Ciepłe promienie słońca grały na jego bladej skórze, gdy tak siedział przy oknie. A siedział tam niemalże za każdym razem, gdy przychodziłem go odwiedzać. Na twardym szpitalnym krześle, zwrócony twarzą ku światu. Jakby to była jedyna rzecz warta oglądania. Czasem siedział na łóżku, z podkulonymi kolanami, na których opierał brodę i wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Zawsze z tym uśmiechem błąkającym się na wargach. Często też mówił. Rozmawiał z Blackiem i z Granger, nawet ze mną. Jednakże nigdy mnie nie widział. Po prostu siedział tak i się uśmiechał. Nie raz widywałem próby wyciągnięcia go z tego koszmarnego marazmu, w który popadł po wygranej wojnie. Próby te z góry były skazane na porażkę. Wpadał w histerię, zaczynał się obłąkańczo śmiać albo płakać. Siadałem wtedy bliżej, bo mi na to pozwalał. Gładziłem go po spoconych włosach, odgarniałem je z tej wychudzonej twarzy, patrząc w przerażone zielone oczy. Od dwóch lat przychodzę tylko ja. Od dwóch lat świat czarodziejski skazał Chłopca – Który – Przeżył na zapomnienie. Bohater czarodziejskiego świata zgładził złego czarnoksiężnika i zwariował. Wszyscy zapomnieli. Wszyscy stracili nadzieję na to, że odzyska zdrowe zmysły. Ja zostałem. Jak zawsze. Ścieram zaschniętą łzę z policzka po ostatnim ataku histerii. Czasem zdarza mi się myśleć, że to wszystko na nic. Frustracja gromadzi się we mnie i spiętrza dzikimi falami. Wtedy piję, by zapomnieć. Nie potrafię. Gdy tylko zamykam oczy widzę bezkresną zieleń tego spojrzenia. Pełnego życia. Sprzed bitwy. Nie było nikogo, a mimo to dał radę. Sam. Zdarzają się chwile, gdy uśmiecha się do mnie, zupełnie tak, jakby mnie widział. Moje serce wtedy jest miażdżone i nie mogę złapać oddechu. To boli. I wiem, że nie przestanie. Tak długo jak będę miał nadzieję, zostanę przy nim. Jestem mu to winny.

A on siedzi przy oknie i się uśmiecha.