Drugi rozdział tej historii. Trochę krótki ale nie chciałam rozbijać atmosfery i wątku z nieco szerszym przedstawieniem postaci. Obiecuję poprawę - trzeci rozdział będzie pełen akcji i zdecydowanie dłuższy.

Przepraszam za błędy, zwłaszcza, za przecinki, które należą do "Team Free Will" i stawiają się, jak mają ochotę. Staram się, naprawdę.

Recenzje to miłość. Recenzje to karma dla weny i kopalnia pomysłów. Podzielcie się nimi proszę :)

Castiel pojawił się dopiero pięć dni później. Zmaterializował się znienacka w pokoju, dokładnie tuż obok Deana, jak zwykle naruszając jego przestrzeń osobistą i tym samym podrywając łowcę z krzesła.

-Cas! – niemalże zawołał Dean, krzywiąc się i starając uspokoić bicie serca. Pokręcił głową, rzucając aniołowi rozeźlone spojrzenie, pod ciężarem którego Castiel cofnął się uprzejmie. To wystarczyło by wygasić większość złości Deana. – Gdzieś ty był tyle czasu?

Castiel przekrzywił lekko głowę, urażony takim powitaniem. Czy Dean naprawdę nie miał zamiaru przyjąć do wiadomości, że Castiel pojawiał się najszybciej jak mógł i że gdyby zależało to od niego, nie odlatywałby wcale?

-Byłem w niebie, Dean. – odpowiedział sucho, wbijając swoje potężne spojrzenie w oczy łowcy. – Zwodziłem archanioły, by nie szukały Zerachiela na Ziemi.

-To coś kiepsko ci to wychodziło, bo mieliśmy tu małą wizytę. – odparł Dean drwiąco, wywołując szok na twarzy Castiela. – Zaskoczony? Taak, my też byliśmy. Myśleliśmy, że te twoje anielskie czary-mary, które wypaliłeś nam na żebrach zadziałają Cas. – powiedział z groźnie brzmiącym zarzutem w głosie, stając naprzeciwko anioła w wyzywającej postawie.

-I działają, Dean! – odparł oburzony ale i zaniepokojony anioł. – Ja też nie mogłem was znaleźć i czekałem na twoją modlitwę. Również dlatego pojawiam się „dopiero" teraz. – dodał ostro.

Dean rozłożył ręce. Wierzył Castielowi i widział, jak anioł próbuje dojść jakim cudem jednemu z jego braci udało się dopaść Winchesterów. Był po prostu zły, że znów o mało co znów nie wylądował w piekle, nadstawiając tyłka dla jakiegoś ściganego listem gończym, anielskiego dziecka.

-Tak czy inaczej. Mieliśmy tu mały problem z niejakim Iniasem. – wyjaśnił łowca. – Odesłaliśmy go między chmurki.

-Kiedy to było? – zapytał Castiel. Na jego twarzy malował się coraz większy niepokój.

-Przedwczoraj. Od tamtej pory jest spokojnie.

Castiel kiwnął głową, rozmyślając intensywnie. Brwi miał ściągnięte, wzrok skupiony i twardy. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał teraz Bożego wojownika i Dean musiał przyznać, że ten widok wywołał u niego niejaki respekt, o który Cas już kilkakrotnie prosił. Winchester zaraz jednak odepchnął tą myśl, przypominając sobie, że anioły to w gruncie rzeczy dupki. Zacisnął zęby, gdy wewnętrzny głos złośliwie zapytał, czy Castiel też jest takim samym dupkiem, jak inni skrzydlaci.

-Castielu? – rozległ się piękny głos Zerachiela, na dźwięk którego Deana jak zwykle przeszedł dreszcz. Ku zaskoczeniu łowcy, Castiel zareagował podobnie – drgnął, najwyraźniej również odczuwając niejaki dyskomfort i spojrzał na brata.

-Zerachiel. – przywitał się, podchodząc do anioła. – Jak się czujesz? – zapytał z troską i czułością, które zdziwiły Deana. Nieprzyjemne uczucie ścisnęło go w okolicach mostka, a łowca zmarszczył brwi. Zazdrość? Naprawdę? Odwrócił się i przeszedł do części kuchennej, zostawiając anioły samym sobie.

-Och Castielu! – Zerachiel padł starszemu bratu w ramiona i uścisnął go mocno, wywołując w ten sposób zażenowanie u ciemnowłosego anioła. Takie powitanie przez chwilę skojarzyło się Castielowi z kupidynami. Gdy jednak oszałamiająca fala emocji Zerachiela przetoczyła się przez jego naczynie, sięgając aż Łaski, natychmiast zmienił zdanie. Nie, to nie miało nic wspólnego z kupidynami.

-Czy coś się stało Zerachielu? Czy Inias cię skrzywdził? A może jest ci źle, tu, na ziemi? – troska przepełniała głos Castiela. Cofnął się odrobinę i obdarzył młodszego anioła czujnym, badawczym spojrzeniem.

-Och nie, wręcz przeciwnie! – zapewnił szybko Zerachiel, uśmiechając się promiennie. –Ludzie… chwilami wydają mi się bliżsi, niż nasi anielscy bracia Castielu. Czują, czują całymi sobą, najlepiej jak potrafią! Są tak ciepli, rozgrzani wszelkimi odmianami miłości! – głos Zerachiela drżał z podekscytowania i zachwytu. Jego oczy lśniły czystym złotem, odbijając wspaniałą moc jego niezwykłej Łaski. Onieśmielały Castiela i wprawiały go w jeszcze większe zakłopotanie.

– Ale Castielu, przecież wiesz, że nie mogę tu zostać. – rzekł chłopak, a wyraz jego twarzy i ton głosu zmieniły się w mgnieniu oka, dając teraz wyraz rozpaczy, na skraju której znajdował się anioł. – Ojciec powierzył mi zadanie i muszę je wypełnić. – powiedział z niezachwianą pewnością, wznosząc oczy ku niebu. Jaśniało w nich czyste uwielbienie i ufność w Boży plan – kolejna rzecz, która napawała Castiela irracjonalnym lękiem. A może tęsknotą? Cas przemógł jednak te uczucia i położył dłoń na ramieniu młodego anioła.

-Spokojnie Zerachielu. Na razie w niebie grozi ci niebezpieczeństwo. Martwy nie spełnisz woli Ojca. – powiedział uspokajająco lecz i stanowczo. Zerachiel wydał z siebie ciężkie westchnienie i na chwilę ponownie wtulił się w ramię Castiela, najwyraźniej potrzebując tej fizycznej i emocjonalnej bliskości.

-Rozumiem. A przynajmniej chcę rozumieć. – odparł cicho, po czym odsunął się na odległość, którą poznał już jako „przestrzeń osobistą". Jeśli chodzi o ludzkie zachowania i ich zrozumienie, robił zdecydowanie szybsze postępy, niż Castiel. – Ufam ci Castielu. Ojciec sprowadził cię do mnie nie bez przyczyny. Zrobię jak powiesz. – dodał ciepło, wpatrując się w starszego anioła z szacunkiem i wdzięcznością.

Castiel tylko kiwnął głową i odwzajemnił uśmiech, nie wiedząc co odpowiedzieć na takie zapewnienie. Poczuł wyraźnie jak ciężar odpowiedzialności za brata obciąża mu barki. Widać jedna istota, na dodatek ze specjalnymi zdolnościami do pakowania się w kłopoty, to nie było dość dużo jak dla niego. Szkoda tylko, że nie mógł sam o tym zadecydować. Gdyby tylko dane mu było podjąć taką decyzję… Castiel zawahał się. Spojrzał na Zerachiela, który stanął obok Deana i zagadnął go swobodnie. Mimo, iż spędził na ziemi jak i na świecie jako takim, zaledwie kilka dni, radził sobie o wiele lepiej, niż Cas po wielu latach nauki. Był naprawdę wyjątkowym aniołem, jedynym w swoim rodzaju. Jego Łaska lśniła niemal tak jasno, jak archanielska, jednak w inny, nowy sposób. Bliżej jej było do ciepła niż potęgi, do kreacji niż destrukcji. Zaś gdy tak rozmawiał z Deanem, zaczynając już nawet gestykulować, przekazywać swoje intencje mową ciała i wyrazem twarzy, Castiel nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Zerachiel faktycznie bardziej przypomina człowieka, niż anioła.