Zbliża się świt.

Pierwsze promienie światła zdradziecko wdzierają się do ciemnej klitki, nieproszone, odmierzające ostatnie chwile spokoju.

Levi siada, podpierając ramie na zgiętym kolanie. Biała pościel zsuwa się z jego klatki piersiowej i pleców, odkrywając bladą, pokrytą bliznami skórę. Są to stare blizny, zebrane na ulicy, jak i te, które pozostały mu po walkach z tytanami. Nie odzywa się i nie porusza, zastyga jedynie w swojej pozycji, a od pięknie wykonanej rzeźby odróżniają go jedynie regularne ruchy klatki piersiowej gdy oddycha. Irvin również nie odzywa się ani słowem, w ciszy przypatrując się jego postaci, powoli i zachłannie pożerając wzrokiem każdą szramę, każdy centymetr skóry i widoczne pod nią mięśnie,rozczochrane włosy, tak, jakby próbował nauczyć się go na pamięć. Gdy kończy podnosi się, przenosząc spojrzenie na twarz kaprala, ponownie studiuje jego postać, szczegół po szczególe tworząc coraz dokładniejszy obraz w swojej głowie. Robi to przez kilka minut aż do chwili, w której oczy Levi'ego powoli się otwierają. Chłopak beznamiętnie omotuje maleńkie pomieszczenie wzrokiem po czym mamrocze coś pod nosem. Irvin nie ma pojęcia co powiedział, nie pyta jednak, w końcu nie może być pewien czy chce wiedzieć. Miast tego nachyla się nad Levim i muska jego ramię swymi ustami. Przenosi je na jego szyję, zabawia przez chwilę na szczęce, policzku, uchu kaprala, a w końcu uwiecznia swą akcję delikatnym pocałunkiem w suche usta partnera.

„Muszę się ubrać." - Levi wstaje ciężko, kołdra całkowicie zsuwa się z jego nagiego ciała a Irvin'owi zostaje jedynie śledzenie go wzrokiem. Kapral zakłada bieliznę, wciąga spodnie, zarzuca przez głowę bluzę.

„Więcej się nie zobaczymy." - mówi, sznurując buty. Irvin otwiera usta by odpowiedzieć, jednak Levi go wyprzedza.

„Nawet nie zaczynaj. Dobrze wiem, że ta misja to samobójstwo." - kapral przeciąga się, wyciągając splecione ręce ponad głowę. - „No cóż, nic nie poradzimy na rozkazy z góry. Ani na to, że Król traktuje nas jak mięso armatnie. Ale jeśli plan powiedzie się choć w połowie, szansa na odbicie Marii wzrośnie." - Levi odwraca się w stronę Irvina z lekkim uśmiechem. „Taka przynajmniej jest oficjalna wersja." - po tych słowach zapada długie milczenie. Levi opiera głowę na klatce piersiowej Irvina, wsłuchując się w spokojny rytm jego serca.

„Naprawdę sądzisz że ten plan się powiedzie?" - pyta cicho, wiedząc że lada minuta będzie musiał opuścić obskurny pokoik.

„Gdybym sądził inaczej, nie posyłałbym Cię tam." - Kąciki ust Leviego drgają nieznacznie gdy staje na podłodze, w pełni gotowy do wyjścia. Pochyla się nad Irvin'em i szepcze, drażniąc jego ucho ciepłym oddechem.

„A więc pozwól że uwierzę w to słodkie kłamstwo, kochanie."

Irvin biernie patrzy jak kapral opuszcza pomieszczenie. Niektóre z wyborów które podejmujemy są w końcu niemożliwe do określenia jako dobre czy złe. Cierpienie jednostki łączy się z dobrem tysiąca. Właśnie dlatego poświęcenie kilku osób w jednej z licznych walk o wolność nie wydaje się być aż takim okrutnym ciężarem. Irvin, zakopując się z powrotem w pościeli i wdychając w nozdrza zapach, który pozostawił po sobie Levi. Po chwili zasypia, z wyimaginowanymi ramionami obejmującymi jego własne i delikatnym uśmiechem na twarzy.