puchu. Zdaje sobie sprawę, że Ron zmrużył oczy i czeka na jego odpowiedź.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi. - To przecież prawda, myśli Harry.
xxx
Harry szuka miejsca w bibliotece.
- Malfoy. - Kiwa głową, kładąc na stole podręczniki do zielarstwa.
Malfoy spogląda na chwilę znad swoich notatek – jest tam mnóstwo cyfr i diagramów, to musi być numerologia – i również kiwa mu głową.
- Potter.
xxx
Draco siedzi na oknie wieżyczki, nie całkiem się dąsając, ale ma nadzieję, że Harry, który przychodzi tu z Hermioną, widzi jego znaczące spojrzenie. Sówki są teraz karmione, ich dzióbki otwierają się szeroko. Harry wskazuje na małą, białą sowę.
- Ta – widzisz, jest biały, zupełnie jak Hedwiga – jest dla ciebie, Hermiono – zaczyna Harry.
- Jeśli tylko nazwiesz go Quisling – wcina się Draco, czując się nieprzyjemnie dotknięty. - Najwyraźniej będzie bardzo dobrą sową pocztową.
Hermiona obraca się, by rzucić mu nieznośnie zaciekawione spojrzenie.
- Malfoy. - Kiwa głową. Draco odwzajemnia gest, ale ona już się odwróciła. Dziękuje Harry'emu i uśmiecha promiennie, wyciągając dłoń, by pogłaskać pióra Quetzala.
Draco woła swoją sowę i odwraca się, by ukryć uśmiech, gdy Quetzal natychmiast przylatuje, lądując na jego wyciągniętej dłoni. Ledwo zauważa, że Hermiona wychodzi, zajęty patrzeniem, jak Quetzal nurkuje między drzewami i krzakami, by złapać jakieś owady. Czarna sowa znowu wraca, by dostarczyć jedzenie pisklętom. Jej pióra ocierają się o jego policzek i Draco drży, zeskakując hałaśliwie z okna, przez co wywołuje reakcję łańcuchową zirytowanych pohukiwań.
- Zimno mi – mówi Draco, z przerażeniem zauważając, że trochę jęczy. - A mój szalik, jak zauważyłeś, jest pokryty ptasim gównem. - Próbuje patrzyć na Harry'ego wściekle, ale myśli, że mina wyszła mu raczej nadąsana.
Harry – na szczęście – zdaje się nie zauważać wyrazu jego twarzy, pochłonięty drażnieniem się z chciwymi pisklętami. Chwilę później, gdy odwraca się twarzą do okna, na jego twarzy widnieje nowy wyraz, zamyślony, złośliwy i szyderczy.
- Malfoy, kiedy masz zamiar nauczyć się... - Harry wyciąga różdżkę z kieszeni i mruczy zaklęcie ogrzewające – … jakichś pożytecznych zaklęć?
Draco nagle czuje, że jest mu bardzo gorąco, ale to nie przez zaklęcie. Nie jest mu ciepło, tylko gorąco. Może to ten nieznośny uśmieszek Pottera, który - myśli Draco - musi zniknąć. A może to powiązany z tym fakt, że Potter stoi o wiele zbyt blisko niego, bez żadnego dobrego powodu.
I coś mówi, jak się zdaje.
- Chcesz mój szalik? - pyta, a Draco mruga i być może również kiwa głową, bo Potter ściąga swój czerwono-złoty szalik i owija go lekko na jego szyi. Draco zamyka oczy na kilka niemożliwych chwil, gdy Potter wygładza frędzle na końcach i leciutko za nie ciągnie, śmiejąc się.
- Gryffindor do ciebie nie pasuje, Malfoy – mówi, szczerząc zęby, ale Draco spogląda w dół, skupiony na tym, że Potter nie puszcza, a teraz nawet chwyta końce szalika i – niewiarygodne - ciągnie mocniej. Draco nie może stwierdzić, czy Potter próbuje go udusić, czy pocałować, ale pytanie go o to nie jest chyba zbyt rozsądne.
- Próbujesz mnie udusić, Potter?
- Malfoy, jesteś idiotą.
xxxxx
1. Quisling (ang.) – zdrajca kraju, kolaborant.
2. Harlequin – [właściwie poprawną polską nazwą jest „Arlekin", ale zdecydowałam się na pozostawienie oryginalnego imienia ze względów czysto estetycznych] postać błazna w czarnej masce. Ubrany w kostium zszyty z trójkątów albo rombów. Jedna z głównych ról męskich (maska „komiczna") we włoskiej commedia dell'arte.
3. Hajari (suahili) – lot.
4. Quetzal – właściwie jest gatunkiem ptaka, którego piórami zdobił się aztecki bóg (Quetzalcoatl – „Pierzasty Wąż"). [przyp. tłum.]
5. Enfants (fr.) - dzieci. [przyp. tłum.]