Autor: LavenderStorm

Tytuł oryginału: Dark as Night

Link do oryginału: /s/6792771/1/Dark-as-Night

Zgodna na tłumaczenie: jest (wraz z błogosławieństwem ;) )

Status opowiadania w oryginale: wciąż się pisze

Liczba rozdziałów w oryginalne: 33

Data ostatniej aktualizacji oryginału: 21.03.2015

Streszczenie: Początek jak w kanonie: Voldemort wybiera się do Doliny Godryka, by zabić Harry'ego. Oczywiście nie udaje mu się to – ale tym razem poza Harrym wizytę Czarnego Pana przeżywają dodatkowo James i młodszy brat Harry'ego (!). I choć Harry nadal ma jednego żyjącego rodzica, to i tak zostaje oddany pod opiekę znęcających się nad nim Dursleyów. Spędza z nimi sześć lat, sześć długich, ciężkich lat w trakcie których nieustannie marzy o kimś, kto pojawiłby się i zabrał go, oferując to, czego tak bardzo mu brakuje. I pewnego dnia jego marzenie się spełnia. Zostaje uratowany przez ostatnią osobę, po której można by się tego spodziewać: Voldemorta. Wkrótce też mroczny czarodziej decyduje się na adopcję chłopca, przy okazji ustanawiając go swoim dziedzicem. I tu zaczyna się zabawa, bo oto nastają czasy Harrisona Maximusa Riddle'a (wspominałam, że go uwielbiam?)!

Miłego czytania!


Rozdział I: Śmierć

Północ. Zachmurzone niebo oraz unosząca się w powietrzu wilgoć zapowiadały nadejście burzy, silnej, niszczycielskiej. Sposób, w jaki zachowywała się tego dnia natura był naprawdę przedziwny; spokojna dotąd noc, przerywana od czasu do czasu krakaniem wron, przemieniała się z wolna w potężną nawałnicę.

W salonie małej chatki, w czarodziejskiej wiosce zwanej Doliną Godryka, dwudziestoparoletnia kobieta o zielonych oczach i kasztanowych włosach lawirowała wokół brzdąca.

– Harry, kochanie, przestań… Nie powinieneś bawić się różdżką tatusia… Harry…

Maluch zagruchotał radośnie, po czym zaczął raczkować w kółko po wyłożonej dywanem podłodze. Z drewnianej różdżki, trzymanej ciasno przez malutką dłoń, wyleciały drobne iskierki.

Ciche parsknięcie wydobyło się z gardła mężczyzny rozciągniętego na wyłożonej poduszkami kanapie. Ze swoimi rozczochranymi, czarnymi włosami, okularami w drucianej oprawce oraz leniwą pozą, James Potter ani trochę nie przypominał potężnego aurora. Wyglądał raczej jak przeciętny mąż cieszący się z czasu spędzanego z rodziną i śmiejący z wybryków syna.

– Jamesie Potterze! – kobieta, będąca od trzech lat jego żoną, krzyknęła nietypowym dla siebie, przenikliwym głosem. – Jak możesz pozwolić, by ciężarna robiła wszystko w tym domu?! Chodź tutaj natychmiast albo będziesz spał na kanapie dopóki mały Martin się nie urodzi!

Lily Evans, wyprowadzona z równowagi, potrafiła być naprawdę przerażająca. Oczy Jamesa rozszerzyły się w zdumieniu, gdy osłupiały spojrzał na nią.

– Dwa miesiące?! Litości Lil! Już idę, już idę! – Uniósł rękę w geście poddania.

W chwili, w której poruszył się, by wstać z kanapy, w całym domu rozbrzmiało donośne buczenie. James Potter zamarł ze strachu, rozpoznając alarm, ustawiony tak, by włączyć się, jak tylko ktoś spoza listy gości państwa Potter przekroczy granice gruntu, na którym stał dom. Mężczyzna modlił się, by nigdy w życiu nie usłyszeć tego dźwięku, bo oznaczał on, że najnikczemniejszy człowiek na ziemi i/lub jego poplecznicy właśnie przybyli do jego domu. Instynkt, nakazujący chronić Jamesowi to, co dla niego najważniejsze, natychmiast się uaktywnił. Krzyknął:

– Lily, bierz Harrego i uciekaj! To on! Idź! Biegnij! Powstrzymam go przed…

Jak tylko Lily poderwała dziecko i pobiegła na górę, ciężkie i masywne drzwi, broniące dostępu do chatki, rozpadły się na kawałki. Wysoki mężczyzna, opatulony w czerń, z łysą głową, wężowatym wyglądem i krwistoczerwonymi oczami wkroczył do pokoju. James zadrżał, gdy jego obecność wypełniła pomieszczenie chłodem, gdy jego dusząca aura rozpostarła się represyjnie.

– Powstrzymać mnie?! – Śmiech Voldemorta był wysoki i chłodny. – Czy myślisz, że jesteś w stanie to zrobić, głupcze?

Gryfońska brawura wkroczyła do akcji i James Potter w jakiś sposób znalazł odwagę, by odwarknąć:

– Oczywiście! – Sięgnął po swoją różdżkę, gotów posłać klątwę w stronę Czarnego Pana, gdy nagle zdał sobie sprawę, że nie ma żadnej różdżki. W panice spowodowanej zapowiedzą przybycia Czarnego Pana nie odebrał jej z dłoni syna, nim Lily porwała brzdąca na piętro.

Na wężowatej twarzy Voldemorta odmalowała się całkowita pogarda, gdy zaszydził:

– Bezwartościowy głupiec. Walczyć bez różdżki? Głupi, głupi chłopak… – Uznając mężczyznę za niewartego zbyt dużej uwagi, sprawnym ruchem różdżki usunął Jamesa Pottera z drogi, odrzucając go wprost na ścianę. Mężczyzna uderzył w nią, po czym osunął się nieprzytomny na podłogę. – Policzę się z tobą później.

Ignorując nieprzytomnego aurora, Voldemort sunął w stronę schodów skupiony na swoim celu, gotów na spotkanie z kobietą. Śmiejąc się złowieszczo na samą myśl o tym, co za chwilę zrobi, podmuchem wywołanym niedbałym skinieniem różdżki, gładko otworzył chroniące dostępu do pokoju drzwi.


~o.O.o~


Lily, z przerażeniem i strachem ściskającym żołądek, patrzyła na wyważane drzwi. Tuż przed tym, jak Czarny Pan wszedł do środka, uniosła swoją różdżkę, zdeterminowana, by nie poddać się bez walki. Jednakże cała jej ogromna odwaga stopniała w obliczu konfrontacji z jego obecnością. Strach, wystarczająco gęsty, by się nim udusić, utopił i pogrzebał żywcem całą jej wolę walki. Strach, nie o jej bezpieczeństwo, tylko o bezpieczeństwo jej najdroższego chłopczyka, Harry'ego i, w mniejszym stopniu, o syna noszonego w łonie, którego jeszcze nie dane było jej spotkać.

– Nie Harry, nie Harry, proszę tylko nie Harry! – wykrzyknęła Lily. Była gotowa wyrzec się swej dumy, błagać, zrobić wszystko, cokolwiek, byleby ten potwór oszczędził jej cennego chłopczyka. Doprawdy, miłość matki do dziecka jest potężna i Lily Evans udowodniła to tamtej nocy.

– Odsuń się, głupia dziewczyno… odsuń się natychmiast – wysyczał Voldemort, leniwie bawiąc się swoją różdżką. Lily Evans nie mogła nic poradzić na to, że poprzez strach który czuła, przedarł się krótki błysk zdumienia – czy ten najokrutniejszy od wieków i sadystyczny Czarny Pan oferuje jej szansę na przeżycie? Lecz ani przez chwilę nie pomyślała o tym, by zaakceptować jego propozycję, nie wtedy, gdy wiedziała, że celem Czarnego Pana jest jej syn, jej najukochańszy syneczek. Nawet jeśli nosiła w sobie inne życie, to ta przytłaczająca miłość, którą czuła do Harry'ego przewyższała to, co czuła do tego nienarodzonego; do syna, którego jeszcze nie ujrzała. Mając taki wybór, nawet jeśli dzięki temu mogłaby ocalić małego Martina…

Martin, proszę, wybacz mi…

– Nie Harry, proszę nie, weź mnie, zabij mnie zamiast niego… – Lily, w akcie desperacji, rzuciła się pomiędzy łóżeczko Harry'ego a Czarnego Pana, szlochając, chroniąc i błagając. Wszystko, cokolwiek, byleby ten potwór oszczędził jej syna.

– Odsuń się, dziewczyno! – warknął Voldemort na nieznośną małą szlamę strojącą przed nim. Kobieta zadrżała, ale żarliwie potrząsnęła głową. Voldemort zaczynał się irytować. Proszę bardzo, jeśli nie chce się ruszyć, będzie po prostu musiał się jej pozbyć. Koniec końców, przecież dał jej szansę na odsunięcie się na bok, szansę, z której ta głupia szlama nie chciała skorzystać…

Podniósł swoją różdżkę celując w kierunku kobiety. Nie zważał na kolejny krzyk, który tylko przybrał na sile („Nie Harry! Proszę! … miej litość… miej litość…") – błysk purpurowego światła wystrzelił z końcówki jego różdżki i kobieta powoli zaczęła się dusić.

– Żałosne – zadrwił. Przynajmniej nie będzie musiał dłużej słuchać jej irytującego skomlenia.

Skierował swoją uwagę w stronę małego dziecka leżącego w łóżeczku, spoglądającego na niego szeroko otwartymi, szmaragdowymi oczami koloru Morderczego Zaklęcia. Dziecko zachowywało się dziwnie spokojnie podczas całej tej konfrontacji, nie wydało nawet pojedynczego pisku, nie zakwiliło nawet wtedy, gdy jego matka upadła na podłogę. Głupie dziecko… pomyślał Voldemort z sardonicznym rozbawieniem. Ono nawet nie wie, że jego koniec nadchodzi. To jest to dziecko, które według przepowiedni posiada moc zdolną go pokonać? Ta mała rzecz nie wyglądała jak coś, co byłoby w stanie pokonać kogokolwiek.

Avada Kedavra! – Voldemort posłał w stronę dziecka śmiercionośną klątwę w tej samej chwili, w której matka malucha, leżąca tuż obok łóżeczka, wydała swoje ostatnie tchnienie. Spodziewając się, że dziecko umrze tuż po rozbłysku zielonego światła, Voldemort nawet za milion lat nie oczekiwałby tego, co wtedy się wydarzyło. Mordercze Zaklęcie dotarło do dziecka, po czym w większości zostało odbite przez coś na kształt słabej tarczy; owa tarcza równocześnie wchłonęła znaczną cześć rzuconej klątwy. Ale słabsza część zaklęcia zmierzała wprost na Voldemorta. A ten co prawda nie był w stanie go uniknąć, ale miał wystarczająco dużo czasu, by aktywować najmroczniejsze z chroniących go run.

Ból, absolutna agonia wypełniła Voldemorta, gdy poczuł jak jego dusza rozpada się na tysiące malutkich kawałeczków oraz jak próbuje opuścić jego ciało. Na szczęście dla mężczyzny, jego ochronne runy były w stanie zatrzymać większą część duszy w ciele, chociaż jednemu małemu kawałeczkowi udało się umknąć… nie żeby Voldemort martwił się tym akurat w tej chwili. Poważnie osłabiony, z duszą ostatkiem sił trzymającą się cielesnej powłoki, Voldemort zebrał całą swą siłę i aktywował przeznaczoną do użycia w ostateczności, zachowaną na czarną godzinę deskę ratunku: świstoklik zaprojektowany tak, by przeniósł go do bezpiecznej kryjówki.

Voldemort zniknął, pozostawiając po sobie jedynie płaczące dziecko z otwartą, wściekłą i poszarpaną blizną na czole oraz martwym ciałem jego ciężarnej matki tuż obok.


~o.O.o~


Albus Percival Wulfric Brian Dumbledore westchnął żałośnie, spoglądając na puszeczkę swoich ukochanych lemonowych dropsów. Wszystko, wszystko poszło nie tak. Minęły dwa tygodnie od śmierci Lily Evans Potter, dwa tygodnie od czasu gdy Voldemort został pokonany przez małego Harry'ego i wszystko zostało wywrócone do góry nogami.

Chociaż szczęśliwie mały Harry przeżył, to incydent w Dolinie Godryka pozostawił po sobie również dalekosiężne i niefortunne następstwa. Peter Pettigrew, mężczyzna którego znał odkąd ten był chłopcem, został uznany za zdrajcę i wiarołomcę, i dzisiejszego dnia doprowadzono go do Azkabanu; Syriusz Black, kolejny mężczyzna, którego znał od czasów jego dzieciństwa, został odznaczony Orderem Merlina Pierwszej Klasy za heroiczną konfrontację z Pettigrewem; i wreszcie James Potter… coż… James Potter, poza tym, że został uleczony ze wszystkich swoich ran w ciągu jednego dnia, był kompletnym wrakiem.

Po śmierci Lily James uznał za stosowne upijać się na umór każdej nocy. Nawet przeżycie jego dwóch synów (tak, dwóch: Uzdrowiciele przybyli w ostatniej chwili, by wyciągnąć siedmiomiesięczne, magiczne dziecko – które przeżyło kilka dodatkowych minut dzięki złączeniu własnej magii z magią swojej matki – z łona kobiety) nie powstrzymało Jamesa przed pogrążeniem się w rozpaczy. W zasadzie, to można by powiedzieć, że to właśnie obecność młodego Harry'ego miała na niego niekorzystny wpływ. Zdawało się, że mężczyzna, w swoim nieukojonym żalu, irracjonalnie winił go pośrednio za śmierć Lily. Z tego, co Dumbledore zdołał się dowiedzieć, James uważał, że gdyby nie to, że Harry bawił się jego różdżką, to miałby ją przy sobie w czasie konfrontacji z Voldemortem. W dodatku całkiem jasne było to, że Lily umarła broniąc Harry'ego – dla Jamesa był to kolejny powód, by obwiniać swojego pierworodnego. Od przedwczesnej śmierci żony unikał więc go jak ognia, a zgodnie z tym, co mówiła Minerwa, wszystko pogarszał fakt, że Harry miał oczy Lily.

Albus Dumbledore ponownie westchnął. Jeżeli taki stan rzeczy utrzyma się dłużej, będzie musiał poszukać dla małego Harry'ego jakiegoś alternatywnego wyjścia z tej sytuacji. Od Jamesa, zważywszy na jego obecną kondycję, nie można było oczekiwać, że zaopiekuje się zarówno małym Martinem jak i młodym Harrym. Być może… o tak, być może Harry mógłby zostać powierzony innym krewnym? Ale James był jedynakiem… W przebłysku inspiracji Albus znalazł odpowiedź. Wiedział, że Lily Potter miała siostrę, kobietę o imieniu Petunia. No tak, to była przecież ta słodka, malutka dziewczynka! Kiedyś nawet do niego napisała, błagając desperacko, by pozwolił jej uczęszczać do Hogwartu. Niestety! Nie przejawiała nawet najmniejszej krztyny magicznych zdolności, więc musiał z żalem odmówić jej prośbie. Ale z pewnością, z pewnością jej podejście do magii pozostało niezmienione, prawda? Albus rozpromienił się. Tak, to było idealne rozwiązanie problemu. Harry na jakiś czas zostanie umieszczony u swojej ciotki, przynajmniej dopóki wszystko się nie uspokoi. A ochrona Lily, jej poświęcenie, zapewni, że malec będzie bezpieczny w czasie pobytu u krewnych. Ostatecznie nie chciał przecież narażać Chłopca, Który Przeżył, jak go teraz nazywano, na niebezpieczeństwo ze strony kogokolwiek, kto mógł pozostać lojalny wobec Voldemorta.

No i przepowiednia… Albus nie miał wątpliwości, że Voldemort któregoś dnia powróci. Nie miał złudzeń, że to, co wydarzyło się dwa tygodnie temu było czymś więcej niż interludium w postaci pokoju w magicznym świecie; drogo okupionym poświęceniem Lily i przeznaczeniem Harry'ego. Cóż… Jemu pozostawało jedynie dopilnowanie, by, gdy nadejdzie czas, Harry był gotów wypełnić rolę, jaką nakładała na niego przepowiednia.

Gdy plany zostały poczynione i wyrzucone z umysłu Albusa Dumbledore'a, Dyrektora Hogwartu, gdzieś tam, w jakiś sposób, koło fortuny zostało wprawione w ruch.


T/N

Jest to jedno z moich najukochańszych opowiadań o mrocznym Harrym. Podoba mi się w nim wszystko, od kreacji postaci, po relację Harry'ego z Voldemortem, a na dziecięcych i szkolnych latach Harry'ego skończywszy. Przy okazji w opowiadaniu odnalazłam też wszystko, czego w fanfikach zazwyczaj nie lubię; Harry nie jest Harrym a Harrisonem (na szczęście w narracji oryginalne imię zostało zachowane, uff…), uczy się w Durmstrangu zamiast w Hogwarcie, ma młodszego brata Martina… Och, a czy wspomniałam o całej plejadzie nowych postaci? Brrr… Na szczęście po przeczytaniu całości człowiek dochodzi do wniosku, że inaczej ta opowieść nie mogła zostać poprowadzona. Durmstrang wcale nie jest taki zły, Martin pojawia się dość rzadko (więc w zasadzie można o nim zapomnieć), nowe postacie są wyraziste i dają się pokochać, a wykreowany świat jest niesamowicie plastyczny i magiczny. I nagle okazuje się, że wszystkie odstępstwa od kanonu są jak najbardziej na miejscu. A opowieści nie można nie pokochać (oczywiście jeśli lubi się mroczne alternatywy ;). Mam więc nadzieję, że wy, drodzy czytelnicy, zapałacie do niej miłością od pierwszego akapitu. Tak jak ja to zrobiłam.

Kiedyś w tym miejscu był tekst o tym, że opowiadanie kilka lat temu zostało porzucone przez autorkę. Ale… ale kilka miesięcy temu LavenderStorm do niego wróciła (nie, wcale nie miałam w tym swojego małego udziału) i zaczęła publikować nowe rozdziały. Tak więc teraz z powrotem można powiedzieć, że się pisze. I jest szansa, że się dopisze do końca.

A teraz parę dodatkowych ostrzeżeń (najwidoczniej dla was istotnych, choć ja nie przykładam do nich wagi): nie będzie slashu (chociaż pojawią się związki pomiędzy osobami tej samej płci, na szczęście będą one jedynie tłem do całej historii), nie będzie romansów (o tak!) ale za to będzie dużo przemocy, manipulacji, zapierających dech w piersiach pojedynków, Avady Kedavry i sadystycznego, choć ujmującego, Czarnego Pana.

PS: o/e (ostatnia edycja ^^): 13.05.2015

Dokładnie, oczy was nie mylą. W końcu zabrałam się za poprawianie tych wszystkich haniebnych błędów, które od czasu do czasu mi się zdarzają. Proszę więc was o uzbrojenie się w cierpliwość i mentalną notkę, że Arytmetyka to tak naprawdę źle przetłumaczona Numerologia (no cóż, człowiek całe życie się uczy ;) ).