Śmierć poprosił barmana o jeszcze jednego drinka, tego najdroższego, byle bez lodu! Od lodu marzły mu zęby, a tego nie lubił. Lubił natomiast wypijać duszkiem kieliszki i cieszyć się zupełnym brakiem efektów ubocznych. To samo tyczyło się jedzenia, sexu i grania w kręgle. Nigdy się nie męczył i nigdy nie miał dość swojej ulubionej trywialnej rozrywki, co czyniło z niego niezmordowanego zawodnika.

Niezmordowanego, haha!

Dobry żart, co?

Jednak obowiązki nie pozwalały mu na oddawanie się tym przyjemnościom zbyt często. Nawet teraz pił tylko dla zabicia czasu i aby wpasować się, jak uważał, do atmosfery klubu „Fringe".

Fringe café.

Mój dom, z dala od domu.

Podobał mu się ten lokal, nawet bardzo. Polubił go, pomimo tego, że siedział w nim tylko pół godziny. Chwyciły go, za przysłowiowe serce, luksusowy wystrój, wymuskani goście i drogi alkohol. Jak niezwykle rzadko miał okazję do bywania w takich miejscach!

W „takich miejscach" nikt nie umiera!

Nikt nie umiera we „Fringe".

Poza wspomnieniami, rzecz jasna. To kiedyś była kawiarnia studencka. Studenci tu pracowali i studenci tu grywali. Grali. Przegrywali. Życie, pieniądze i młodość. Niespełnieni artyści z Akademii Sztuk Pięknych… Ach, to były dobre czasy! Dobre miejsce i czas. To była ostoja tych młodych dusz, zbyt zbuntowanych na dorosłość, zbyt cynicznych na rzeczywistość. Przyjaźnie? Były, ale minęły, zapomniane po 10 latach i jednym poranku.

Znajdź ją, ocal ją.

Zapomniałeś?

Mała Wenecja wyglądała kiedyś inaczej. Wciąż niebezpieczna po zmroku, ale dużo cichsza od reszty Newport. Był tutaj park, taki z prawdziwą trawą. Co prawda, woda w kanałach cuchnęła znacznie gorzej, ale nie znajdywano tam wtedy tylu trupów, nie istniały porachunki gangów, nie było gangów. A ten stary zegar przy mostach? Nadal stoi? Stoi, ale zamieniony na elektroniczny…

Przestał działać dawno temu.

Gdy policja zaczęła strzelać do bezdomnych.

Śmierć patrzy na barmana przed sobą. On tutaj też pracował. Odszedł po Katastrofie i teraz znowu tu jest. Pozornie. To już nie jest ten sam Charlie. Katastrofa zmieniła go, zabrała mu April. Nawet nie przypomniał sobie o niej, gdy ponownie stanął za ladą.

Tam, pod ziemią.

Mówił, że będzie.

I był, i szukał, ale nie wierzył. Słyszał różne rzeczy, ale prościej było wyrzucić ją z serca i umysłu. Wyzuć z pamięci. Wyplenić jak chwast. Spalić w ogniu niewiary jak kąkol. Co za ból. Co za głupstwo. Był podlotkiem z marzeniami jak góra lodowa przed ociepleniem klimatu. A zaciągnął dług uczuć we frankach w dobie kryzysu.

Widziałam rzeczy niesamowite.

Ale nie ośmielę się opowiedzieć.

Teraz jest mężczyzną, zarabia dobre pieniądze. Nie ma już ciułania każdego grosza, o nie! Szef wypłaca regularnie, nie trzeba się już o nic prosić, o nic wykłócać. Nie to co wtedy… Grubas, tak go nazywali. Pazerny grubas. Nie wypłacał im nadgodzin, ani „soczystych premii" z jego obietnic. Prawie wszyscy wtedy byli biedni jak myszy kościelne, utrzymywali się sami, albo z zapomogą rodziców. Nie mieli nic, poza magią swoich marzeń.

Proszę, posłuchaj mnie!

To bardzo ważne!

Ona też taka była. Uciekła z domu, od ojca-tyrana, który dał jej tylko jeden prezent w życiu: złoty pierścionek z napisem „słodka trzynastka". Emma, ich gospodyni, znalazła go kiedyś pod kanapą. April, malarka z surrealistycznym portretem swojego nauczyciela historii w pkoju, ogromnie ucieszyła się ze znalezionej zguby. Szkoda, że była taka, jak swój pierścionek. Zgubiła się, złota dziewczyna. I nikt jej nie znalazł, gdy wpadła do wody.

Plum.

Pamiętasz?