Klucz

Rozdział 7 Szczęście

Wszystko go bolało. Doświadczał każdy najmniejszy mięsień w swoim ciele. A skoro czuł, że boli, to oznaczało, iż żyje. Nieprawdaż?

― Pani Pomfrey, kiedy on się obudzi?

Przez zamroczony umysł Harry'ego przemknęło, że akurat tego zaniepokojonego głosu nie powinien słyszeć. Może jednak umarł?

― Pani Potter, proszę być spokojna. Nic już mu nie grozi. Pomimo, że zostało sporo blizn, będzie wszystko w porządku. Wkrótce się obudzi. Niestety wierzba bijąca jest magiczna i rany, które zadała, nie są uleczalne do końca. Znając chłopców w jego wieku, będzie się nimi chwalił.

― Spokojnie, kochanie. Harry to silny chłopak.

Teraz Harry był całkowicie pewien, że umarł. Słyszenie rodziców mogło oznaczać tylko jedno. Umarł.

Jęknął, łapiąc się za głowę. Śmierć strasznie bolała. Coś ewidentnie chciało wydostać się na zewnątrz przy pomocy kilofa.

― Harry!

― Na dziób hipogryfa, głowa mi zaraz eksploduje. ― Skulił się, trzymając za czoło. Delikatna dłoń głaskała go po plecach, ale nie miał czasu na to zareagować.

Jego umysł zalały miliony obrazów. On zdmuchujący świeczki z wielu tortów urodzinowych. On w otoczeniu rodziny. Prawdziwej rodziny. On latający na miotle w Dolinie Godryka z tatą. Syriusz pokazujący mu swój motor.

― Merlinie, co się dzieje?

Otworzył oczy, siadając. Zamrugał, rozglądając się po pomieszczeniu.

Skrzydło szpitalne Hogwartu wyglądało jak zawsze sterylnie biało. Pani Pomfrey wyglądała starzej.

― Harry?

Potter powoli obrócił się w stronę głosów. Zamrugał. Zielone spojrzenie zakryte sporą ilością łez z całą pewnością należało do jego matki. Tuż obok stał jego ojciec. Oboje cali i zdrowi. Żywi.

― Mama? Tata? ― Ledwo zdołał to wypowiedz, a w następnej chwili rzucił się w ich ramiona. To było coś, czego zawsze pragnął i nie pozwolił sobie nawet na sekundę wahania.

Miał w nosie co się stało. Gdziekolwiek wylądował, tu miał rodziców. Żywych.

― Och, Harry! ― Lily przygarnęła go mocno. ― Coś ty sobie myślał?

― Nie wiem, mamo. ― Jego gardło było zbyt ściśnięte przez łzy.

― Harry Jamesie Potterze, jeszcze raz doprowadzisz matkę do takiego stanu, a dostaniesz szlaban do ślubu na latanie.

Zdołał tylko kiwnąć głową, gdy ojcowska dłoń zmierzwiła mu włosy.

― Widzę, że z naszym małym wybrańcem już wszystko w porządku. ― Harry znów zamarł, odwracając głowę. ― Jego przyjaciele blokują cały korytarz.

― Och, Severusie, przecież wiesz, jaki jest Harry. Wszyscy zamartwiali się tym wypadkiem.

Snape wyglądał jak jego starszy Severus. Jednak jego twarz miała mniej zmarszczek i wyglądał jakby zdrowiej. Mniej blado i z całą pewnością nie tak mroczno.

― Jaki ojciec, taki syn ― rzucił sarkastycznie, podając pielęgniarce pudełko, w którym zadzwoniły flakoniki eliksirów.

― Severusie... ― James podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu. ― Przecież wiesz, że to Harry, a nie ja.

― Akurat trudno to rozróżnić, patrząc na stan wierzby.

Harry oczekiwał kłótni, ale Snape tylko kiwnął głową w stronę Poppy i wyszedł nawet na niego nie spoglądając. Westchnął ciężko, uwalniając się z ramion mamy.

― Co się stało? Niewiele pamiętam. ― Musiał uzyskać informacje gdzie jest.

― Myślałam, że dowiemy się od ciebie, młody człowieku. Zostałeś znaleziony dwa dni temu u stóp wierzby w opłakanym stanie. Nikt nie był w stanie powiedzieć nam skąd się tam wziąłeś o czwartej rano.

― Och ― zdołał powiedzieć.

Ostatnie, co pamiętał, to ramiona Severusa, tulące go gdy umierał po zabiciu Toma.

Ten moment wybrał dyrektor, by wkroczyć do szpitala.

― Jak tam, chłopcze? Wszystkie kości na miejscu? Pamiętasz, Poppy, jak kilkanaście lat temu podobnie znalazłem młodego chłopca?

― Też nosił twoje imię. Och, to były straszne czasy, Albusie, nie przypominaj mi. Lubiłam go. Uratował Severusa. Szkoda, że zniknął tak samo nagle jak się pojawił. Nawet nie pamiętam już jak wyglądał.

Uśmiech Albusa, patrzącego na Harry'ego mówił wiele. Potter dołączył do niego.

― Udało się, panie dyrektorze.

― Widzę, Harry, widzę. Przyjdź później. Raczej musimy porozmawiać.

― Dobrze.

Wszyscy obecni patrzyli na nich zainteresowani, a gdy Dumbledore wyszedł, zalali go potokiem pytań. Uciszył ich, unosząc dłoń.

― To tajemnica. ― Wyszczerzył się jak dzieciuch.

― Jak wrócisz na przerwę świąteczną do domu, to sobie szczerze porozmawiamy o takich niebezpiecznych tajemnicach. A skoro już wszystko dobrze, to wracamy. Praca czeka, Lily.

Mama uściskała go mocno, całując w czoło na koniec i rzucając Pomfrey pożegnanie wyszli. Jeszcze drzwi się za nimi nie zdążyły zamknąć, a już pojawiły się w nich głowy przyjaciół.

― Wejdźcie, wejdźcie. I tak nic was nie powstrzyma.

Harry'ego otoczyło stado Gryfonów, a nawet Ślizgoni. Widząc Draco po swojej prawej, kącik jego ust uniósł się.

Wspomnienia nakładały się na siebie w dwóch alternatywach, ale obecna była silniejsza. Malfoy był jego przyjacielem odkąd poznali się w pociągu.

― Przeraziłeś wszystkich. Cały Slytherin czeka aż wrócisz do dormitorium.

No tak, tu był w Slytherinie. Tak pewnie wyglądałoby to od początku. W takim razie skąd tylu Gryfonów?

― Harry, tyle razy mówiłam ci, że wierzba...

― Och, przestań, Hermiono.

― Ron, to...

― Przestańcie się kłócić. Głowa ciągle mnie boli ― zaśmiał się, gdy Pomfrey odsunęła wszystkich jednym chrząknięciem i podała mu eliksir przeciwbólowy.

Migotliwy pyłek był bardzo znajomy.

― Możesz wyjść kiedy chcesz. W razie problemów drogę do mnie lub profesora Snape'a znasz doskonale.

Zaśmiał się ponownie i wypił duszkiem miksturę. Wspomnienia ciągle go zalewały, ale nie przeszkadzało mu to. Obecność Gryfonów była jasna. Nie było rywalizacji tak potężnej jak w tamtej alternatywie. Puchar Domów oczywiście, ale nie przyjaźnie.

Draco wcisnął mu ubranie i wygonił wszystkich na korytarz. Czekał za parawanem, gdy Harry się ubierał. Potter mógł przyjrzeć się sobie. Stare blizny nadal istniały, jednak Mroczny Znal znikł. Ruszył nagle do łazienki, musząc sprawdzić ostatnią rzecz. Odgarnął grzywkę i sapnął. Błyskawica nadal tam była.

― Już przestań. Nigdy nie zniknie. To pamiątka, by nie zadzierać z dziedzicem Malfoyów ― rzucił Draco, stając w drzwiach.

Odpowiednie wspomnienie wskoczyło na miejsce.

― Nadal wisisz mi pojedynek rewanżowy.

― Podziękuję. Więcej węży nie przywołam. Pół Gryffindoru zeszło na zawał, gdy krwawiłeś, a stado węży cię broniło. Jeden Czarny Pan na stulecie wystarczy.

Harry zamyślił się, patrząc na siebie w lustrze.

― Muszę iść do Dumbledore'a.

Przyjaciele zerkali na niego niepewnie, ale odprowadzili go pod gabinet.

― Oby to był krótki szlaban. W sobotę mamy mecz z Gryfiakami.

Wejście otworzyło się samo, wpuszczając go do środka. Albus wskazał mu fotel. Harry westchnął i zajął go z ulgą. Kilka minut trwała cisza.

― Jak się czujesz?

― Mile zaskoczony. Byłem stuprocentowo pewien, że po prostu umrę, a nie zostanę przeniesiony tu.

― To nie jest twój czas? ― Wyraźnie zdziwił tym dyrektora.

― Nie. W mojej był Voldemort. Nadal żywy. Jednak moje działania przyniosły korzyść.

― Musisz mieć kogoś wysoko postawionego, kto czuwa nad tobą.

Harry zaśmiał się, potem powaga wróciła.

― Co z Severusem?

― Zrobiłem to, o co prosiłeś. Tylko ja znam wszystkie szczegóły. Pomfrey zostawiłem sam obraz sytuacji na wszelki wypadek.

― Co działo się potem z Severusem? Mam tylko wspomnienia od około siódmego roku życia. Widzę, że pogodził się z rodzicami.

― Jest bardzo zamknięty w sobie. Nie pamięta Doe w ogóle. Brak mi tamtego wesołego Severusa.

― Zrobię co będę w stanie, by znów się uśmiechnął. Mam czystą kartę. Dałem radę, będąc w dużo gorszej sytuacji.

Albus roześmiał się.

― Uważaj, chłopcze. To nadal Opiekun twojego Domu.

Znów wspomnienia zawładnęły nim. Severus nadal był ostrym nauczycielem.

― Dam radę. Najwyżej ilość moich szlabanów wzrośnie.

― Powodzenia, mój chłopcze. I dziękuję.

― Za co? ― zdziwił się Harry.

― Za wszystko. Mogę się tylko domyślać ile cierpień musiałeś przeżyć, skoro twoja decyzja była aż tak drastyczna. Teraz żyj.

― Taki mam zamiar. ― Wybiegł z uśmiechem na twarzy.

Chciał porozmawiać z Severusem. Jako Ślizgon miał do tego prawo. Nie miał zamiaru niczego odkładać. Musiał wybadać teren.

Zapukał do gabinetu swego Opiekuna Domu. Drzwi otworzyły się po krótkiej chwili.

― A kogóż to widzę? Jest pan aż tak niecierpliwy swojej kary, panie Potter?

Wpuścił go do środka i wskazał fotel.

― Twoje zachowanie uwłacza honorowi prawdziwego Ślizgona. ― Stanął przed nim i skrzyżował ramiona na piersi. ― Powinienem nałożyć na ciebie szlaban do końca semestru. Niestety obaj wiemy, że pański brak udziału w najbliższym meczu skończyłby się dla mnie potężną migreną z nadmiaru wyjców.

― Mogę przychodzić i pomagać panu w eliksirach. Choćby każdego wieczora.

Severus otworzył szeroko oczy.

― Czyżby ten wypadek odblokował jakiś element ukrytego mistrza eliksirów? Ostatnie zajęcia były katastrofalne, właśnie dzięki panu.

Harry ujrzał spektakularny wybuch w lochach w swoich myślach.

― Myślę, że potrafię pana zaskoczyć. Wiem na przykład skąd pańskie eliksiry mają w sobie gwiezdny pył.

Ramiona Snape'a opadły, zaraz jednak się otrząsnął.

― Dziś o dziewiętnastej w moim laboratorium. Nie spóźnij się.

― Oczywiście.

Harry wstał z zadowolonym uśmiechem. Snape nie wydawał się taki straszny jak kiedyś. Nienależenie do śmierciożerców przyniosło wiele pozytywów.

― Doe?

― Tak, Severusie? ― odparł bez namysłu, gdy sięgał już po klamkę.

Zamarł z wyciągniętą dłonią i odwrócił się zszokowany. Przełknął głośno, widząc tyle cierpienia na twarzy mężczyzny. Nie ważne było, dlaczego go zapamiętał. W kilku krokach znalazł się przy nim i objął ramionami.

― Przepraszam. Przepraszam, Severusie, że to tak długo trwało. Przepraszam.

Prawie jęknął z ulgi, gdy ramiona Severusa dotknęły go z uczuciem, które myślał, że utracił.

― Nadal mam ochotę zamknąć cię gdzieś i wyrzucić klucz.

― Jeżeli tylko ty będziesz tam ze mną, to możemy już się zamknąć i zignorować cały świat.

― Nadal jesteś uczniem. Nie wiem jak działają te twoje skoki w czasie, ale jest dopiero piąty października. Cały siódmy rok przed tobą, a ja jestem twoim nauczycielem.

Chłopak z łobuzerskim uśmiechem przyciągnął go i pocałował tak zachłannie, że Severus nie miał zamiaru mu przerywać. Po chwili, gdy obaj musieli nabrać powietrza, Harry rzucił:

― Wcześniej mi to nie przeszkadzało, a jeśli będziesz się mocno bronić, będę bardzo intensywnie walczył. A wiesz, jaki jestem uparty.

― Niestety wiem. Jeśli nie ty, to zamordują mnie twoi rodzice.

― Jeżeli kochają mnie tak mocno, jak wskazują moje nowe wspomnienia, to przyzwyczają się do mojego wyboru. A teraz bądź łaskaw przestać gadać i pocałuj mnie. Notorycznie ktoś nam wcześniej przerywał, teraz nic mnie od ciebie nie oderwie.

― Tego się właśnie obawiam, Harry.

Ale dwa razy nie trzeba było mu powtarzać. Dobre kilkanaście minut potrafił spowodować, że Harry najwyżej zajęczał. Potem znów musiał się odezwać.

― A właśnie? Jak udało ci się obejść Obliviate Dumbledore'a?

― Zawsze przechowuje swoje ważniejsze wspomnienia. Gdy pewnego dnia nie mogłem sobie przypomnieć, skąd w moim dormitorium nieznane mi eliksiry, wtedy przeglądnąłem wspomnienia.

― I przez cały ten czas nic nie powiedziałeś Albusowi, że mnie pamiętasz?

― Żeby ponownie rzucił na mnie czar zapomnienia? Ten starzec jeszcze usmażyłby mi mózg, działając drugi raz na te same wspomnienia. ― Sarkazm i mała dawka złości rozbawiły chłopaka.

Harry zaśmiał się. Pewne cechy Severusa nigdy się nie zmienią. Teraz wszystko było już dobrze. Żaden Czarny Pan nie wisiał mu nad głową.

― Nie ma żadnego, prawda? ― upewnił się.

― Żadnego?

― Czarnego Pana. Jest spokój?

― Tak. Od lat trwa pokój. Zniknięcie Toma Riddle'a ukróciło wszelkie podobne zapędy śmierciożerców. Poddali się, ponieśli karę i wrócili do społeczeństwa.

― To dobrze. – Nigdy nie chciał, by rodziny uwięziony śmierciożerców żyły zemstą.

Oparł głowę o pierś Severusa i głęboko odetchnął.

― Tym razem to ja będę tym, który przerwie, ale za dwadzieścia minut mam zajęcia z Puchonami.

― Zabijasz mnie ― mruknął Harry, ale wyprostował się.

― Jestem tego świadom, ale czasami role muszą się odwrócić. A jeśli nadal chcesz być aurorem jak rodzice, to radzę ci się pośpieszyć na własne zajęcia.

― Dobra, dobra. Już idę ― westchnął cierpiętniczo, kierując się do drzwi.

― Szlaban do końca roku szkolnego. Ze mną. Oczekuję cię zawsze o osiemnastej tutaj.

Głośny śmiech Harry'ego jeszcze przez chwilę odbijał się od ścian kwatery.

Nie miał szansy zobaczyć jak kącik ust Snape'a unosi się nieznacznie, a z piersi ucieka rozluźniające westchnięcie.