Brian z podziwem obserwował byłyskawiczną zmianę jak zaszła w Claire. Pobladła i pociągająca nosem ukazała całą paletę kolorów by zakończyć pokaz z czerwoną z przerażenia twarzą. W innych okolicznościach nie omieszkałby jej tego wypomnieć porównując niezwykłą przemianę jej wyglądu z transformacją powierzchni Ziemi na przestrzeni milionów lat. W obecnej sytuacji jednak zamiast serwować błyskotliwe komentarze postanowił stać się na tyle niewidzialnych na ile to możliwe i być może posłuchać chociaż części z rozmowy dwojga.

John patrzył teraz na Clarie z taką siłą rażenia, że Brain zaczął podejrzewać iż jeśli pozostanie na linii ognia w końcu sam oberwie rykoszetem.

Westchnął. Wiele ułatwiłoby gdyby ta dwójka zachciała się choć raz naprawdę posłuchać.

Pierdolony aniołeczek. Nienormalna, a nawet pojebana-

John zaklął w duchu. Taka liczba przekleństw nie mogła być dla niego dobra. Znów zaklął, a potem jeszcze raz przeklinając się z poprzedni. Nie może tak kurwa mówić.

Pier- cholerna Claire. Nienawidził jej w tym momencie. Bardzo, bardzo mocno nienawidził. Najpierw więc owinęła go sobie wokół tego uroczego, małego paluszka, a potem, gdy otworzył się przed nią w kwestii swoich uczuć, uciekła od niego! Gdzie w tym sens? Od kiedy robi się coś takiego osobie, którą wcześniej zapewnia się o swoim uwielbieniu (a zrobiła to dokładnie trzy razy) i z którą spotyka się od przeszło pięciu miesięcy? To zwyczajnie niewporządku. To na pewno jakaś dziwaczna choroba genetyczna, pewnie ma to coś wspólnego z tym że jest rudzielcem.

Nie dziwne, że nikt nie lubi ryżych. Na szczęście są na wymarciu.

Dobrze, to było niemiłe, żeby nie wspomnieć o tym, że w głębi serca wcale tak nie myślał. Boże, ale to przez to jak go poniżyła.

Co prawda wiedział jak dobrze się teraz prezentuje, gniewnie opierając się o tylną ścianę tego beznadziejnego Sheremer High School i z poważnym, a jednocześnie niewzruszonym wyrazem twarzy przerzuwając papierosa (I co teraz aniołeczku? Myślałaś, że możesz mną sterować?).

W jego wnętrzu szalała jednak burza. Przypominało to trochę to co działo się w jego domu gdy ojciec postanowił wypić więcej niż każdego innego dnia. Jego serce, ten zdradziecki ogran, dostało to na co zasłużyło: zostało brutalnie zamordowane, bez szans na sprawiedliwy wyrok dla sprawcy. Nieodłączny pomagier niepokornego serca - płuca, również poważnie ucierpiały. Dawał im jednak resztkę szans na przetrwanie, podobnie jak poważnie poobijanej wątrobie.

Musiała cała posinieć w momencie gdy od niego-

No nie, ten brak przekleństw go zabije. Kurwa... Uf, od razu lepiej.

Pomijając wszystko, nie można tak tego zostawić. Pławił się w cierpieniu po upokorzeniu jakiego doznał z rąk własnej dziewczyny. On, John Bender - król życia, ekstrawagancki rock&rollowiec, bóg seksu - przyjął jej ciosy bez zająknięcia. Biorąc pod uwagę jak brutanly był jej atak byłoby głupotą z jego strony pozostawanie w defensywie. Dostanie na co sobie zapracowała.

Uspokojony i uzbrojny w bezwzględny plan odkleił się od cegieł tworzących skrzydło matematyczne i ruszył w kierunku w którym uciekła. Miała tu zajęcia? Szczerze w to wątpił biorąc pod uwagę przeznaczenie budynku i fakt, że Claire nienawidziła przedmiotów ścisłych. Po co więc-

Aha. Johnson. Oczywiście poszła do niego. Tylko po co? Chce wyrzucić z siebie, że jedyne co czuje do Johna to obrzydzenie? Wstydliwie wyznać, że nic dla niej nie znaczy i że tak naprawdę podoba jej się ktoś inny? Kto...? Andy? Może sam Johnson? Mdliło go od samego myślenia o tym, szczególnie gdy wyobrażał sobie jak Claire rzuca go dla tego lamusa Johnsona. Był dobrym i lojalnym kolegą, doskonałym słuchaczem, ale cholera. Był takim przypałem! Nie było szansy, żeby zostawiła go dla kogoś takiego.

Za to Andy...

John należał do raczej pewnych siebie młodych mężczyzn, ale na samą myśl o tak nierównej walce zemdliło go. Obraz tych dwojga razem zagnieździł się gdzieś w okolicy pępka i dziobał go tam boleśnie aż w oczach stanęły mu łzy. To było zbyt wiele do zniesienia dla jego umęczonego emocjami ciała, a myśl że Claire porzuca go dla Clarka nie pomagała.

Czy naprawdę wolałaby być z nim zamiast ze mną?

Jak burza przeleciał korytarzem w stronę sali fizycznej, a gdy nie znalazł tam Claire i Briana sprawdził jeszcze klasę matematyczną i biologiczną. Gdzie jeszcze miał ich szukać?!

Ah tak. Proste. Jest jedno miejsce w którym kujony tego typu mogły się zaszyć: biblioteka. Więdząc, że tym razem się nie myli ruszył w tamtym kierunku przeskakując po trzy schodki na raz. Chwilę później, dysząc cicho wpadł do niemal pustej biblioteki i zacząc skanować pomieszczenie wzrokiem. Książki, książki, Claire i Brian, książki, komputery- stop, cofnij trochę! Claire i Brian!

Siedzieli w oddzielonym od reszty biblioteki, szklanym pomieszczeniu, każde w swojej ławce, tyłem do drzwi. Zostawili je otwarte jakby gwarantując sobie, że dokładnie usłyszy każde ich słowo.

"...one okropnie go obmawiają, a ja potrafię tylko potakiwać. Rzygać mi się chce jakim jestem tchórzem." jęczała z twarzą ukrytą w dłoniach.

Święta kurwa prawda, pomyślał w rozgoryczeniu John.

"On zasługuje na kogoś znacznie lepszego." zakończyła, a Johnson nie wypełnił krótkiej przerwy pomiędzy jej szlochami. Bender kalkulował sprawę na szybko. Czy przemawiały przez nią wyrzuty sumienia za coś okropnego, na przykład zdradę? (Będzie musiał zabić Clarka.) Czy właśnie zrozumiała jako okropną była przez to dziewczyną? Cholera, cholera i jeszcze raz cholera. Nie powinien był zadzierać z tym rudzielcem.

Świetnie. Mógł oszukiwać samego siebie, ale wiedział, że to gadanie ma tylko odwrócić uwagę od bólu w klatce piersiowej od którego zbierało mu się na płacz. Tak naprawdę uwielbiał jej włosy. Były niepowtarzalne i to dzięki nim dostrzegał ją szybciej na szkolnych korytarzach.

Poczuł chęć by włączyć się do rozmowy i dobitnie odwdzięczyć się jej za stan w jaki go wprawiła. Kilka celnie wymierzonych obelg pod jej adresem na pewno poprawiłoby mu humor. Warto spróbować.

Przybierając swój charakterystyczny, lekko wyniosły wyraz twarzy wsunął się do pomieszczenia i niedbale wsparł się na futrynie. "Pozwolisz, że wejdę Ci w słowo, aniołku?"

Jeden do zera dla Bendera - pomyślał z dumą - Nienawidzi być nazywana "aniołeczkiem".

Nienawidzę gdy mnie tak nazywa i dobrze o tym wie. Co więcej wie, że ja wiem, że on wie!

Chociaż zdenerwował ją jego komentarz pokornie spuściła wzrok pod ciężarem jego oskarżycielskiego spojrzenia. Zasłużyła na to. To ona uciekła od niego w momencie gdy wyznawał jej swoje głębokie uczucie i przywiązanie pod jasnym, czystym nieboskłonem.

Czy jakoś tak.

Niezależnie od okoliczności przyrody to ona była winna całej sytuacji i miała zamiar za wszelką cenę zmusić go do wysłuchania jej wyjaśnień.

To będzie trudna bitwa!