Rozdział trzynasty

Ukochana polityka

Subtelny cytrusowy zapach nakazał mi unieść głowę. Malfoy stał na progu mojego biura, opierając się o framugę. Jego podbródek był zbyt ostry, a policzki zbyt zapadłe. Ociągał się z wejściem, jakby niepewny, jak go przywitam, jednak wyraz mojej twarzy musiał nakłonić go do właściwej decyzji, bo w końcu postąpił krok naprzód i zamknął za sobą drzwi, rzucając na nie dodatkowo zaklęcie wyciszające.
— Więc to prawda. Bo już krążyły plotki.
Co za niespodzianka. Trzymał w dłoni egzemplarz „Proroka" otwartego na stronie z ogłoszeniami towarzyskimi. Tak, moje rozstanie z Ronem było jednym z trzech tematów ubiegłego miesiąca. Rozwody w czarodziejskim świecie należały do rzadkości, ale że nie mieliśmy majątku do podziału ani dzieci wymagających ustalenia prawa do opieki, sąd zakończył sprawę w rekordowym tempie.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Po raz pierwszy od czterech miesięcy.
— Zakładam, że to przez tą Vane?
W jaki sposób udawało mu się wiedzieć o wszystkim? Było to trochę niepokojące. Wzruszyłam ramionami.
— Tak i nie. Miałeś rację. W większości rzeczy.
— On ma przerażający gust co do kobiet. Nie dotyczy to obecnych tutaj, oczywiście. Masz gdzie mieszkać?
Zanim wyczułam woń jego wody po goleniu, zakreślałam w dzisiejszym wydaniu „Proroka" ogłoszenia o wynajmie lokali.
— Dopiero się za czymś rozglądam — powiedziałam, wskazując na gazetę. — Na razie mieszkam u rodziców, ale powoli zaczyna mnie nużyć codzienne przenoszenie się siecią Fiuu z Tunbridge Wells.
W jego uszach musiało to zabrzmieć głupio, jako że sam podróżował dzień w dzień przez Fiuu i wcale nie wydawał się tym zmęczony. Prawda wyglądała tak, że jeszcze tydzień pobytu w domu rodziców, a oszaleję do końca. W ich oczach nadal byłam smarkatą czternastolatką, a nie kobietą ponad czterdziestoletnią. Jeśli zdarzyło mi się nie położyć do łóżka przed północą, następnego dnia przy śniadaniu matka przypominała mi troskliwie, jak ważna jest odpowiednia ilość snu. Żeby uniknąć jej nieustannych pytań, o której godzinie gaszę światło, zminimalizowałam przymus kłamania, rzucając pod kołdrą zaklęcie Lumos, dzięki czemu mogłam czytać potajemnie. Mój ojciec, nie wiedząc, o czym ma ze mną rozmawiać, uciekał od stołu zaraz po kolacji i zamykał się w sypialni z gadającym telewizorem. Wieczorne partyjki tenisa odeszły w zapomnienie. Jeśli nachodziła mnie chęć na grę, musiałam zadowolić się tablicą do koszykówki w charakterze partnera. Co boleśnie symbolizowało moje aktualne położenie. Mieszkanie z rodzicami miało wprawdzie pełnić funkcję rozwiązania przejściowego, ale zanim się obejrzałam, tkwiłam u nich od dobrych dwunastu tygodni. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że jeszcze nigdy nie prowadziłam w pełni samodzielnego życia. W młodości trafiłam prosto z rodzinnego domu do szkolnego dormitorium, a po wojnie dzieliłam mieszkanie z Harrym, dopóki nie wyszłam za Rona i nie zamieszkaliśmy razem.
Nie miałam innych przyjaciół poza Harrym, Ginny i Neville'em. Mój świat składał się z nich, pracy oraz rodziny Rona. Wszystko to wypełniało mi czas aż nadto. A teraz? Spędzałam wieczory na przygotowaniu się do sprawy rozwodowej, a gdy już było po wszystkim, grałam w tenisa sama ze sobą albo odgrzewałam rodzinne plotki z matką, przyglądając się, jak dzierga mi na drutach swetry, których nigdy w życiu nie założę.
— Weź moje mieszkanie. Nie zmieniłem kodu barier. Możesz w nim zostać, jak długo chcesz.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, obrócił się na pięcie i wyszedł.
Nawet mowy nie ma.

XXX

Tego wieczoru przy kolacji matka poczęstowała mnie tyradą, że za bardzo schudłam, a ojciec jej przytaknął, na co z kolei ona zaczęła się upierać, żebym znów tak jak kiedyś piła koktajle mleczne przed pójściem spać. Zamiast nawrzeszczeć na nich, że już jakiś czas temu skończyłam czterdzieści lat i doskonale potrafię zadecydować, czy jestem za chuda, czy nie, usłyszałam własny głos, mówiący:
— Znalazłam mieszkanie.
Następnego dnia udałam się do biura Dracona, które, rzecz jasna, ze względu na jego awans przeniesiono na poziom pierwszy, czyli na sam szczyt w ministerialnej hierarchii. Wystylizowaną na lafiryndę sekretarkę zastąpiła starsza kobieta, będąca ucieleśnieniem określenia „brzytwa", preferująca szaty zapięte pod samą szyję. Nie zbliżyłam się nawet do jej biurka, a ona już zdążyła napisać notkę powiadamiającą o moim nadejściu i wysłać ją Malfoyowi przez okienko nad drzwiami.
— Proszę ją wpuścić. — Rozległ się stanowczy głos. Weszłam, rejestrując nie do końca skuteczne działanie zaklęcia usuwającego dym. W pokoju nadal dało się wyczuć jego pozostałości. Draco podniósł się z miejsca, gdy przekroczyłam próg. Co za dżentelmeński, staromodny odruch. Nie miałam zbyt wiele do czynienia z Narcyzą Malfoy, niemniej byłam pewna, że dobre maniery stanowiły dla niej rodzaj religii.
— Proszę, usiądź. Wyglądasz okropnie. Wszystko w porządku?
Żaden Gryfon nie zachowałby się z podobną szczerą do bólu otwartością. Spodobało mi się to. Moje życie po rozwodzie stało się czymś w rodzaju smutnego komentarza wcześniejszych losów. Musiałam z tym skończyć, inaczej istniała groźba, że zamienię się w jedną z tych mrukliwych, starych kobiet, które gardzą mężczyznami z zasady. Poza tym, dlaczego nikt nie powiedział nam, co myśli? Przecież wraz z biegiem lat nasi bliscy musieli wyraźnie widzieć, że nasze małżeństwo dosłownie sypało się na oczach. Ale nie, zamiast tego okazali szok na wieść o rozwodzie, choć z pewnością nie byli nim zaskoczeni. Dałabym sobie rękę uciąć za rozstanie w przyjaznej atmosferze w miejsce prania brudów, którego doświadczyłam. Gdyby Ron nie zachował się znaczenie mniej gryfońsko w kwestii naszego związku, być może udałoby się nam zakończyć go w znośniejszy sposób. Albo i nie. Trudno powiedzieć. Tak czy owak szczerość Dracona, otwarcie mówiącego to, co ma na myśli, działała na mnie orzeźwiająco. Odpowiedziałam mu więc najuprzejmiej, jak mogłam.
— Dziękuję, ale wpadłam tu tylko na chwilę. I wcale nie wyglądam okropnie. Całkiem dobrze sobie radzę. Rodzice doprowadzają mnie do szału. Czy twoja propozycja dotycząca mieszkania nadal jest aktualna? Oczywiście będę ci płacić czynsz.
Zamiast przypalić sobie jak zwykle papierosa, zaczął obracać w palcach różdżkę, jakby chcąc zyskać na czasie. Wiedziałam, że rozważał, czy oferowanie mi mieszkania za darmo mogłoby zostać odebrane jako obraza i czy jeśli nawet przystałabym na taką propozycję, to co mogła ona oznaczać.
— Dwadzieścia galeonów tygodniowo?
Suma była śmiesznie niska, ale pasowała do mojego budżetu, o czym dobrze wiedział, skoro swego czasu przyznał się, że pamięta wysokość wynagrodzenia wszystkich pracowników. Nie zniosę kolejnej dyskusji przy kolacji z matką usilnie starającą się dać mi wsparcie i robiącą przy tym wszystko na opak.
— Dziękuję.
— Nie jest jeszcze odnowione do końca, ale nie wydaje mi się, żeby ci to przeszkadzało. W każdym razie znajdziesz tam przynajmniej łóżko.
— To nieistotne. Potrzebuję po prostu miejsca do spania, zanim… to znaczy, na razie. Strasznie schudłeś.
Było to, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę, kompletną ironią.
— Ryzyko zawodowe związane z nowym stanowiskiem — odparł lekko. — Pozwól, że zapalę, bo absolutnie muszę. Uwierz mi na słowo. — Przywołał paczkę papierosów z szuflady biurka, wyjął jednego i przypalił końcem różdżki, zaciągając się głęboko i energicznie wydmuchując dym. — Możesz zinterpretować to, co zaraz powiem, jak tylko chcesz. Pansy i ja postanowiliśmy się rozwieść. Miną miesiące, zanim sfinalizujemy całość, ponieważ czystokrwiści postarali się, jak mogli, by uczynić podobne sprawy niemożliwymi do zrealizowania. Szczęśliwym trafem nie ruszymy ze wszystkim przed wyborami, ale sytuacja jest, jaka jest. Byłbym wdzięczny, gdybyś zachowała to dla siebie. Nowina nie jest przeznaczona do wiadomości publicznej.
Skinęłam głową i wyszłam z jego gabinetu, zmuszając się, by nie myśleć o niczym. O niczym innym prócz przeprowadzki.

XXX

Z opartym o biodro koszem na bieliznę, wypełnionym pozostałościami mojego małżeństwa, przeniosłam się siecią Fiuu do mieszkania Malfoya. Okazało się, że wcale nie był aż tak szczery, jak być powinien. Owszem, tu i ówdzie brakowało jeszcze ostatecznego szlifu, przydałyby się zasłony, dywany czy też zestaw sztućców, ale poza tym lokum znajdowało się w stanie gotowym do użytku.
Dla nas.
Ściany, utrzymane wcześniej w modnym odcieniu chłodnej szarości, teraz pomalowano na miękki, brzoskwiniowy kolor. Pod jedną z nich stało biurko, które kiedyś tak podziwiałam w sklepie z antykami, kompletnie wyposażone w preferowany przeze mnie typ piór oraz zwoje niezapisanego pergaminu, a nad nim pysznił się obraz Moneta. Drugie biurko, będące wielką, rozłożystą, wystającą ze ściany szklaną powierzchnią, miało swój własny pęk piór, a królowało nad nim malowidło Franka Stelli*, w którym Draco zakochał się podczas jednej z naszych wypraw do galerii. Pokój, pełen foteli i obładowanych poduszkami kanap obitych perkalem o subtelnych wzorach, był tak skończenie angielski w swoim stylu, że brakowało w nim jedynie reprodukcji któregoś z krajobrazów Constable'a** na ścianie. Dziwna mieszanka starego i nowego przypominała wystrój dawnego biura Dracona, z tym że te zabytkowe meble nie pochodziły z magazynowanych gdzieś na strychu dworu Malfoyów odrzutów. Wszystkie co do jednego wybrał z nadzieją, że będą mi się podobały. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na mahoniowy stół w jadalni, żeby kolejny raz zalać się łzami. Stały przy nim tylko dwa krzesła. Nie był ani antykiem, ani dziełem sztuki nowoczesnej. Draco mógł go równie dobrze kupić u Johna Lewisa***. Mogło zmieścić się przy nim najwyżej dwoje ludzi, a na jego blacie butelka wina i może imbryk do herbaty.
Lecz przede wszystkim w wystroju mieszkania dominowały półki. Na nasze książki. Mój płacz przybrał na sile.

XXX

Trzy dni później w mieszkaniu czekała na mnie sowa.
Czwartego dnia przez okienko nad drzwiami mojego służbowego pokoju wleciała notatka z zaproszeniem na obiad.

XXX

— Dobra. Musi istnieć jakiś powód, dla którego zaprosiłeś mnie do najpopularniejszej restauracji przy Alei Pokątnej.
— Nawet dwa. A w zasadzie trzy. Przede wszystkim konieczne jest, by widziano nas razem. Jeśli chcesz, potraktuj to jako akcję prewencyjną. Gwarantuję ci, że po dzisiejszym obiedzie zjawi się u ciebie Cormac McLaggen i ze swoją patentowaną, obleśną miną zaprosi cię na kolację, a wszystko w przeciągu pół minuty od chwili, w której wrócisz po przerwie do ministerstwa.
— Minister odchodzi, a ty stajesz do wyborów przyszłą wiosną.
— Zgadłaś za pierwszym podejściem. Podają tu całkiem niezłego burgunda z Pouilly-Fuissé****. Resztę na karcie win możesz zapomnieć, same szczyny jednorożca. Czym będziesz się dziś zatruwać?
— Poproszę białe. Do tego łososia.
— Doskonały wybór. To jedyne danie, które im tutaj wychodzi. Nawet nie próbuj zamawiać niczego z włoskich makaronów, bo pożałujesz.
— Wracając do McLaggena. Z pewnością nie myślisz, że…
Draco przyłożył palec do ust na widok kelnera, podchodzącego do naszego stolika.
— Dzień dobry. Na początek nieco wina, żeby uodpornić się na niestrawne coś, co otrzymamy w charakterze obiadu. Butelka Lassarat Pouilly-Fuissé. Jeśli liczy pan na porządny napiwek, to chcę ją tu ujrzeć w ułamku sekundy. Mój gość zacznie od zupy, czyż nie? — Przytaknęłam skinieniem głowy. — A ja od sałatki z endywii. Na główne danie oboje poprosimy łososia z rusztu. Dziękuję. — Odczekał, aż kelner oddali się na pewną odległość, po czym kontynuował: — Nie myślę, że? Ja wiem. McLaggen próbuje postawić na nogi koalicję złożoną z byłych Gryfonów i pojedynczych Puchonów — tu ściągnął usta — w celu obalenia odrażającego dawnego śmierciożercy, Dracona Malfoya. Cała jego kampania opiera się na ponownym wzięciu pod lupę moich akt z czasów wojny.
Lata nie zmieniły Cormaca na lepsze, z czasem stał się jedynie oślizgły niczym węgorz. Główną podstawą jego rozwijającej się ministerialnej kariery był fakt, że wywodził się z jednego z najstarszych czarodziejskich rodów, nie zaś szczególna pilność czy błyskotliwość.
— Dlaczego miałby być aż tak głupi? — Nawet nie starałam się ukryć swojej pogardy i miałam w nosie, kto jeszcze mnie słyszy. — Przez całą wojnę tkwił w Stanach, podobno szukając dla nas wsparcia i werbując amerykańskich sprzymierzeńców, ale moim zdaniem jego aktywność nie wykraczała poza trwający dziewięć miesięcy rajd od jednego pubu do drugiego. Ani jedna osoba w amerykańskim rządzie słowa o nim nie słyszała. — Nadszedł kelner, niosąc wino, którego nalał nam po zaakceptowaniu przez Dracona, po czym zniknął. Przez chwilę zbierałam myśli, łagodnie kołysząc napełniony kieliszek w dłoni. — Sprawa ze śmierciożercami nie przemówi na twoją korzyść, to jasne — stwierdziłam, na co Draco zareagował krzywym uśmiechem. — Podobnie jak nie ma co zaprzeczać, że dołączyłeś do Zakonu Feniksa z niejakim opóźnieniem. Koniec końców jednak przyczyniłeś się do wygranej. Nawet Harry potwierdzi wagę twojego wkładu w zwycięstwo. Na zdrowie.
Santé*****. Dziękuję ci za te słowa. Wprawdzie nadeszły trochę za późno, o jakieś dwadzieścia lat, dokładnie mówiąc, ale po co się rozdrabniać? Masz rację. McLaggen z całą pewnością będzie musiał odwołać się do własnej nieistniejącej wojennej przeszłości. Tym samym potrzebuje w swoim obozie kogoś o nienagannej wojennej przeszłości. O ile wiem, McGonagall w przyszłym roku odchodzi na emeryturę, a że Longbottom zapewne zostanie jej następcą, więc on odpada. Pozostajesz ty, Potter i twój były mąż.
Jego długie palce sięgały nawet do Hogwartu. Mogłam sobie wyobrazić, jak pojawia się od czasu do czasu w Hogsmeade, stawiając wszystkim kilka kolejek kremowego lub zwykłego piwa (oraz dając bardziej niż hojny napiwek w celu odpokutowania tamtego Imperiusa, rzuconego na Rosmertę). Naturalnie przy okazji nie omieszka zebrać najnowszych szkolnych plotek od uczniów ze Slytherinu. Zawsze dwie pieczenie na jednym ogniu.
— W takim razie życzę mu powodzenia. Ron go nie znosi, a Harry uważa za idiotę.
— I właśnie dlatego będzie próbował zbliżyć się do ciebie.
Rozwinęłam serwetkę i ułożyłam ją na kolanach, bawiąc się jej brzegami. Potrzebowałam paru sekund, zanim mogłam unieść głowę i spojrzeć mu w oczy.
— Wątpię. Mój szczebel w hierarchii ministerstwa nie jest ostatnio zawrotnie wysoki.
— Nonsens. O, dziękuję ci, dobry człowieku, bo już myślałem, że musicie najpierw zasiać tę sałatę. Jak brzmiała ta mądra maksyma? Więcej łez przelano nad wysłuchanymi modłami niż nad tymi, które się nie spełniły******. Nie wyobrażam sobie, że wasza zupa jest jeszcze bardziej niezjadliwa niż ta kupa zwiędłych warzyw, udająca sałatkę. Zdaje się, że podawane tu potrawy prześcigają się w dążeniu do osiągnięcia coraz to niższych poziomów. Bon appétit. Potter udowodnił, że wasze małe zamieszki małżeńskie nie miały najmniejszego wpływu na jego lojalność. Ten drań, twój eks-mąż i ty nadal jesteście dla niego najważniejsi, okazał to aż nazbyt jasno.
Harry dotrzymał słowa i rzeczywiście nie faworyzował żadnego z nas.
— Ron nie jest draniem. Po prostu zbyt otwarcie — zakaszlałam sztucznie — popełniał błędy.
Broniłam Rona przez trzydzieści lat i nawet teraz nie potrafiłam inaczej. Niektórych nawyków nie sposób przezwyciężyć.
— Raz Gryfonka, zawsze Gryfonka — zadrwił, ale ironii przeczył lekki uśmiech na jego ustach.
Wyjaśniwszy tę kwestię, wróciłam do tematu.
— McLaggen jest idiotą, skoro myśli, że dzięki mnie uzyska dodatkowe głosy.
— Uch, jeśli chciałbym znaleźć piasek w mojej sałacie, to bym go zamówił. Nie powiedziałbym, że jest idiotą, choć do geniusza wiele mu brakuje. Chociaż wcale nie musi nim być. Ma na tyle sprytu, by zdawać sobie sprawę, że nie jest wystarczająco mądry. I na tyle sprytu, by pozyskać dla swych celów mądrzejszych od siebie. Chyba za dużo tych „sprytnych" i „mądrych" jak na dwa zdania. Ten piach w sałacie najwyraźniej ma właściwości szkodzące szarym komórkom. Zanim moja noga stanęła w tej restauracji, naprawdę udawało mi się formułować całkiem składne zdania. Teraz zaś…
— Draco.
— Przepraszam. Nawet uwzględniwszy ostatnie wydarzenia — teraz przyszła kolej na niego, by zamarkować kaszel — nadal jesteś uważana za część słynnej trójcy Potter-Weasley-Granger. Fakt posiadania któregoś z was po swojej stronie oznacza posiadanie wszystkich. Bo znaczy to, że ma się Pottera.
Odsunęłam talerz. Kuchenna magia Georgesa Chevaliera zepsuła mnie do reszty. Tutejsza zupa smakowała, jakby ugotowano ją z kostki rosołowej zalanej wrzątkiem i wzbogaconej paroma marchewkami oraz przypadkowo zbłąkanymi kawałkami ziemniaków.
— On nigdy nie pomyśli w ten sposób. Owszem, nie jest głupi, ale nie nazwałabym go nawet zbyt błyskotliwym. Zauważ, że nie użyłam słów „sprytny" ani „mądry".
— Jasne, że nie, w końcu zdecydowałaś się na tę niejadalną zupę, a nie na pozbawiającą inteligencji sałatkę. Jego doradcą jest Teodor Nott, który mógłby być zarówno ucieleśnieniem inteligencji, jak podłości. Dobrze o tym wiem. Przez siedem lat mieszkałem z nim w jednym pokoju. Co za niesprawiedliwość, że ludzie właśnie mnie nazywają podłym i dwulicowym. Najwidoczniej chyba nigdy nie zetknęli się z Teodorem.
— Jego podłość wcale nie czyni twojej bardziej znośną.
— Nie używaj logiki przeciwko mnie. Nadal cierpię na skutki uboczne tej makabrycznej sałatki.
Uniosłam serwetkę do ust, żeby ukryć uśmiech. Tak tęskniłam za jego głupią, zabawną paplaniną. Czy on zachowywał się tak tylko w moim towarzystwie?
— Gdybym stała po stronie Cormaca…
Pojawiło się danie główne. Po pierwszym kęsie oboje odsunęliśmy swoje porcje na bok.
— Zadziwiające. To jest gorsze nawet od sałaty i zupy. Możesz już zacząć szykować sobie szaty zwycięzcy. Przypuszczalnie nie mam żadnych szans w tych wyborach, jeśli będę miał za przeciwnika McLaggena z tobą u boku, no chyba że sam Potter stanie jako sojusznik po mojej stronie. Inaczej rozłożycie mnie na łopatki.
Uniosłam opróżniony kieliszek.
— Więc czemu nie? Czemu miałabym tego nie robić?
Dolał mi wina i obserwował mnie przez chwilę w milczeniu.
— Rozwód cię zahartował. Stałaś się twardsza. Jeszcze jedna pozycja na długiej liście powodów, dla których nienawidzę Weasleya. Hermiona Granger sprzed sześciu miesięcy prychnęłaby pogardliwie na samą myśl o asystowaniu takiemu palantowi jak McLaggen. — Wzruszyłam ramionami i upiłam łyk alkoholu. Przynajmniej wino było w porządku. — Myśl o wsparciu go nie jest dla ciebie aż tak odrażająca, ponieważ będzie miał cały zespół ludzi na tyle zdolnych, by rządzić za niego, jako że sam się do tego nie nadaje. Mianuje cię szefem jakiegoś ładnie i ważnie brzmiącego, ale podrzędnego projektu, najprawdopodobniej dotyczącego redukcji kosztów własnych ministerstwa, na którym to stanowisku będziesz kompletnie i bezwstydnie ignorowana.
Możliwe, że byłabym dla McLaggena jedynie wygodnym szczebelkiem do dalszej kariery. Możliwe, że zatrzymałby mnie nawet przy sobie przez jedną kadencję. Ale gdy tylko utrwali pozycję jako minister magii, natychmiast pozbędzie się mnie na rzecz któregoś ze swoich kumpli.
— Tak, bardzo prawdopodobne. Nie przyjmę więc jego oferty. I co teraz?
— Teraz kolej na drugi powód naszego spotkania. Kandyduj razem ze mną. I powód trzeci: wyjdź za mnie. Oba te powody wykluczają się wzajemnie. Dlatego też proponuję ci wybór. — Rzuciwszy na stół garść galeonów, złapał mnie za nadgarstek i aportował nas do mieszkania, które od niego wynajmowałam.

XXX

— Powiedz coś — zażądał, krążąc tam i z powrotem przed kominkiem.
— Napijesz się herbaty?
— Nie, nie chcę żadnej pieprzonej herbaty.
Accio koniak i kieliszki.
Zmusiłam się do uspokojenia drżących rąk, nalałam każdemu z nas po sporej porcji i podałam kieliszek Draconowi. Zatrzymał się i opróżnił go jednym haustem. Zrobiłam to samo, nie kłopocząc się delikatnym podgrzaniem go do temperatury ciała. Nigdy nie miałam tendencji do dodawania sobie odwagi alkoholem, ale najwyraźniej nie byłam już tą samą osobą co kiedyś.
— Jeszcze? — zapytałam. Potrząsnął głową i powrócił do niespokojnego krążenia. Usiadłam w jednym z foteli, zastanawiając się, co mam, do diabła, powiedzieć. — Po pierwsze, dlaczego obie te sprawy miałyby się wzajemnie wykluczać?
Gwałtownie opadł na fotel naprzeciwko.
— Nie bądź głupia, Hermiono. Boże, powinienem zabiegać o twoje względy, ale jestem w absolutnie dennym nastroju i jedyne, na co mnie najwyraźniej stać, to opryskliwość. Po prostu musisz to znieść, ponieważ moje nerwy są obecnie napięte niczym postronki. Obwiń za wszystko sałatę. Nie możesz być jednocześnie żoną i asystentką ministra magii. Posiadam pewne standardy. Niezbyt wysokie, przyznaję, ale nie mam najmniejszego zamiaru sypiać ze swoją asystentką, jeśli zostanę ministrem, za to jak najbardziej zamierzam sypiać z tobą, jeśli zostaniesz moją żoną. Poza tym taka kombinacja wzbudziłaby w ludziach niechęć i na wyborach zdecydowaliby się na każdego, byleby nie na nas. Naprawdę, jeśli jako moja żona stanęłabyś ze mną w jednym obozie do wyborów, McLaggen sprzymierzyłby się z Carstairsem jako swoim pierwszym oficerem i obaj zrobiliby wszystko, żeby roznieść nas na strzępy. Najlepszy dowód, jak bardzo moglibyśmy mu zagrozić.
Nie potrafiłam tego zakwestionować.
— Więc dlaczego proponujesz mi małżeństwo zamiast tego stanowiska?
— Boże, kobieto! Czy mam ci to przeliterować? Na kutasa Merlina, Hermiono…
— Pytam — przerwałam mu nieco zbyt obcesowo — ponieważ niedawno zakończyłam małżeństwo między innymi właśnie dlatego, że nie literowaliśmy w nim ze sobą pewnych spraw. Brak literowania zniszczył już Merlin jeden wie ile przyjaźni i związków. Myślałam, że uważasz mnie za marnego kandydata na stanowisko asystenta ministra — wypomniałam.
— Owszem, to prawda — przyznał. — Ale nie przy mnie w roli ministra. Jestem podstępny, wyrachowany, sprytny, przebiegły, makiaweliczny, szczwany i perfidny za nas dwoje. O ile dobrze pamiętam, powiedziałem wtedy również, że jesteś kompasem moralnym i właśnie dlatego nie nadajesz się na to stanowisko. Z tym, że taki akurat kompas będzie mi bardzo potrzebny. — Spuścił wzrok, studiując przez chwilę kieliszek kurczowo trzymany przeze mnie w obu rękach. — Należę do gatunku ludzi z ambiwalentnym podejściem do rzeczywistości. Niełatwo przyznać się do takiej cechy, ale na szczęście umiem ją przynajmniej w sobie rozpoznać. Jedyną rzeczą, której nauczyłem się od Voldemorta, było to, że władza absolutna psuje absolutnie, jak powiadają. — Uniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Wyglądał na bardzo zmęczonego. — Będziesz moim kompasem moralnym. Mógłbym równie dobrze zwracać się po rady do matki, bo oprócz ciebie tylko ona ma na tyle odwagi i inteligencji, by otwarcie wytknąć mi niektóre rzeczy.
Nieźle, ale niewystarczająco.
— A propozycja małżeństwa? Nie uważasz, że może ci to zaszkodzić, nawet jeśli nie staniemy razem do wyborów?
Wzruszył ramionami.
— Tak, może, ale uwierz lub nie, moje ambicje mają swoje granice. Gdybyśmy byli małżeństwem, jako minister trzymałbym się z daleka od twojego departamentu, a na asystenta wybrałbym kogoś, kto pośrednio z tobą rywalizuje i zapewniłbym wszystkich wokół, że to on, a nie ja, odpowiada za sprawy twojego wydziału. Wielkie nieba, Carstairs sam przychodzi mi na myśl — westchnął. — Ale zgodziłbym się nawet na niego. Jesteś warta tej gry. A poza tym nie zapominaj, Hermiono: dwie pieczenie na jednym ogniu. Jeśli zdecydujesz się kandydować ze mną, będę wiedział, że nie pozwolisz, bym stał się taki jak mój ojciec. Ludzie zobaczą w tobie hamulec, powstrzymujący mnie przed popadnięciem w manię wielkości, to swoiste przekleństwo rodu Malfoyów. Jeśli zaś zgodzisz się zostać moją żoną, bo szaleję za tobą jak za nikim innym, życie u twojego boku sprawi, że również nie stanę się taki jak ojciec. Tak czy inaczej dostanę to, czego chcę. Czyli mój kompas moralny. Chciałbym również nadmienić, że i ty dostaniesz to, czego pragniesz lub potrzebujesz. W każdym przypadku.
Gdyby ten obiad miał miejsce jeszcze pięć dni temu, z pewnością i tak nie dałabym mu innej odpowiedzi, ale być może męczyłabym się dużo bardziej z jej udzieleniem. Bo nie był jedyną obecną tu osobą, posiadającą coś takiego jak ambicje zawodowe.
— Draco, wiesz, dlaczego zgodziłam się pójść z tobą na obiad?
— Nie, a czemu? — odparł z nonszalancją, w której nieomylnie wyczułam sztuczność: zdradzała ją lekka sztywność ramion. Kawałki łamigłówki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca.
— Ponieważ zamierzałam powiedzieć ci, że składam rezygnację. — Nie drgnął ani odrobinę, jedynie knykcie jego dłoni pobielały, gdy zacisnął ją na kolanie. — Tak, to prawda, że McGonagall odchodzi w wakacje na emeryturę. Ale to mnie zaproponowała stanowisko dyrektora Hogwartu.
— Kurwa — powiedział półgłosem.
— Przyjęłam propozycję. — Nalałam koniaku do swojego kieliszka, gestem oferując mu to samo. Potrząsnął głową w niemej odmowie. — Nie mogę zostać w ministerstwie, Draco. Masz rację, nie zostałam stworzona do polityki. Jestem po prostu sumiennym, pilnym kujonem, którego praca zniosła w jej stronę. Trafiłam do ministerstwa w ślad za Harrym i Ronem, tak jak podążałam kiedyś za nimi przez szkolne sale.
Przerwałam, czekając, że coś powie, że spróbuje namówić mnie, bym została, że wyrazi sprzeciw, bo niezależnie, czy przyjmę którąś z jego propozycji czy też odrzucę obie, przedstawiam dla niego o wiele większą wartość tu, na miejscu, w ministerstwie, niż będąc w Hogwarcie. Knykcie jego dłoni pobielały jeszcze bardziej.
Przypomniałam sobie słowa, jakie wypowiedziała McGonagall, nalewając mi herbaty: „Hermiono, niech Potterowie i Malfoyowie tego świata rządzą ministerstwem, jak im się żywnie podoba. Nie wyobrażam sobie poza tobą bardziej kompetentnej osoby na stanowisko dyrektora tej szkoły i z całą pewnością wiem, że nikt inny nie pokochałby jej równie mocno jak ty".
Miała całkowitą rację.
— Tam jest moje miejsce, Draco.
Machnął dłonią w zmęczonym geście, jakby wymówienie tego na głos było rzeczą najzupełniej zbędną.
— Gratuluję. Tylko głupiec by na to nie przystał.
Wiele rzeczy mogłam powiedzieć o Draconie Malfoyu, ale na pewno nie to, że był głupcem. Spojrzał mi w oczy. Jego twarz przykrywała nieskazitelna maska. Żadnej emocji, żadnego wyrazu. Nie miałam zielonego pojęcia, co właśnie myślał. A potem wstał, kierując się w stronę butelki z koniakiem i zamarł w pół kroku. Popatrzył na mnie. Maska nagle opadła.
— Z-z-z-zniknęło. To spojrzenie, którym mnie zawsze obdarzasz. Ty…
Wstałam i podeszłam do drzwi prowadzących do sypialni.
— Draco, chodź tutaj.
Stanął w bezruchu i przez jeden straszny moment pomyślałam, że to wszystko było jedynie podstępem. Że moje pierwsze podejrzenie okazało się prawdziwe. Że prowadził ze mną ukartowaną grę, pragnąc mnie uwieść. A teraz, gdy już mnie miał, sam seks przestał się liczyć. Wygrał. Przycisnęłam obie ręce do żołądka, czując podchodzące do gardła mdłości.
— Draco?
— Pomyślisz sobie pewnie, że zupełnie zwariowałem, ale muszę to wiedzieć. Wyjdziesz za mnie? Będę się z tobą kochał do upadłego tak czy owak, ale odpowiedź na to pytanie ma dla mnie znaczenie.
Och, Draco.
— Tak.
Zachwiał się, jakby ktoś uderzył go w bark.
— Muszę… muszę to usłyszeć…
— Kocham cię. A teraz proszę, zrób to ze mną. Do upadłego.

XXX

Zaczęłam rozpinać bluzkę, gdy wydał z siebie dźwięk dezaprobaty.
— Hermiono — upomniał mnie, przytrzymując mi ręce. — Nie pozbawiaj mnie przyjemności rozebrania cię. Jak dawno się z nikim nie kochałaś?
— Dawno — wyszeptałam.
— Zamierzam — rozpiął jeden guzik — kupić ci najbardziej niegrzeczną — drugi guzik — najbardziej obsceniczną bieliznę wymyśloną przez Francuzów — trzeci guzik — po czym usiądę przy biurku — pospiesznie uporał się z czwartym, piątym i szóstym guzikiem — i będę sobie wyobrażał, jak zaciskam usta na twoim sutku…
Jęknęłam.
Pochylił się i przyssał do czubka mojej piersi przez białą, cienką bawełnę stanika, jednocześnie szukając dłońmi moich pośladków. Odnalazłszy je, ścisnął i masował mocno, zwiększając intensywność nacisku warg wokół brodawki. Opadłam na niego, czując, jak osłabia mnie dreszcz pożądania. O tak, seks w dojrzalszym wieku był o wiele bardziej satysfakcjonujący. Wyprostowałam się, dociskając uda do jego pachwiny i napierając na nią z całej siły.
— Ty zepsuta… — wyszeptał.
Był tak wysoki, o wiele za wysoki, bym mogła całować go wygodnie, a musiałam zrobić to natychmiast. W tej chwili. Złapałam go za nadgarstek, pociągnęłam w stronę łóżka i popchnęłam, przykrywając sobą. Przesunęłam językiem po jego dolnej wardze i possałam ją, gdy przyszła moja kolej zająć się guzikami. Wsunęłam rękę pod jego podkoszulkę i wymacałam sutek. Drogi Boże, o tak. Uszczypnęłam lekko.
— Cholera! — powiedział głośno i przekręcił się tak, że teraz leżał na mnie, przejmując kontrolę nad pocałunkiem. Brutalnym pocałunkiem, jednym wielkim pojedynkiem języków. Dysząc w krótkiej przerwie na łapczywe zaczerpnięcie oddechu, oderwałam się od niego, szepcząc błagalnie „Draco, proszę…" i przywierając do niego biustem. Agresywność pocałunku przeszła w leniwe odkrywanie łuków mojego ucha, szyi, obojczyka, dolinki między piersiami, pach, wszystkiego z wyjątkiem samych piersi, aż myślałam, że zwariuję z napięcia. Nie przestawałam na niego napierać klatką piersiową i podbrzuszem i choć wyczuwałam go całą sobą, nie pieścił mnie tam. W końcu machnięciem różdżki pozbawił mnie stanika, rzucając go gdzieś za moją głowę. A potem dotknął tymi cudownymi ustami jednego sutka, kciukiem zataczając kręgi na drugim. Jęknęłam z zachwytem, manewrując dłonią tak, by wśliznęła się między nas, położyłam ją sobie między nogami i zacisnęłam.
— Niegrzeczna — wymruczał i nagle moje nadgarstki, związane krawatem Dracona, znalazły się u wezgłowia łóżka, sprzyjająco wykonanego z filigranowych żelaznych prętów i niewątpliwie pochodzącego z pałacowych zasobów ciotki Delizii.
Podparł się na łokciu i usiadł, patrząc na mnie, jak leżałam z ramionami wyprężonymi nad głową, podkurczonymi kolanami, podciągniętą i zwiniętą gdzieś w okolicach pasa spódnicą, rozpiętą bluzką i piersiami wilgotnymi od jego pocałunków. Oczekiwałam jakiegoś nieprzyzwoitego, przesyconego żądzą komentarza pod adresem stanu mojego roznegliżowania i wystawienia na jego łaskę. Jednak niespodziewanie węzeł krawata poluzował się, a Draco opadł na mnie, ukrył twarz na moim brzuchu i zaczął nieskładnie mamrotać. Nie rozumiałam połowy tego, co z siebie wyrzucał, ale dotarł do mnie ogólny sens. Był zakochany, szczęśliwy, nigdy nie myślał, że mogę odwzajemnić jego uczucie i że życie jest wspaniałe. Słyszałam urwane „…piękna. Jesteś taka…", „Wiem, że ja…", „…szczęśliwy…", „Jesteś taka…", „…było warto". Głaskałam go po włosach, dopóki wreszcie nie ucichł. Macałam na oślep ręką po pościeli w poszukiwaniu jego różdżki, a gdy ją znalazłam, zaklęciem usunęłam z nas ubrania. A potem pociągnęłam go na siebie tak, żeby wsunął się pomiędzy moje nogi i leżał między nimi, z przyciśniętą do mojego brzucha ciężką, gorącą erekcją. Splotłam stopy wokół jego pośladków i zaczęłam się kołysać.
— Draco — wyszeptałam.
Wszystko odbyło się zupełnie klasycznie i fantastycznie. Żadnej wyrafinowanej magii seksualnej, żadnych zabaw w związywanie, żadnych wielokrotnych zmian pozycji. Na początku narzucił powolne tempo, żeby móc mnie jednocześnie całować i pieścić moje piersi. A gdy był już blisko celu, sięgnął dłonią w dół i masował mnie w rytmie własnych ruchów. Mój zapach wypełnił sypialnię, a jego pożądanie najwyraźniej sięgnęło szczytu, bo wykrzyknął moje imię, nie dowierzając, że mogę być aż tak wilgotna właśnie dla niego. Doszłam pierwsza, a łuk, w jaki wygięło się moje ciało, przywitał pomrukiem własnej ekstazy, dając się porwać swojemu orgazmowi. O tak, zdecydowanie za długo żyłam bez takiego zachwytu.

XXX

Leżał bez słowa, przytulony do zgięcia mojego łokcia, milcząc po wszystkim tak długo, że w końcu zaczęłam się niepokoić.
— Wszystko w porządku. Czuję, że się spinasz, zadając sobie pytanie, czy przypadkiem nie zmieniłem zdania. — Podciągnął się na łokciu i spojrzał na mnie z góry, odgarniając mi z twarzy zbłąkane kosmyki. — Po prostu zastanawiam się, jak przyspieszyć rozwód. Pansy i ja od miesięcy żyjemy w separacji, większość prawnych przepychanek również mamy już za sobą. Zaliczanie kobiet jednej po drugiej najwyraźniej było czymś, co moja żona mogła tolerować. Ale zakochanie się do szaleństwa w kimś innym okazało się dla niej obrazą nie do zniesienia.
Wyglądało na to, że wszyscy dużo lepiej ode mnie znali moje sercowe sprawy. Nawet Pansy Parkinson!
— Wiedziała? Czemu nic mi nie powiedziałeś?
— Oczywiście, że wiedziała. Może i nie jest specjalnie błyskotliwa, ale ma prawdziwy dar obserwowania, a poza tym zna mnie o wiele lepiej niż kogokolwiek inny. Ale, moja najdroższa, czy to w ogóle miałoby jakieś znaczenie? Byłaś zdecydowana odegrać rolę typowego gryfońskiego męczennika w swoim smutnym, małym małżeństwie. Mój małżeński status zupełnie się tu nie liczył.
Urwał, oczekując mojego sprzeciwu, na który nie mogłam się jednak zdobyć.
— Możliwe.
Zaśmiał się i skubnął ustami moją dolną wargę.
— Mam na ciebie bardzo zły wpływ. Nie rozmawiajmy o twoim małżeństwie, bo gdy na nie schodzi, poczuwasz się w obowiązku bronić tego faceta, na co on być może zasługuje, ale być może i nie. Właśnie leżymy tu oboje całkiem nadzy i ostatnią osobą, o której chciałbym mówić, jest Ronald Bilius Weasley. — Zaczął masować kciukiem mój sutek. — Chcę wziąć jutro z tobą ślub. Kocham cię. Ty kochasz mnie. Jakżebyś w ogóle mogła inaczej? — Dałam mu klapsa w tyłek za tę uwagę. — O, lubisz takie zabawy? Och, panno Granger, cicha woda brzegi rwie. Na klapsy będzie czas później. A teraz mów. Dlaczego? Już raz spytałaś mnie, jakie są moim powody, a teraz kolej na mnie zadać to samo pytanie.
— Twoja kolej? — powtórzyłam lekko nieprzytomnie, bo jego kciuk wyczyniał z moją piersią tak niewiarygodne rzeczy…
— Tak, moja kolej. — Przestał mnie pieścić i cofnął rękę. — Pamiętasz, co ci odpowiedziałem? Że jesteś jedyną kobietą na tyle twardą, by nie pozwolić, żebym stał się taki jak mój ojciec? Pomijając to, że się w sobie zakochaliśmy, co w żadnym wypadku nie jest pozbawione znaczenia, chciałbym poznać również i twoje motywy. — Nadąsałam się lekko, z powrotem przyciągając jego dłoń do swojej piersi. — Dlaczego?
Złapałam go za krocze.
— Ponieważ jesteś jedynym mężczyzną — przesunęłam dłonią po tym, co w niej trzymałam, od nasady po samą główkę — który nie pozwoli mi stać się — possałam kciuk i obwiodłam nim wokół czubka — stać się arogancką biurokratką, która mierzy swoje sukcesy — dmuchnęłam lekko na ściskanego w ręku penisa, z satysfakcją obserwując jego ekstatyczne drgnięcie — ilością notatek wyprodukowanych przez siebie w ciągu tygodnia.
— Poprawna odpowiedź — wymruczał i zaczął ssać płatek mojego ucha. — Uwielbiam seks oralny. A ty?
Jęknęłam w odpowiedzi, rozsuwając dla niego nogi.

Koniec rozdziału trzynastego

* Frank Stella to współczesny amerykański malarz i rzeźbiarz.
** John Constable, brytyjski malarz romantyczny.
*** John Lewis to brytyjska sieć sklepów, oferujących między innymi meble po dość przystępnych cenach.
**** Pouilly-Fuissé to rejon w Burgundii.
***** Santé fr. „na zdrowie".
****** Draco cytuje tutaj słowa świętej Teresy.

Epilog

Zawsze będę zadawać sobie pytanie, czy wtedy, tamtego dnia w jego mieszkaniu, wszystko było tylko grą. Czy dobrze wiedział, iż jeśli spróbuje namówić mnie na pozostanie w ministerstwie, dojdę do wniosku, że bardziej zależy mu na forsowaniu własnej kariery niż na mnie. I jeśli sprawy rzeczywiście tak stały, całość była w pewnym stopniu ukartowana. Z drugiej strony jednak polityka tylko w połowie polega na sprycie i błyskotliwości, reszta, niczym wynik rzutu kostką, jest dziełem przypadku. A skoro Draco Malfoy potrafi być czasem wyśmienitym graczem w kości, jak przypuszczam w efekcie to i tak nie ma większego znaczenia.
Okazawszy się o wiele większym tradycjonalistą niż ja, nalegał na zawarcie ślubu już w tym samym dniu, w którym jego rozwód stanie się oficjalnie sprawą dokonaną. Prawdę mówiąc, zaczęłam żywić wątpliwości, czy rzeczywiście chcę kolejny raz wychodzić za mąż — dopiero co życie zafundowało mi ekspresowy kurs na temat tego, że instytucja małżeństwa ani nie czyni szczęśliwym, ani nie jest godna zaufania — Draco jednak nawet nie chciał o tym słyszeć. A gdy naciskałam, odpowiadał:
— Po pierwsze ludzie będą gadać, że jesteś tylko jedną z moich wkładek do łóżka, czego absolutnie nie zamierzam tolerować. A po drugie? Cóż, jak to ująć? Cholernie zaborczy ze mnie drań.
Zapytał mnie, czy miałabym coś przeciwko pozostaniu Pansy w dworze Malfoyów, skoro miała w nim swoje własne skrzydło. Nie czułby się najzręczniej, eksmitując ją z posiadłości, a poza tym Narcyzie zależało, aby mieszkała tam dalej. Nie byłam typem pani na włościach, a wspomnienia związane z tym miejscem miałam na tyle potworne, że nawet na myśl mi nie przyszło przestąpienie kiedykolwiek jeszcze jego progów. Zgodziłam się bez wahania. Spodziewałam się, że na tym temat się zakończy, jednak Draco, z wrażliwością, o którą nigdy bym go nie podejrzewała, powiedział:
— Spotkały cię tam straszne rzeczy. Podzielimy nasz czas między londyńskie mieszkanie i Hogwart.
Zdarzało się, że spędzał weekend we dworze, składając wizytę matce, ale nigdy nie oczekiwał, że wybiorę się tam razem z nim.
Biorąc pod uwagę resentyment, który żywiłyśmy do siebie w latach szkolnych, otoczenie zareagowało dosłownie opadłą szczęką na poprawne stosunki, wypracowane przeze mnie i Parkinson w bardzo krótkim czasie. Brak awantur z powodu pozostania Pansy we dworze zapewnił mi kilka pozytywnych punktów w jej notowaniach, brakiem awantur z powodu bycia jedną z przyczyn jej rozwodu zaskarbiła sobie moją przychylność. Owszem, była jego eks-żoną, ale nadal wydawcą „Proroka", ciągle pełniącego rolę sekretnego organu domu Malfoyów. Nienawiść do mnie podkopałaby jej układy z Draconem, co mogłoby zaowocować odcięciem od źródła najświeższych informacji o nieczystych sprawkach w ministerstwie. Raz w tygodniu spotykali się na drinka. Pansy wdała się w romans z jakimś kociołkowym magnatem, przebojowym Amerykaninem, pasującym do niej jak ulał. Draco wyraził swoją aprobatę. Cóż, Ślizgoni.
Ron ożenił się z Romildą ani o dzień za wcześnie. Okazało się, że jej rozwód wcale nie znajdował się na etapie finalizacji, tak jak powinien: ona i jej były mąż nie wypełnili porządnie odpowiednich formularzy, tak że sprawa rozwodowa przeciągnęła się w czasie. Ron Bilius Weasley II urodził się trzy dni po ceremonii ślubnej swoich rodziców, zaś Margaret Ginewra Weasley dziesięć miesięcy później. Ron jest szczęśliwy w nowym małżeństwie, przynajmniej Harry tak uważa. Sam nawet lubi Romildę, choć skarży się niekiedy, że jej głos działa mu na nerwy.
Gdy Lily drugi raz zaszła w ciążę, Dom skonfrontował nas z faktem, że oboje, on i jego żona, mają po uszy oddzielnych uroczystości rodzinnych i czy Ron i ja nie moglibyśmy łaskawie udawać, że potrafimy zachować się wobec siebie w cywilizowany sposób, skoro znaleźliśmy małżeńskie spełnienie w związkach z kimś innym. Na co Draco odparł krótko i zwięźle: „Racja". Obecnie dzielimy między siebie rodzinne obowiązki. I choć nigdy nie wychodzimy poza pobieżną wymianę powitań oraz pożegnań, Ron i ja traktujemy się nawzajem przyzwoicie, podczas gdy obie z Romildą do perfekcji opanowałyśmy sztukę unikania przebywania ze sobą sam na sam w tym samym pomieszczeniu. Nie umiem patrzeć na dzieci Rona bez popadania w rozstrój nerwowy i zazwyczaj wcześnie wymykamy się ze spotkań rodzinnych z ich udziałem. Draco utrzymuje, że to z powodu dźwięku głosu Romildy, wywołującego u niego ataki migreny, ale oboje dobrze wiemy, co tak naprawdę jest tego przyczyną.
Zachowujemy się wszyscy z takim wersalem, że niekiedy zastanawiam się, czy nasze mało wytworne, niewersalskie, angielskie osobowości przemówią kiedyś swoim prawdziwym głosem. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, klątwy ruszą pełną parą.
Czasem, gdy nie mogę zasnąć, leżę w łóżku, rozmyślając i próbując uzmysłowić sobie, dlaczego między mną i Ronem ułożyło się tak źle. Nigdy nie udaje mi się znaleźć odpowiedzi. Draco tłumaczy to wojną i nie wnika w szczegóły. Nie uważam, że to takie proste, ale być może nie chcę dopuścić do siebie faktu, że owszem, to jest aż tak proste. Niezbyt dobrze radzę sobie z porażkami. Nie czuję już gniewu, jedynie głęboki smutek. Nie wierzę też, że to było moją winą, tak samo jak nie wierzę, że było jego. Po prostu zawiedliśmy się nawzajem. Nie znoszę jednak myśli, że byliśmy skazani na niepowodzenie już w tej samej chwili, w której wypowiadaliśmy sakramentalne „tak". I gdy moja bezsenna noc zdaje się nie mieć końca, Draco budzi się za sprawą swojego niezawodnego czujnika, nastawionego na wykrywanie nawracających ataków mojego przewracania się w pościeli. Masuje mi wtedy kark, odpędzając kurczący się na nim bolesny węzeł, a potem bierze mnie od tyłu, zawsze upewniając się, że dochodzę przed nim. Pozwala mi to wrócić do teraźniejszości i w końcu zapaść w sen.
Nasze życie nie jest jedną wielką nieustającą idyllą. Z małżeństwa, w którym byłam związana z prawie czterdziestoma ludźmi, trafiłam bezpośrednio do układu tylko z jedną osobą. Brakuje mi poczucia bycia częścią klanu. W pewnym sensie zastąpił mi go Hogwart, jego nauczyciele i uczniowie, co naturalnie pomaga, niestety nie jest tym samym. Poza tym przepełniają go wspomnienia o Dumbledorze oraz pewnej nocy w pokoju wspólnym Gryfonów, które znają wyłącznie Harry, Ron i ja. Ta część mojej przeszłości stała się nagle niekompletna, jakby dręczył mnie fantomowy ból. Mogę sobie wyobrazić, że Ron doznawał tego samego. Ale nawet jeśli, małżeństwa nie da się oprzeć na samej wspólnej przeszłości. Tego nauczyło nas życie.
Czas wypełnił brakujące elementy układanki, tworzącej obraz Dracona Malfoya. Pojawiło się w nim kilka niespodzianek. Jest o wiele skłonniejszy do figlów, niż mogłabym kiedykolwiek przypuścić, co z kolei sprawia, że sama staję bardziej swawolna: cecha, której do tej pory w sobie nie odkryłam. Jego inteligencja, żywa i przenikliwa, gwarantuje mu zadziwiającą zdolność do ogarnięcia i zanalizowana sytuacji w ułamku sekundy. Upiera się wprawdzie, że jestem o wiele bardziej błyskotliwa od niego i myślę, że ma nawet rację, brak mi jednak jego ostrej bezwzględności. Do każdego dylematu wnoszę element rozsądku i logiki, on zaś przebiegłości i wyrazistości, więc rzeczywiście stanowimy duet wzbudzający strach i szacunek.
Nasz potencjał wybuchowy jest oczywisty: Draco bywa humorzasty. Zazwyczaj potrafię wyrwać go z tego uszczypliwego nastroju, a jeśli mi się to nie udaje, zarządzam dla niego pięciokilometrowy bieg. Endorfiny po wysiłku fizycznym zwykle sprawiają cuda. Nadal jestem typową pracoholiczką, ale Draco wprowadził żelazną zasadę świętości niedziel i urlopów (chyba żeby Voldemort ponownie powrócił): w te dni żadnej pracy. Poza tym trzy razy w tygodniu gramy w tenisa, a piątkowe półtoragodzinne przerwy obiadowe spędzamy razem u Chevalierów. Kłócimy się ze sobą, ale nie tak często jak kiedyś. A jeśli już dochodzi do sprzeczek i gdy wyrzucamy sobie wzajemnie okropne rzeczy, dzieje się to zawsze z niemym porozumieniem, by nie wciągać w to tematu mojego małżeństwa z Ronem ani stosunków między Draconem a jego ojcem. Nigdy nie kładziemy się do łóżka rozgniewani na siebie. Ron miał rację. Być może gdybyśmy pozwolili sobie od czasu do czasu na małą burzę, zdołalibyśmy zachować między sobą szczerość i otwartość.
Draco nadal nie jest ministrem magii. Żona obecnego ministra doświadczyła cudownego ozdrowienia, co błyskawicznie odwiodło go od planów złożenia rezygnacji. Początkowo Draco był straszliwie rozczarowany tą decyzją, ale teraz zdaje się nią już zbytnio nie przejmować. No cóż, może odrobinę, bo przecież właśnie tego żąda jego wybujała ambicja, z drugiej strony jednak potrafi być niezwykle cierpliwy. O czym doskonale wiem. W dodatku ta nieprzewidziana zwłoka dała mu szansę dopracowania ciągle powiększającego rozmiary raportu dotyczącego jego jedynego prawdziwego rywala, McLaggena. Nie doceniłam Cormaca. Tych dziewięciu miesięcy w Stanach podczas wojny wcale nie poświęcił nieustającym wycieczkom po pubach — były to raczej wyprawy po burdelach. Ciągle podkreślam, że długa lista własnych, niezbyt chlubnych podbojów Dracona mogłaby sprawić, że oberwie mu się rykoszetem, jeśli zdecyduje się wykorzystać wiedzę o sekseskapadach Cormaca. Na co Draco każe mi zauważyć, że nigdy nie korzystał w tym celu z usług domów publicznych, a w dodatku jako zreformowany uwodziciel będzie w stanie zaskarbić sobie miłość tłumów, uwielbiających, gdy politycy dostrzegają i naprawiają swoje błędy. Pewnego dnia zostanie ministrem, to tylko kwestia czasu.
Draco mówi, że najszczęśliwszym dniem jest życia był ten, w którym włożył mi na palec prawdziwą ślubną obrączkę. Nie mieliśmy serca, by przyznać się pani Chevalier do poprzedzającej nasz ślub małżeńskiej maskarady, ale skoro teraz naprawdę byliśmy mężem i żoną, zdecydowaliśmy się skłamać, że mamy rocznicę. Co, jak się upierałam, nie było kłamstwem do końca. A to z kolei kazało Draconowi prychnąć ironicznie i nazwać mnie Ślizgonką przebraną w gryfońskie szaty. I czy moglibyśmy dostać znów ten prywatny pokoik na piętrze, by móc świętować całkowicie prywatnie? Na nasz ślubny posiłek Georges wyczarował dokładnie to samo, co jedliśmy tu po raz pierwszy, wraz ze szparagami i wzajemnym chrztem szampanem.
Ocierając mi policzki i osuszając serwetką krople szampana z sukni w lawendowym kolorze, wyczarowanej na cześć naszej pierwszej „randki", Draco szepnął mi do ucha:
— Moja ukochana.
— Mój najdroższy — odszepnęłam.

Koniec