Klucz

Autor: Zilidya D. Ragon

Beta: Anga971(poza tymi, przy których Zil się upiera)

Rating: + 15

Ostrzeżenia: time travel,

Trochę po części dla angi971 i Lilki, obie miały pewien wkład w powstanie tego opowiadania.

Rozdział 1

Zamieszanie

— Przytrzymajcie go.

Syczący rozkaz Voldemorta sprawił, że Potter spiął się jeszcze bardziej, choć, otoczony tyloma śmierciożercami, nie miał najmniejszej możliwości ucieczki.

W oddali dostrzec można było dachy domów w Hogsmeade, ale nie sądził, żeby ktoś przyszedł mu z pomocą, skoro nie wiedziano, że tu jest.

Przynajmniej Harry miał pewność, że Snape był bezpieczny. Nadal bolały go jego ostatnie słowa, które usłyszał, zanim wybiegł późnym wieczorem z jego kwater po ich kłótni.

„Chrzań się, Potter! Nienawidzę cię za to, kim jesteś!"

Porwanie było niespodziewane, szybkie i raczej bez szans na ratunek. Nikt nie miał dostrzec zniknięcia Pottera aż do rana. Bo któż podejrzewałby Trelawney, która zwykle całymi dniami przesiadywała w swojej wieży, o zdradę?

Wróżbiarka podeszła Harry'ego tak łatwo. Jedno zaklęcie prosto w pierś, gdy Gryfon nawet nie podejrzewał tej kruchej kobiety o najmniejszą próbę zagrożenia mu.

A teraz krzyczał, gdy różdżka Toma wypalała tak bardzo znienawidzony znak na jego przedramieniu.

Domy w Hogsmeade zaczęły płonąć.

— Teraz jesteś mój, Harry Potterze. Należysz do mnie i tylko do mnie. Żadna przepowiednia nie stanie mi na drodze.

Zapach palonego drzewa i innych nieznanych substancji podkreślał ostateczność tego stwierdzenia. Jakby to on płonął pod zaklęciem Czarnego Pana.

Harry patrzył na niego jednocześnie wściekły i załamany. Ramię spływało świeżą krwią i drżało od niespotykanego bólu. Cierpienie było równie intensywne, co ból głowy wywołany zbyt małym dystansem między nim a Tomem. Potter pozwolił sobie na przymknięcie powiek i kilka urwanych oddechów w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Może i Voldemort nie miał zamiaru go zabić, ale z całą pewnością będzie się nad nim znęcał. Potem łaskawie uleczy, aby móc robić to dalej. Nawet gdyby uciekł, znak przyzwie go na powrót przed jego oblicze. Raczył mu to przecież przed chwilą wytłumaczyć.

Przytrzymujące w miejscu ramiona zniknęły i tylko wola utrzymywała go w pionie, pomimo drżących nóg.

— Możesz odejść, Harry Potterze — rzucił oschle Voldemort, odwracając się ostentacyjnie w stronę płonącej wioski.

Harry spoglądał na niego zszokowany, nie ufając własnemu słuchowi.

— Nie jesteś mi chwilowo do niczego potrzebny. Odejdź.

Szok, spowodowany tym, że został od tak odesłany, był tak wielki, iż rozbawił tym Czarnego Pana, który posłał mu ostatnie spojrzenie.

— Możesz iść, gdzie tylko zechcesz. Gdy znów będę chciał się z tobą zabawić, po prostu cię wezwę.

Potter nie wiedział, jak znalazł się znów pod bramą Hogwartu. Miał ochotę śmiać się i płakać, trzymając za oznaczone ramię. Miał dość. Chciałby zwyczajnie zniknąć. Nie pokazywać się z kolejną blizną, która napiętnuje go gorzej od tej pierwszej.

I bez tego Snape już go nienawidził. Teraz nawet nie będzie chciał mu dłużej pomagać. Zniszczenie sześciu horkruksów, szkolenie w oklumencji i w obronie. To teraz nic nie znaczyło, bo należał do Toma. Ostatni horkruks był w nim, a on był pod władzą znaku, który zmusi go do przybycia przed oblicze Czarnego Pana, gdziekolwiek by był.

Klęcząc pod bramą szkoły, ściskał krwawiące ramię nie zauważył mgły, która otaczała go dookoła. Gdyby podniósł głowę, nie zobaczyłby wokół siebie nic, tylko mleczne kłęby oparów. Było mu tak strasznie zimno, ale nie chciał się poruszyć z miejsca. Nie obchodziło go, gdzie znajdowało się źródło chłodu, który czuł. I tak nie miał dokąd pójść, nikt go teraz nie przyjmie. Nie z takim piętnem.

— Młodzieńcze? Co ty tu robisz?

Harry zamarł. Nie mógł słyszeć właśnie tego głosu, prawda? Przecież jeszcze nie umarł. Może jednak? Może dano mu tę łaskę?

— Wszystko w porządku? Jesteś ranny?

Brama uchyliła się odrobinę i mężczyzna podszedł do niego; ukucnął tuż obok.

Harry niemal zerwał się i odskoczył, gdy ten, kogo uważał od dawna za nieżyjącego, pochylił się nad nim.

— Wygląda poważnie. Zabiorę cię do pielęgniarki, tu nie jest dziś bezpiecznie.

Harry widział w oddali nadal płonącą wioskę. Ale skąd tu…?

— Dumbledore? — wyrwało mu się w końcu niepewne pytanie.

— Tak. Czy my się skądś znamy, mój drogi?

Coś ścisnęło Pottera w piersi, ale pokręcił przecząco głową, rozglądając się dookoła. Może to kolejny sposób torturowania go przez Toma? Chciał żeby oszalał?

— Dasz radę iść? — Albus podparł go ramieniem i Harry dostrzegł, że czarodziej był dużo młodszy, niż gdy widział go po raz ostatni, spadającego w wieży.

Wstał na trzęsących się nogach. Ruszył u boku Dumbledore'a w kierunku Hogwartu, pokrytego warstwą śniegu.

Śniegu?

Był przecież środek czerwca, gdy spacerował po błoniach, zanim Sybilla go ogłuszyła.

Szkoła była cicha. Środek nocy wypędził Filcha na patrol. Młodszego Filcha.

Powoli zaczęło docierać do Harry'ego jedyne rozwiązanie, ale przecież nie miał ze sobą zmieniacza czasu. Poza tym jednym razem, gdy ratowali Syriusza, nigdy więcej żadnego nie widział.

Młoda Pomfrey nie zadawała pytań, popatrzyła tylko na Albusa i usadowiła rannego na łóżku. Cicho sapnęła, gdy usunęła krew i mroczny znak ukazał się w całej okazałości. Teraz Harry tylko czekał aż go stąd wyrzucą. Jednak jedyne, co poczuł, to zaklęcie zasklepiające i chłodną maść, która ukoiła odrobinę ból. Potem, na przedramieniu, pojawił się opatrunek, skrywając całość pod bielą bandaża.

— Teraz mogę zrobić tylko tyle, czar jest zbyt świeży i blokuje leczenie. Jutro popracuję nad nim dłużej, jak już trochę osłabnie. Potem się coś wymyśli — powiedziała uspokajająco.

Spojrzał na Albusa zszokowany.

— Potem?

— Chyba, że masz zamiar wracać tam, skąd przybyłeś? Wiesz w ogóle jak wrócić? — Mężczyzna kiwnął głową, odsyłając gestem pielęgniarkę. — Z którego roku przybyłeś, podróżniku?

— Skąd pan wie? — pisnął ze strachu, że tak łatwo dało się go rozszyfrować.

— Twój strój i zachowanie. Nie chcę wiedzieć dokładnie, co się stało, ale dla ciebie raczej jestem martwy. Omal nie zemdlałeś na mój widok, jakbyś zobaczył ducha. Nie tylko mnie rozpoznałeś. Nie zdziwiłeś się w żaden sposób na woźnego, czy Poppy, tak jakbyś już ich znał, choć my nie widzieliśmy cię nigdy wcześniej. Jak daleka jest twoja przyszłość? — ponowił pytanie.

— A który mamy obecnie rok?

— 1978, ósmy stycznia, godzina druga w nocy, dla dokładności.

Jutro są urodziny Severusa.

To była pierwsza myśl, jaka przebiła się przez chaos panujący w jego głowie.

— 1978? Dwadzieścia lat wstecz? — sapnął, łapiąc się za coraz bardziej bolącą głowę.

Ramię, pomimo podleczenia, także nadal dawało dosyć intensywnie o sobie znać. Jakby Tom był gdzieś w pobliżu.

— Czy Voldemort już działa?

Na dźwięk tego imienia Pomfrey sapnęła na drugim końcu sali. Dumbledore tylko zmarszczył czoło.

— Tak. Zaatakował dziś w pobliżu Hogwartu, właśnie sprawdzałem zabezpieczenia.

Harry zamyślił się. Ta zbieżność wydarzeń była niepokojąca. Czy to mogło mieć coś wspólnego z tym przeskokiem w czasie?

— Kim jesteś? Dlaczego nosisz mroczny znak, skoro nie wyczuwam w tobie nawet odrobiny czarnej magii? Zwykle po inicjacji ta już pozostaje w ciele na zawsze.

Harry potarł czoło. Bardziej z nawyku niż bólu, który powoli w końcu ustępował.

— Jeżeli faktycznie jestem w przeszłości, a sądzę, że jednak tak, to nie wiem, czy mogę udzielić panu tych informacji. Ale z całą szczerością mogę przysiąść, że nie jestem lojalnym śmierciożercą. Znak otrzymałem bez mojej zgody. — Ufał, znając dyrektora, że mu uwierzy, tak jak kiedyś Severusowi.

— To mi wystarczy, młody człowieku. Teraz, z całą pewnością, potrzebujesz miejsca, by odpocząć i zastanowić się co dalej.

— Czy wie pan, jak mogę wrócić?

— Niestety. Nawet nie wiem, w jaki sposób się tu znalazłeś. Bariery Hogwartu nie poinformowały nikogo o twoim pojawieniu się u bram. Tak jakbyś był jego mieszkańcem. Może masz w sobie coś z któregoś z Założycieli, jesteś potomkiem i zamek cię w ten sposób przywitał.

Harry prychnął, prawie rozbawiony. Ale tylko prawie. Tylko Dumbledore mógł coś takiego wymyśleć.

— Myślę, że zdradzenie panu, że Tiara już kiedyś użyczyła mi miecz Godryka, nie zaszkodzi.

— Gryfon. — Uśmiechnął się szczerze Albus, ale Harry nie podzielał jego radości.

— Korzystam też z jednego daru Salazara, profesorze.

— Dyrektorze — poprawiła go pielęgniarka, podchodząc z tacą zastawioną eliksirami.

— Przepraszam. Dyrektorze.

Nagle dotarło do Harry'ego, że znajduje się w roku, w którym jego rodzice uczęszczają jeszcze do szkoły, tak samo Severus. Przełknął głośno.

— Czy ukończyłeś już Hogwart?

— I tak i nie. Powinienem kończyć właśnie siódmy rok, ale pewne wydarzenia uniemożliwiły mi uczęszczanie.

— W takim razie przy okazji nadrobimy twoje zaległości, choć jest już drugi semestr. Gryffindor przyjmie cię w swoje… — rzucił szczerze dyrektor.

— Wolałbym jednak Slytherin — przerwał mu.

— Jesteś Gryfonem według barw na szacie. — Pokazał wstawki przy płaszczu.

— Tak, ale nie chcę wprowadzać zamętu w tych czasach. A kilka osób, które wpłyną na moje, są obecnie w Gryffindorze.

— Rodzina? — dopytywał się dyrektor.

— Między innymi — odparł krótko Harry.

— A dlaczego Slytherin?

— Bo chciałbym dowiedzieć się więcej o kilku przynależnych tam osobach.

— Nie możesz zmienić historii, wiesz o tym. To miałoby katastrofalne skutki, w efekcie nawet twoją śmierć — ostrzegł go mężczyzna.

— Tak, wiem. Jednak, może dzięki temu, uda mi się zrozumieć postępowanie tych osób w przyszłości.

— W takim razie, jak mam się do ciebie zwracać, młody Ślizgonie?

Harry zamyślił się na chwilę. Nie mógł użyć żadnego ze znanych mu nazwisk, to byłoby nieczyste i wprowadziłoby mętlik. Wolał jednak pozostać przy swoim imieniu. Mogłoby się wydać podejrzane, gdyby nie reagował na własne imię.

— Harry Doe. — Uśmiechnął się sucho. — To najbardziej bezosobowe imię i nazwisko, jakie mogę panu podać.

— Z takim nastawieniem myślę, że dasz sobie radę w tych czasach, panie Doe. W razie kłopotów, zapraszam do siebie. Teraz musisz odpocząć, a potem będziemy musieli o tym porozmawiać. — Wskazał na obandażowane ramię.

Harry westchnął ciężko, pocierając je. Musiał od razu zdradzić pewien szczegół.

— Może mnie wezwać, nawet nie wiedząc o tym, że jestem z przyszłości. Czuję go, jakby ciągle pociągał za sznurek przymocowany do znaku. Muszę odpowiedzieć na jego wezwanie nawet w tych czasach.

— Rozumiem. Inaczej znak cię ukarze. I karać będzie tak długo, aż usłuchasz lub umrzesz z bólu. Znak prawa obowiązującego po inicjacji, to krótka smycz i właściciel na jej drugim końcu rzadko jest w dobrym humorze. — Cichy głos Albusa był bardzo poważny. — Przykro mi, mój drogi. Niektóre drogi są bardzo strome, zanim dotrzemy na szczyt i odpoczniemy.

— Akurat tego nie musi mi pan mówić.

Opadł na poduszkę wyczerpany, zanim jeszcze dyrektor zdążył zamknąć za sobą drzwi do skrzydła szpitalnego.

To już był ciężki dzień, a zapowiadał się na jeszcze bardziej burzliwy, bo przecież była dopiero noc.

Chyba tylko świadomość, że będzie miał możliwość ujrzeć rodziców, była maleńkim światełkiem w tym mrocznym tunelu.

OOO

Poranek przywitał go oszołomieniem i dezorientacją. Kilkanaście sekund zajęło mu przypomnienie sobie, co się stało. Nikły ból w ramieniu tylko potwierdzał wszystko. Pomfrey wypuściła go po kolejnym leczeniu i nakazała wrócić później, by je kontynuować. Następnie poleciła mu zjeść śniadanie. Nie upierała się jednak przy pozostaniu w skrzydle szpitalnym, do czego tak bardzo był przyzwyczajony. Nie grymasił jednak.

Dyrektor czekał na niego w holu.

— Wszystko już przygotowane, panie Doe. — Rzucił na jego szaty czar, zmieniając naszywki. — Prefekci Domu są zorientowani o przybyciu nowego ucznia. Pana osądowi pozostawiam, o czym poinformujesz swoich nowych współdomowników.

— Dziękuję, dyrektorze. Czym mniej będą wiedzieć, tym dla obu stron lepiej.

Mężczyzna zostawił go, wchodząc pierwszemu do Wielkiej Sali. Harry był w pewnym stopniu zadowolony. Przynajmniej dyrektor rozumiał jego dylemat wtrącania się w czas, chociaż on sam nie miał w tym temacie żadnej wiedzy. Po prostu czuł, że pewnych wiadomości nie może udzielić. Nie wiedział, dlaczego tu się znalazł, ani tym bardziej jak, ale na pewno istniał jakiś powód. Musiał tylko go odkryć. No i miał szansę poznać bliżej Severusa. Może ta wiedza pozwoli mu po powrocie dogadać się z nim. Może faktycznie robił coś źle i dlatego mężczyzna tak go nienawidził, chociaż pomagał na każdym kroku.

Wziął głęboki oddech, poprawiając szatę i wkroczył do sali.

Zrobiło się na chwilę ciszej, ale nie tak jak zwykle, gdy wchodził jako Harry Potter. Ślizgoni patrzyli na niego zaciekawieni, nie rozpoznając w nim ucznia pomimo szaty. Reszta Domów pewnie nawet nie rozróżniała uczniów. Sam przecież nie kojarzył większości uczęszczających hogwartczyków, poza tymi oczywiście, którzy sami pchali się, by zwrócić jego uwagę, jak na przykład Black.

Jego ojca całe szczęście już w szkole nie było, jednak znalazł się ktoś, kto zastępował go bardzo dobrze. Na jego widok Harry pomylił krok i przełknął głośno. Regulus Black otaczał się podobną grupą uczniów, jak później Draco. To on właśnie wstał, gdy go zobaczył.

— Witaj. Regulus Black, prefekt. Miło mi cię powitać w naszych skromnych progach. — Można było wyczuć lekki sarkazm w tych słowach. — Usiądź tutaj. — Wskazał mu miejsce naprzeciwko.

Ale w tej samej chwili, Harry dostrzegł Severusa, siedzącego w pewnym oddaleniu od najstarszych roczników.

— Dziękuję za powitanie, ale nie lubię tłumów — odparł i skierował się w stronę Snape'a.

Ten wyraźnie stężał, gdy zatrzymał się tuż przy nim.

— Przepraszam, mogę? Tam jest strasznie ciasno i zalatuje wazeliną.

Młody Severus spojrzał na niego, marszcząc czoło, w ten sam, doskonale znany Harry'emu sposób. Oczywiście nikt nigdy nie odkrył, że w ten sposób Snape ukrywał uśmiech. On nigdy w życiu by się nie uśmiechnął w cudzej obecności.

— Proszę — odparł krótko i pochylił się nad czytaną książką, zajadając kanapkę.

— Harry Doe. Miło mi. Wiele słyszałem o panujących tutaj zwyczajach, ale nie przypuszczałem, że są tak bardzo — ściszył głos — antymugolskie, jak widzę.

— Przyzwyczajaj się. I jeśli nie musisz, nie zdradzaj swego pochodzenia tak, jak przed momentem, bo zawsze będziesz tu siedział.

Ostrzegający go Snape. To było tak nietypowe zachowanie. Harry uśmiechnął się smutno. Nawet bez Huncwotów, Severus musiał mieć nie łatwo w szkole, a jeszcze pomagał nieznanemu, nowemu uczniowi.

Rozejrzał się po sali, szukając jednocześnie swoich rodziców. Bez problemu ich odnalazł. Huncwoci hałasem przyciągali uwagę, a Lily swoim wyglądem. Naprawdę była piękna i dłuższą chwilę przyglądał się jej ze smutkiem.

— Myślę, że to miejsce bardziej mi przypadnie do gustu. Przynajmniej tutaj panuje szczerość.

Chłopak nie podniósł głowy, ale jego uważne spojrzenie śledziło każdy ruch Harry'ego, który zaczął jeść. Jednocześnie czuł na sobie spojrzenie Regulusa i jego wściekłość. Ten nowy już go zdenerwował. Nie było mądrym posunięciem odmawiać Blackowi i nowy z całą pewnością za to zapłaci, a on, jeśli będzie miał nieszczęście, także.

— Ten Black chyba myśli, że tu rządzi, prawda? Nie spodobało mu się moje zachowanie?

— Coś w tym stylu. Nie ignoruj go. Nie denerwuj — pouczał oschle.

— Przyjmę to do wiadomości — odpowiedział, a Severus wyczuł w tych słowach przekorę.

— O, witam. Witam — przerwał im nagle Slughorn, a dokładniej jego młodsza wersja, pojawiając się przy ich miejscach. — Czyżby to nasz nowy uczeń? Niespotykane to, aby dołączać tak w połowie roku. Skąd przybywasz, młody człowieku?

— Witam, profesorze. — Harry wstał i przywitał się. — Z daleka, proszę pana. Polecono mi Hogwart, bym mógł ukończyć naukę przed dalszą podróżą. Postaram się nie sprawiać kłopotów i przykładać do nauki. Proszę mi wybaczyć, ale przybyłem bardzo późno i nie zdążyłem nic zjeść, a tutejsze śniadanie wygląda tak apetycznie.

— Ależ oczywiście. To moja nadmierna ciekawość odciągnęła cię od posiłku. Będzie jeszcze czas na rozmowę. Chciałem tylko przekazać od dyrektora, że przybory szkolne dostarczy skrzat na pierwszych zajęciach. Oto plan lekcji.

Wręczył Harry'emu zwój i wrócił do nauczycieli.

Severus przyglądał się nadal nowemu. Pomimo przedstawienia się, nie zdradził o sobie nic, a odprawienie w ten sposób Slughorna, można było uznać za mistrzostwo. Ich opiekun należał do gaduł, które trudno od siebie odpędzić.

— Pomożesz mi trafić na… — Harry zerknął na listę — transmutację?

— Nie jestem twoją niańką, Doe — burknął. — Idź za resztą, to trafisz.

Szeroki uśmiech był jedyną odpowiedzią i Severus się zaperzył. Nienawidził, gdy się z niego śmiano.

— Nie śmieję się z ciebie, Severusie.

Nagle chłopak stężał, jakby o czymś pilnym sobie przypomniał, albo popełnił jakiś karygodny błąd. Wstał szybko i wyszedł z Wielkiej Sali.

Snape patrzył za nim, aż zniknął za drzwiami. Zerknął na pozostawiony, prawie nietknięty talerz. Nowy niewiele zjadł. Już miał wrócić do książki, gdy coś do niego dotarło. Nowy znał jego imię, a przecież mu się nie przedstawił.

To było podejrzane.

Wstał i ruszył do wyjścia powoli, nie chcąc wzbudzać podejrzeń, że podąża za nowym. Pozostali z jego klasy obserwowali go, tak samo jak wcześniej Doe. Już wiedział, że kłopoty ich nie ominą. Dlaczego nowy musiał usiąść właśnie koło niego?

OOO

Doe stał naprzeciw klasy transmutacji, patrząc przez okno. Severus rozejrzał się, ale nikogo więcej tu nie było. Nowy trafił sam i to bezbłędnie, chwilę przed nim. Jakby doskonale znał zamek i wszystkie jego pułapki, a przecież dopiero co przybył.

Kolejna podejrzana sprawa.

Pyknięcie oznajmiło pojawienie się skrzata z torbą dla nowego. Krótka rozmowa zaowocowała kolejnymi dwoma pyknięciami i Harry otrzymał kanapki. Skrzaty nie dokarmiały uczniów poza kuchnią. Kim był ten chłopak, że skrzaty go słuchały?

Skrzat zniknął, a Harry wyprostował się, zauważając, że ktoś go obserwuje. W dłoni natychmiast znalazła się różdżka. Ruch, który Snape aż za dobrze znał. Tak zachowuje się ktoś gotowy do walki. Ciągle. W każdym momencie, nie ufając nikomu.

Rozluźnienie na jego widok było jeszcze bardziej niepokojące. Jakby nie uważał go za wroga. Nawet nie za kogoś, kto by mu zagrażał a za przyjaciela.

— Udało mi się trafić samemu. Portrety są tu bardzo pomocne. — Uśmiechnął się do Severusa, chowając różdżkę w specjalnym uchwycie na nadgarstku.

Sam taki posiadał, aby móc szybko reagować. To było wyposażenie aurorów i osób często korzystających z różdżek. Zwyczajnemu uczniowi nie było potrzebne. On także nie był typowym uczniem, ale ten nowy wydawał się niezwykły, co budziło w nim zarówno niespotykany niepokój co ciekawość.

— Coś się stało? Mam coś na twarzy? — zapytał Harry, wycierając usta, gdy Snape mierzył go spojrzeniem.

— Skąd znasz moje imię?

— Dyrektor mi powiedział, gdy rozmawialiśmy po przydziale o uczniach ze Slytherinu, tak samo jak to, że zawsze siedzisz sam. Łatwo połączyłem fakty.

Dwie rzeczy się wyjaśniły. Portrety wskazały mu drogę, a jego miejsce przy ślizgońskim stole było doskonale znane profesorom. Ale to nadal nie tłumaczyło reszty zachowań nowego. A nie lubił nie znać odpowiedzi na dręczące go pytania.

Wkrótce dołączyli do nich inni, parę osób także z innych Domów. Zaawansowana transmutacja miała mniej uczniów niż Harry podejrzewał. McGonagall nie bardzo różniła się od tej z jego czasów. Była tylko młodsza.

— Witam, panie Doe. Mam nadzieję, że szybko nadrobi pan program. W razie problemów, proszę zgłosić się do mnie. Przy próbach niektórych transmutacji, zalecam towarzystwo kolegów, którzy opanowali ten dział.

— Dobrze, pani profesor.

Harry zajął miejsce na końcu sali, w ławce tuż obok Snape'a. Na tyle blisko, żeby móc go obserwować, ale nie na tyle, aby stało się to podejrzane. Omal się nie ujawnił, gdy użył jego imienia, ale udało mu się wybrnąć z kłopotów. Oczywiście wiedział, że taka sytuacja nie potrwa długo. Severus był inteligentny już jako uczeń, trudno będzie go zwodzić. Niestety wiedział, że i tak jest przez niego intensywnie obserwowany. Jak widać pewne zachowania rozwinęły się u niego dużo wcześniej niż dopiero, gdy został szpiegiem. W pewnej mierze Harry mógł za to obwiniać Huncwotów.

Dumbledore przygotował dla niego całkiem dobrze wyposażoną torbę i mógł zagłębić się w nauce, którą przegapił, poszukując horkruksów. Samo to wspomnienie spowodowało, że przestał notować i się zamyślił.

Voldemort z jego czasów go nie zabije, co jednak z Czarnym Panem z tych? Czy jak go zobaczy, to pierwsze, co zrobi, to rzuci w niego mordercze zaklęcie? Był ciekaw, czy jego śmierć tutaj wywarłaby jakiś efekt na przyszłych czasach?

— Panie Doe?

Nagłe zawołanie przywróciło go do rzeczywistości.

— Tak, pani profesor? Przepraszam, zamyśliłem się.

— Prosiłabym o większe skupienie na moich lekcjach. Przypominam o zbliżających się nieubłaganie OWTM-ach. Minus pięć punktów dla Slytherinu. A teraz proszę powiedzieć, czy zna pan inkantacje dla zaklęcia patronusa?

Harry bez namysłu rzucił zaklęcie. Lśniąco biały jeleń zmaterializował się przed nim. Następnie przeszedł przez salę wzdłuż ławek, zawrócił, aby zatrzymać się przy Snape'ie. Trącił go pyskiem, zanim znikł.

Zapadła cisza i dopiero chrząknięcie McGonagall ocuciło wszystkich.

— Bardzo dobrze, choć prosiłam tylko o podanie inkantacji. Omawiamy animagię przedmiotów, tak dla przypomnienia, panie Doe.

— Przepraszam, to dla mnie już odruch.

— Dziękuję za pokaz. Dziesięć punktów dla Slytherinu.

Harry usiadł szybko, ale pomimo tego, nadal skupiał na sobie uwagę większości. Musiał mocniej się koncentrować. Takie wpadki mogłyby go ujawnić. Co prawda, tu jeszcze nikt nie wiedział, że Harry Potter w wieku trzynastu lat opanował wyczarowanie cielesnego patronusa, ale i tak zwrócił na siebie niepotrzebne zainteresowanie.

Severus patrzył na niego tak, jakby chciał go w tej chwili wyciągnąć za drzwi sali i szczegółowo wypytać.

Następne były zaklęcia i, ku przerażeniu Harry'ego, wieść o jego wyczynie jakimś cudem dotarła do niskiego czarodzieja.

— Panie Doe, czy mógłby pan pokazać nam swojego patronusa? To naprawdę rzadkość widzieć cielesną formę. Przypuszczam, że niedawno nauczył się pan tej sztuki.

Harry przemilczał ostatnie zdanie. A skoro raz wyczarował patronusa, nie było sensu już go ukrywać. Przywołał prawie automatycznie swoje szczęśliwe wspomnienie, nieświadomie patrząc na Severusa i rzucił zaklęcie.

Jeleń znów okrążył klasę i zatrzymał się przed Snape'em, pochylając głowę, trącił go porożem, jakby zaczepiał go dla zabawy.

Rumieniec pojawił się na policzkach chłopaka i Harry uśmiechnął się, zanim zwolnił czar i patronus znikł.

— Brawo. Brawo. Dziesięć punktów dla… Slytherinu. Tak? Bardzo dobrze. Wróćmy do lekcji. Jak wszyscy widzieli…

Harry przestał prawie natychmiast słuchać Flitwicka zapatrzony w Snape'a. Nie potrafił przestać. Patrzył jak pisze, trzymając w smukłych palcach pióro i czasami przygryzał jego koniec. Musiał się tego potem oduczyć, bo Harry nigdy nie widział go, by nadgryzał końcówki piór. Nic teraz nie było ważne. Nie interesował go Tom, znak na ramieniu. Nic, tylko młody Severus w ławce naprzeciwko. Mógł tak na niego patrzeć i czuł się wtedy kompletny. Jakby tylko obecności Severusa brakowało mu do szczęścia. Oczywiście nigdy nie przyznałby się do tej fascynacji Snape'owi z jego czasów. Mężczyzna najprawdopodobniej zabiłby go.

OOO

— Nowy! — Ostry nakaz zaraz po lekcjach zatrzymał go na korytarzu, gdy szedł w stronę Wielkiej Sali na posiłek.

— Nazywam się Harry Doe, Black — zauważył chłodno, ale bardzo spokojnie, gdy odwrócił się i zobaczył bruneta, zbliżającego się do niego szybko. — Czym zaburzyłem twoje imperium?

Nie potrafił się powstrzymać. Miał spory żal do brata Syriusza, nawet jeśli na końcu swego życia postąpił dobrze. Był śmierciożercą i nic tego dla Harry'ego nie zmieni.

— Panoszysz się już pierwszego dnia. Poznaj swoje miejsce. — Ujął różdżkę i już chciał ją skierować na Pottera, gdy ten złapał go za nadgarstek.

— Chcesz zaatakować ucznia tutaj, w Wielkim Holu, na oczach wszystkich? — zapytał ostro, ale cicho, ujmując drugą ręką własną różdżkę, jeszcze zanim pozostali towarzysze Blacka wyjęli swoje. — Chcesz pojedynkować się ze mną? Znasz mnie dopiero kilka godzin i jesteś stuprocentowo pewien, że dasz radę wygrać? Znasz moje słabości podczas walki? No tak, patronus to taki słaby czar, każdy przecież potrafi go rzucić od niechcenia — zironizował, przekraczając granicę, zbliżył się bardzo blisko do oszołomionego jego przemową o rok młodszego chłopaka. — Jak Tormenta, Culter albo — ściszył jeszcze bardziej głos — Avada Kedavra. — Jabłko Adama podskoczyło w krtani Blacka, gdy w tym samym czasie różdżka dotknęła kilka razy, niby przypadkiem, jego piersi. — Nie zaczynaj ze mną, Black. Nie jesteś wart poświęcania mojego cennego czasu — ostrzegł i zostawił Ślizgona.

Kilkunastu spóźnionych uczniów obserwowało to zdarzenie z oddalenia, ale nie słyszeli Harry'ego. Zachowanie Blacka jednak wskazywało, że coś go zaskoczyło, a co bardziej spostrzegawczy, mogli dojrzeć i strach.

Sam Harry wiedział, że przesadza. Jeśli będzie się tak dalej zachowywał, to gwarantował sobie, że coś pójdzie źle. Nie wiedział dokładnie, kiedy Regulus przejdzie na stronę Toma, ale to z całą pewnością nastąpi wkrótce, o ile już nie był jednym z jego popleczników.

Widok Snape'a natychmiast go uspokoił. Gdzieś w tyle została zwada z Blackiem. Zajął znów miejsce naprzeciw niego i zaczął jeść. Śniadanie miał skromne, więc chciał to nadrobić. Resztę dnia mieli wolnego i będzie musiał udać się do dormitorium. Wcześniej powinien wpaść do Pomfrey, bo ramię zaczynało dawać o sobie znać po nagłych zrywach przy rzucaniu zaklęć i pewnie należała mu się jakaś maść lub eliksir. Przynajmniej nie czuł, aby to było wezwanie, jedynie ból po zranieniu.

Snape nie odezwał się słowem przez cały posiłek, potem, nawet na niego nie spojrzawszy, wyszedł. Harry westchnął. Czegóż mógł oczekiwać po jednej, krótkiej rozmowie? Zjadł, zabrał torbę i ruszył w stronę lochów. Powinien chyba kogoś zapytać o drogę, by nie wpaść w kolejną pułapkę, jak wcześniej. Chociaż tu też były portrety i mógł zrzucić na nie, że wskazały mu drogę. Niestety zapomniał zapytać o hasło i teraz stał przed wejściem, zastanawiając się, co robić. Zaczekać na kogoś? Czy może zapytać węży, których pełno było na pobliskich obrazach? Tyle, że ujawniłby się jako wężousty, a tego nie potrzebował. Portrety bywały bardzo gadatliwe.

Zdecydował się poczekać. Niestety nie przypuszczał, że jego odźwiernym będzie nie kto inny a sam Black.

Regulus był sam. Gdzieś pozbył się swojej obstawy, albo zwyczajnie jej tak naprawdę nie potrzebował. Zatrzymał się kilka kroków przed Harrym i mierzył go chłodno wzrokiem.

— Potrzebuję hasło — rzucił niedbale Harry.

— I myślisz, że ci je podam, Doe?

Przynajmniej zapamiętał nazwisko, jak zauważył Harry. Część lekcji dotarła do szarych komórek.

— To chyba twoje zadanie, prefekcie — podkreślił wyraźnie jego stanowisko. —Czystokrwiści czarodzieje podobno szanują powierzone im obowiązki, nieprawdaż?

I ku jego zdziwieniu, Regulus podał mu hasło. Tak po prostu. Było to podejrzane. Zdecydował się jeszcze bardziej uważać na Blacka, bo taka nagła uległość nie mogła być szczera. Nie po tym, co mu nie tak dawno powiedział.

Pokój wspólny Slytherinu nic się nie zmieni przez przyszłe lata, nadal wyglądał tak, jak wtedy, gdy pod wieloskokowym przyszli tu z Draco. Rozejrzał się, obserwując prefekta. Przecież musiał mu powiedzieć, gdzie będzie spał.

— Twoje dormitorium jest po prawej stronie, pierwsze drzwi. — Jego nieszczery uśmiech oznaczał, że Harry będzie spał z kimś, kogo większość nie toleruje. — Uważaj, żeby nie oblazło cię jakieś robactwo, Doe. Półkrwi już tak mają, lubią pasożyty.

Półkrwi? Harry zastanawiał się, czy ma na myśli Severusa. Nie umiał powstrzymać nikłego uśmiechu na wiadomość, że otrzymał to samo dormitorium co Snape.

— Przynajmniej ci półkrwi są lepiej wychowani od tych nad wyraz czystych nie tam gdzie trzeba. — Powinien ugryźć się w język, ale zachowanie tego Blacka odbezpieczało jakiś jego zapalnik.

— Doe!

— Black! — przedrzeźniał go, kierując się już do dormitorium. — Daruj sobie. Nie jestem jednym z „was". I nie dam się zastraszyć czystokrwistym.

— Jesteś idiotą, Doe.

Tak doskonale znane mu słowa przywitały go, gdy tylko wszedł do sypialni.

Severus stał, opierając się o słupek baldachimu plecami. Pozycja ze skrzyżowanymi na piersi rękoma była tak doskonale znana Harry'emu, że zachichotał na ten widok.

— Co cię śmieszy? — Severus natychmiast się wyprostował.

— Nie ty, jeśli o to ci chodzi. Właśnie w tej samej chwili pomyślałem, że Black to idiota.

Sypialnia była taka sama jak gryfońska, tylko barwy ślizgońskie. Z czterech łóżek tylko jedno wyglądało na używane, to przy którym stał Snape. Na drugim leżał zimowy płaszcz, a kufer stał obok. Potter domyślił się, że to jego.

— Byłeś tu sam?

— Uprzedzałem cię.

— Nie przeszkadza mi, że któryś z twoich rodziców nie był czarodziejem. Moja matka miała mugolskie korzenie. Nie wstydzę się tego.

Usiadł na swoim łóżku, a potem opadł na plecy. Westchnął, rozluźniając się wreszcie; dopiero teraz zrozumiał, że cały dzień chodził spięty do granic wytrzymałości.

— I tak jesteś idiotą, Doe.

— Harry.

— Słucham?

— Mam na imię Harry, Severusie. Nie mam zamiaru z tobą walczyć, robić ci głupich żartów, mścić się na tobie, tylko dlatego, że nie jesteś czystej krwi. Jeśli kiedyś cię jakoś zranię, to możesz śmiało mnie walnąć. Przynajmniej będę wiedział, że cię uraziłem i przeproszę. Wolę być twoim przyjacielem niż wrogiem. — Ta deklaracja musiała wydawać się Snape'owi bardzo dziwna i na pewno okaże nieufność. Harry był tego pewien.

— Dlaczego ja? Nawet mnie nie znasz.

— Może i nie. Ale nie jestem ślepy. Widzę, co się dzieje w tej szkole i w czarodziejskim świecie. Do czego poglądy jednego człowieka mogą doprowadzić innych ludzi.

— Mówisz o kimś szczególnym? — zapytał podejrzliwie.

— Nawet jeśli, to wierz mi, nie chcesz go poznać. Niszczy życie zbyt wielu osobom — odparł sennie.

Powieki Harry'ego opadły powoli i w następnej chwili już spał z nogami nadal za łóżkiem.

OOO

Severus obserwował śpiącego już od kilku minut. Nowy zasnął w czasie rozmowy tak nagle, że go zaskoczył. Cały dzień widział jak Harry chodzi spięty, jakby uważał na każdy swój ruch czy słowa. Przypadkowo rzucone zaklęcie patronusa na transmutacji wytrąciło go z równowagi, jakby sam siebie przeklinał za brak uwagi. Jakby chciał coś ukryć. Potem dotarły do niego pogłoski, że ten utemperował Blacka w holu, nie rzuciwszy nawet jednej klątwy. Po prostu słowami. Był bardzo ciekaw, co takiego nowy powiedział Regulusowi.

A teraz spał jak dziecko. Jakby wiedział, że w jego obecności może sobie pozwolić na luksus nieuwagi. Jakby tu było bezpiecznie.

Po dłuższej chwili Harry przekręcił się na bok, podciągając nogi na łóżko i kuląc na nim. Przyciskał prawe ramię do piersi, z wyraźnym na twarzy grymasem bólu. Spod mankietu Severus mógł dostrzec kawałek bandaża lekko przesiąkniętego krwią.

Nowy był ranny, ale już opatrzony. Słyszał o wczorajszym ataku w pobliżu Hogsmeade i kilku ofiarach śmiertelnych. Nowy Czarny Pan rozszerzał terytorium. Czy ten dziwny chłopak miał nieszczęście stanąć na drodze śmierciożercom i przeżył? Co w takim razie robił w Hogwarcie? Dlaczego nie było go tu wcześniej, skoro był czarodziejem i to, jak zauważył Snape, całkiem potężnym, pomimo młodego wieku? A jeśli chodził do Durmstangu, to dlaczego teraz znalazł się tutaj?

Mrowie pytań pojawiło się w umyśle Severusa, a z każdym kolejnym, rodziło się coraz więcej nowych niewiadomych bez odpowiedzi.

Było jeszcze za wcześnie na sen, więc nowy musiał paść z wyczerpania, a on nie miał serca go budzić. A przynajmniej nie wcześniej niż na kolację.

Przelewitował na śpiącego koc i zaczął szukać w kufrze książki, potrzebnej do zadania.

Dwie godziny później dobiegł go cichy jęk i skrzypnięcie łóżka.

— Dzięki za koc. Musiałem być bardziej zmęczony niż podejrzewałem. Długo spałem? — zapytał Harry, siadając, przeczesując burzę włosów na głowie, co nawet nie zrobiło jej wielkiej różnicy.

Nadal była nieokiełznana. Aż pragnęło się wziąć grzebień i ją oswoić. Severus natychmiast wygonił te myśli z umysłu.

— Dwie godziny. Nie przyzwyczajaj się. Nie jestem twoją niańką.

— Oczywiście, ale i tak dziękuję.

Ten szczery uśmiech robił coś dziwnego z Severusem. Gdy go widział, przechodziła mu każda sarkastyczna odpowiedź, jaką powinien udzielić. I jeszcze te błyszczące zielone oczy. Trochę przypominały te Lily, ale zaraz wypędził i to porównanie z głowy. Lily była z Jamesem.

— Lepiej idź z tą ręką do pielęgniarki. Trzeba zmienić opatrunek. Jeśli chcesz jej uniknąć, mam bandaż i jakąś maść. Wiem, że Pomfrey potrafi być apodyktyczna.

Doe wyraźnie się spiął i przygarnął ramię do piersi.

— Pójdę do skrzydła szpitalnego. Obiecałem jej, że wpadnę, a nie lubię łamać danego słowa.

Harry zastanawiał się po drodze, jak zachowałby się Severus, zobaczywszy mroczny znak, którego on sam jeszcze nie posiadał. Czy odtrąciłby go? Czy może zrozumiał?

Pielęgniarka popatrzyła na niego krytycznie i zabrała się za zmienianie opatrunku, uprzednio osłaniając ich parawanem, na wypadek niespodziewanych gości.

— Nie wiem co robiłeś, ale rany znów się otworzyły. Ramię jest poranione bardzo głęboko i powinieneś być ostrożniejszy. Najlepszy byłby temblak, ale mam nadzieję, że będziesz bardziej na siebie uważał i przestaniesz wykonywać gwałtowne ruchu.

— Postaram się, pani Pomfrey.

— Byłoby miło. Nie jestem cudotwórcą, ani tym bardziej nie wynaleziono jeszcze żadnego tak fenomenalnego eliksiru. Można odtworzyć pewne rzeczy, ale nie odzyskać. Dbaj o siebie, kochanieńki.

Wygoniła go zaraz po założeniu świeżego i czystego opatrunku.

Harry powoli skierował się z powrotem do lochów, obserwując w mijanych oknach pogodę. Kolejnego dnia miały być urodziny Severusa. Czy ktoś w ogóle o tym pamiętał? Nie mógł mu nic podarować, bo wydałoby się, że skądś go zna. Mógł jednak umilić mu dzień. Wiedział co lubi, a namówienie skrzatów do pomocy nie powinno nastarczyć trudności. Najzabawniejsze w tym wszystkim było, że Severus jutro będzie tylko o rok starszy od Harry'ego, który miał obecnie siedemnaście lat, bo dla niego jeszcze nie minął lipiec.

Black zmierzył go wzrokiem z siłą bazyliszka, od którego nosił imię, gdy przekroczył próg salonu i wszyscy ciekawie obserwowali tę reakcję. Doe całkowicie go zignorował i wrócił do swojej i Severusa sypialni.

— Wróciłem — oznajmił, wchodząc.

Snape siedział przy biurku i pisał. Gdy Harry wszedł, odłożył pióro i odwrócił się do niego. Nowy Ślizgon natychmiast się spiął. Rozpoznawał ten wyraz twarzy aż nazbyt doskonale. Musiałby nie znać Snape'a tak długo. Westchnął ciężko i usiadł na skraju łóżka.

— Słucham? — rzucił, przygotowując się na przesłuchanie.

— Co? — Chociaż udawał, że nie wie, o co pyta, Harry widział, że wytrącił chłopaka z równowagi.

— Chcesz mnie o coś zapytać. Proszę, pytaj. Jeżeli będę mógł udzielić ci odpowiedzi, to to zrobię.

Snape zmarszczył czoło i poprawił się na krześle.

— Dlaczego ja?

— Słucham? — Tym razem to Harry był zaskoczony pytaniem.

— Dlaczego przyczepiłeś się właśnie do mnie? Nie rozumiem tego. Nie znamy się, a jednak od razu podszedłeś do mnie i zacząłeś rozmowę.

Drugi chłopak chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Za długo.

— Nienawidzę kłamstw — zauważył Severus na to długie milczenie.

— Wiem, dlatego wolę milczeć. To jedno z pytań, na które nie mogę udzielić odpowiedzi.

— Czyli mnie znasz? Coś o mnie wiesz? Ktoś ci o mnie opowiadał?! Huncwoci?!

Harry rzucił zaklęcie wyciszające, gdy Severus zaczął podnosić głos. W tej samej chwili poczuł czubek różdżki przyciśnięty do swojej krtani.

— To tylko zaklęcie wyciszające — rzekł uspokajająco Harry, odkładając różdżkę na łóżko obok siebie, tak by była na widoku dla Severusa.

— Kim jesteś? Dlaczego wcześniej nie widziałem cię w Hogwarcie? Wydajesz się znać zbyt dobrze zamek, jak na kogoś, kto wczoraj tu przybył. Znasz osoby, choć one nie wydają się rozpoznawać ciebie. Dlaczego ranny uczeń Hogwartu nie przebywa w skrzydle szpitalnym?

— To akurat nie moja wina. Pomfrey chyba mnie nie toleruje. Sama mnie wypuściła. — Zaśmiał się Harry.

— A reszta pytań? — Nawet gdybym odpowiedział, to i tak nie uwierzysz.

— Wypróbuj mnie.

Okłamywanie Severusa nigdy nie wychodziło na dobre. Z drugiej strony, konsekwencje byłyby straszne.

— No dobrze. Jestem Niewymownym, mam tu swoje zadanie do zrealizowania.

— Ty? Dzieciak? Niewymownym? Naprawdę myślisz, że w to…

Harry podniósł różdżkę i wskazał na drugie krzesło.

Sectumsempra — szepnął cicho.

Z książki Księcia Półkrwi wiedział, że czar ten wymyślił w piątej klasie. Nikt o nim nie wiedział, poza samym Severusem.

Snape zbladł, patrząc na resztki, które pozostały na podłodze z pociętego drobno mebla.

— Skąd…?

— Obserwuję wielu uczniów, Severusie.

Harry miał nadzieję, że tym przekona przyszłego mistrza eliksirów. Nie mógł mu przecież powiedzieć prawdy.

— Niewymowny? Ile ty masz faktycznie lat? To jakiś rodzaj Glamour?

— Mam siedemnaście lat i żadnego zaklęcia na sobie. Nie jestem w pełni wyszkolonym Niewymownym, mam tylko obserwować pewnych uczniów.

— Dlaczego?

— Są podejrzenia co do przyszłych przystąpień do Czarnego Pana. Mam im zapobiec, jeśli będę w stanie, albo podać, kto tego wyboru dokonał.

— Jestem na tej liście podejrzanych?

— Wszyscy są. Nawet ja. To czasy, w których nikt nikomu nie ufa.

— Ty mi ufasz.

Harry wyczuł, że te słowa wymknęły się Severusowi przypadkiem.

— Mam swoje powody.

— Ale mi ich nie zdradzisz?

Uśmiech Doe spowodował, że Snape obrócił się na krześle i wrócił do pisania. W pokoju można było usłyszeć głośne skrobanie pióra po pergaminie.

— Czy chociaż twoje imię jest prawdziwe? — Usłyszał Harry, gdy wstał, aby skorzystać z łazienki.

Nie odpowiedział, zamykając za sobą drzwi. Odprężył się pod ciepłym strumieniem wody. Pozwolił spływać jej dłuższą chwilę, zanim zaczął się myć. Miał dziwne przeczucie, że ten dzień jeszcze się nie skończył.

Wrzucił brudne ubrania do kosza i natychmiast pojawił się skrzat. Zatrzymanie go i poproszenie o kilka drobiazgów było proste. W końcu miał już wprawę do przekonywania tych małych stworzeń. A akurat ten był bardzo chętny do pomocy.

Teraz jeszcze musiał pójść na kolację, a wzrok Blacka, którego mijał w salonie, nie wróżył nic dobrego.

I Harry niewiele się pomylił.

Black „zagarnął" go przy pomocy dwóch kumpli do pustej klasy tuż naprzeciwko Wielkiej Sali. Severus już znikł za drzwiami, nie zauważając problemu.

Doe rozpoznał klasę, w której w przyszłości Firenzo będzie ich uczył. Teraz nie było w niej nic, poza grubą warstwą kurzu na podłodze.

Nawet zbytnio się nie bronił. Ciekawiło go, co tym razem wymyślił Regulus. Przy szarpaninie dostrzegł coś niepokojącego. Jeden z towarzyszy Blacka miał mroczny znak. Tego symbolu nie dało się pomylić z niczym innym. Czy Regulus mógł już być śmierciożercą? Nie znał przecież dokładnej daty jego przystąpienia w szeregi zwolenników Czarnego Pana.

— Doe, chyba musimy porozmawiać — zaczął arystokrata, rzuciwszy najpierw kilka zaklęć dyskrecji.

— Trudno nie zauważyć, że chcesz skupić na sobie moją uwagę. Ciężko tego nie dostrzec, gdy dwóch drągali trzyma mnie w miejscu.

Black kiwnął głową i Harry został puszczony. Brunet chyba się go nie bał tak, jak powinien, bo nawet nie odebrał mu różdżki.

— Nie podobasz mi się — zaczął.

— Też nie jesteś w moim guście. Preferuję mężczyzn, nie kobiety — rzucił zadziornie.

Uderzenie w przeponę odebrało mu na chwilę oddech i upadł na kolano. No dobra, Black nie przepadał za żartami, a jego obstawa miała potężne sierpowe. Drugi raz nie miał zamiaru pozwolić się uderzyć. Podstawową tarczę nauczył się rzucać niewerbalnie i skorzystał teraz z tej umiejętności, zakodowując, że następnym razem nie powinien tak długo zwlekać. Niech sobie ktoś palce połamie.

— Zaczynasz mnie denerwować, nowy. Nie pozwolę się obrażać.

Harry podniósł się powoli i wyprostował, z ledwo widocznym grymasem bólu.

— Tak już mam.

Jeden z kumpli Ślizgona znów chciał uderzyć Doe, ale odbił się z zaskoczonym okrzykiem od tarczy, trzymając za dłoń. Szelmowski uśmiech zagościł na ustach Pottera.

— Dwa razy ta sama sztuczka na mnie nie zadziała.

— Wyjdźcie — polecił nagle Black. — Sam się nim zajmę.

Usłuchali bez słowa. Jakby widział Crabbe'a i Goyle'a. Chociaż to nawet mogli być ich ojcowie, ale nie przyglądał im się aż tak dokładnie.

Black przemierzał wolną przestrzeń przed stojącym, w pełni rozluźnionym Harrym. Ten czekał cierpliwie na jego ruch. Różdżka luźno leżała w jego dłoni, czekając na najmniejszy impuls magii.

— I co ja mam z tobą zrobić, Doe?

— Ignoruj, a dłużej pożyjesz.

— Znowu mi grozisz. — Zatrzymał się przed nim. — Czym ci podpadłem?

— Po prostu cię nie lubię. Od pierwszej chwili — odparł ostro, poprawiając szatę, która zsunęła się z ramion podczas szarpaniny.

— Od kiedy mu służysz? — Black wskazał na wystający skraj opatrunku. — Jeszcze się nie zagoił, więc od niedawna jesteś wśród nas. Przysłał cię tutaj, abyś zwerbował Snape'a, bo jest świetny z eliksirów? To trudne zadanie. On jest niesamowicie uparty.

Harry stał bez ruchu. Regulus właśnie sam się wydał. Nie wziął pod uwagę, że arystokrata nawet bez znaku, mógł już być zwolennikiem Toma.

— Co powiedziałeś Dumbledore'owi, że przyjął cię w połowie roku? To musiała być niezła bajeczka, ale dyrektor kocha bajki.

Krótka Tormenta zmusiła Blacka do przerwania monologu, gdy wrzasnął z bólu, szarpiącego jego mięśniami. Obrażanie Dumbledore'a w obecności Pottera było złym posunięciem.

— Za dużo pleciesz. Znudziłeś mnie.

Wyminął klęczącego na podłodze Regulusa i opuścił klasę. Kolacja była chwilowo ciekawszym wyborem.

— Już wkrótce policzę się z tobą, Doe!

Ślizgon stał chwiejnie w drzwiach, przytrzymując się framugi i starał się go jednocześnie nastraszyć. Hol akurat w tym momencie był pusty, a drzwi do Wielkiej Sali zamknięte. Harry w dwóch krokach dopadł do Regulusa i pochylił się tak, że ich twarze dzieliło kilka centymetrów.

— Jesteś pewien, że chcesz ze mną zadrzeć? Jak widziałeś, przeszedłem inicjację i pewne zaklęcia nie stanowią dla mnie granicy. A także znam ich jasne odpowiedniki.

— Nie ośmielisz się, Pan cię ukarzę. Jestem…

— Nikim. Dla niego jesteś nikim.

Black odtrącił go i warknął przez zęby:

— Zobaczymy na kolejnym spotkaniu. Już wkrótce będziesz lizał jego buty.

Jego uśmiech mógł oznaczać, że to spotkanie będzie naprawdę szybko.

Ślizgon wyminął Pottera i wszedł do Wielkiej Sali, opanowując się na tyle, by nie wzbudzać podejrzeń, że został chwilę wcześniej pokonany.

Harry jeszcze parę minut stał w miejscu, rozmyślając. To wszystko toczyło się zdecydowanie za szybko. Jakby miał mało czasu i coś przyśpieszało wszelkie działania. Co mógł zrobić, by to zwolnić? Mieć chwilę na zastanowienie i przemyślenie kolejnego ruchu?

Kolację zjadł, milcząc. Severus przyglądał mu się uważnie, ale też nic nie mówił. Znając go, Harry wiedział, że czeka na dogodny moment, gdy będą już sami. Musiał jakoś tego uniknąć. Znał na tyle dobrze szkołę, by parę godzin krążyć po niej dla zmarnowania czasu.

Nie wziął pod uwagę obietnicy Blacka.

Pierwszy sygnał wezwania był tak nagły i niespodziewany, że zwalił go na kolana. Złapał się za przedramię, ciężko łapiąc oddech i rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt go nie widział. Kolejny zmusił go do wstania i ruszenia do najbliższego punktu aportacyjnego, bo pole ochronne zamku nie chciało go przepuścić. Miał nadzieję, że w tych czasach punkt jest w tym samym miejscu.

Chłód środka zimy po opuszczeniu szkoły uderzył w niego potężną falą, ale nie miał czasu wracać po płaszcz. Musiałby grubo tłumaczyć się Severusowi, gdzie idzie tak późnym wieczorem.

Teraz musiał zastanowić się, co powie teraźniejszemu Tomowi.

Rzucił czar ogrzewający na siebie i pobiegł w głąb Zakazanego Lasu. Gdzieś z tyłu usłyszał szczekanie psa, dolatujące od chatki gajowego, a zaraz potem poczuł, że może podążyć za sygnałem wezwania.

Aportacja była tylko odrobinę znośniejsza od świstoklika. Przynajmniej nie padł na twarz, zaraz po przybyciu na miejsce. Lekkie potknięcie było wszystkim, zanim rozejrzał się dookoła.

Niestety nie rozpoznawał tego miejsca. Dwór, przed którym stał, wydawał się być niezamieszkany. Tynk odpadał ze ścian płatami, a ogród rozrósł się dziko, choć teraz był pokryty śniegiem.

Tuż obok usłyszał dźwięk aportacji i cofnął się za najbliższe drzewo. Śmierciożercy pojawiali się jeden po drugim. Wszyscy odziani w długie, czarne płaszcze i maski, których nie dało się pomylić z żadną inną maskaradą. Harry natychmiast wyjął chusteczkę z kieszeni i transmutował ją w taki sam płaszcz. Maskę zrobił z jakiegoś uschniętego liścia.

Ciemności uchroniły go od ciekawskich spojrzeń. Szybko założył strój, wzdrygając się przy tym z niechęcią. Wyrzucał sobie, że nie wpadł na to wcześniej. Mógł zostać zabity zaraz po przybyciu za taki brak.

Ruszył za pozostałymi.

Zebranie nie było duże. Przybyło tylko kilkunastu śmierciożerców, którzy zaraz po wkroczeniu do pomieszczenia, wyglądającego jak zrujnowana sala balowa, padli na prawe kolano i pochylili głowy w geście poddaństwa. Tuż przed nimi stał Voldemort, obrócony do nich plecach. Nikt nie zwrócił uwagi na stojącego z tyłu Harry'ego, który nie podążył za wszystkimi.

— Powstańcie, moje drogie sługi — nakazał Tom i odwrócił się do nich.

Harry przyglądał się mu z uwagą. Przypominał bardzo Toma z pamiętnika, tyle że oczywiście starszego. Nawet poczuł trochę dziwaczne rozbawienie na widok posiadania przez tego nosa. Taki tam czarny humor, w tej fatalnej sytuacji. Migrena zaczynała dawać o sobie znać.

Czuł to specyficzne spojrzenie, które spoczęła na nim, gdy tylko Tom się odwrócił.

— Kim jesteś? — Spokojne pytanie spowodowało jednak, że zebrani zafalowali jak ocean, rozglądając się po towarzyszach.

Nikt nie wiedział, do kogo skierowano to zagadnienie. Harry nigdy nie bał się Toma i tym razem także nie miał zamiaru. Czuł respekt, ale nie strach. Ruszył do przodu, a stojący obok rozsunęli się, ujmując różdżki.

— Zabierz swój znak, a nigdy więcej mnie tu nie zobaczysz. — Harry podwinął rękaw i usunął bandaż z ramienia. — Nie chcę go, Tom

Głośne sapnięcie dotarło zza jego pleców. Nikt nigdy oficjalnie nie chciał pozbyć się znaku. Nikt nigdy nie zwrócił się do Czarnego Pana po imieniu.

Bliskość Voldemorta powodowała już potężną migrenę i Harry tylko siłą woli nie cofnął się, gdy ten jeszcze się zbliżył.

— Kim jesteś?

Złapał za kaptur Harry'ego, zsuwając wraz z nim i maskę. Jej stukot o podłogę donośnie rozbrzmiał wśród panującej ciszy oczekiwania.

— Nie znam cię.

Wszystkie różdżki natychmiast skierowane zostały w Harry'ego. Ten stał z wyciągniętą ręką w stronę Toma.

— Zabierz to, Tom. Odejdę i będziesz mógł dalej się bawić w anarchistę. — Wiedział, że przegina, ale miał dość ciągłego uciekania.

Ostatnia potyczka aż za dokładnie pokazała mu, co może z nim zrobić Voldemort dla zabawy. Źle. Co z nim zrobił.

— Odważny. — Czarny Pan gestem nakazał opuszczenie różdżek. — I krnąbrny. Jestem ciekaw, kim jesteś. Czy to o tobie raportował mi młody Black? Harry Doe? Podejrzewam, że tak. — Zaczął koło niego krążyć z uśmiechem, który u większości mógł powodować ciarki. — Skąd masz mroczny znak, skoro to nie ja ci go nadałem? Dumbledore wymyślił jakiś nowy plan? Jesteś jego szpiegiem? Dlatego znasz moje prawdziwe imię? Nie bardzo się sprawdzasz w tej roli.

— Ty mi go dałeś — odparł Harry, nie patrząc na niego.

Severus wielokrotnie uprzedzał go o talencie do legilimencji Voldemorta. Czekał teraz tylko na chwilę, aż ten odkryje prawdę.

Crucio dopadło go nagle i podcięło nogi intensywnym wrażeniem spalania każdej komórki w ciele. Nie chciał krzyczeć, ale ból rozrywał jego ciało tak intensywnie, że nie dał rady się powstrzymać. Klęczał na ziemi podpierając się rękoma, łapiąc ciężko oddech, gdy zaklęcie zostało zakończone.

— Pamiętam każdego, którego oznaczyłem. Ciebie nie.

Harry wstał na drżących nogach.

Nie spodziewał się, że Tom go dotknie. Złapanie za podbródek szarpnęło nim jak zwielokrotniony Cruciatus z pełną siłą. Nawet nie mógł krzyczeć, gdy opadał na kolana przed Tomem.

— To ciekawe. Mój dotyk cię krzywdzi. Dlaczego? Wzbudzasz moją coraz większą uwagę. Kto dał ci mroczny znak, Harry Doe?

— Ty — wycharczał na skraju świadomości, gdy czarne plamki tańczyły mu przed oczami i z ledwością skupiał się na Voldemorcie.

Tom puścił go i cofnął o krok, spoglądając na pozostałych śmierciożerców. Kciukiem gładził się po podbródku, rozmyślając nad czymś.

— Zmiana planów. Mulciber, zostań. Reszta niech odejdzie. Zostaniecie powiadomieni o mojej decyzji później.

Zniknęli natychmiast poza wskazanym mężczyzną. Harry'emu w międzyczasie rozjaśniło się w głowie. Tom ponownie zwrócił całą swoją uwagę na Doe.

— Kiedy to nadałem ci znak? Wygląda na bardzo świeży. Doba, góra dwa dni. Od miesiąca nikomu nie dałem znaku, jak mi to wytłumaczysz?

— Nie muszę się tłumaczyć, już na pewno nie tobie, Tom. Usuń go i sprawa skończona.

Voldemort roześmiał się rozbawiony i znów zbliżył.

— Nie mam najmniejszego zamiaru. Poddasz mi się. Będzie z ciebie świetny śmierciożerca. — Zatrzymał się tuż przed nim. — Jak tylko cię złamię — dodał lodowato.

Nigdy! — wysyczał Harry, nieświadomie przechodząc na wężomowę.

Albo całkiem świadomie, by podkreślić wagę swych słów.

Lord Voldemort zamarł w miejscu. Jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu, a Harry wykorzystał ten moment, by zwiększyć przestrzeń między nimi.

— Skoro go nie usuniesz, to przysięgam, że będę robił wszystko, by uprzykrzyć ci życie. Zniszczę i upokorzę — warknął, czując jak Mulciber zaszedł go od tyłu i wbijał ostrzegawczo w kark różdżkę.

Zbyt bliski kontakt z Tomem powodował, że jego reakcje były spowolnione. Jednak wiedział też, że nie mógł ryzykować na razie ujawnienia posiadania bliźniaczej różdżki.

Czarny Pan obserwował go w milczeniu, potem odwrócił się do niego plecami i podszedł do stołu przy oknie.

— Podejdź tu, Harry Doe.

— Nie.

— W takim razie nie zobaczysz, jakie miasto zaatakuję następne.

— Nie jestem idiotą, Tom. Przecież to logiczne, że po zobaczeniu przeze mnie tego planu, zmienisz cel.

Chodź tu! — nakazał mu ponownie.

Nie mam najmniejszego zamiaru! — odsyczał ostro.

Kiwnięcie na śmierciożercę zaowocowało użyciem kolejnego Crucio. Dłuższą chwilę zajęło Harry'emu powstrzymanie na tyle drgawek, by wstać z podłogi. Nie podszedł jednak do stołu.

— Mogę cię zabić na miejscu.

— Proszę bardzo. — Wiedział, że kusi los, ale bez niego może wiele spraw potoczyłoby się całkiem inaczej.

Może Quirrell nie zdobyłby kamienia filozoficznego i tak nie rozwiązawszy zagadki lustra? Dumbledore domyśliłby się, że cień Toma żyje w profesorze i pokonałby go, zanim ten odzyskałby ciało i siły. No i zawsze był Neville. To w końcu Gryfon. Poradziłby sobie w walce.

Voldemort przypatrywał mu się dłużącą się niemożliwie chwilę.

Nie jesteś z tego czasu — odezwał się nagle, jakby ten pomysł mógł być jedynym wytłumaczeniem. — Przybyłeś z przyszłości. Nie kłamiesz, mówiąc, że to ja nadałem ci ten znak. Bo to byłem ja, ale z innego czasu.

Nie było sensu się sprzeciwiać, to tylko utwierdziłoby Toma w przekonaniu. Poza tym trudno, żeby na to nie wpadł. Może i był psychopatycznym mordercą, ale za to nadprzeciętnie inteligentnym, na co zawsze zwracał mu uwagę Severus. Za idiotą nie poszłoby tylu potężnych czarodziei.

— Będzie całkiem zabawnie obserwować cie, jak się miotasz, Harry Doe. Teraz, gdy wiem kim jesteś, zabawa będzie jeszcze ciekawsza. Puść go, Mulciberze. W niczym mi nie zagraża. Przekaż wszystkim, że Harry Doe jest nietykalny. Tylko ja mogę go karać za nieposłuszeństwo, a coś mi się zdaje, że będzie to bardzo częste. Odejdźcie.

Harry'emu nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Aportował się natychmiast, gdy tarcza antyaportacyjna zniknęła.

Było już grubo po dwudziestej drugiej, gdy dotarł do drzwi zamku. Nie zdziwił go stojący na progu Dumbledore. Na Severusa też zawsze czekał.

Pozwolił się zaprowadzić do Pomfrey. Eliksiry jak zawsze były obrzydliwe, nie ważne który mistrz eliksirów je warzył.

Cicho zdał relację Albusowi i po osłonięciu znaku, wrócił do lochów.

Severus już spał, gdy dowlókł się do łóżka. Niemal natychmiast zasnął.