Oświadczenie:

Nie posiadam praw do uniwersum Harry'ego Pottera i nie czerpię żadnych korzyści materialnych z pisania tego opowiadania. Jedynie duchowe.


Część I

The Scent

Rozdział 1.

The Black Beast

- Trzeba było przewidzieć, że skoro Voldemort cię nie zabił, my to zrobimy! Razem!

- Nie!

Trzeba było się zamknąć. Gdyby tylko ich wtedy nie powstrzymał, żyliby. Obaj.

- Zostaw! Powiedziałem, że zabierzemy cię do zamku. Tam zajmą się tobą dementorzy.

Był zbyt litościwy. Zbyt naiwny. Ministerstwa nie obchodziło, że dopadli nie tego człowieka. Dementorzy nie słuchali wyjaśnień. Aurorzy nie uwierzyli, że Peter żyje i trzeba go ścigać.

Syriusz umarł; Prorok Codzienny uznał to za sukces godny pierwszej strony.

A wystarczyło trzymać język za zębami. Pozwolić im zabić tę nędzną kreaturę. Albo lepiej, przyłączyć się. Przecież znał zaklęcie. Słyszał je tyle razy. Ten wysoki, zimny głos.

- Avada Kedavra!

- Co jest? - zaniepokojony głos wyrwał go z rozmyślań.

- Nic. - odpowiedział nawet nie patrząc na Hermionę.

- Nie wymyślaj, stary. Przecież wiemy, że coś jest nie tak.

Na ten komentarz oderwał wzrok od okna pociągu i przeniósł go na Rona.

- W takim razie wiecie też, co.

- Nie, Harry, nie wiemy. - wyrwała się Hermiona. Harry westchnął głęboko i w końcu na nią spojrzał. Nie przyszło mu to łatwo. Widział wyraźnie całe napięcie, jakie w sobie trzymała. Niepotrzebne zmartwienia, które on sam spowodował.

- Syriusz nie żyje. - ich oczy się spotkały. Pod jego spojrzeniem zakręciła się na siedzeniu przedziału, a on poczuł tym większą nienawiść do siebie samego. Nie powinien doprowadzać swoich przyjaciół do takiego stanu.

- Tak Harry. Ale wiesz... - zawahała się. Wzięła głęboki oddech. Drugi. Nagle wypaliła. - Wiem, że był twoim ojcem chrzestnym, ale tak naprawdę wcale go nie znałeś. Pamiętasz, że wchodząc do Chaty jeszcze go nienawidziłeś. A teraz... Czy ty naprawdę go opłakujesz?

Nie odpowiedział. Nie miał odpowiedzi na to pytanie. Chociaż tak właściwie to miał. Ale nie była prosta. Przez dobre parę chwil patrzyli na siebie w ciszy, pomijając stukot pociągu na torach.

- Podaj mi swoją różdżkę. - odezwał się w końcu.

- Co? - zrobiła całkiem zbaraniałą minę.

- Daj mi swoją różdżkę. - widząc jej minę, dodał: - Na chwilę.

Zawahała się, ale tylko na ułamek sekundy, tak że może to sobie tylko wyobraził. Wyciągnęła swoją różdżkę, obróciła w ręku i podała mu rączką do przodu. Odebrał ją łagodnie i zwrócił się do Rona.

- Ty też.

- Po co? - Spytał rudzielec, ale nie opóźniał się w przekazaniu Harry'emu swojej różdżki.

Harry wyciągnął swoją i dołączył do pozostałych. Przez chwilę patrzył w milczeniu na trzy magiczne pałeczki leżące w jego prawej dłoni. Ta należąca do Rona była znacznie dłuższa od jego, a ta Hermiony o wiele staranniej wykończona i zadbana. Czując na sobie niecierpliwe spojrzenia przyjaciół, podniósł głowę. Krążył wzrokiem od jednego do drugiego. Jednak mu ufali. Mimo wszystko. To tylko on miał wątpliwości. Skąd się brały? Tego nie wiedział, ale musiał z nimi skończyć.

- To co wam powiem, - zaczął, kładąc sobie różdżki na kolanach. - musi zostać między nami.

- No jasne, stary.

- Rozumiemy.

- Nie, nie rozumiecie. Jeszcze nie. Dopiero jak wam powiem, wtedy zrozumiecie. - przynajmniej taką miał nadzieję. - W tym roku nie wracam do domu. - wypalił.

Szok i niedowierzanie. Takich reakcji się spodziewał. Co uzyskał, to mieszanka niepewności i oczekiwania.

- Dlaczego? - ciszę przerwała Hermiona. Popatrzył na nią w skupieniu i pokiwał głową.

- Właśnie to mam zamiar wam powiedzieć.

Tak zrobił.

- Eee... że co? - wydusił z siebie Ron.

- To oburzające! Karygodne! Skandaliczne!

- Ćśśś! Nie krzycz, to miał być sekret. - Jak strasznie, strasznie się cieszył, że najgorsze szczegóły zachował dla siebie. Gdyby Hermiona poznała całą potworność tego, jak traktowali go na Privet Drive, w tej chwili cały pociąg usłyszałby jej wrzask.

- Ejjj, stary, ty nie możesz tam wrócić. - wypaplał Ron z pobladłą twarzą.

- Przecież powiedziałem, że tego nie zrobię.

- On ma rację. - wtrąciła Hermiona. - Nie możesz tam wrócić.

- Przecież mówię! - krzyknął, ale od razu się opamiętał. Mieli nie zwracać na siebie uwagi.

- Nie. Mówiłeś, że nie wracasz w tym roku. W tym roku. A ty w ogóle nie powinieneś tam wracać. Przecież to przemoc domowa!

- Ćśś. - Sama sobie przyłożyła palec do ust.

- To w takim razie, dokąd pójdziesz? - spytał Ron.

- Jeszcze nie wiem. - odpowiedział z wahaniem. - Ale znajdę Lupina.

Hermiona odruchowo podniosła dłoń do policzka. Jej rany po spotkaniu z wilkołakiem nadal się goiły.

- Myślisz, że on ci pomoże?

- Mnie by nie odmówił.

- Może i nie, gdyby uważał, że może pomóc. Ale pamiętaj, że właśnie stracił przyjaciela. Po tylu latach odzyskał go na parę godzin i znowu stracił. I na pewno obwinia się o jego śmierć.

"Tak samo jak ty." Chciała to powiedzieć. A może tylko mu się zdawało? Jak wiele tak naprawdę Hermiona wiedziała, a jak wiele tylko mu się zdawało, że wie? Dawniej mu się wydawało, że ona wie wszystko.

- No, przywrócenie go do stanu używalności trochę zajmie.

- Ron!

- No, oczywiście znalezienie go też trochę zajmie.

- Jak możesz być tak nieczuły? - oburzała się Hermiona.

Czy oni muszą znowu zaczynać?

- No wiem, ale nie to jest ważne. Ważne, gdzie Harry będzie mieszkał. - jednak się nie kłócili. Ron Weasley dobrowolnie przepuścił okazję do kłótni z Hermioną Granger!

- Ron ma rację, Harry. Zanim Remus będzie mógł ci pomóc, będziesz musiał się gdzieś zatrzymać. I tak szczerze, to uważam, że to raczej ty będziesz musiał pomóc jemu.

Pokiwał z wolna głową. Mieli rację. Ale już o tym pomyślał. - Dziurawy Kocioł. - widząc wątpiącą minę Hermiony, dodał szybko: - Na początek. Potem znajdę jakieś mieszkanie. Mam sporo złota w krypcie, dam sobie radę.

Dziewczyna otworzyła już usta, żeby zaprotestować, ale Ron ją wyprzedził.

- Właśnie o tym myślałem. Nie musisz się szwędać po Kotle, możesz spędzić wakacje z nami. Mama na pewno się zgodzi.

- Ale ja nie chcę się narzucać.

- Weź przestań. Wszyscy się ucieszą. A Ginny, Ginny będzie zachwycona!

- Ginny? Co Ginny ma do rzeczy?

Ron otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zaraz je zamknął. Harry złapał spojrzenie Hermiony, którym go uciszyła.

Czyli jednak coś ukrywali. To jak to jest z tym zaufaniem? Co mogło być ważniejsze od ich magii, czego nie mogli mu zawierzyć?

Tak się zastanawiał, patrząc na trzy różdżki leżące mu na kolanach. Chyba będzie musiał sam się dowiedzieć, o co chodzi z Ginny.

- Tak, wakacje u Weasleyów mogą być fajne.


Przekonanie rodziców Rona nie stanowiło większego wyzwania. Pani Weasley wręcz oczekiwała, że Harry do nich przyjedzie, a jej mąż godził się na większość jej pomysłów. A kiedy spytali Dursleyów o zgodę...

- Ale że jak? - spytał zdumiony wuj Vernon, kręcąc wąsem pod wytrzeszczonymi oczami. - Że miałby nie wrócić z nami do domu? Zabralibyście go i nie zobaczylibyśmy go na oczy aż do następnego roku?

- Rozumiem, że siostrzeniec dla państwa wiele znaczy... - Zaczął Artur Weasley.

- Ha! - zaczął Vernon, ale ciotka Petunia chwyciła go za rękę, żeby odwrócić jego uwagę, zanim powie coś więcej.

- Skarbie, posłuchaj. - szepnęła mu do ucha i zaczęła tłumaczyć mu pospiesznie, jak wiele więcej swobody będą mieli bez Harry'ego w domu.

Pan Dursley pogładził się po sumiastym wąsisku z namysłem.

- No dobrze. - zwrócił się do Weasleya. - Tylko dopilnujcie, żeby się nie rozbestwił. Chłopak potrzebuje ścisłej dyscypliny, takiej jak podobno macie w tej waszej szkole. - Nie żeby wuj Vernon wierzył w to, co Harry opowiadał o metodach wychowawczych w jego szkole, ale przestraszył się, że jeśli obrazi pana Weasleya, to ten nie będzie chciał zabrać chłopaka.

- Wspaniale! - zakrzyknął Artur, poklepując Vernona po ramieniu. - Niech się pan nie martwi, będziemy dbać o pańskiego siostrzeńca jak o własnego.

Dursley pospiesznie się pożegnał, chcąc uniknąć dalszego kontaktu z tymi dziwadłami. Przed wejściem do samochodu otrzepał ramię marynarki, jakby dotyk Weasleya zostawił na nim brud. Kiedy żona do niego dołączyła, wyraził swoją skrywaną nadzieję.

- Myślisz, że w przyszłym roku też by go wzięli?


Hermiona zostawiła chłopaków z obietnicą, że przyjedzie na dwa tygodnie przed początkiem nowego roku. Dołączyła do swoich rodziców i zaczęła opowiadać o wszystkim, co działo się w tym roku. No, prawie wszystkim. Niektóre rzeczy już wcześniej napisała im w listach. Pominęła też ten jeden fragment, którym jej nauczyciel zmienił się w krwiożerczą bestię i prawie pozabijał ją i jej przyjaciół. Oraz całą historię Syriusza i dementorów. Przecież nie chciała ich martwić mówiąc, że przez cały rok wokół szkoły krążyły potwory zdolne wyssać ludzką duszę? Nie, w jej opowieściach setki dementorów zostały zastąpione trzema nieprzyjemnymi aurorami, a zbiegły morderca zwykłym czarodziejem, sprzedającym uczniom eliksiry nieprzeznaczone dla nieletnich.

- Ale ty nic od niego nie kupowałaś, prawda? - żartował jej tata.

- Oczywiście, że nie. - obruszyła się. - Przecież były przeznaczone dla dorosłych. Co bym z nimi miała zrobić?

- No nie wiem. Do czego w ogóle służą?

- Jak chcesz się dowiedzieć, musisz sam sobie kupić. - odparła z lekkim uśmieszkiem.

Jakkolwiek bardzo się cieszyła, że spędzi wakacje z rodziną, ta radość była przyćmiona zmartwieniem o Harry'ego. Dobrze, że w końcu komuś powiedział o swojej sytuacji. Dobrze, że Weasleyowie się nim zajmą. Ale dlaczego wcześniej nic nie powiedział? Co gorsza, dlaczego ona wcześniej nic nie zauważyła? I jak wiele jeszcze przed nią ukrywał?

- Skarbie, co to za ślady na twojej twarzy? Wydają się całkiem świeże. - spytała jej mama.

Hermiona podniosła dłoń do policzka. - To? To są... pamiątki z zielarstwa. Pod koniec roku musieliśmy zebrać plony, a niektóre rośliny nie chciały na to pozwolić.

Jeśli miała być ze sobą szczera, to wiedziała, czemu Harry nic nie powiedział.


Słońce w końcu przebiło się przez zasłony w oknie i zalało twarz Harry'ego swoimi promieniami. Nie, żeby go to obudziło. Nawet gdyby był w stanie spać w nocy to byłby to zbyt słaby bodziec. Ale że nie mógł zasnąć i leżał bezczynnie w łóżku od wielu godzin, to uznał nastanie świtu za pozwolenie na wznowienie życia.

Hermiona miała rację. Minęły już dwa tygodnie lipca, a on nadal nie zdołał znaleźć Lupina. Na początku wypytywał ludzi, począwszy od Dziurawego Kotła. Musiał dokupić proszku Fiuu, tak często korzystał z kominka Weasleyów. Tak naprawdę nie musiał. Zrobił to wbrew woli pana Weasleya, który upierał się, że jako gość Harry nie będzie za nic płacił.

W każdym razie, nie był w stanie zlokalizować profesora. Poznał nawet jego adres, ale nie zastał go w domu. Wysłał Hedwigę z listem, licząc na jej zdolność odnajdywania ludzi, ale nadal nie wróciła. Martwił się, że może coś jej się stało. Ale wiedział, że wilkołak nic jej nie zrobił. Do pełni jeszcze kilka dni.

Oczywiście, to nie było jego jedyne zajęcie. Często grał z Ronem i Ginny w Quidditcha. Bliźniaki Fred i George czasem do nich dołączali, ale bardzo rzadko. Większość czasu spędzali w swoim pokoju robiąc pani-Weasley-się-martwi-co. Dlatego Harry trzymał się głównie z Ronem i Hermioną. Znaczy Ginny. Właśnie to mu nie pasowało - jakkolwiek lubił spędzać czas z Ginny, brakowało mu Hermiony. Wiedział, że nikt nie może jej zastąpić.

W tej chwili korzystał z godzin porannych, kiedy wszyscy jeszcze spali, do przerobienia swojej codziennej serii ćwiczeń. Rozciąganie, ćwiczenia siłowe, stabilizacja, a na koniec bieg. Z każdym dniem wybiegał coraz dalej poza teren Nory. Nie liczył dokładnych odległości; była to dla niego bardziej eksploracja. Wiedział już, w którą stronę leży najbliższa wioska mugoli, i mniej więcej orientował się, jak były położone domy magicznych sąsiadów. Kiedy spytał o nie pana Weasleya, ten zaskoczył go informacją, że mieszkali tam ludzie z jego szkoły. Jak tak dłużej się nad tym zastanowił, to miało sens. Gdzieś ci wszyscy czarodzieje musieli mieszkać, a gromadzenie się na wspólnym terenie jest całkiem wygodne. Nie trzeba się wtedy ukrywać przed wszystkimi sąsiadami.

Tym razem ruszył w kierunku przeciwnym niż pobliska wioska, co oznaczało bieg na przełaj przez wzgórza w stronę morza. Obrał drogę prowadzącą do domu Lovegoodów, jednak dotarłszy do strumienia skręcił nie w lewo, czyli w górę owego strumienia i do sąsiadów, ale w prawo, gdzie jak podejrzewał potok łączył się z morzem.
Wtedy zaczęły się nowe tereny, a Harry zaczął rozglądać się za potencjalnymi punktami orientacyjnymi. Przy tym śmiesznie wyglądającym pniaku, na rozwidleniu strumienia w lewo... na skrzyżowaniu wokół wielkiego głazu w prawo... prosto pomiędzy tymi powalonymi drzewami. Był zdumiony odkryciem, że zaczynał szczerze lubić ten las. Zawsze sądził, że lasy to tylko nudne skupiska drzew. Nigdy wcześniej nie wolno mu było do żadnego wejść, ale nie uważał tego za stratę. Teraz musiał przyznać, że kiedy nie gonią człowieka krwiożercze pająki, oszalałe wilkołaki ani wygłodniali dementorzy, opustoszałe ścieżki między pniami drzew oferują coś na kształt spokoju. Coś, czego sam nie wiedział jak bardzo mu brakowało.
W końcu dostrzegł przejaśnienie między drzewami i wybiegł na kamienistą plażę. Obrócił się, żeby zapamiętać, w którym dokładnie miejscu powinien wrócić do lasu. W tym właśnie momencie ich zauważył. Dwóch obszarpanych, zakrwawionych mężczyzn. Biegnących prosto na niego. Zostało zaledwie dziesięć metrów, kiedy Harry wyciągnął różdżkę i wymierzył w tego z przodu. I uświadomił sobie, że nie zna żadnego zaklęcia, które by go ochroniło. Wiedząc, że to i tak nie zadziała, bo napastnik nie miał własnej różdżki, zaczął wołać jedyne zaklęcie, jakie mu przyszło do głowy.
- Expellia...! - Nie zdążył.
Facet uderzył go całym ciężarem muskularnego ciała. I wgryzł mu się w ramię, tuż nad obojczykiem. Oślepiony falą nagłego bólu, Harry nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Usłyszał czyjś krzyk, poczuł nagły zanik przygniatającego go ciężaru i dziwne uderzenie, jakby ktoś go ochlapał ciepłym budyniem. Gdzieś w międzyczasie musiał stracić przytomność. Krzyk - Avada Kedavra! - to ostatnie, co zapamiętał. Tylko czy naprawdę to usłyszał?


Szok był nie do opisania. W jednej chwili pomagała mamie w sprzątaniu po śniadaniu, a w drugiej na środku kuchni pojawił się najbardziej obszarpany i zakrwawiony człowiek, jakiego widziała (a to coś znaczy, bo była w skrzydle szpitalnym Hogwartu nie jeden raz).
Molly Weasley od razu przystąpiła do ochrzanu, gdy tylko przybysz złożył ciało Harry'ego na stole.
- Remusie, co ty wyprawiasz?! Jak śmiesz aportować się do mojego domu, do mojej kuchni! Nie masz za grosz szacunku! Och, - w tym momencie zobaczyła stan, w którym był Harry. - i jeszcze rozszczepiłeś biednego chłopaka, jakby miał za mało problemów w życiu!
- To nie ja. - spojrzał na nią ponuro. - To Greyback.
- Co? - zobaczyła ranę na ramieniu chłopaka. - Ale to nie pełnia.
- Niektórym to nie przeszkadza. Szybko, przynieś wszystko, co możesz. Musimy go połatać przed przeniesieniem do św. Munga.
Ginny słyszała rozmowę dorosłych, ale jej nie słuchała. Tylko jedna myśl huczała jej w głowie jak młot uderzający o kowadło. Nie żyje. Nie żyje. Harry Potter nie żyje. Przezwyciężając swój strach, podeszła bliżej do stołu, do leżącego na nim ciała i potrząsnęła Harrym, chwyciwszy go za zdrowe ramię.
- Żyj. Żyj. - szeptała. - Harry, musisz żyć. Obudź się, Harry, obudź się!
Nie zrobił tego, bo był magicznie uśpiony w ramach znieczulenia. Ale nie wiedziała tego i krzyczała dalej, tak że ściągnęła swoich braci z wyższych pięter.
- Co to za potworne krzyki? - zapytał Ron zaspanym głosem.
- Harry nie żyje!


Hermiona wiedziała, że coś jest nie tak. Miała takie nieprzyjemne uczucie, towarzyszące jej za każdym razem, gdy coś szło niezgodnie z planem. Minęły prawie dwa tygodnie od czasu, gdy wysłała ostatni list do Nory. Czekała cierpliwie, ale żadna odpowiedź nie przyszła. Znała swoich przyjaciół: Ron był leniwy i nie lubił pisać, ale mógł przynajmniej dopisać się do listu Harry'ego. Harry był inny - też nie lubił wykonywać żadnych obowiązków, ale dla niego pisanie było czymś więcej. Miał wewnętrzne poczucie odpowiedzialności za swoich przyjaciół i głęboką potrzebę utrzymywania kontaktu. Był taki zły w zeszłym roku, jak Zgredek przechwytywał listy do niego! Obiecał pisać co tydzień, ale tego nie zrobił. Nie złamałby słowa z własnej woli. Coś musiało się stać. To ją bardzo martwiło i położyło się cieniem na ostatnich kilku dniach pobytu na Malcie. Jej rodzice to widzieli i myśleli o wcześniejszym powrocie, ale wybiła im to z głowy. Zniszczenie większej ilości planów jej nie pomoże. Za to w międzyczasie ułożyła nowe.
Gdy tylko wróciła do domu w Oxfordzie, zaczęła przygotowywać się do wyjazdu do Nory. Jej rodzice nie wymagali dłuższego przekonywania, żeby pozwolić jej na przyspieszenie wyjazdu. Było im ciężko poświęcić kolejne dwa tygodnie czasu z córką, którego mieli i tak niewiele, ale widzieli, że tego potrzebowała.
Podróż do Londynu nie sprawiła żadnych problemów. Hermiona nie wiedziała, gdzie dokładnie leży Nora, więc uznała, że najprościej złapać Artura Weasleya w Ministerstwie i zabrać się z nim. Odnalazła wejście dla gości i wykręciła właściwy numer w tej budce telefonicznej.
- Cel wizyty? - spytał sztuczny, kobiecy głos.
- Zgłoszenie niewłaściwego użycia artefaktów mugoli. - odpowiedziała, uznawszy, że "wizyta u Artura Weasleya" nie zostanie zaakceptowana jako właściwy powód.
- Departament Niewłaściwego Użycia Czarów, trzecie piętro. - zabuczał telefon i podłoga zaczęła się zsuwać w dół jak bardzo nieprzemyślana winda - bez ścian.
Przed Hermioną otworzyła się bardzo szeroka hala, dokładnie taka, jak ją opisywano w książkach. Ciemne, mahoniowe panele na podłodze, ściany wyłożone połyskliwym, czarnym kamieniem, sklepienie formujące wysoką kopułę, żeby pomieścić majestatyczne figury, tworzące fontannę w centrum pomieszczenia. Pod ścianami stały rzędy kominków, a dookoła fontanny dodatkowe windy-platformy takie jak ta, z której właśnie zeszła dziewczyna.
Następnie udała się do złotej, okratowanej bramy, gdzie jeszcze raz spytano ją o cel wizyty, przeszukano wykrywaczem magicznych artefaktów i zapisano w księdze gości wraz z sygnaturą pobraną z jej różdżki. Teraz wystarczyło wejść do kolejnej windy i znaleźć pana Weasleya na trzecim piętrze. Albo minus trzecim, bo w budynku Ministerstwa liczy się je od góry.
Odnalezienie właściwego pomieszczenia okazało się nie być wcale trudne. Wystarczyło spytać o drogę, używając swojej wymyślonej historyjki o stadzie agresywnych myszy komputerowych. Za to kiedy Hermiona już dotarła do gabinetu, odkryła tam dwie rzeczy: wszystkie wolne powierzchnie były wypełnione przedmiotami, które każdy normalny człowiek uznałby za śmieci, oraz nie było tam pana Weasleya.

Widząc, że pokój został opuszczony, podeszła do biurka i zajrzała w leżące tam papiery, szukając jakichś wskazówek, dokąd mógł pójść tata Rona i kiedy wróci. Na wierzchu leżał dzisiejszy Prorok Codzienny oraz całe mnóstwo zgłoszeń, najczęściej o eksplodujących kiblach. Czarodzieje mają bardzo dziwne poczucie humoru - pomyślała Hermiona. W dodatku są jak dzieci wyżywające się na słabszych. Przypomniał jej się Draco Malfoy. Miała szczerą nadzieję, że za całe to męczenie mugoli odpowiadała niewielka grupa ludzi tak żałosnych jak on.
Nie chcąc grzebać w cudzych rzeczach, odeszła od biurka i rozejrzała się po zgromadzonych "artefaktach". No i całe szczęście, bo chwilę później otworzyły się drzwi i wszedł do środka ktoś obcy.
- Och. - zatrzymał się na jej widok. - Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Eee, właściwie to czekam na pana Weasleya.
- A w jakiej sprawie, jeśli mogę spytać?
- Prywatnej. -wypaliła. Nie chciała go okłamywać. To najwyraźniej był współpracownik Artura, dzielący z nim gabinet. Wcześniej nie zauważyła drugiego biurka. - Jestem... przyjacielem rodziny.
- Doprawdy?
- Właśnie tak. A pan? - zapytała, mając nadzieję, że nie zauważył jej zakłopotania.
- Jim Perkins. - przedstawił się. - Słyszałem, że ktoś ma problem z myszami konturowymi, więc przyszedłem odebrać zgłoszenie.
Hermiona stłumiła śmiech. Skoro nawet w biurze zajmującym się przedmiotami mugoli nie wiedzieli, czym jest komputer, to jak małe pojęcie mogli mieć czarodzieje o życiu zwykłych ludzi? Odpowiedź przyszła sama. Na środku gabinetu stała zbrojona szklana gablota podpisana "skrajnie niebezpieczne". W środku, na kamiennym podwyższeniu leżała... gumowa kaczka.
- Co to jest? - spytała niewinnie.
- Ach... To - oznajmił Perkins z dumą. - jest bardzo potężny i niebezpieczny artefakt. Służy do tworzenia infernusów. Człowiek, któremu to skonfiskowaliśmy, mienił się informantą. To taki rodzaj nekromanty. Jeszcze nie wiemy, jak wyglądał opracowany przez niego rytuał. Jego zeznania były dość sprzeczne. Podobno potrzebna jest wanna, ale musi być pusta, bo woda uniemożliwi dokonanie rytuału. Ale kaczka ma niby unosić się na wodzie, więc jak to działa, to naprawdę tajemnica.
- Perkins! - krzyknął pan Weasley, stojąc w drzwiach. Był widocznie wzburzony. - Mieliśmy nikomu nie mówić o takich rzeczach! A zdecydowanie nie dzieciom! - wtedy zwrócił się do dziewczyny. - Hermiono, co ty tu robisz?

- Postanowiłam zabrać się z panem do Nory. - powiedziała wprost.

- O, jak miło. - uśmiechnął się. - Mogłaś użyć sieci Fiuu.

- Tak, ale nie chciałam tak wpadać bez zapowiedzi. Molly się mnie spodziewa dopiero za dwa tygodnie.

- Jesteś przyjaciółką Rona, nie musisz się przejmować narzekaniem mojej żony. - po czym dodał szeptem. - To coś w stylu jej hobby.

Hermiona nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. Pan Weasley był tak swobodnym i zabawnym człowiekiem - o wiele przyjemniejszym od bliźniaków z ich dowcipami czy choćby Rona.

- Jeszcze muszę coś dokończyć zanim pójdziemy. - oznajmił. - Możesz tu na mnie poczekać? Poczytaj sobie Proroka, czy coś.

- Dam sobie radę. - zapewniła go.

- Perkins, chodź ze mną.

Kiedy została sama, rzeczywiście nie zostało jej do zrobienia nic innego, jak tylko usiąść za biurkiem pana Weasleya i otworzyć Proroka Codziennego. Znalazła tam kilka całkiem ciekawych artykułów.


MINISTERSTWO GOTOWE NA FINAŁ

Podczas gdy cały świat czarodziejów niecierpliwie oczekuje wyników meczy półfinałowych Mistrzostw Świata w Quidditchu, odbywających się tym razem na ziemi francuskiej, nasze Ministerstwo przygotowuje stadion na mecz finałowy.

Według tradycji Międzynarodowej Federacji Quidditcha każdy etap konkursu rozstrzygany jest w innym państwie. Doświadczenie mówi, że uroczystości związane z meczem finałowym wiążą się z największym ryzykiem (w zeszłym sezonie doszło do poważnych rozruchów w południowych Włoszech, gdy drużyna z Portugalii została bezpodstawnie oskarżona o użycie zaklęcia Confundus na Szukającym drużyny Niemiec). Stąd zaniepokojenie naszej redakcji oraz pytania skierowane do Ministerstwa: Czy może zagwarantować bezpieczeństwo swoim obywatelom?

"Nie ma najmniejszych podstaw do obaw." - zapewnia rzecznik Ministerstwa. - "Jesteśmy gotowi na każdą ewentualność. Za bezpieczeństwo podczas finału odpowiada sam szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, Bartymeusz Crouch, wspierany przez Biuro Aurorów z Amelią Bones na czele." Jak twierdzi nasz rozmówca, całe Ministerstwo pracuje na 200% normy, żeby zapewnić obchodom Mistrzostw Świata najwyższą jakość. "Jesteśmy całkowicie bezpieczni. Poradzimy sobie z każdym zagrożeniem, tak jak poradziliśmy sobie z uciekinierem z Azkabanu, Syriuszem Blackiem."

Nasza redakcja przypomina, że Syriusz Black był Śmierciożercą, jednym z zaufanych sług Sami-Wiecie-Kogo, oraz tym, który zdradził Mu lokalizację kryjówki rodziny Potterów, tym samym doprowadzając do śmierci Jamesa i Lily Potterów oraz osierocenia ich syna, Harry'ego. Dowiedziawszy się o upadku Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, zaczął Go szukać. Nie mogąc wyciągnąć informacji o Jego losie od Petera Pettigrew, swojego przyjaciela z lat szkolnych, zabił jego oraz dwunastu mugoli, którzy mieli nieszczęście znajdować się akurat w pobliżu. Za morderstwo o wyjątkowo wysokim stopniu brutalności i aktywność w ramach organizacji Śmierciożerców został skazany na dożywocie w Azkabanie. Zeszłego lata udało mu się uciec nieznanym sposobem, jednak został schwytany w czerwcu tego roku i poddany Pocałunkowi dementora.

Przygotowania do Mistrzostw więcej na stronie 3.

Czy Irlandia ma szansę na finał? więcej na stronie 5.

Potter dziedziczy po Blackach! więcej na stronie 8.

Zaostrzenie przepisów bezpieczeństwa w Azkabanie więcej na stronie 9.

Fenrir Greyback znaleziony! Tylko głowa... więcej na stronie 11.


- Kochanie, wróciłem! - zawołał Artur, wygramoliwszy się z kominka. - Zgadnij kto wpadł nas odwiedzić!

- Hermiono skarbie, - przywitała się Molly. - Przyjechałaś, bo się dowiedziałaś, co się stało?

Dziewczyna pokręciła głową, wstrząsając burzą kasztanowych włosów. - Przyjechałam wcześniej, bo nikt mi nie powiedział, co się dzieje.

- Ron do ciebie nie napisał? - zdziwiła się. - Ronaldzie Weasley! Złaź na dół natychmiast! - po czym, gdy tylko się pojawił, przystąpiła do kazania.

Hermiona uznała, że chyba trzeba go ratować, więc wkroczyła między niego a matkę i zarzuciła mu ręce na szyję. - Ron. Dobrze Cię widzieć. - Miała zamiar później sama na niego nawrzeszczeć. Teraz chciała poznać prawdę. - Ron, co się stało? Gdzie jest Harry? - Puściła go i odsunęła na tyle, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Zrobił bardzo niepewną minę. Miał zaciśnięte usta i wyraźne opory, żeby odpowiedzieć.

- Harry ma się dobrze. - ktoś jeszcze był z nimi w salonie. - Lepiej niż ktokolwiek inny czuł się po swojej pierwszej pełni.

Dziewczyna zaniemówiła. Czuła, że porusza ustami, ale żaden dźwięk z nich nie wychodził. Po dłuższym staraniu wykrztusiła. - Profesor Lupin?

- Oj tam, żaden ze mnie Profesor. - mężczyzna machnął na to ręką. - Mów mi Remus. Wszyscy Weasleyowie już tak robią.

- Remusie, - przełknęła ślinę. - co się stało z Harrym?

- Najlepiej by było, gdyby sam ci powiedział. Jest w pokoju Rona, ale nie wpuszcza... - zanim dokończył, już pobiegła schodami na górę. - ...nikogo do środka.

Ron spojrzał niepewnie na byłego nauczyciela. - Może powinienem iść za nią?

Lupin uśmiechnął się ironicznie. - Żeby ratować jego czy ją?

Dwa piętra wyżej dziewczyna stała przed drzwiami i zapukała lekko. Nic. Zapukała głośniej. Nadal brak reakcji.

- Harry. - zawołała. Cisza.

Nacisnęła klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Usłyszała za sobą kroki.

- To na nic. - odezwała się Ginny. - Zapieczętował drzwi najmocniej, jak mógł, i nie chce otworzyć.

- Użył magii poza szkołą? - Hermiona zrobiła wielkie oczy.

Ruda wzruszyła ramionami. - Dla niego to się już nie liczy.

Co się stało? - pomyślała dziewczyna. - Harry, co się stało? - krzyknęła. Bez skutku. - Harry, to ja, Hermiona! Otwórz! - Znowu bez skutku. - Harry Jamesie Potterze, masz natychmiast otworzyć te drzwi!

Nic. Cisza.

- Zawsze możesz spróbować złamać pieczęć. - podpowiedziała Ginny.

Po chwili wahania Hermiona wyciągnęła różdżkę i wymierzyła w dziurkę od klucza, w ten sam sposób co na pierwszym roku, mając nadzieję, że Harry będzie bardziej skory do współpracy niż tamten trójgłowy pies.

- Alohomora. - zamek ani drgnął. Ściągnęła brwi. Skupiła się i powtórzyła ruch nadgarstka. - Alohomora. - nadal nic. Harry rzeczywiście się postarał. Spróbowała jeszcze raz, skupiając na zaklęciu jeszcze większą ilość magii. - Alohomora Maxima!

Drzwi pozostały zamknięte.

- Harry, jeśli nie otworzysz tych drzwi, wyrwę je z zawiasów!

- Wyrwij.

Osłupiała na dźwięk tego słowa. Harry w końcu się odezwał, ale nie w sposób, jakiego oczekiwała.

Odwróciła się i spojrzała niepewnie się na koleżankę.

Mina Ginny spoważniała i dziewczyna kiwnęła głową, po czym się wycofała.

Hermiona wzięła głęboki oddech i po raz kolejny wymierzyła w zamek. Skupiła się, żeby użyć tylko tyle mocy, ile trzeba. Przymknęła oczy.

- Bombarda.


Molly Weasley była wściekła.

Była wściekła na Hermionę, za wysadzenie dziury w jej domu.

Była wściekła na Ginny, za zachęcenie jej do tego.

Była wściekła na Harry'ego, za zamknięcie tych piekielnych drzwi.

Na Freda i George'a, za wywieranie złego wpływu na wychowanie jej córki.

Na Remusa, za nauczenie dziewczyny tego nieszczęsnego zaklęcia.

Na Artura, za przyprowadzenie jej do domu i nie przypilnowanie.

Na Rona, za niepanowanie nad swoimi przyjaciółmi.

Na Charliego, za namówienie ich do trzymania na strychu ghula, który teraz spadł wraz z kawałkiem sufitu i zaczął szaleć tak, że trzeba go było spetryfikować.

Na Percy'ego i Billa, za to, że nie wrócili z pracy, żeby pomagać w naprawie domu.

W całym swoim gniewie nie zauważyła, że dwójka jej nieletnich gości gdzieś się wymknęła. Chociaż dla całej reszty rodziny było to oczywiste.


Harry zachowywał się dziwnie. Nie to, żeby zamykanie się w pokoju należało do jego zwyczajnych zachowań. Ale to, że uparł się, żeby poszli pod peleryną-niewidką, żeby ona szła za nim i żeby trzymała różdżkę w pogotowiu, było co najmniej alarmujące.

Poprowadził ją w kierunku przeciwnym do widocznej z daleka wioski. Gdy dotarli do strumienia, skręcił w lewo, w górę potoku, a potem znalazł na kamienistym brzegu osłonięte miejsce między skałami. Patrząc z dołu Hermiona nawet nie widziała tej wnęki. Wyglądało to jak jeden wielki głaz nad rzeczką. Po wejściu sprawiało wrażenie płytkiej pieczary.

Wypuścił ją spod peleryny i usiadł na dużym odłamku pod jedną ze ścian. Chciała zająć miejsce obok niego, ale wstrząsnął głową i wskazał kamień po przeciwnej stronie. Dzieliły ich co najmniej trzy metry. W dodatku na nią nie patrzył.

- Czy teraz możesz mi powiedzieć, co jest nie tak?

Twarz mu stężała.

- Harry?

Z widocznym wysiłkiem powstrzymał zacisk szczęki i w końcu się odezwał.

- Jestem potworem.

Tyle się spodziewała.

- Nie jesteś potworem, Harry. Jesteś dobrym człowiekiem.

- Nie rozumiesz. - pokręcił gwałtownie głową. - Mówię dosłownie. Jestem potworem. Mrocznym stworzeniem. - Bardzo powoli, opanowując targające nim drgawki, obrócił głowę w jej kierunku i spojrzał jej w oczy. - Jestem wilkołakiem.

Wypuściła okrzyk zdumienia zanim się powstrzymała.

- Ale... przecież Profesor Lupin cię nie ugryzł. Nikogo z nas nie zdołał dopaść.

- Nie, - pokręcił głową.- nie on. Greyback.

- Może zaczniesz od początku?

- Początku? Dla mnie to wszystko zdarzyło się naraz. Greyback mnie ugryzł, Remus go zabił, a ja zostałem przeklęty.

- Kiedy?

- Szesnastego.

Dokonała szybkich obliczeń. - Ale to było dwa tygodnie temu! I wtedy nie było pełni!

Przygryzł wargę. - Niektórym to nie przeszkadza.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej? Mogłeś napisać. Wysłać Hedwigę.

Znowu przestał na nią patrzeć. - Hedwiga nie żyje.

- Co?!

- Greyback ją zjadł.

- Że co?! - wytrzeszczyła na niego oczy.

- Szukałem Remusa, tak jak mówiłem. Wysłałem Hedwigę z listem, żeby go znalazła. Ale jak się okazało, wtedy Remus tropił Greybacka, który ją przechwycił i zabił. Z mojego listu dowiedział się, gdzie jestem. Uznał, że zabicie dzieciaka ważnego dla Lupina będzie fajne. - ostanie słowo praktycznie wycedził.

- Ale dlaczego Remus go tropił?

- Nie wiesz? To on ugryzł Lupina, w ramach zemsty na jego ojcu. On go przemienił i gdyby nie on, Lupin nigdy by się nie przemienił, Glizdogon nigdy by nie uciekł, a Syriusza nigdy by nie złapali i nie oddali dementorom. To przez niego Syriusz umarł.

- Ale czy zemsta mogła to zmienić? Zabicie jednego człowieka nie przywróci życia drugiemu.

- To był on lub Greyback. Tak mi powiedział. Gdyby nie ruszył w pościg, pewnie by się powiesił.

Nie miała na to odpowiedzi.

- Wolę nawet sobie nie wyobrażać, jak bardzo go to męczy. Na pewno myśli, że przez niego Syriusz stracił duszę. - wyszeptał.

Naprawdę nie było nic, co mogła powiedzieć w tej sytuacji. Siedzieli w milczeniu przez bardzo długi czas, gdy próbowali przyswoić to, co się stało, - każde na własny sposób. Wiatr kołysał drzewami i szumiał w liściach po drugiej stronie potoku. Promienie lipcowego słońca odbijały się od ruchomej powierzchni wody, załamując się wciąż to na nowe sposoby, raz to kojąc a raz drażniąc oczy swoim blaskiem. Harry przyglądał się im zza szkieł okularów, witając wszystkie nowe fale światła z jednakową obojętnością. Hermiona za to wpatrywała się w niego. Zauważyła, że oczy mu się podkrążyły, policzki zapadły a mięśnie zanikły. Miała nadzieję, że pod okiem pani Weasley nabierze trochę masy, ale ubrania zwisały z niego nawet bardziej niż zwykle, o ile to możliwe. Jego zwykle blada skóra stała się niemal szara. Oczy straciły blask. I zaczął się garbić. Był w bardzo złym stanie, ale nie nosił jeszcze żadnych nowych blizn, nabywanych zwykle w czasie przemiany.

Wstała ze swojego miejsca i zbliżyła do niego. Przykucnęła przed nim i objęła jego dłoń swoimi. Wzdrygnął się.

- Nie powinnaś. - wymamrotał.

- Nie boję się ciebie, Harry.

- A powinnaś.

- Nie. Bo nadal jesteś tym samym Harrym, którego znam. Tym samym, który uratował mnie przed trollem. Tym, który odwiedzał mnie w szpitalu, gdy wyglądałam jak kot. Tym, który narażał własne życie, żeby ratować dziewczynkę, która uwolniła Bazyliszka z Komnaty Tajemnic. Tym samym, który ma tak wielkie serce, że jego jedna szczęśliwa myśl przegnała tysiące dementorów.

- Już nie. - spuścił głowę. - Od śmierci Syriusza już nie umiem tego robić.

- To był jeleń, prawda?

Pokiwał.

- Może następnym razem... to będzie wilk? - zaryzykowała.

- Naprawdę sądzisz, że będzie następny raz?

Przygryzła wargę. - Pięć dni temu była pełnia.

Przeszedł go dreszcz na to wspomnienie.

- Opowiesz mi?


Leżał na pryczy i gapił się w sufit. Nie zostało mu wiele więcej do zrobienia. Zamknęli go w standardowej celi dla wilkołaka. Pomieszczenie było prawie puste: miało jedynie pryczę, wiadro z wodą i drugie z surowym mięsem. Czyli wszystko, czego potrzeba podczas pełni. Medycy nie spodziewali się, że się przemieni. "To tylko na wszelki wypadek" - mówili. Nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z ugryzieniem poza pełnią. Tak naprawdę nie wiedzieli, co może się stać. Zabrali mu różdżkę, też na wszelki wypadek. Teoretycznie był pacjentem, ale rozumiał, że dla nich stanowił interesujący obiekt do obserwacji. Czuł się jak więzień. Przynajmniej tutaj nie było dementorów.

Dla niego stanowiło to marne pocieszenie. Bolały go wszystkie mięśnie. Nadal czuł to dziwne, ogniste pulsowanie w ramieniu, na miejscu ugryzienia. Oczekiwał, że się przemieni, wbrew słowom specjalistów. Może oni też po cichu się tego spodziewali. Marzył o tym, żeby zasnąć. Zasnąć, obudzić się następnego ranka i usłyszeć, że nic się nie stało. Że się nie przemienił; że nie stanowi dla nikogo zagrożenia. Ale wiedział, że do tego nie dojdzie. Czuł to w kościach, ścięgnach, mięśniach, żyłach i pod skórą. Z każdym niespokojnym oddechem coraz bardziej się o tym przekonywał.

Nagle przeszył go wstrząs, jakby uderzenie pioruna. Oczyma duszy zobaczył wschodzący księżyc, świetlisty i okrągły, przerażający w swojej pełni. Wszystkie jego mięśnie się spięły. Przetoczył się i spadł z łóżka. Uderzył o kamienną posadzkę i ogarnęły go drgawki. Ogień, podgryzający go w ramię od wielu godzin, wpił się gwałtownie w jego mięso i rozlał po ciele, wypełniając każdy najmniejszy zakamarek ucieleśnioną zgrozą. Szczęka mu się zaciskała, ale nie wytrzymał i zaczął wrzeszczeć.

Nagle wszystko ustało.

Leżał na podłodze ledwo świadomy samego siebie. Wtem jego nozdrza wypełnił zapach krwi. Rozbudził go do granic możliwości. Harry poczuł, jak jego ciało się porusza bez jego woli. Wbrew jego woli. A może zgodnie? Przewrócił się na brzuch. Podźwignął na rękach i podniósł na kolana. Usiadł na ziemi, a potem wstał i wyciągnął się. Słyszał głosy. Podniesione głosy, przyciszone i wytłumione przez grubość ściany. Zwrócił się w ich stronę. "To bardzo ciekawe" mówili. "To niewiarygodne." "Wspaniałe." "Czy wyście potracili rozumy?!" "Ależ panie kolego, niech pan sobie wyobrazi, jak wiele się nauczymy z tego przykładu." Przez ciało chłopaka przeszła myśl, przeszyła go jak impuls, jak zew krwi: O tak, panowie. Nauczycie się. Zrobię z was przykład.

Podszedł chwiejnym krokiem do ściany i wyciągnął rękę. Przyłożył ją do zimnego kamienia, tam gdzie,jak wiedział, byli ci ludzie. Chrupiący, tłuściutcy, smakowici ludzie. Cofnął dłoń, zwinął ją z pięść, napiął mięśnie i uderzył w głaz. Ten popękał i osypał się. Ręce Harry'ego zaczęły wygrzebywać kolejne kawałki skały, poszerzając i pogłębiając dziurę w ścianie. Gdy tylko przebił ją na wylot, zaczęły w niego lecieć świetliste pociski z drugiej strony. Zaśmiał się gardłowo i kontynuował dzieło zniszczenia. W końcu wyrwa stała się na tyle duża, że się przez nią przecisnął. Stał po drugiej stronie i nadal ciskali w niego zaklęcia. Jednego odrzucił na ścianę, drugiego powalił na podłogę, a trzeciego podrzucił w sufit. Zanim dotarł do czwartego, ten krzyknął "Lupinotuum Exumai!"

Harry poczuł, jak jego stopy odrywają się od ziemi, jak zostaje porwany w powietrze i rzucony z wielką siłą z powrotem przez wyrwę w ścianie, znacznie ją powiększając. On sam obrócił się w powietrzu, wylądował na równych nogach i ruszył pędem na czwartego czarodzieja. W tym czasie pozostali trzej się podnieśli i nagle cała czwórka rzuciła w niego to samo zaklęcie.

"LUPINOTUUM EXUMAI!"


Wcisnęła się obok niego i usiadła na kamieniu, żeby wysłuchać jego opowieści. Była bardzo chaotyczna. Harry zacinał się co chwilę, jąkał i połykał słowa. Co pewien czas przerywał i patrzył przed siebie pustym wzrokiem. W takich momentach czuła chęć przytulenia go, choć wiedziała, że on się bał kontaktu. To już nie była ta niechęć wywołana złym traktowaniem przez Dursleyów, z którą mierzyła się przez ostatnie trzy lata. Nie, tym razem bał się, że najmniejszy bodziec obudzi w nim tę potworność, którą został przeklęty.

Jednak raz przerwał na tyle długo, że zaczęła mieć problemy, żeby się powstrzymać. No bo czemu nie miałaby tego zrobić? Niezależnie od jego lęku, to była właściwa rzecz do zrobienia. Uniosła powoli rękę i położyła mu na ramieniu. Podejrzewała, że może by się spiął pod jej dotykiem, ale już był tak stężały, że od otaczających go kamieni odróżniała go tylko temperatura. Przechylił lekko głowę, żeby na nią spojrzeć. Przez chwilę myślała, że każe jej zabrać rękę, ale nie. Podjął opowieść w miejscu, w którym przerwał.

Gdy skończył, oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach. Próbowała poukładać w głowie wszystko, co jej powiedział. W międzyczasie oplotła go ramionami w pasie i przytuliła. Nadal nie skomentował ich kontaktu w żaden sposób, chociaż nadal był napięty jak struna. O ile go znała, było z nim już lepiej niż gorzej.

- Czyli tak naprawdę się nie przemieniłeś? - wypowiedziała na głos to, co powodowało najwięcej wątpliwości w jego opowieści.

- Nie zmieniłem się? - spytał załamującym się głosem. - Twierdzisz, że żądza mordu to u mnie norma?

- Wiesz, że nie o to mi chodzi. - odpowiedziała łagodnie. - Pytam, czy przeszedłeś tę... transmutację.

- Nie.

- Cieszę się.

- Cieszysz się, że jako krwiożercza bestia nadal wyglądam jak człowiek? - warknął. - Co to za różnica? W zasadzie to jest nawet gorzej, bo ludzie nie zauważą, że coś jest nie tak, zanim nie będzie za późno.

Myśląc racjonalnie, Hermiona musiała przyznać mu rację, ale za cel postawiła sobie zmianę jego podejścia na mniej destruktywne.

- Niby tak, ale skoro nie przechodzisz transmutacji, to może przemiana jest lżejsza?

- Lżejsza? Wiesz, jak to piekielnie bolało?

- Nie, Harry, nie wiem. - przyznała. - Ale Lupin wie. Twoje przemiany nigdy nie będą tak ciężkie, jak jego. A on daje radę. - przyciągnęła go bliżej i położyła mu brodę na ramieniu, zasypując jego szyję burzą swoich włosów. - Ty też dasz radę. - szepnęła. - Nie ma potrzeby zamykać się w pokoju u Rona.

- Po tym, co zrobiłaś, nawet nie ma możliwości się tam zamknąć. - odparł przez ręce, po czym opuścił dłonie od twarzy.

- Jakbyś mnie nie sprowokował, to bym nie wysadziła tych drzwi.

- Drzwi? Drzwi? - zachichotał. - Rozwaliłaś pół ściany, podłogę i sufit!

Otworzyła usta, żeby się odgryźć, ale wtedy to do niej dotarło. Chichotał! Wyprostowała się i uwolniła go z objęć. On też się odgiął i spojrzał na nią. Wyglądał tak samo okropnie jak wcześniej, tylko oczy odzyskały nieco blasku. I uśmiechał się. A przynajmniej próbował - jego uśmiech rzadko dosięgał oczu i to nie była jedna z tych okazji. To spojrzenie Hermiona znała bardzo dobrze i nauczyła się je rozpoznawać z miejsca. Ono mówiło "Widziałem zbyt wiele."

Tym razem to on ją objął, przyciągnął i wyściskał. - Dziękuję. - powiedział, mimo że nie musiał. Dla niej gesty znaczyły wiele więcej niż słowa. Po bardzo długiej chwili rozluźnił się wreszcie. - Będę za Tobą tęsknił.

Zdumiała się jego słowami. - O czym ty mówisz? Przecież się nie rozstajemy.

Puścił ją i odchylił, żeby spojrzeć jej w oczy. Zrobił niezwykle poważną minę.

- Hermiono, kto jak kto, ale ty powinnaś rozumieć, co mam na myśli. Przecież nie mogę wrócić do Hogwartu.


Przypis od autora:

To pierwsze opowiadanie, jakie postanowiłem opublikować. Mam nadzieję, że Ci się podoba, drogi czytelniku.

Następny rozdział pojawi się, gdy go napiszę. Nie jestem dobry w dyscyplinie i pilnowaniu terminów. Póki nie wypracuje mi się jakaś rutyna, nie ma co liczyć na regularność.

Bardzo proszę o recenzje, czy pozytywne czy negatywne, byleby były konstruktywne.

Do następnego razu!

~BerserkLittleCook