Tytuł opowiadania – Walcząc z przeznaczeniem

Podtytuł opowiadania – Historia miłości silniejszej od śmierci

Autorka – EKP

Pairingi – James Potter/Lily Evans, Syriusz Black/Remus Lupin, Alicja Carter/Frank Longbottom

Ostrzeżenia – Mogą pojawiać się przekleństwa, a z całą pewnością slash (SB/RL)! Nikogo nie zmuszam do czytania, więc proszę o szacunek do mnie i innych czytelników.

Terminy pojawiania się rozdziałów – Rozdziały nie będą pojawiać się regularnie, jednak każdy będzie miał podobną, mam nadzieję zadowalającą, długość. Oczywiście mam też swoje życie, więc moja długa nieobecność niekoniecznie oznacza, iż porzuciłam opowiadanie. Mam w swoim życiu takie motto – zawsze kończ to, co zaczęłaś. Zamierzam się tego motta trzymać.

O opowiadaniu – Lily Evans wraca do Hogwartu z silnym postanowieniem – trzymać się jak najdalej od Jamesa Pottera. Bo to przecież niemożliwe, by czuła coś do chłopaka, którego odrzucała przez tyle lat. Jednak w tym roku w Hogwarcie wszystko ulegnie zmianie – Regulus Black stanie się dla dziewczyny przyjacielem, Peter odkryje swoją mroczną stronę i do tego Remus stanie się nieco dziwniejszy niż zwykle. Hormony będą szalały, a w tle miejsce ma, zbliżająca się wielkimi krokami, Pierwsza Wojna i już wkrótce będzie trzeba wybrać między tym co łatwe a tym co słuszne. Do tego rosnące uczucie do Jamesa nie będzie już jedynym problemem Lily.

Zastrzeżenia - Nie czerpię z tego opowiadania żadnych korzyści materialnych


Rozdział 1 – Nieodwołalnie zakochana

„Śmierć zostawia w sercu ranę, której nikt nie może uleczyć" – Autor nieznany

Moje życie zawsze uważałam za stałe; samą siebie, za osobę poukładaną, wiedzącą czego chce. Spokojnie mogłam powiedzieć, że jestem nudna i przeciętna. Oczywiście na tyle przeciętna, na ile pozwalała mi na to przynależność do świata magii, gdzie latające miotły, czarodziejskie różdżki czy też szaty zamiast mugolskich ubrań, to coś normalnego.

Teraz jednak skończył się szósty rok w Hogwarcie i w głowie mam chaos. A wszystko to przez mężczyznę, a jakże. Ale nie takiego zwykłego mężczyznę. Otóż musicie wiedzieć, że James Potter jest absolutnie wyjątkowy. Oczywiście nigdy mu tego nie powiem, mam jeszcze swoją dumę.

James Potter – lider grupki psotników, nazywanych Huncwotami. Miał na moim punkcie obsesję od trzeciego roku… Nie, nie miałam na myśli zakochania. Oczywiście, że nie, święty pan Potter jest ponad te wszystkie bzdury o miłości, a mną zainteresował się, ponieważ jako pierwsza mu odmówiłam. Latał za mną przez następne niemal trzy lata i obsesyjnie proponował mi randki. Upokarzał mnie tym przed wszystkimi uczniami, nauczycielami a nawet przeklętymi potworami naszego gajowego – Hagrida.

A jednak pod koniec tego roku, coś zmieniło i bynajmniej nie tylko z mojej strony. Otóż, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę, że w moim sercu zaczyna kiełkować jakieś uczucie do tego rozczochranego gumochłona, ten wszech i wobec oznajmił, że znalazł nową miłość życia, którą była pusta dziewczyna, z mojego dormitorium. Pocałował ją na oczach całego Gryffindoru.

Przepłakałam resztę dnia i moja przerażona przyjaciółka – Alicja – nie miała pojęcia jak mi pomóc.

Wakacje mijały szybko – znacznie szybciej niżbym sobie tego życzyła – a ja coraz bardziej bałam się powrotu do szkoły, gdzie znów będzie James.

Ale wakacje nie były takie znów złe (nie licząc rzecz jasna mojej siostry, Petuni, która kilka razy zwyzywała mnie od dziwadeł, po czym stwierdziła, że mam się do niej nie zbliżać) pozwoliły mi poukładać sobie kilka rzeczy w głowie.

Po pierwsze – jestem nieodwołalnie i niezaprzeczalnie zakochana w Jamesie Potterze.

Po drugie – James Potter ma mnie w nosie, co stwierdzam z przykrością.

Po trzecie – nikt nie może się dowiedzieć o moim uczuciu, ZWŁASZCZA Huncwoci!

Wydaje się wam, że to niewiele? Cóż, jesteście w błędzie, bo samo przyznanie się, że czuję coś do zarozumiałego i aroganckiego Jamesa Pottera, graniczyło z cudem. Musicie wiedzieć, że przez ostatnie sześć lat, posyłałam go do diabła, gdy tylko się do mnie odezwał. Ale cóż, miałam swoje powody. Przede wszystkim, znęcał się nad moim – dziś już byłym – przyjacielem. Och, nie wspomniałam również, że to on zniszczył tą przyjaźń… No może nie całkiem on, bo jedynie przyśpieszył to co było nieuniknione, ale i tak miałam ochotę go wtedy zabić. Gdyby tylko trzymał różdżkę przy sobie…

Jak to się więc stało, że zakochałam się w tym głupku? Nie pytajcie mnie nawet. Sama nie wiem jak to się zaczęło, nie mam pojęcia, kiedy po raz pierwszy w jego obecności przeszły mnie dreszcze, ani kiedy chęć brutalnego mordu, zamieniła się w chęć chronienia go, nawet ceną własnego życia. Nie wiem, kiedy zaczęłam uważać dzień bez niego, za dzień stracony. Nie wiem, kiedy z niecierpliwością zaczęłam wyczekiwać jego żartów i zaczepek, nawet kiedy mnie raniły. James nieraz zażartował sobie ze mnie okrutnie razem ze swoim kompanem – Syriuszem Blackiem, który z nieznanych mi powodów mnie nie lubi.

Wiele razy płakałam przez tę dwójkę i nie mogę pojąć, jak moja niezmącona innymi uczuciami nienawiść do Jamesa, zmieniła się w miłość.

Kiedy uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak?

Kiedy na lekcji eliksirów przerabialiśmy Amortencję – najsilniejszy, miłosny eliksir. Zapach tego eliksiru każdy odczuwa inaczej, w zależności co lubi. Ja, oprócz zapachu starych woluminów, poczułam perfumy Jamesa. Pamiętam jakby to było wczoraj swoje przerażenie. Kiedy zadzwonił dzwonek, wybiegłam z klasy jako pierwsza, nie zwracając uwagi na zaskoczone spojrzenia reszty uczniów.

Od tamtego czasu unikałam Pottera jak ognia i minęło naprawdę dużo czasu, nim pogodziłam się z moimi uczuciami.

Wiem, że teraz uważacie mnie zapewne za kompletnie szaloną, no bo jak można zakochać się w kimś, kto rani cię na każdym kroku, kto nie reaguje, gdy jego przyjaciel cię wyśmiewa? Ale nie martwcie się, ja również sądzę, że zwariowałam.


Kiedy wsiadałam do pociągu, moje spojrzenie przykuły czarne oczy, śledzące czujnie każdy mój ruch. Severus Snape obserwował mnie z ogromnym zainteresowaniem. Zawsze, gdy na mnie patrzył, w jego oczach pojawiało się coś, czego nigdy nie potrafiłam zrozumieć. Jakiś ogromny ból, zakrapiany nutą nostalgii.

Drogi moje i Severusa rozeszły się dawno temu, on wybrał życie według własnych upodobań, a ja nie potrafiłam tego zaakceptować. Posłałam mu smutny uśmiech i weszłam do pociągu.

Dość szybko znalazłam wolny przedział.

Siedziałam sama z książką w ręce, kiedy do przedziału wpakowała się święta czwórka Hogwartu. Moje spojrzenie natychmiast spoczęło na Jamesie.

- Zamknij usta, Evans – zakpił Black, dostrzegając komu się przyglądam.

Opamiętałam się szybko i rzuciłam chłopakowi miażdżące spojrzenie. Ten jednak, ku mojemu zdziwieniu, puścił mi oczko.

Zanim zdążyłam o coś zapytać, Black i Potter zajęli się rozmową, Remus, podobnie jak ja wyjął książkę, a Peter postanowił się zdrzemnąć. Spokój nie trwał długo. Dosłownie kilka minut później dostałam czymś w głowę. Czułam jak atrament spływa po mnie całej, mocząc moją białą sukienkę, książkę, włosy, skórę – wszystko, nawet siedzenie. Spojrzałam na Pottera, który uśmiechał się złośliwie, w ręce trzymając dwa następne balony wypełnione atramentem.

- Tak wyglądasz dużo ciekawiej, Evans – powiedział leniwie, po czym wycelował w niespodziewającego się niczego Remusa.

Czułam jak łzy zbierają się w moich oczach. Dlaczego on musiał być takim dupkiem?! Wstałam z siedzenia i jakbym nie dość się skompromitowała, Black musiał podstawić mi nogę. Upadłam tuż pod nogi Pottera. Remus, również teraz cały w atramencie, podał mi rękę i razem wyszliśmy z przedziału, pod akompaniamentem bezczelnego śmiechu. Kiedy tylko drzwi się za nami zamknęły, wybuchnęłam płaczem.

- Wiesz, dałbym ci chusteczkę, ale myślę, że i ona jest w atramencie. – Mój towarzysz uśmiechnął się przepraszająco.

Spojrzałam na niego spod mokrych od łez, rzęs. Remus zawsze był inny od reszty Huncwotów – spokojniejszy, empatia aż od niego biła, a coś w jego oczach mówiło człowiekowi, że zaznał w życiu więcej bólu, niż niejeden dorosły.

- Daj spokój, nie płacz. Im właśnie o to chodzi.

- Jak ty możesz się z nimi przyjaźnić – wychlipałam.

- Do Jamesa i Syriusza trzeba się przyzwyczaić… Jeśli nie będziesz zwracać na nich uwagi, dadzą sobie spokój… Albo zaczną robić żarty sobie nawzajem. – Remus wzruszył bezradnie ramionami, spoglądając z politowaniem na drzwi przedziału, zza których dochodziły krzyki Petera. – Tacy już są, nie zmienisz ich…

- Dzięki Lupin – uśmiechnęłam się słabo.

- Nie masz za co, Evans. Idź lepiej się wyczyścić, bo może wyglądasz ciekawie, ale raczej niezbyt zachęcająco.

Ruszyłam do łazienki i widząc swoje odbicie w lustrze, mentalnie przyznałam Lupinowi rację – nie wyglądałam tak, jakbym sobie tego życzyła. Westchnęłam i odkręciłam wodę. Wyjęłam różdżkę z torebki, przerzuconej przez ramię. Niestety, tutaj też dostał się atrament. Delikatnie zmyłam z różdżki niebieską substancję, po czym wyczyściłam się jednym jej machnięciem.


Jest jedna rzecz, którą koniecznie musicie wiedzieć o Hogwarcie, jeśli chcecie poznać moje dalsze losy. Otóż – i to musicie bardo dobrze zapamiętać – Hogwart nie jest zwyczajną szkołą. Zapewne już domyśliliście się, że uczy się tu magii, ale nie tylko na tym polega niezwykłość Hogwartu. Owszem, perłowo białe duchy, las pełen potworów, biblioteka o zasobie książek, o jakim nawet wam się nie śniło –jest czymś niezwykłym, ale to zaledwie maleńka turbina całej magii. Prawdziwą magię, tworzymy my, uczniowie. Uważam, że każdy z nas jest na swój sposób wyjątkowy. Niezdarny Peter, wiecznie nadęty Severus, arogancki James, bezczelny Syriusz, nieśmiała Alicja, czy nawet nudna do bólu, ja. Każdy z nas wprowadza coś od siebie do tego zamku i to właśnie dzięki temu, nigdy nie jest tu nudno. W końcu czym jest życie bez smoków?

Ale mimo tego wszystkiego, nasza szkoła ma też zwyczaje, wcale nie różniące się wiele od tych mugolskich. Codziennie chodzimy na lekcje, nauczyciele krzyczą na nas, wciąż straszą nas egzaminami, a my wciąż mamy to gdzieś. A przynajmniej większość z nas. Musimy nosić mundurki, których nie cierpimy, zawieramy przyjaźnie, zakochujemy się. Lubię to uczucie przynależności – bo ja należę do Hogwartu, do świata czarodziejów, wiem, że zawsze będę mogła na kogoś liczyć, ilekroć będę potrzebowała pomocy. To uczucie jest naprawdę dobre.

Przybycie do Hogwartu nie było specjalnie niezwykłe, jednak, gdy przekroczyłam próg szkoły przeszedł mnie delikatny dreszcz. Czułam tę magię, którą wypełnione były stare mury szkoły.

Uwielbiam patrzeć na Ceremonię Przydziału – co roku staram się zgadnąć do jakiego domu, który dzieciak zostanie przydzielony i powiem nieskromnie, że robię się w tym coraz lepsza.

Zajęłam swoje miejsce przy stole Gryffindoru, a po niedługiej chwili dołączyła do mnie moja przyjaciółka, Alicja.

- Lily! – Uśmiechnęła się radośnie. – Całe wakacje cię nie wiedziałam.

Uścisnęłam ją delikatnie i odwzajemniłam uśmiech.

- Tęskniłam, Al – rzekłam, przyglądając się dziewczynie. – Coś ty zrobiła z włosami? – zapytałam, dostrzegając, że miejsce blond loków zajęły czarne, krótkie włosy.

- Musiałam coś w sobie zmienić – mruknęła dziewczyna, a ja zauważyłam, że jej spojrzenie mimowolnie powędrowało do Franka Longbottoma, który właśnie śmiał się z dowcipu, opowiedzianego przez Blacka.

- Nie mówię, że źle wyglądasz, ale uważam, że to głupota zmieniać się dla chłopaka. Zamiast zmieniać wygląda powinnaś spróbować do niego zagadać. Chowając się za stertą książek na pewno go nie zdobędziesz – zakończyłam, puszczając jej oczko.

Nie od dzisiaj wiedziałam jak bardzo Frank podoba się Alicji, jednak oboje byli koszmarnie nieśmiali i żadne z nich nie było w stanie wykonać pierwszego kroku.

- W tym roku wszystko będzie inaczej, zobaczysz, Lily – odparła moja przyjaciółka z szerokim uśmiechem na twarzy i rozmarzeniem w oczach.

Tym razem to moje spojrzenie mimowolnie powędrowało do pewnego chłopaka, który siedział, trzymając za rękę Kate Morris.

- Tak, Al, chyba masz rację, w tym roku wszystko będzie inaczej – przyznałam niechętnie, wymuszając na twarzy uśmiech.

Uczta jak co roku była wspaniała. Półmiski wypełnione jedzeniem zaścielały każdy możliwy fragment stołu, a radosnym rozmową nie było końca. W końcu, po przedstawieniu nowego nauczyciela obrony przed czarną magią i przemowie dyrektora, nadszedł czas, by iść do łóżek. Alicja wciąż nadawała mi o swoich cudownych wakacjach, które razem z rodzicami spędziła w Hiszpanii i po pewnym czasie przestałam jej słuchać. Pokój Wspólny nie zmienił się ani o jotę. Wciąż górowały tu barwy złota i czerwieni, w kominku wesoło trzaskał ogień, ogrzewając pomieszczenie. Pod ścianą stał spory regał z książkami, no i oczywiście schody. Jedne prowadziły do dormitoriów dziewczyn, drugie do dormitorium chłopców.

Dormitorium dzieliłam z Alicją, Kate, Marie oraz Marleną. Kate i Marie były dość pustymi dziewczynami, które głównie były zainteresowane chłopakami. Właściwie nic do nich nie miałam, dopóki Kate nie została dziewczyną Jamesa. Moja początkowa obojętność przerodziła się w nienawiść i dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę, choć chyba nie do końca znała powód takiego obrotu spraw.

Za to Marlenę darzyłam szczerą sympatią. Była dość cichą i skrytą dziewczyną, która zawsze służyła dobrą radą. Była takim żeńskim odpowiednikiem Lupina, a w tym roku razem z nim została Prefektem Naczelnym. No i była Ścigającą w naszej drużynie Quidditcha.

Do łazienki weszłam jako ostatnia i byłam już naprawdę padnięta. Napuściłam do wanny gorącą wodę, rozebrałam się do naga, po czym weszłam do niej. To było cudowne uczucie. Sama nie wiem, dlaczego dzień mnie tak zmęczył, nie robiłam nic takiego, poza ignorowaniem wybryków Blacka i Jamesa. No tak, mam odpowiedź na własne pytanie. Ta dwójka naprawdę potrafi być męcząca, a dodatkowo spojrzenie czekoladowych oczu Pottera przyprawiało mnie o palpitację serce. Za każdym razem, kiedy łapałam się na przyglądaniu się Potterowi, wyzywałam się w myślach od naiwnych kretynek, ale to nic nie dawało. Co takiego miał w sobie James Potter? Nie wiedziałam.


Z nowym rokiem często wiążemy różne oczekiwania, postanowienia i nadzieję. Nie będę oryginalna, sama na wiele liczyłam i wiele sobie postanowiłam, ale o tym później.

Pierwszą lekcją były eliksiry ze Ślizgonami. Niemal jęknęłam na wieść o tym. Podejrzewałam, że daremnej próbie pogodzenia Gryfonów ze Ślizgonami macza palce Dumbledore. Jeśli tak było, to niestety, ale staruszek musi uznać pierwszą w życiu porażkę. Na ziemie mógłby spaść meteoryt, mogłaby wybuchnąć wojna, ale Gryfoni i Ślizgoni zawsze pozostaną wrogami. Tak było za czasów założycieli, kiedy to słynny Gryffindor pokłócił się wielce ze swym przyjacielem, Slytherinem, i tak jest nadal. Nie ma opcji, żeby pogodzić te dwa domy, zwłaszcza, gdy w szkole są tacy Black i Potter, którzy wciąż szukają zaczepki. Dziś na przykład stół Slytherinu został przemalowany na piękny, różowy kolor. Szkoda się rozpisywać na ten temat, po prosty zapamiętajcie, że Gryfoni i Ślizgoni to naturalni wrogowie.

- Lily? Lily! – krzyknęła mi do ucha Alicja.

- Tak? – zapytałam podskakując lekko.

- Od pięciu minut gapisz się z otwartą buzią na Pottera. Dobrze się czujesz? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.

Oblałam się szkarłatnym rumieńcem i wbiłam spojrzenie w swój talerz.

- Nic mi nie jest – mruknęłam. – Zamyśliłam się.

- Jasne – odparła Al, lecz coś w wyrazie jej twarzy mówiło mi, że wcale mi nie wierzy. Westchnęłam cicho i dokończyłam śniadanie.


Do klasy eliksirów przyszłyśmy nieco przed czasem, jednak profesor już tam był i pozwolił nam wejść do środka.

- No Lily, panno Crage, jak wakacje? – zagadnął przyjaźnie profesor Slughorn.

- Carter, panie profesorze – poprawiła go niecierpliwie Alicja. Od kilku lat próbowała wbić profesorowi do głowy jak ma na nazwisko, ale ja wiedziałam, że to przegrana sprawa. Naprawdę lubiłam naszego Mistrza Eliksirów, ale miał on jedną wadę – zwracał uwagę jedynie na swoich ulubieńców.

- Tak, tak, Crage. Lily, urządzam małe przyjęcie powitalne, będę zaszczycony jeśli zechcesz się zjawić.

- Z przyjemnością, panie profesorze – odparłam, uśmiechając się lekko. Alicja przewróciła oczami i zajęła swoje miejsce.

- Zaraz, czy to przypadkiem nie jest Wywar Żywej Śmierci? – zapytałam, patrząc na substancję w kociołku stojącym na biurku profesora.

- Jak zawsze strzał w dziesiątkę, Lily – uśmiechnął się mężczyzna. – Dziś będziemy uczyć się o jego właściwościach, na następnej lekcji sami spróbujecie go uwarzyć.

- Kiepski pomysł, kiedy ma się w klasie Pottera i Blacka – mruknęłam pod nosem, również zajmując swoje miejsce.


Siedziałyśmy spokojnie nad brzegiem jeziora, ciesząc się ostatnimi, ciepłymi dniami. Moczyłam nogi w ciepłej wodzie jeziora i obserwowałam leniwie jak Potter i Black drażnią patykami, macki olbrzymiej kałamarnicy. Alicja chyba dostrzegła moje spojrzenie.

- Jeszcze rok temu nawrzeszczałabyś na nich, za lekkomyślną i niebezpieczną zabawę – stwierdziła, wbijając we mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu. – Coś się zmieniło, Lily, nie myśl, że tego nie widzę.

- Nie wiem, o czym mówisz – burknęłam, otwierając książkę do eliksirów na ostatnim temacie. Po chwili jednak książka została zabrana z moich rąk.

- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – powiedziała dziewczyna z rozbawionymi iskierkami w oczach.

- Zajmij się swoimi sprawami, Carter! – warknęłam, wyrywając jej książkę.

- Evans, nie powiesz mi chyba, że zaczęłaś lubić Pottera? Od pierwszego roku nienawidzisz jego i tej całej bandy małpiszonów – Huncwotów.

- Oszalałaś? Potter to ten sam dupek, którym był zawsze. Dlaczego moje uczucia w stosunku do jego osoby, miałyby ulec jakiejkolwiek zmianie? – zapytałam i spojrzałam na chłopaka, który właśnie wrzucał do wody swoją nową dziewczynę. Wyglądali na szczęśliwych. Westchnęłam i pod czujnym spojrzeniem przyjaciółki, wróciłam do nauki.


- Potter! – warknęła zirytowana Minerva McGonagall. – Może zacząłbyś uważać, zamiast wymieniać liściki z panną Morris? Minus pięć punktów dla Gryffindoru. Jeszcze raz zobaczę, że się odwracasz, a wlepię ci tygodniowy szlaban! A teraz, może jest jakaś osoba, nieco bardziej rozgarnięta od pana Pottera i jego towarzyszki, potrafiąca podać mi trzecią zasadę transmutacji częściowej? Panno Evans?

- Trzecia zasada transmutacji częściowej mówi nam, iż w razie niepoprawnie rzuconego zaklęcia może dojść do zmian nieodwracalnych, dlatego podczas transmutacji częściowej należy zachować niezwykłą ostrożność – wyrecytowałam.

- Bardzo dobrze, panno Evans, pięć punktów dla Gryffindoru. Potrafisz podać czwartą zasadę?

- To zasada mówiąca, iż w przypadku transmutacji częściowej, używamy jedynie zaklęć niewerbalnych, ponieważ w transmutacji największą rolę odgrywa umysł i nasza magia, pani profesor.

- Lepiej bym tego nie ujęła, kolejne pięć punktów. Weź przykład z koleżanki, Potter. – Spojrzała na chłopaka karcąco, a ja oblałam się rumieńcem. Uparcie wpatrywałam się w swoją ławkę. Wtedy zadzwonił dzwonek. Zebrałam swoje rzeczy do torby i ruszyłam do drzwi.

- W ten sposób go nie zdobędziesz – szepnął mi ktoś do ucha. Odwróciłam się gwałtownie, by dostrzec szczerzącego się do mnie Blacka.

- O czym ty… – zaczęłam, jednak nim udało mi się skończyć ten już wyszedł z pomieszczenia. – Niech cię diabli, Black! – warknęłam pod nosem, ruszając ku drzwiom. Sama nie wiedziałam, dlaczego jestem tak wściekła na Blacka, ale jedno było pewne – musiałam wycisnąć z niego jak wiele wiedział.