Ostrzeżenia: slash TR/HP/LV, graficzne sceny erotyczne i przemocy, wulgaryzmy.


Ulubieniec Śmierci


– E7. O ile nie chce pan przegrać w dwóch ruchach.

Harry podniósł głowę znad planszy i wzdrygnął się na widok twarzy nieznajomego.

Tęczówki tak ciemne, że z trudem można było rozróżnić je ze źrenicami. Zapadłe policzki. Długie, wąskie wargi przywodzące na myśl krańce przepaści. Sieć głębokich bruzd. Jednak szybkie spojrzenie, rzucone na sylwetkę starszego mężczyzny, przyprawiło go o jeszcze większe wzdrygnięcie: miał na sobie czarny garnitur, choć dochodziła właśnie czternasta. Nad parkiem Grovelands słońce świeciło już wyjątkowo intensywnie. On sam ubrany był jedynie w koszulkę polo oraz szorty, które kończyły się trzy centymetry za jego pomarszczonymi kolanami, a czuł się spocony i rozgrzany jak po przebiegnięciu długiego dystansu.

– Podpowiadanie czarnym jest niesprawiedliwe wobec białych – odparł.

– Widzę, że cechuje pana poczucie sprawiedliwości nawet wobec tak błahej sprawy. Czy mam więc podpowiedzieć również białym? – spytał mężczyzna. Wciąż stał w tym samym miejscu. Krok od Harry'ego i stołu, na którym leżała rozłożona szachowa plansza.

– Nie. Dziękuję – powiedział. Miał nadzieję, że przybysz odejdzie po tych słowach, jednak ten bacznie śledził kolejne wykonywane przez niego ruchy. W końcu Harry, czując się co najmniej niezręcznie pod wpływem jego milczącej obecności, dodał: – Ma pan ochotę na jedną rundę? Gra dwoma kolorami nie jest szczególnie interesująca.

Wargi nieznajomego wygięły się lekko. Usiadł naprzeciwko niego, przy drewnianej, prostokątnej ławie. Położył obok siebie czarną laskę, z bogato zdobioną gałką, którą wcześniej trzymał. Wiatr zaszumiał mocniej potężnymi drzewami otaczającymi niewielką polanę, na której się znajdowali. Harry zaczął układać pionki w ich początkowych pozycjach.

– Który kolor pan wybiera?

– Czarny – odparł mężczyzna. Przez dłuższą chwilę patrzył na złotą obrączkę Harry'ego.

– Byłem żonaty – wyjaśnił i wykonał pierwszy ruch. Nie miał pojęcia, dlaczego zwierza się obcemu człowiekowi.

– Rozumiem, że czas przeszły pełni tu istotną rolę.

– Mhm. Moja żona zmarła trzy lata temu – powiedział.

– To przykre.

Harry spojrzał na mężczyznę. Nie potrafił stwierdzić, czy faktycznie uważał śmierć Ginny za przykrą. Brzmiał obojętnie, jakby wspominał o pogodzie, a nie wyrażał współczucie dla odejścia czyjejś bliskiej osoby.

– Kochał ją pan? – Nie potrafił ukryć zaskoczenia wywołanego tym pytaniem.

– Tak. Sądzę, że tak – odpowiedział. Poczuł, że była to niewłaściwa odpowiedź, jakby w pewien sposób zdradzał nią Ginny, więc dodał: – Rozumie pan. Gdy ktoś jest z kimś tak długo, zaczyna zapominać o tym, jak to wszystko się zaczęło. To już nie jest ta nastoletnia namiętność i obściskiwanie się za każdym razem, gdy tylko nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. A codzienność i to najczęściej szara, ale przeżyliśmy wspólnie bardzo wiele dobrych chwil. Doczekaliśmy się dzieci i wnuków.

– Gdzie są teraz pańskie dzieci, pańscy wnukowie? – spytał mężczyzna. Rzucił mu przelotne spojrzenie, po czym wykonał swój ruch.

Harry spojrzał na staromodny sygnet z zielonym kamieniem, który zdobił jeden z jego długich palców.

– Pracują – odparł i westchnął. – Każdy ma swoje życie.

– Każdy z nich żyje swoim życiem.

– Dokładnie – przyznał.

– A czy pan kiedykolwiek żył własnym?

Wytarł pot spływający mu po czole. Twarz nieznajomego, jak i jego ciemnobrązowe, przerzedzające się włosy, wciąż były całkowicie suche. Dopiero teraz zauważył nienaturalną ciszę, która zapanowała w parku. Drzewa przestały szumieć. Nie było już słychać śpiewu ptaków, których populacja w tym parku była jedną z największych w Londynie. Nie widział również żadnych ludzi, choć jeszcze pół godziny wcześniej stół obok niego dwóch staruszków grało w karty, a ktoś wciąż przebiegał lub spacerował z psami siecią ścieżek.

– Żyłem. Oczywiście, że żyłem – powiedział.

Z frustracją obserwował, jak zostaje matowany, choć nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdyby ten tylko chciał, mógłby zakończyć ich grę znacznie szybciej.

Nieznajomy spojrzał mu w oczy, a pomiędzy nimi zawisła pewna zimna ciężkość. Harry nigdy nie czuł się w ten sposób pod wpływem spojrzenia kogokolwiek. Miało to znaczenie, ponieważ za pięć dni kończył siedemdziesiąt lat. Przeżył wystarczająco wiele, by poznać całą gamę spojrzeń. Nienawistnych. Smutnych. Zimnych. Jednak pomimo uczuć, jakie wzbudzało w nim to mężczyzny, nie sądził, by było w rzeczywistości jednym z nich.

– Sądzę, że to kłamstwo – odparł nieznajomy, wciąż na niego patrząc. – Co więcej sądzę, że pan również zdaje sobie z tego sprawę.

– Słucham? – spytał. Był zbyt rozzłoszczony i zaskoczy tym pytaniem, by wykrztusić z siebie coś więcej.

– Całe pana życie polegało na spełnianiu cudzych oczekiwań i budowaniu wieży kłamstw. Walka z Tomem Riddle'em, ponieważ bez niej byłby pan jedynie dzieckiem spod komórki, o które nikt się nie troszczył. Zdawał sobie pan sprawę z tego, że nikt nie zwróciłby na pana uwagi, gdyby nie był pan tym Harrym Potterem. Chłopcem, który miał za zadanie wszystkich ocalić. Dorastał pan pod tym przekonaniem, co przełożyło się na każdą z pańskich przyszłych decyzji. Praca aurora. Ginewra, wobec której żywił pan jedynie troskę i sympatię, a jednak ją poślubił. Dzieci. Powiem panu, panie Potter, że jest pan jedną z niewielu osób, której tak bacznie się przyglądałem. Przekładałem kilkukrotnie nasze spotkanie, a to zdarza mi się raz na trzy miliardy przypadków. A jednocześnie, pomimo całej mojej sympatii, nie mogę nie myśleć o panu jako o kłamcy i ślepcu.

Harry poczuł, jak każdy mięsień jego ciała tężeje. Cała złość, którą odczuwał jeszcze minutę wcześniej, znikła, zastąpiona przez niedowierzanie. Wiedział, że umrze. Cóż, śmierć była w końcu jedyną wiadomą w jego życiu, ale nie spodziewał się, że odejdzie tak szybko (zbyt szybko jak na czarodzieja), a tym samym podzieli los swojej żony. To nie mógł być jakikolwiek żart. Po prostu to wiedział, choć nigdy wcześniej nie wyobraziłby sobie Śmierci jako mężczyzny, który siedział naprzeciwko niego.

– Jest pan… – urwał. Myśl ta wydawała się zbyt niemożliwa, nawet opatrzona w ramy wyobraźni.

– Tak. Jestem Śmiercią – powiedział mężczyzna. – A pan jest martwy od piętnastu minut.

Im dłużej Harry mu się przyglądał, tym coraz bardziej zaczynał utwierdzać się w przekonaniu, że jednak ktoś, kto zabiera ze sobą ludzi do krainy umarłych, może wyglądać właśnie tak jak on. Z jednej strony przypominał wynędzniałego arystokratę, znajdującego się na łożu śmierci. Z drugiej samego Voldemorta – przez jego postawę, sposób mówienia i oceniające cię podczas każdej sekundy spojrzenie.

Spojrzał na potężny, kwitnący dąb, byleby tylko nie patrzeć na Śmierć. Poczuł się nagle słaby i pokonany. Pomyślał o Lily, Jamesie, Albusie. Swoich pięknych i młodych wnukach, które stawiały już swoje pierwsze kroki w dorosłości. Hermionie i Ronie.

– Zwykle ludzie zaczynają protestować właśnie w tym momencie.

– Nie mam zamiaru protestować. I tak nie wygrałbym z panem – odparł.

– Tak. Nie wygrałby pan – powiedział Śmierć.

Harry miał ochotę zadać mu wiele pytań, jednak doszedł do wniosku, że odpowiedź na wszystkie z nich i tak brzmiałaby tak samo: czas. Tylko dlatego wciąż mógł czuć się żywy, choć w rzeczywistości od kwadransa był martwy. I tylko dlatego mogli tak swobodnie rozmawiać, grając w szachy, gdy gdzieś tam, na całym globie, co pół sekundy umierali kolejni ludzie.

– Nie widzę, żeby chował pan do mnie urazę za moje słowa. Nazwałem pana kłamcą i ślepcem.

– Nie uważam, że zmarnowałem swoje życie.

– Bo nie chce pan tak uważać.

– Dlaczego tak bardzo zależy panu na tym, bym tak uważał? Co to panu da? Już po wszystkim. Umarłem. Formułowanie prawdziwych lub też nieprawdziwych wniosków o przeżytym życiu, rozwodzenie się nad tym wszystkim, nie mają najmniejszego sensu – odparł Harry.

– Dobrze. Bardzo dobrze – powiedział Śmierć, wciąż na niego patrząc.

Poczuł się nieswojo pod wpływem jego słów.

– Wielokrotnie robiłem dla pana wyjątki. Jeden więcej niczego nie zmieni. Dam panu szansę, panie Potter. Szansę na przekonanie się, że nie ma pan racji. I szansę na to, żeby pańskie słowa tym razem stały się prawdą.

– Przepraszam, ale nie rozumiem. Ma pan zamiar mnie ożywić? – spytał Harry. Myśl o ponownym życiu nie wydawała mu się już tak atrakcyjna jak jeszcze minutę temu.

– Pańskie życie nie ma już żadnego znaczenia. Proces gnicia jest nieodwracalny – powiedział. – Odrodzi się pan na nowo.

Harry poczuł kiełkujące w jego wnętrznościach przerażenie. Wszystko. Będzie przeżywał wszystko na nowo.

– Proszę tego nie robić. Błagam – odpowiedział. Wiedział, że prawdopodobnie wygląda w tym momencie jak jedna z tych osób, która zasłania się własną rodziną, byleby tylko wybłagać u Śmierci jeszcze rok lub dwa życia, że wygląda żałośnie, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. – Nie dam rady przeżyć tego na nowo. Po prostu nie dam.

Nagle, nie pamiętając już od jak dawna, miał ochotę się rozpłakać. Zaszkliły mu się oczy. Naprawdę sądził, że nie da rady przeżyć tego wszystkiego na nowo. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę z tego, jak wiele przeżył w swoim życiu i jak silny był podczas każdej z tych trudnych chwil.

– Harry – Śmierć po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu – dasz sobie radę. Pamiętaj, pozwolę ci na wiedzę o przyszłości. Los znajdzie się tylko i wyłącznie w twoich rękach.

– Nie może pan tak po prostu zwracać mi życia! – powiedział. – Jest pan Śmiercią!

– Od początku wpajano ci, że każde zjawisko ma swoją parę, a raczej przeciwnika. Jest Dobro i jest Zło. Coś i Nic. Śmierć i Życie. Jednak ja mogę zabierać i dawać życie. Czy nie sądzisz, że to w pewien sposób komplikuje się z tym, jak przedstawiano ci świat? Ukazuje jedną z wielu rys na twoim światopoglądzie?

Śmierć wstał i podniósł z ławki swoją czarną laskę. Jej ozdobna gałka, która, jak dopiero teraz zauważył Harry, przedstawiała czaszkę, mieniła się w słońcu.

– Prośby niczego nie zmienią. Powinieneś o tym wiedzieć.

– Co to panu da? Co, do cholery, panu da to, że będę przeżywał to wszystko na nowo?

– Rozrywkę. Staniesz się dla mnie najwspanialszym widowiskiem od dziesięciu tysięcy lat.

– Jestem więc jedynie pana marionetką? – spytał ostro. – Mam pana zabawiać, ponownie pokonując Voldemorta? Przeżywając ponownie każdy dzień tego koszmaru, jakim było moje życie, gdy żył?

– Nie, Harry. Nie jesteś moją marionetką. Jesteś moim ulubieńcem – powiedział Śmierć. Jego wargi wygięły się w krzywym uśmiechu, ukazując rząd zębów. – Dlatego właśnie pozwolę ci na to, byś tym razem niczego nie żałował.

– Nie…

– Zapomniałbym – przerwał mu – niektóre rzeczy muszą pozostać takie same. Inaczej niczego nie zrozumiesz, Harry.

– Proszę!

– Baw się dobrze, ulubieńcu Śmierci.

Nim Harry zdążył cokolwiek powiedzieć, ogarnęła go ciemność.