Rozdział tłumaczyła Moonlit. Ja tylko betowałam.

ROZDZIAŁ 24. WRÓG MOJEGO WROGA

Choć Harry nie cierpiał teleportacji, musiał przyznać, że bywała bardzo przydatna. Dziesięć minut po skończeniu śniadania i pożegnaniu się z Remusem, Tonks i resztą przyjaciół, Harry pukał do gabinetu Dumbledore'a.
– Wejdź, Harry – rzekł dyrektor z uśmiechem. – Muszę powiedzieć, że zjawiłeś się wcześniej niż oczekiwałem.
– Muszę z panem porozmawiać.
– Wobec tego wejdź i usiądź. Obawiam się, że jeszcze za wcześnie na cytrynowy sorbet. Masz może ochotę na herbatę?
– Nie, dziękuję. Chciałbym porozmawiać o profesorze Snape'ie.
Dumbledore skinął głową.
– Rozumiem przez to, że udało ci się przedostać przez mur w jego umyśle?
– Tak.
– I co takiego odkryłeś?
Harry szybko opisał sceny z dzieciństwa Snape'a oraz ataki śmierciożerców, które widział.
– Więc gdy wkroczyłeś w jego podświadomość ponownie, byłeś świadkiem praktycznie tych samych scen?
Harry skinął głową.
– Tak. Myślę, że to tak jakby punkty zwrotne – decydujące momenty, które uczyniły go tym, kim jest.
– Znakomicie to ująłeś, Harry! To bardzo mądre wnioski. Jednak domyślam się, że te sceny nie były dla ciebie zaskakujące. Z pewnością nie zaniepokoiły cię one na tyle, byś zjawił się na moim progu z samego rana w niedzielę.
– Nie chodzi o to. Dostrzegłem tam także pewną postać, chyba mężczyznę, choć nie widziałem jego twarzy. Za każdym razem, gdy pojawiali się śmierciożercy, i on tam był, lecz nie uczestniczył w atakach. Stał tylko w miejscu i wszystko obserwował. Było w nim coś... złowieszczego. Ciężko to wyjaśnić, ale sprawiał wrażenie nawet bardziej niebezpiecznego od śmierciożerców. Kiedy potem próbowałem go śledzić, rozpłynął się w powietrzu.
Dumbledore skierował na Harry'ego baczne spojrzenie.
– Czy masz może jakieś teorie odnośnie tego, co ta postać sobą reprezentuje?
Harry pokręcił głową.
– Nie. – Zawahał się, po czym kontynuował. – Widziałem też kogoś jeszcze. Moją matkę.
Po raz pierwszy od chwili, gdy Harry zaczął opisywać zawartość umysłu Snape'a, spokojny i uważny wyraz twarzy Dumbledore'a uległ zmianie. Przez moment w oczach starszego czarodzieja pojawiła się dziwna mieszanina strachu i nadziei. Zaraz jednak zniknęła, a Dumbledore pochylił się w swoim krześle.
– Widziałeś Lily?
– Tak, spotkałem ją przez przypadek, kiedy goniłem tę tajemniczą postać. Wyglądała nieco młodziej ode mnie.
Dumbledore skinął powoli głową.
– Rozumiem.
– Profesorze, mówił pan, że ludzie obecni w naszych umysłach mieli pewien wpływ na nasze życie. Ale jeśli to prawda...
– ...To co Lily Evans robi w podświadomości profesora Snape'a? – dokończył za niego Dumbledore, uśmiechając się do Harry'ego. – Twoja matka była wspaniałą osobą, Harry. Odziedziczyłeś po niej wspaniałomyślność, zamiłowanie do sprawiedliwości oraz niezwykłą zdolność do przebaczenia. Miała dobry wpływ na wiele osób, choć jej życie było tak krótkie. Sądzę, że stanowi reprezentację życzliwości i prawości w umyśle każdego, kto ją znał.
Lily byłamiła wobec Snape'a, przypomniał sobie Harry. Wstawiła się za nim, kiedy James tak dotkliwie go upokorzył tego dnia po sumach z obrony – zaoferowała mu życzliwość, którą Snape stanowczo odrzucił, lecz która widocznie musiała zrobić na nim wrażenie. Mistrz Eliksirów doświadczył tak mało uprzejmości w swoim życiu. Harry uznał za zrozumiałe, że ta odrobina empatii, którą mężczyzna posiada, jest reprezentowana przez Lily. Chłopak poczuł się głupio, że wyobrażał sobie, iż jego matka mogła znaczyć dla Snape'a coś więcej.
– Dokonałeś wielkiego postępu przy zgłębianiu umysłu profesora Snape'a – ciągnął dyrektor, przerywając rozmyślania Harry'ego. – Sądzę, iż teraz, gdy tę kwestię masz już pod kontrolą, możemy wznowić nasze wspólne lekcje. Musisz ćwiczyć swoje umiejętności walki. Co powiesz na niedzielę po południu?

o0o0o0o

Przez następnych kilka tygodni życie Harry'ego toczyło się ustalonym torem. Był jeszcze bardziej zajęty niż wcześniej, musząc dzielić swój czas pomiędzy Dumbledore'a, Snape'a i Knight. Chłopak nie miał jednak nic przeciwko. Jakoś radził sobie ze szkolnym materiałem i czynił stałe postępy na dodatkowych zajęciach z nauczycielką obrony. Udało mu się opanować pierwsze zaklęcie bezróżdżkowe – czar przywołujący, który podobno niejeden raz uratował Knight.
Lekcje Harry'ego z dyrektorem były wspaniałą zabawą. Tak długo przebywał w ponurej, przygnębiającej krainie w umyśle Snape'a, że zapomniał jak piękny i spokojny jest ogród Dumbledore'a. Już samo bycie tam poprawiało mu humor i pomagało potem znosić pustkę w podświadomości Mistrza Eliksirów. Dumbledore chyba również zdawał się to rozumieć – choć w dalszym ciągu wysyłał na niego bestie i potwory, to pozwalał też Harry'emu wędrować po ogrodzie i rozkoszować się jego spokojem.
Harry czuł jednak, że ponosi porażkę w swoich sesjach ze Snape'em. Jego pierwszorzędnym celem było zdemaskowanie tajemniczej postaci w czerni, lecz pomimo jego starań, mężczyzna raz po raz mu się wymykał...

Gryfon gnał ciemną uliczką, ścigając złowrogą, zakapturzoną postać. Znał już okolicę na pamięć – z łatwością omijał każdą dziurę i przeszkodę i nawet w ciemności biegł pewnie, tak szybko jak potrafił, skupiony wyłącznie na odgłosie kroków i szeleście szaty przed nim. Zaczynał doganiać nieznanego mężczyznę i nie zwalniając, podniósł różdżkę.
Luminosus!
Jaskrawe światło wydobyło się z końca jego różdżki, zalewając ulicę jasnym blaskiem. Figura w czerni skuliła się i schowała w cień, jakby światło sprawiało jej ból, po czym skoczyła do wnętrza jednego z rozpadających się budynków po drugiej stronie ulicy. Harry podążył za nią i naraz znalazł się w jakimś starym magazynie. Usłyszał przed sobą echo biegnących kroków i pomknął między rzędami skrzyń. Sterty pudeł tworzyły jednak prawdziwy labirynt i wkrótce stracił nieznajomego z oczu. Harry zatrzymał się i wytężył słuch, lecz usłyszał tylko swój urywany oddech. Dźwięk kroków zniknął.
Chłopak walnął wściekle pięścią w pobliską skrzynię i odwrócił się, wychodząc z magazynu na zewnątrz. Zamknął oczy i otworzył je ponownie, patrząc wilkiem na siedzącego przed nim mężczyznę...

– Zakładam, że nie było to zbyt pomocne – zadrwił Snape, najwyraźniej równie niezadowolony z obrotu spraw, co Harry. Pomasował swoje skronie i westchnął. – Potter, co ty właściwie próbujesz osiągnąć?
– Nie mogę panu powiedzieć – odpowiedział Harry posępnie na pytanie, które Snape zadawał teraz niemal przy każdym ich spotkaniu. – Ale mam zamiar tego dokonać, profesorze. Przysięgam panu – dodał chłopak, nawet nie starając się ukryć swojej złości ani nie dbając o to, że jego słowa zabrzmiały jak groźba. Jakby nie patrzeć, to Snape tak wszystko utrudniał, choć mężczyzna nie mógł praktycznie o tym wiedzieć.
Harry rzucił ostatnie, groźne spojrzenie w stronę Snape'a i opuścił jego gabinet. Wychodząc, nie zauważył cienia strachu, który przemknął po twarzy nauczyciela.

o0o0o0o

Mecz Ravenclawu przeciwko Slytherinowi Harry uznał za doskonałą okazję do rozproszenia na moment swoich trosk. Oczywiście liczył na to, że Krukoni rozgromią Ślizgonów – w szczególności chciał zobaczyć, jak nowy szukający Ravenclawu bije na głowę Malfoya. Cecile Wellington była znakomitą zawodniczką, do tego urodzoną w mugolskiej rodzinie – co Harry zamierzał wypomnieć Ślizgonowi, kiedy dziewczyna zwycięży z nim w wyścigu po znicz. Jego nadzieje jednak zostały rozwiane, gdy tylko reprezentacje obu domów zjawiły się na boisku. Malfoya nie było wśród zawodników drużyny węży. Zamiast niego, pozycję szukającego przejął Wilkes Cutting.
– Gdzie jest Malfoy? – spytał Ron, jakby odgadując myśli Harry'ego.
– Może jest chory – odparła Ginny. – Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, z jakiego innego powodu miałby opuścić mecz.
Hermiona, z omnikularami na nosie, rozejrzała się uważnie po ślizgońskiej części trybun.
– Cóż, nie ma go w tłumie, musiał więc zachorować.
– Być może – powiedział Harry podejrzliwie.
– Sądzisz, że coś knuje? – zapytał się Ron.
– Nie wiem, ale chyba lepiej się przekonajmy. Wy zostańcie tutaj i miejcie oko na boisko. Ja skoczę po mapę i dowiem się, gdzie jest.
Kiedy gwizdek oznajmił początek meczu, Harry opuścił trybuny i w pośpiechu skierował się z powrotem do zamku. W dormitorium wyjął z kufra Mapę Huncwotów i zlustrował pergamin. Zamek był niemal pusty, więc dosyć prędko znalazł kropkę podpisaną imieniem Draco Malfoya na szczycie wieży astronomicznej. Ślizgon nie miał żadnego powodu, by tam przebywać i Harry bez wahania również skierował się w tamto miejsce.
Kiedy Harry zbliżał się do szczytu wieży, usłyszał od strony stadionu odległy ryk widowni. Wyjął różdżkę, otworzył drzwi wieży i rozejrzał się. Malfoy stał na balustradzie, gapiąc się przez omniokulary na maleńkie figurki szybujące nad boiskiem.
– Dalej, no dalej! – mruczał Ślizgon pod nosem. – Zablokuj go!
Ze stadionu podniósł się kolejny okrzyk radości i Malfoy przeklął. Najwyraźniej Ślizgoni nie radzili sobie za dobrze podczas meczu. Harry patrzył przez dłuższą chwilę na blondyna ze zdumieniem. W końcu odezwał się:
– Malfoy?
Ślizgon podskoczył i okręcił się w miejscu, upuszczając omnikulary i wyszarpując z kieszeni własną różdżkę, którą wymierzył w Harry'ego. Gryfon także podniósł broń, lecz Malfoy go nie zaatakował. Patrzył tylko na Harry'ego gniewnie.
– Potter! Co tu robisz?
– Co ja tu robię? – odparł Harry, wkraczając do wnętrza wieży. – Co ty tu robisz? Czemu nie grasz z innymi?
– Nie twoja sprawa. – Malfoy podniósł z podłogi swoje omnikulary i schował je do kieszeni. Zmarszczył brwi, kiedy trybuny zagrzmiały raz jeszcze.
– Czemu obserwujesz stąd mecz? – spytał Harry.
– Mówiłem, że to nie twoja sprawa – rzekł Malfoy, rzucając Harry'emu rozwścieczone spojrzenie.
Harry przyjrzał się chłopakowi baczniej. Ślizgon był wyraźnie spięty i Harry sięgnął ku niemu mentalnie.
– Przestań! – zawołał Malfoy. – Myślisz, że jestem głupi? Wiem, że próbujesz użyć na mnie legilimencji!
Harry podniósł brwi ze zdziwieniem. W poprzednim roku Malfoy nie zadawał sobie sprawy, że był poddawany działaniu legilimencji, teraz jednak Harry wyczuł w jego umyśle bariery ochronne. To było nic w porównaniu do subtelnych zwodniczych manewrów i potężnej obrony, na które napotykał w umysłach Snape'a i Dumbledore'a, aczkolwiek działało skutecznie. Harry zastanawiał się, kiedy Malfoy zdążył nauczyć się oklumencji... i dlaczego.
Mimo to Gryfon nie potrzebował legilimencji. Drugi chłopak z niepokojem toczył wzrokiem wokół i to mówiło mu aż za wiele.
– Czego się boisz? – spytał Harry.
Malfoy zarumienił się.
– Nie boję się. A teraz zejdź mi z drogi, Potter!
Ślizgon przecisnął się obok Harry'ego, idąc w kierunku drzwi.
– Czy twoi koledzy z drużyny wiedzą, że zwiałeś z meczu? A Snape? Chyba nie masz nic przeciwko, żebym mu o tym wspomniał?
Malfoy odwrócił się szybko, stając z Harrym twarzą w twarz i podniósł swoją różdżkę. Zbladł jeszcze bardziej i rozglądał się nerwowo wokół, jakby samo wypowiedzenie imienia Snape'a miało sprawić, że mężczyzna pojawi się znikąd.
– Szepniesz mu jedno słówko, Potter, to...
– To co? Przeklniesz mnie? Nie mam zamiaru pozwolić, żebyś znów odstawił jakiś numer, jak wtedy, gdy wyczarowałeś Mroczny Znak. A Snape też nie będzie cię tym razem kryć.
Malfoy wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu.
– Sądzisz, że sabotowałbym swój własny mecz? Mądry pomysł, zwłaszcza, że nie mam żadnego alibi.
Harry zmarszczył brwi. Ślizgon mówił do rzeczy – to nie miało sensu. Biorąc pod uwagę jego tajemnicze zniknięcie, blondyn będzie pierwszym podejrzanym, gdyby coś wydarzyło się podczas meczu.
– W takim razie co tutaj robisz?
– Czemu niby miałbym ci cokolwiek powiedzieć, skoro zaraz pobiegniesz z tym do Snape'a?
– Jeśli powiesz mi prawdę, to obiecuję, że nikomu powiem, co od ciebie słyszałem. Mogę nawet zapomnieć, że cię tu widziałem.
Malfoy prychnął.
– Oczekujesz, że ci uwierzę?
– Nie jestem kłamcą, tak jak ty, Malfoy – odparł Harry. – Decyzja należy do ciebie. Jeśli chcesz, możesz odejść, a ja pójdę prosto do Snape'a. Wtedy będziesz mógł powiedzieć jemu, czemu zwiałeś z meczu.
Ślizgon zmrużył oczy, patrząc na Gryfona z czystą nienawiścią, lecz zarówno on jak i Harry wiedzieli, że nie miał wyboru. Zacisnął szczęki i opuścił swoją różdżkę.
– Nie gram dzisiaj, ponieważ nie jestem na tyle głupi, żeby latać tuż przed nosem Snape'a, siedzącego na trybunach. Tak łatwo wykończyć się nie dam.
Harry patrzył na niego ze zmieszaniem.
– Wykończyć? O czym ty gadasz?
Malfoy przewrócił oczami.
– Nie widzisz, co się dzieje? Ty sam powiedziałeś, że Snape się mną zajmie. Ale to mu się nie uda. Słyszysz mnie, Potter? Snape mnie nie dostanie. Nie dopuszczę do tego.
Harry gapił się na Malfoya z niedowierzaniem.
– Myślisz, że Snape chce cię zabić? Nie mówisz poważnie.
– Nie byłbym jego pierwszą ofiarą, prawda? Ile ma już na swoim koncie – czternaście, piętnaście?
Harry poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku na wzmiankę o mordercy śmierciożerców, lecz mimo wewnętrznego rozdarcia, odczuwał też potrzebę obrony Mistrza Eliksirów.
– Nie ma żadnego dowodu na to, że Snape jest zamieszany w te zabójstwa.
Malfoy zaśmiał się drwiąco.
– W porządku – rzekł Harry. – Załóżmy, że masz rację. Być może Snape rzeczywiście postanowił grać nieczysto, żeby pozbyć się części naszych wrogów. Tak właśnie postępują Ślizgoni, czyż nie? Zwycięstwo za wszelką cenę? Jesteśmy na wojnie i nie wątpię, że gdyby tylko nadarzyła się taka sposobność, sami byście go wydali na tortury i śmierć. Uważam więc, że wszystkie chwyty są dozwolone. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą i on na pewno by ciebie nie zabił.
– Cóż, ktoś tego próbuje – wysyczał Malfoy. – A może zapomniałeś, co stało się na naszym ostatnim meczu?
– Pamiętam, że straciłeś przytomność, kiedy wleciałeś na słupek.
– Dokładnie, i dlatego wolałbym uniknąć dalszych takich wypadków.
Harry zmarszczył brwi.
– Co masz na myśli?
– Czy ty naprawdę uważasz, że jestem aż tak niedoświadczony, że wleciałbym na słupek, który okrążałem wcześniej setki razy? – zadrwił Malfoy. – Widziałem to cholerstwo z daleka. Mogłem je ominąć z zamkniętymi oczami. Mogłem, ale nie byłem w stanie.
Malfoy odwrócił wzrok z zakłopotaną miną.
– Pamiętam, jak myślałem, że muszę go okrążyć. Ale za każdym razem, gdy próbowałem zwrócić moją miotłę na bok, coś mnie powstrzymywało, kazało mi się nie przejmować i mówiło mi, że to nieważne i nie muszę się tym przejmować.
Harry poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mu dreszcz. To, co opisywał Malfoy, brzmiało okropnie podobnie do efektu działania Klątwy Imperius.
– Nikt nie zdołałby cię zaczarować, kiedy byłeś na miotle, nawet Snape.
– Też tak z początku sądziłem.
– Czemu zmieniłeś zdanie?
– Przez tę piekielną roślinę, na którą wpadliśmy. A jak uważasz? – Malfoy niemalże wypluł te słowa i Harry zdał sobie sprawę, że Ślizgon miał nerwy napięte jak struna.
– Każdy mógł posadzić ją w tamtej jaskini, z jakiegokolwiek powodu – powiedział rozsądnie Harry. – Możliwe nawet, że roślina została tam przywleczona przypadkowo przez jakieś zwierzę.
– Tak, to możliwe, ale notka z datą i miejscem spotkania raczej sama się nie napisała.
– A więc ktoś namówił cię, żebyś tam poszedł.
Malfoy przewrócił oczami.
– Oczywiście. Chyba nie myślałeś, że tam poszedłem, bo mi się nudziło?
– Ale ta notka mogła pochodzić od kogokolwiek.
– Uwierz mi na słowo, Potter. Nie jestem na tyle tępy, żeby na ślepo pchać się w niebezpieczeństwo, tak jak ty. Istnieją pewne hasła i kody, które mają potwierdzić, że wiadomość nie jest sfabrykowana.
– Wobec tego Snape nie byłby w stanie podrobić takiej notki, prawda?
– Jest byłym śmierciożercą i szpiegiem, a do tego zna legilimencję. Jeśli już ktoś mógłby to zrobić, to właśnie on.
Harry spojrzał na Ślizgona przebiegle.
– Masz o nim zaskakująco wysokie mniemanie.
– Nigdy nie twierdziłem, że jest głupi, tylko że jest zdrajcą.
– Jest szpiegiem. Voldemort bez wątpienia też ma kilku swoich.
– Był najlepszym przyjacielem mojego ojca i go zdradził! – warknął Malfoy. – Snape się nim posłużył i zrobił z niego głupca! Chcesz wiedzieć, ile kosztowało to mojego ojca?
– Mogę się domyślać – odrzekł Harry cicho. – Wiem, ile to kosztowało Snape'a.
Dwójka młodzieńców patrzyła na siebie w milczeniu, póki ogłuszający ryk, tym razem znacznie donośniejszy od poprzednich, podniósł się znad stadionu quidditcha. Zarówno Harry, jak i Malfoy odwrócili głowy w tamtym kierunku. Gryfon dostrzegł maleńkie, niebieskie figurki graczy Ravenclawu skupione wokół jednego z ich kolegów, który trzymał zaciśniętą rękę wysoko w górze. Ślizgońscy gracze dla odmiany siedzieli nieruchomo na swoich miotłach.
Malfoy westchnął z odrazą i spojrzał z powrotem na Harry'ego.
– Możesz sobie wierzyć, że Snape nie posunąłby się do pewnych rzeczy, ale ja wiem lepiej. Jeśli masz choć odrobinę rozumu w komplecie z tą całą gryfońską odwagą, będziesz o tym pamiętał. I lepiej, żebyś nie zapomniał też o swojej obietnicy. – Z tymi słowami, Malfoy opuścił pospiesznie wieżę.

o0o0o0o

Harry był całkiem pewien, że podejrzenia Malfoya co do Snape'a były bezpodstawne – a przynajmniej tak sobie powtarzał. Snape był zdolny do wielu rzeczy, ale nigdy nie skrzywdziłby ucznia. Mimo wszystko chłopak nie mógł pozbyć się dojmującego uczucia strachu i gdy w poniedziałek przybył do gabinetu swojego nauczyciela eliksirów, był jeszcze bardziej zdeterminowany niż przedtem, by poznać tożsamość mrocznej postaci z umysłu mężczyzny.
Tym razem Harry nie próbował gonić ubranej na czarno figury – tak oczywista taktyka miała małe szanse powodzenia. Zamiast tego Gryfon ukrył się w ciemnej alejce, w którą zwykle skręcała tajemnicza postać po ataku śmierciożerców. Harry stał w głębokim cieniu, wsłuchując się w krzyki dochodzące z ulicy. Odgłosy walki zaczęły powoli cichnąć i Harry znieruchomiał, czekając. Jego cierpliwość została wynagrodzona, kiedy dobiegły go czyjeś zbliżające się kroki. W momencie gdy postać mijała jego kryjówkę, chłopak wyskoczył z cienia i zaatakował ją od tyłu.
Harry mógł rzecz jasna użyć magii, ale przypuszczał, że mężczyzna będzie na to przygotowany, podczas gdy fizyczny atak mógł go zaskoczyć. Jego strategia zadziałała – Harry przewrócił mężczyznę na ziemię i unieruchomił go tam. Jego przeciwnik był jednak dość silny, mimo faktu że obszerne szaty skrywały zadziwiająco szczupłą posturę. Starał się zrzucić z siebie Harry'ego, lecz bójki nie były dla Gryfona pierwszyzną i zdołał przytrzymać go w miejscu, wyciągając z kieszeni różdżkę.
Nagle ogłuszył go cios w szczękę; najwidoczniej tajemnicza postać również miała doświadczenie w walce wręcz. Harry puścił mężczyznę, który wykorzystał okazję, by się uwolnić. Odepchnął chłopaka mocno i skoczył na nogi. Jednak Harry wciąż trzymał w dłoni różdżkę.
Drętwota!
Refleks jego przeciwnika był znakomity. Rzucił się na ziemię i przeturlał za wielki kosz, o włos unikając zaklęcia Harry'ego. Gryfon nie przejmował się tym. Zdążył już wstać, a jego ofiara nie miała żadnej drogi ucieczki. Mężczyzna nie mógł ukrywać się wiecznie i Harry zamierzał mu się dobrze przyjrzeć, kiedy wyłoni się ze swego schronienia.
Lumin...
Expelliarmus!
Różdżka Harry'ego wystrzeliła w powietrze, a sam chłopak zachwiał się pod wpływem siły zaklęcia. Atak nie nadszedł jednakże od strony kosza na śmieci, lecz zza jego pleców. Harry odwrócił się szybko, stając twarzą w twarz z młodzieńcem, który go rozbroił.
Snape obserwował go spokojnie, trzymając wycelowaną prosto w niego różdżkę.
– Mówiłeś chyba, że mogę tu robić, co mi się podoba! – zawołał Harry wściekle.
– Tak mówiłem – odparł Snape denerwująco beztroskim tonem. – Ale nigdy nie wspominałem, że nie będę interweniował.
Dlaczego? – spytał Harry, sfrustrowany, dźgając palcem w kosz na śmieci. – Dlaczego nie chcesz, żebym się dowiedział, kim on jest?
– Bo to niczego nie rozwiąże!
– A właśnie, że tak! Czuję to.
Snape machnął różdżką, a broń Gryfona poderwała się w powietrze i podleciała do niego. Ślizgon złapał ją, podszedł bliżej i wręczył ją Harry'emu.
– Czas już, żebyś odszedł.
– Czemu pozwalasz mu, żeby kontrolował twoje życie? – dopytywał się Harry.
– To nie twój interes. Przestań wtrącać się w sprawy, których nie rozumiesz albo obaj tego pożałujemy.
Harry wpatrywał się buntowniczo w Snape'a, ale młody mężczyzna uniósł różdżkę raz jeszcze.
– Przeklnę cię, jeśli będę musiał.
Chłopak wiedział, że Snape nie blefuje. Rzucił ostatnie, rozczarowane spojrzenie w stronę kosza i zamknął oczy.

o0o0o0o

– Zeszłej nocy Pogromca dorwał kolejnych dwóch śmierciożerców – ogłosił Seamus w środę przy śniadaniu, gdy przejrzał już pierwszą stronę „Żonglera". Harry spochmurniał i odwrócił wzrok, lecz kolejne słowa kolegi przykuły jego uwagę. – O kurczę! Chyba znałem jednego z nich.
– Znasz śmierciożercę? – spytała ze zdumieniem Lavender.
– No – odparł Seamus. – To Thomas Morgan, uczył się tutaj parę lat temu.
– Chyba nie brat Faye Morgan? – spytała Giny. – Jest na szóstym roku w Slytherinie, mamy z nią obronę.
– Prawdopodobnie tak – odparł Seamus, skanując wzrokiem artykuł. – Piszą tu, że miał siostrę w Hogwarcie.
Harry spojrzał na stół Slytherinu i zauważył, że znaczna ilość uczniów opuściła śniadanie. Obrócił się ku przodowi sali, gdzie przy stole grona nauczycielskiego brakowało Snape'a i Dumbledore'a.
– Biedna Faye – powiedziała Ginny. – To musi być dla niej straszne.
Ron wzruszył ramionami.
– Cóż, tak już bywa, kiedy masz za brata śmierciożercę.
– Bądź bardziej delikatny, Ron – rzekła Hermiona. – Przecież to nie jej wina.
– Nie twierdzę, że to jej wina i jest mi jej szkoda. Ale pozycja śmierciożercy nie należy do najbezpieczniejszych.
– W szczególności teraz, gdy ten gość na nich poluje – dodał Dean, kiwając głową w kierunku gazety.
– Zastanawiam się, ilu w ogóle jest śmierciożerców – odezwał się Neville z namysłem. – Sądzicie, że Pogromca mógł zabić ich wszystkich?
– Raczej nie – odparł Seamus. – Sami-Wiecie-Kto zrekrutowałby po prostu następnych.
– Wydaje się, że mógłby mieć z tym trudności, biorąc pod uwagę te morderstwa – powiedziała Parvati.
– Potrafi być naprawdę przekonujący – stwierdził Dean, patrząc na nich ponuro.
Ginny trąciła Harry'ego łokciem.
– Pójdę zobaczyć, czy Faye jeszcze tu jest.
Harry skinął głową.
– Idę z tobą.
Harry i Ginny ruszyli do holu wejściowego, gdzie zgromadziła się grupa Ślizgonów. W porównaniu do tłumu uczniów, który zebrał się, by przekazać swoje kondolencje Theresie Gains po stracie ojca, to grono było skandalicznie małe. Najwidoczniej ogromna większość uczniów nie czuła zbytniego współczucia dla rodziny śmierciożercy, którego zabito.
Drzwi do pokoju nauczycielskiego stanęły otworem. Ze środka wyszedł Dumbledore, sprawiający wrażenie znużonego. Obok niego kroczyła jakaś dziewczyna – Faye, jak nazywała ją Ginny. Miała czerwone, podpuchnięte oczy i zdawała się nie dostrzegać skupionych obok uczniów, póki ci nie zbliżyli się do niej, starając się pocieszyć koleżankę. Dziewczyna była równie zdruzgotana stratą jak Theresa i Harry poczuł przypływ złości na niesprawiedliwość tej sytuacji. Czy jej nie należało się już współczucie, tylko z tego powodu, że jej brat walczył na tej wojnie po niewłaściwej stronie?
Ginny przeszła przez hol w kierunku dziewczyny i Harry pospieszył za nią. Grupa Ślizgonów obróciła się w ich stronę i obserwowała z rezerwą, jak Gryfoni się zbliżali. Ginny zignorowała nieprzyjazne spojrzenia i zwróciła się do Faye:
– Przykro mi z powodu twojego brata – powiedziała szczerze. – Wiem jak to jest stracić kogoś, kogo kochasz i współczuję tobie oraz twojej rodzinie.
Faye popatrzyła z zaskoczeniem na Ginny, po czym przełknęła głośno ślinę i skinęła głową, mrugając szybko.
Harry miał zamiar dołączyć swoje własne kondolencje, lecz zanim zdołał znaleźć odpowiednie słowa, poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń i, zerknąwszy w górę, zobaczył profesor Knight stojącą obok niego. Minęła go, by porozmawiać z Faye.
– Panno Morgan, tak mi przykro – rzekła z uczuciem. – Wiem...
– Sądzę, że panna Morgan nie potrzebuje współczucia z pani strony – przerwał jej lodowaty głos Snape'a. Mężczyzna czekał do tej pory za Dumbledore'em, lecz teraz podszedł bliżej, by stanąć przed Knight. Tak srogiej miny Harry jeszcze nigdy nie widział na jego twarzy. Knight patrzyła na niego oniemiała.
Snape wykrzywił usta w niewątpliwym wyrazie pogardy, po czym odwrócił się do dziewczyny, która niepewnie spoglądała w jego stronę.
– Chodźmy, panno Morgan – rzekł tylko odrobinę uprzejmiejszym tonem. – Twoja rodzina już na ciebie czeka.
Wziął Faye pod ramię i szybko przeprowadził ją przez grupkę uczniów, niemal ciągnąc dziewczynę w stronę wyjścia. Dumbledore podążył za nimi, zatrzymując się krótko obok Ginny i posyłając jej smutny uśmiech, po czym on, Snape i Faye zniknęli na zewnątrz.
– Jak myślisz, co wstąpiło w Snape'a? – spytała Ginny.
Harry nie odpowiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, czemu Snape był taki niegrzeczny wobec Knight. Nikt inny nie pojmował wymiany spojrzeń między dwójką nauczycieli, lecz Harry tak. Snape wiedział, że Knight go szpieguje. Jego drwiący uśmiech mówił wszystko, a Knight zbladła, pojąwszy implikacje. Harry wiedział, że kobieta nie miała szansy na złapanie Mistrza Eliksirów, skoro ten był świadomy jej działalności. Wojna dobiegnie końca, zanim Knight znajdzie jakiś dowód, który pozwoliłby jej położyć kres morderczym eskapadom Snape'a.
– Harry? – odezwała się Ginny. – Wszystko w porządku?
– Taak – odparł Harry. – Ale musimy porozmawiać. Chodźmy poszukać Rona i Hermiony.

o0o0o0o

Snape jest Pogromcą Śmierciożerców? – spytał Ron z niedowierzaniem.
– Harry, chyba nie mówisz serio! – zaoponowała Hermiona, wyglądając na przerażoną.
– Chciałbym – rzekł ponuro Harry, krążąc po dormitorium. – Od miesięcy wszystko wskazuje na niego.
– Ale to tylko zbiegi okoliczności – powiedziała Hermiona. – Wiemy, że szpiegował śmierciożerców. To mógł być zwykły przypadek, że akurat nie było go w domu, kiedy któryś z nich zginął.
– To trochę naciągane, nie sądzisz? – oznajmił Ron. – Poza tym to nie takie dziwne, że Snape chciałby się zemścić za to, co Voldemort mu zrobił. I z pewnością jest zdolny do zabijania.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć! – upierała się Hermiona.
– A myślisz, że ja chcę w to uwierzyć? – odparł Harry. – Kilkakrotnie skończyłbym martwy, gdyby nie on. Ryzykował swoim życiem, żeby ocalić moje. Ale ja już tak dalej nie mogę. On tak dalej nie może!
– Co zamierzasz zrobić? – spytała Ginny. – Powiedziałeś, że profesor Knight prowadzi śledztwo w jego sprawie od miesięcy i najwyraźniej nie znalazła jeszcze sposobu, by go powstrzymać.
Harry westchnął.
– Nie jestem do końca pewien.
– Musisz z nim porozmawiać – stwierdziła Hermiona stanowczo. – Powinieneś dać mu szansę na wyjaśnienie. Zwierz mu się ze swoich podejrzeń i przekonaj się, co powie.
– Och, to dopiero będzie rozmowa – rzekł Ron, przewracając oczami. – „Dobry wieczór, profesorze. Zabił pan może ostatnio jakichś śmierciożerców?"
Hermiona spojrzała na Rona chłodno, jednak Harry przemówił, zanim zdołała rozgorzeć między nimi kłótnia:
– Ron ma rację, Hermiono. Snape się prawie do mnie nie odzywa. Wątpię, żeby przyznał mi się, że zabija śmierciożerców.
– Co innego możesz zrobić? – stwierdziła Ginny. – Nie masz żadnego dowodu.
– Właściwie, to mam.
– Co? – zdumiała się Hermiona, patrząc wraz z Ronem i Ginny na bruneta z zaskoczeniem.
Harry otworzył swój kufer, włożył rękę do kieszeni swojej szaty wyjściowej i wyciągnął z niej małą, białą chusteczkę. Rozłożył ją, ukazując schowane w środku kilka długich, czarnych pasm włosów.
– Moody znalazł kilka włosów na miejscu zbrodni – wyjaśnił Harry. – Jest pewien, że zostawił je morderca. Te należą do Snape'a. Jeśli okaże się, że są takie same, będzie to świadczyło o jego winie.
– Dlaczego nie oddałeś ich Moody'emu albo komuś z ministerstwa? – zapytał Ron.
Harry nie miał na to żadnej dobrej odpowiedzi. Wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie wiem.
– Harry, albo chcesz naprawdę ukrócić te morderstwa, albo nie – powiedziała Hermiona.
– Wiem. – Harry spojrzał na z pozoru niewinne pasmo włosów. Hermiona miała rację. Musiał coś zrobić. Brat Faye Morgan mógłby wciąż żyć, gdyby przekazał ten dowód Moody'emu podczas wakacji. Tak czy inaczej, morderstwa musiały się skończyć.
Harry na powrót zwinął chustkę i włożył ją do kieszeni. Ruszył w stronę drzwi.
– Dokąd idziesz? – spytała Ginny.
– Idę zrobić coś, co powinienem zrobić od początku.
Harry opuścił wieżę Gryffindoru i skierował się w stronę gabinetu profesor Knight. Nauczycielka obrony spojrzała na niego ostrożnie, gdy Harry zapukał i otworzył drzwi.
– Potter. Co mogę dla ciebie zrobić?
– Mam coś dla pani. – Harry wyjął z kieszeni chusteczkę, rozwinął ją i położył na biurku. – Powiedziała pani, że potrzebuje jakiegoś dowodu przeciwko Snape'owi. Oto i on.
Knight patrzyła w zdumieniu na długie kosmyki ciemnych włosów.
– Skąd je masz?
– To nie jest ważne. Rzecz w tym, że należą do Snape'a.
Kobieta podniosła wzrok na Harry'ego.
– Jesteś pewien?
– Tak. Sam je zdobyłem.
Knight znów spojrzała na włosy w milczeniu, marszcząc brwi ze skupieniem.
– Nie chcę, żeby ktoś jeszcze zginął, pani profesor – ciągnął Harry poważnym tonem. – I wiem, że nie ma innego sposobu na powstrzymanie Snape'a. Gdyby był... ale to zaszło już za daleko i musi się skończyć. Moody powiedział, że będzie mógł się nimi posłużyć. Może mu je pani przekazać?
Knight popatrzyła na Harry'ego raz jeszcze i przez moment chłopak dostrzegł w jej wzroku współczucie. Zaraz jednak uśmiechnęła się smutno.
– Upewnię się, że je dostanie.
Harry kiwnął głową i obrócił się, aby wyjść.
– Potter, to nie twoja wina, że Thomas Morgan umarł.
Harry zerknął na Knight przez ramię i zdobył się na ponury uśmiech.
– Dzięki, pani profesor.

o0o0o0o

Przez kolejne cztery dni Harry w napięciu oczekiwał, aż DBP wparuje do Hogwartu, by aresztować Snape'a. Był rozdarty między uczuciem ulgi, że mordercze wyprawy Snape'a wreszcie się zakończą, a poczuciem winy ze względu na swoją zdradę wobec mężczyzny. Snape wydawał się jeszcze bardziej milczący niż zwykle, co wcale nie polepszało sprawy i Harry mimowolnie zastanawiał się, czy jego nauczyciela w końcu nie zaczęło ruszać sumienie.
Jednak w niedzielę wieczór niepokój Harry'ego zaczęła przyćmiewać frustracja. Ile może zająć Knight dostarczenie tych włosów Moody'emu? – rozmyślał Harry, spoglądając krzywo na stół nauczycieli, gdzie obiekt jego rozmyślań rozmawiał właśnie z profesorem Flitwickiem. Nagle Harry'emu przyszło do głowy coś innego – co jeśli nauczycielka wysłała je sową i zgubiły się po drodze? Albo jeśli ministerstwo nie chciało wysłuchać Moody'ego, nawet gdy ten miał dowód? Co wtedy?
Knight uśmiechnęła się do Flitwicka, wstając od stołu i zmierzając w kierunku holu, z pozoru niczym się nie frasując. Harry zmarszczył brwi, patrząc za nią, po czym odsunął od siebie niedojedzony posiłek i odwrócił się do przyjaciół.
– Chodźmy stąd.
Harry próbował przegonić z głowy myśli o Knight i Snape'ie, gdy wraz z Ginny, Ronem i Hermioną opuszczał Wielką Salę. Zrobił, co do niego należało. Teraz będzie musiał zaufać Knight, Moody'emu i ministerstwu, że także zrobią swoje.
– Ginny? – zawołała Faye Morgan, podchodząc do nich z drugiej strony holu. Dziewczyna wyglądała na wyraźnie zmęczoną, zbliżając się do nich niepewnie.
– Cześć, Faye – odparła Ginny, posyłając jej pełen otuchy uśmiech. – Nie wiedziałam, że już wróciłaś. Jak się czujesz?
– W porządku. Przyjechałam po południu. – Dziewczyna wzięła głęboki oddech. – Chciałam ci tylko podziękować. Poza moimi domownikami, tylko tobie było przykro z powodu Thomasa. I dlatego... no, chciałam ci za to podziękować. I chcę, żebyś wiedziała...
Faye przerwała – jej oczy zaszkliły się, ale Ślizgonka przełknęła ślinę i kontynuowała:
– Chcę, żebyś wiedziała, że Thomas nie był złą osobą. – Faye rozejrzała się wokół, jakby upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje i zniżyła głos. – Nie rozumiał, co niesie za sobą bycie śmierciożercą, kiedy zostawał jednym z nich i powiedział, że to był największy błąd w jego życiu. Chciał z tym skończyć, planował zrobić to tak szybko, jak to możliwe. – Faye przetarła oczy rękawem i pociągnęła nosem. – To chyba boli najbardziej. Gdyby pożył jeszcze kilka miesięcy dłużej, mógłby uciec i gdzieś się zaszyć.
– Tak mi przykro – wyszeptała Ginny.
Faye skinęła nieszczęśliwie głową.
– Profesor Snape też bardzo ciężko pracował, żeby to zaaranżować.
Harry wzdrygnął się.
– Snape?
Faye zerknęła przez ramię i odezwała się ledwie słyszalnym głosem:
– Pomagał niektórym z nas i naszym rodzinom. Ma kontakty, wiecie – sposoby, żeby umożliwiać ludziom omijanie Sami-Wiecie-Kogo. Pracował z moją rodziną od niemal roku i wszystko było już prawie gotowe. Był wściekły, kiedy dowiedział się, że Thomas nie żyje. To było naprawdę przerażające, nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego.
Faye zwróciła wzrok ku Ginny.
– W każdym razie, chciałam tylko, żebyś to wiedziała.
Dziewczyna odwróciła się i skierowała w stronę lochów. Harry obserwował ją w zamyśleniu, a po chwili obrócił się do swoich przyjaciół, którzy wymieniali ze sobą równie zmieszane spojrzenia.
– Czemu Snape miałby być wściekły, że Thomas zginął, skoro to on go zabił? – spytała Ginny.
– Może to wcale nie on – odparła Hermiona trzeźwo.
– A może tylko udawał, żeby odsunąć od siebie podejrzenia – stwierdził Ron.
Harry przygryzł wargę i zastanowił się nad tym. Kiedy było trzeba, Snape z pewnością potrafił dobrze zagrać swoją rolę, jednak czy istniała szansa, że się mylili? Harry uświadomił sobie, że minęły miesiące, odkąd ostatni raz zwątpił w winę Snape'a, ale być może to dlatego DBP nie przyszło aresztować Snape'a. Może pasma włosów wcale nie były takie same!
– Lepiej pójdę powiedzieć o tym Knight – oznajmił Harry.
Zostawił swoich przyjaciół i ruszył do gabinetu nauczycielki obrony. Kiedy jednak zapukał do jej drzwi, nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Harry westchnął. Knight zwykle siedziała po kolacji w swoim gabinecie, poprawiając sprawdziany, i często powtarzała uczniom, żeby wtedy do niej przychodzili, gdyby mieli jakieś problemy z jej lekcjami. Ale, rzecz jasna, musiało jej nie być ten jedyny raz, gdy Harry jej potrzebował.
Mrucząc pod nosem, Gryfon skierował się do dormitorium, gdzie wyjął z szafki nocnej Mapę Huncwotów. Knight musiała gdzieś być i on planował ją znaleźć. Nie miał ochoty spędzić kolejnej nocy zadręczając się z powodu Snape'a, jeśli mógł temu zaradzić. Zaczynało brakować mu cierpliwości i nie zamierzał czekać na odpowiedzi ani chwili dłużej.
Harry przejrzał mapę wprawnym okiem, lecz zanim zdążył znaleźć nauczycielkę obrony, coś innego przyciągnęło jego uwagę i zmroziło mu krew w żyłach. Samotnie przez szkolne błonia posuwała się kropka podpisana imieniem Draco Malfoya. Zmierzała w stronę Zakazanego Lasu, a w bezpiecznej odległości za nią podążała kropka oznaczona jako Severus Snape.
Zapominając o Knight, Harry złapał pelerynę-niewidkę i wybiegł z dormitorium. Zbiegł w dół schodami, przypominając sobie swoją ostatnią rozmowę z Malfoyem. Wyskoczył na zewnątrz, na zalane światłem księżyca błonia i bez trudu dostrzegł w oddali znajomą, ubraną na czarno postać, przemierzającą prędko szkolne tereny. Założywszy pelerynę, Harry pognał co sił w nogach za Snape'em.
Chłopak zaczynał już doganiać mężczyznę, gdy ten dotarł do granicy lasu, znikając między drzewami. Harry zwolnił, kiedy wkraczał do lasu, próbując wyłapać odgłos kroków Snape'a, lecz nic nie usłyszał. W puszczy było ciemno choć oko wykol, a Harry nie ośmielił się wyczarowywać światła. Zamiast tego szedł po omacku ścieżką przed siebie. Nagle ktoś złapał go od tyłu, odwrócił i bezceremonialnie pchnął na pień pobliskiego drzewa. Ciemność rozjaśniło światło i ktoś zerwał z niego pelerynę. Harry mrugał gwałtownie, starając się skupić na błyszczących oczach Snape'a.
– No, no, Potter. Wyszedłeś na wieczorny spacer?
– Skąd pan wiedział, że tu jestem? – spytał szorstko Harry, próbując uwolnić się z uchwytu nauczyciela.
Snape wykrzywił drwiąco wargi, nadal przyszpilając go do pnia.
– Niestety, peleryny-niewidki nie mają załączonych w komplecie zaklęć wyciszających. Słyszałem, jak biegniesz przez błonia, jeszcze zanim wszedłem do lasu. Co tu robisz?
– Mógłbym zapytać pana o to samo – odparł Harry.
– Nie twój interes. Czemu mnie śledzisz? Nie potrafisz oprzeć się pokusie, by ciągle wtykać swój nos tam, gdzie nie trzeba?
Harry patrzył na Snape'a wilkiem, lecz nie odezwał się słowem. Mężczyzna zmrużył oczy i Harry poczuł, jak świadomość nauczyciela dotyka jego umysłu. Natychmiast podniósł mentalne bariery.
– Co ukrywasz? – spytał Snape nieustępliwie.
– Nic. To pan wymyka się z zamku w środku nocy.
– A skąd niby miałbyś o tym wiedzieć? – odezwał się Snape niskim, niebezpiecznym tonem. – Czy nie ostrzegałem cię, żebyś trzymał się z daleka od moich spraw? Od jak dawna mnie szpiegujesz?
Harry wziął głęboki oddech i obrzucił wściekłym wzrokiem Snape'a, który odwzajemniał jego spojrzenie.
– Wystarczająco długo. Wiem, co pan robi.
– Doprawdy? Wobec tego proszę, powiedz mi, cóż takiego według ciebie robię?
– To pan zabił wszystkich tych śmierciożerców.
Snape przez chwilę patrzył na niego z zaskoczeniem, lecz naraz uśmiechnął się nieznacznie.
– A więc, w odróżnieniu od większości czarodziejów, doszedłeś w końcu do wniosku, że to ja muszę być sprawcą tych morderstw? Masz może na to jakiś dowód, czy też moja osoba zwyczajnie mówi sama za siebie?
– Nie było pana w zamku za każdym razem, gdy jakiś śmierciożerca umierał. To samo działo się latem.
– To chyba odrobinę za słaby dowód, by wzbudzać aż taką pewność, nie sądzisz?
– Nie tylko ja uważam, że jest pan winien.
– Ach, ktoś musiał cię do tego namówić. Kto, Lupin?
– Nie.
– W takim razie Moody?
Harry zawahał się i oczy Snape'a zabłysły.
– Powinienem wiedzieć – powiedział gorzko, zacieśniając swój stalowy uchwyt na ramieniu Harry'ego. – Szpiegowałeś mnie więc z jego polecenia? Co mu nagadałeś?
– Nic! – wykrzyknął Harry. – Nic mu nie powiedziałem i nie przyszedłem tu, żeby pana szpiegować. Przyszedłem, żeby pana powstrzymać.
Snape puścił Harry'ego i cofnął się o krok, patrząc na młodzieńca z pogardą.
– Przybyłeś, żeby ocalić moją duszę, co, Potter? Cóż, nie trzeba było się trudzić. Moja dusza nie jest warta zachodu, co powinieneś już do tej pory wiedzieć.
Mężczyzna zaczął się odwracać, lecz Harry złapał go za przód szaty.
Nigdy tak nie mów! – warknął Harry. – Nie marnuj swojego życia w imię zemsty. Ona nie jest tego warta!
Nie marnuj swojego życia w imię zemsty. Nie jest tego warta.
Harry zamarł. Słowa były tak wyraźne, jakby właśnie wypowiedział je na głos i chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że głos młodej kobiety dobiegał tylko z umysłu Snape'a. Harry spojrzał mężczyźnie w oczy, lecz umysł tamtego był teraz szczelnie zamknięty. Snape patrzył na niego z osobliwym wyrazem twarzy, zupełnie jakby widział Harry'ego po raz pierwszy w życiu.
Gdzieś w głębi lasu rozległ się krzyk. Snape chwycił pelerynę-niewidkę i narzucił ją na Harry'ego.
– Nakładaj to i trzymaj się blisko mnie. – Snape pobiegł przez las, a Harry, ubrawszy pelerynę, pospieszył za nim.
Przybyli na polanę oświetloną blaskiem księżyca. Malfoy stał po drugiej stronie, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Ale prawdziwym szokiem dla Harry'ego była obecność drugiej, czekającej obok Ślizgona postaci.
– Ach, Snape, w końcu jesteś – powiedziała profesor Knight z krzywym uśmiechem, podnosząc swoją różdżkę. – Spodziewałam się, że będziesz śledził pana Malfoya, jeśli ten samotnie opuści zamek.
– Czyżby? – Snape spojrzał na Malfoya. – Draco? Słyszysz mnie?
– Obawiam się, że musiałam napoić go pełną dawką Eliksiru Imperius, żeby nakłonić go do współpracy. Teraz słucha się jedynie mnie. Prawda, Draco?
– Tak, profesor Knight – odparł Malfoy sennie.
Knight znów się uśmiechnęła.
– Rzuć różdżkę, Snape.
Harry obserwował, jak Knight i Snape patrzą na siebie w milczącej próbie sił, i próbował pojąć, co się właściwie dzieje. Knight najwyraźniej posłużyła się Malfoyem, żeby wywabić Snape'a z zamku. Ale po co? Czy zamierzała go aresztować? Dlaczego nie mogła zrobić tego w szkole?
W końcu, wzdychając z odrazą, Snape rzucił swoją różdżkę na ziemię i skrzyżował ramiona, wbijając w Knight pełen pogardy wzrok.
– A więc co takiego planowałaś?
Knight wyciągnęła rękę i różdżka Snape'a przyleciała do niej. Schowała własną broń do kieszeni i zaczęła bawić się tą należącą do mężczyzny.
– Czas już, żebyś został zdemaskowany jako Pogromca Śmierciożerców.
– Doprawdy? – Snape uniósł brwi. – To będzie nieco trudne do zorganizowania bez żadnego dowodu.
– Och, ależ mam dowód. Moody znalazł pasmo czarnych włosów w domu jednego z zabitych śmierciożerców.
Snape zmrużył oczy.
– Potrzebowałby innej pasującej próbki, żeby zrobić z nich jakiś użytek.
– Zgadza się. Na szczęście pan Potter zdołał dostarczyć mi dokładnie to, czego potrzebowałam.
– Ach tak? – powiedział Snape wolno.
Harry skulił się i spojrzał błagalnie na Snape'a, choć mężczyzna nie mógł go widzieć. Chciał zdjąć swoją pelerynę i wyjaśnić, że nie miał zamiaru oddawać dowodu, ale nie miał innego wyjścia.
– Właściwie to szpiegował cię od miesięcy – rzekła Knight konwersacyjnym tonem, sprawiając, że Harry'emu zapłonęły ze wstydu policzki. – Z początku polecił mu to Moody, ale odkąd przybył do szkoły, działał na własną rękę. Przyłapałam go, jak cię śledził parę miesięcy temu i powiedziałam mu, zresztą zgodnie z prawdą, że Moody też poprosił mnie, żebym miała na ciebie oko. Wyobraź sobie jego ulgę, kiedy okazało się, że znalazł nieoczekiwanego sprzymierzeńca. Z radością wszystko mi wyśpiewał.
Harry zamknął oczy, modląc się, żeby Knight się zamknęła. Dlaczego mówiła takie rzeczy?
– Chłopak zawsze był zbyt ufny – skomentował Snape sucho.
– Wiesz, to był prawdziwy łut szczęścia – ciągnęła Knight. – Gdybym nie zauważyła go tej nocy w Londynie, nie zobaczyłabym cię i nie odkryłabym, że mnie śledzisz. Gdyby nie on, to pewnie dawno wsadziłbyś mnie już do Azkabanu.
Harry otworzył szeroko oczy i spojrzał oniemiały na Knight. Nie wierzył własnym uszom.
– Zastanawiałem się, jak udawało ci się przez cały czas tak skutecznie mnie unikać – odparł Snape. – Nie powiedziałaś mi jednak, w jaki sposób chcesz wrobić mnie w morderstwa, które popełniłaś.
Harry słyszał wyraźnie każde słowo, ale jego umysł zdawał się ich nie przyswajać. Musiała zajść jakaś pomyłka. Moody wysłał Knight do Hogwartu, żeby ta złapała Snape'a. Była jedną z najbardziej szanowanych aurorek w Wielkiej Brytanii. Nie mogła być morderczynią. Rozmyślania przerwał mu dźwięk własnego nazwiska.
– Potter przyszedł do mnie cztery dni temu – mówiła Knight. – Powiedział mi, że zabójstwa muszą się skończyć, po czym dał mi chusteczkę, która miała zawierać dowód, jakiego potrzebowałam do udowodnienia twojej winy. Wyobraź sobie moje zdumienie, kiedy w środku znalazłam kilka twoich długich, czarnych włosów.
– Szkoda tylko, że nie będą takie same jak te, które ma Moody – zauważył Snape.
Knight uśmiechnęła się.
– Nie doceniasz mnie, Snape. Poszłam dzisiaj do Moody'ego z kilkoma włosami, które zdjęłam z szaty jakiegoś ucznia. Powiedziałam mu, że nie jestem pewna, ale podejrzewam, że mogą to być twoje włosy. Moody uczynnie wyjął swoją próbkę, żeby przeprowadzić na niej test. Rzecz jasna, nic z tego nie wyszło, z czego byłam gorzko rozczarowana. Podczas gdy Moody poszedł zrobić mi drinka na pocieszenie, podmieniłam próbkę włosów, które miał, na twoje.
Snape uśmiechnął się i skłonił z podziwem głowę.
– Świetna robota. Co dalej? Aresztujesz mnie i odeślesz do Azkabanu?
Knight pokręciła głową i Harry dostrzegł w jej oczach cień żalu.
– Jesteś na to zbyt przebiegły, Snape. Tak samo jak Dumbledore. Wspomnienia można odzyskać i prawda wyjdzie na jaw, jeśli właściwi ludzie zechcą zadać sobie trud. Nie mogę na to pozwolić – stwierdziła Knight. – Dzisiejszej nocy poszłam za tobą i Draco do lasu i dotarłam na miejsce na sam czas, by zobaczyć, jak go zabijasz. Próbowałam cię rozbroić, lecz wszyscy wiedzą, jak znakomicie się pojedynkujesz. Usiłowałeś rzucić na mnie zaklęcie Obliviate, ale je zablokowałam. Niestety, odbiło się ono rykoszetem i trafiło w ciebie. Obiecałam Potterowi, że zrobię co w mojej mocy, żebyś wylądował w najlepszym wypadku w Świętym Mungu, zamiast w Azkabanie.
– Jak miło z twojej strony.
Knight podniosła różdżkę Snape'a.
– Potter będzie zdruzgotany, ale takie już są losy wojny.
– Nawet w połowie nie tak zdruzgotany, jak sądzisz – mruknął Harry. – Expelliarmus!
Różdżka Snape'a wystrzeliła z dłoni Knight, podczas gdy Harry zerwał z siebie pelerynę-niewidkę.
– Potter!
Harry trzymał różdżkę drżącą od gniewu ręką wycelowaną prosto w Knight.
– To od początku byłaś ty. Zaufałem ci, a ty mnie wykorzystałaś. Okłamałaś mnie!
– Nie miałam wyboru, Potter. Jesteśmy na wojnie.
Zamordowałaś tych ludzi.
– To nie były morderstwa, tylko sprawiedliwość! Przecież byli śmierciożercami. Zasługiwali na śmierć!
– A co z Draco? Czy on też jest śmierciożercą?
– Nie – odparł Snape. – Nie jest.
– Ale będzie – rzuciła ostro Knight w odpowiedzi.
– Więc zamierzasz zabić go z powodu tego, kim może się stać – rzekł Harry z odrazą. – Starałaś się go zabić od początku roku – najpierw podczas meczu quidditcha, a potem posługując się tą rośliną. – Harry wzdrygnął się na samą myśl. – Czy wiesz, jaka śmierć by go spotkała w tamtej jaskini?
– A wiesz, jaka śmierć spotkała mojego brata? – warknęła Knight. – Lucjusz Malfoy przeprowadzał atak, w trakcie którego go zabito!
– Sądzę, że panna Morgan mogłaby podzielać twój żal po stracie brata – wtrącił Snape.
– To był wypadek – odrzekła Knight. – Nigdy nie zamierzałam zabić chłopca. Ale zobaczył mnie i nie mogłam pozostawić go przy życiu.
Snape zacisnął wargi.
– Oczywiście, że nie.
– Nie jestem mordercą! – upierała się Knight. – Czy nie rozumiecie? Jeśli chcemy wygrać tę wojnę, musimy zastosować taktykę naszych wrogów przeciwko nim. – Spojrzała kolejno na Snape'a i Harry'ego. – Obaj o tym wiecie – powiedziała piskliwym głosem. – Snape, zrobiłbyś to samo.
– Ja nie zniżyłem się do morderstwa – odparł Snape cicho. – Już dawno temu nauczyłem się, że kiedy igrasz ze śmiercią, zwykle giną zupełnie niewłaściwi ludzie. Zabijam tylko wtedy, gdy nie mam wyboru.
Knight prychnęła.
– Jakże szlachetnie. Zdaje się, że Potter miał co do ciebie rację. Ale ja zamierzam wygrać tę wojnę i zrobię wszystko, aby to osiągnąć.
– Myślę, że DBP może mieć na ten temat coś innego do powiedzenia – rzekł Harry. – Drętwota!
Knight tymczasem wyciągnęła już z kieszeni swoją własną różdżkę i niewerbalnie zablokowała zaklęcie chłopaka.
– Wciąż musisz się wiele nauczyć o pojedynkowaniu, Potter.
Knight wycelowała różdżką w stronę Malfoya, który wciąż stał cicho z boku, nieświadomy zarówno wydarzeń, rozgrywających się przed jego oczami, jak i wiszącego nad nim niebezpieczeństwa. Snape jednakże musiał przewidzieć ruch Knight, bo podniósł rękę w tym samym momencie.
Mobiliquendam! – Wielka gałąź leżąca na ziemi poderwała się w powietrze i uderzyła w Knight.
Kobieta zachwiała się i Harry zawołał ponownie: „Drętwota!". Knight jednak już zaczęła się obracać i zanim Harry skończył rzucać zaklęcie, zniknęła z głośnym pyknięciem.