Oto i ostatni rozdział. Bardzo dziękuję za pomoc Nocnej Marze i Susie.
— Cokolwiek powiesz, Malfoy — odezwał się Harry, zadziwiająco łagodnym gestem kładąc miecz Slytherina koło Dracona.
Draco zacisnął na nim palce.
— Dzięki, Potter — powiedział z wyraźnym wysiłkiem.
Syriusz, Harry i Hermiona wymienili zatroskane spojrzenia. Zostawiając
Harry'ego i Hermionę po obu stronach Dracona, Syriusz wstał i podszedł
do latającego samochodu. Weasleyowie właśnie skończyli upychać
nieprzytomnego Lucjusza w bagażniku i patrzyli na siebie z satysfakcją.
— Cześć, Syriuszu — odezwał się Ron, gdy ten do nich podszedł. — Włożyliśmy Lucjusza do tyłu, tak jak powiedziałeś.
— Dzięki — odparł Syriusz. — Ale nie o tego Malfoya teraz się martwię.
Fred pokręcił głową.
—
Nigdy nie sądziłem, że będzie mi żal Draco Malfoya — powiedział. — Ale
teraz mi go tak jakby szkoda. Nadal go nie lubię. Ale jego własny
ojciec próbował go tak po prostu zabić… — Fred zadrżał. — W porównaniu
do niego naprawdę mam szczęście.
— Masz szczęście — odparł krótko Syriusz.
Ron przygryzał dolną wargę.
— Czy Lucjusz Malfoy naprawdę próbował go zabić? — spytał.
— O tak — powiedział Syriusz. — I prawie mu się udało. Nadal może, jeśli nie zawieziemy Dracona szybko do Hogwartu. On umiera.
George upuścił kluczyki od samochodu.
— Umiera? — powtórzył patrząc na Syriusza zszokowanym wzrokiem.
— Przygotujcie samochód — odparł krótko Syriusz i wrócił do Dracona. Ukląkł obok niego i spytał: — Możesz chodzić?
Draco zastanowił się chwilę. Potem powiedział, z lekkim zaskoczeniem:
— Właściwie to nie.
Hermiona wyglądała, jakby miała wybuchnąć płaczem, nie zrobiła tego jednak.
—
Nieważne — stwierdził szorstko Syriusz. Pochylił się i podniósł
chłopaka, jak gdyby ten ważył tyle, co małe dziecko. Przy okazji z
dłoni Ślizgona wysunął się miecz i upadł na ziemię.
Harry podniósł go i wyciągnął w stronę Syriusza, który chwycił go za rękojeść.
I natychmiast ponownie upuścił, jakby został poparzony.
Kiedy odezwał się ponownie, jego głos był dziwnie stłumiony.
— Harry. Ty weź miecz.
— Dobra — odpowiedział zaskoczony Harry.
— I nie pozwól, żeby ktoś inny go dotknął — dodał Syriusz, niosąc Draco do samochodu.
— O co chodzi? — spytała zdumiona Hermiona.
Ale Harry nie zwrócił na to uwagi. Patrząc za Syriuszem i Draconem powiedział zdławionym głosem:
— Zapomniałem, jaki Syriusz jest silny.
— Myślisz, że Draco umrze? — spytała.
Harry pokręcił głową.
— Mam nadzieję, że nie — odparł. — Ale Syriusz uważa, że jest bardzo słaby. Naprawdę nie wiem.
Idąc
za Harrym do samochodu Hermiona spojrzała na Zaklęcie Epicykliczne w
jej dłoni. To była jednocześnie paskudna i śliczna rzecz — białe złoto
otaczające wisiorek ze szkła, wewnątrz którego znajdował się dziecięcy
ząbek Dracona. Było widać, gdzie paznokcie Lucjusza wyszczerbiły
delikatne, miękkie czyste złoto, gdzie ścisnął szkło, aż pękło i wgięło
się do środka.
Syriusz położył Dracona z tyłu samochodu. Chłopak
oparł się o okno i objął się ramionami, jakby było mu zimno. Uśmiechnął
się słabo do Hermiony, kiedy ta wsunęła się na siedzenie obok niego, a
potem zamknął oczy. Syriusz usiadł obok niej.
Harry siedział z przodu, razem z Weasleyami.
Hermiona
obserwowała jak Draco oddycha, gdy George wycofał samochód i
wystartował nim w powietrze. Miała wrażenie, że Syriusz również
przygląda się chłopakowi ponad jej ramieniem. Nie miała jednak
najmniejszego pojęcia jak postąpić w przypadku, gdyby Draco nagle
przestał oddychać.
Spojrzała w dół, kiedy przelatywali nad
przepaścią, czarną i bezdenną. Nadal trzymała w dłoni zaklęcie. Nagle
przyszedł jej do głowy pomysł. Gdziekolwiek by się nie znajdowało to
Zaklęcie, zawsze będzie potencjalnym zagrożeniem dla Draco, gdyż wisior
mógł ulec zniszczeniu. Ale jeśli wrzuciłaby go w przepaść… Spadałby i
spadł w nieskończoność, niedotykalny dla jakiejkolwiek siły poza
wiatrem. Zastanawiała się, co można by z nim zrobić, teraz…
Odwróciła się w stronę tyłu samochodu zastanawiając się, czy powinna je wyrzucić. Poczuła delikatny dotyk na nadgarstku.
Spojrzała
w dół i z zaskoczeniem zauważyła, że to Draco. Był bardzo blady, skórę
pod oczami miał prawie przeźroczystą, ale był przytomny. Wyszeptał:
— Nie.
Przyjrzała się mu. Czy wiedział, co to było?
— Myślę, że wiem, co to jest — powiedział. — Zawsze tak jakby wiedziałem. Ale chcę, żebyś to zatrzymała.
— Zatrzymała? — przeraziła się Hermiona. — Nie chcę…
— Proszę — powiedział, zamykając oczy.
Powoli
Hermiona cofnęła rękę. Z pewnym oporem zapięła łańcuszek na szyi. Czuła
chłód wisiorka na swojej skórze, gdy wsunęła go pod koszulkę. Był
ciężki. Dużo cięższy niż myślała. Jak kotwica u jej szyi.
Niebo
zaczynało się już rozjaśniać, gdy lądowali w Hogwarcie. Draco był
nieprzytomny i nie dało się go dobudzić potrząsaniem za ramię. W
momencie, gdy samochód dotknął ziemi, Syriusz wyskoczył z auta.
— Idę po Dumbledore'a — powiedział i, zmieniwszy się w psa, pognał do zamku.
Nikt
nie wiedział, co powiedzieć. Weasleyowie upewnili się, że Lucjusz nadal
leży nieprzytomny w bagażniku. Hermiona siedziała z Harrym i
obserwowała Dracona. Chciała zapytać Harry'ego, czy nadal jest na nią
zły, ale rozmowa o tym przy Draco wydawała się nie na miejscu, mimo że
chłopak był nieprzytomny. W końcu zapytała:
— Harry, w porządku?
Zerknął na nią.
— Tak — odparł. Głos miał wyprany z emocji, i ciągle miał ten dziwny wyraz twarzy, którego nie potrafiła zidentyfikować.
— Twoje nadgarstki nadal krwawią — powiedziała cicho. — Chcesz…
Wysiadł
z samochodu nawet na nią nie patrząc i poszedł do Weasleyów. Hermiona
dalej siedziała na swoim miejscu, z trudem powstrzymując łzy.
I
wtedy wrócił Syriusz z Dumbledore'em i panią Pomfrey, i wszystko jakby
się rozmyło. Pielęgniarka rozkazała wszystkim odejść od Dracona,
wyczarowała nosze, przeniosła go i nie oglądając się za siebie,
pośpieszyła z nimi do zamku. Pozostali przyglądali jej się z obawą.
— Profesorze — odezwała się cicho Hermiona. — Czy Draco wyzdrowieje?
Dumbledore pokręcił głową.
—
Co do tego — powiedział ciężko — nie mogę na razie nic powiedzieć. —
Odwrócił się w stronę Weasleyów. — Zapewne jesteście zmęczeni, chłopcy.
Z iskierkami w oczach dodał:
— I wiem, że wasz ojciec chce z powrotem swój samochód. Ale chciałbym was poprosić o jeszcze jedną przysługę.
Kiwnęli głowami.
—
Chcemy, abyście zabrali Lucjusza Malfoya do Departamentu Egzekwowania
Magicznego Prawa i przekazali go aurorom — oznajmił dyrektor. —
Rozmawiałem z nimi. Spodziewają się was. — Odwrócił się do Syriusza. —
Syriuszu, przekaż im szczegóły. Muszę pójść do skrzydła szpitalnego i
sprawdzić, czy mogę pomóc pani Pomfrey. Harry, Hermiono… Chodźcie ze
mną, proszę.
— Jeszcze jedno, profesorze — odezwał się szybko Syriusz. — Miecz, o którym mówiłem… Harry go ma.
Dumbledore spojrzał na Harry'ego.
— Mogę go zobaczyć?
Harry podał mu miecz, a Dumbledore przyjrzał mu się dokładnie.
—
Rozumiem — powiedział po dłuższej przerwie. — Nie pozwól, aby ktoś inny
go dotknął — dodał dokładnie tak samo, jak Syriusz wcześniej. Odwrócił
się i ruszył w stronę zamku. Harry i Hermiona pośpieszyli za nim.
—
Co z nim? — spytał Dumbledore, patrząc na bladego chłopaka leżącego w
łóżku. Harry i Hermiona stali z nieszczęśliwymi minami po obu jego
stronach.
— Wyżyje. — Pani Pomfrey wyglądała na zmęczoną, ale dużo
mniej zmartwioną. — Podałam mu kilka wzmacniających napojów i eliksirów
energetycznych. Nie ma trwałych okaleczeń, może nawet niedługo się
obudzi. Chłopak jest właściwie dość silny, choć na to nie wygląda.
— Daj mi znać, kiedy odzyska przytomność — poprosił dyrektor.
Drzwi otworzyły się i do sali wszedł Syriusz.
— Pojechali — powiedział.
Pani Pomfrey zirytowała się nagle.
— To jest skrzydło szpitalne, nie dworzec — warknęła. — Chłopak potrzebuje odpoczynku.
Hermiona
chciała uśmiechnąć się do Harry'ego. Przyzwyczaiła do tych słów
wypowiadanych przez pielęgniarkę, gdy Harry był pod jej opieką po
kolejnej dziwnej przygodzie. Ale Harry nawet na nią nie spojrzał.
—
Masz rację, Poppy — odparł spokojnym głosem dyrektor. — Harry, chodź ze
mną do mojego gabinetu, chciałbym z tobą porozmawiać. Syriuszu, panno
Granger, możecie zostać z Draconem, jeśli chcecie.
Dumbledore z
Harrym wyszli, a Syriusz i Hermiona zajęli miejsca po obu stronach
łóżka. Rzeczywiście, wyglądał lepiej. Kolory powróciły mu na twarz.
Hermiona
cieszyła się, że została sama z Syriuszem. Chciała go o coś spytać.
Sięgnęła za bluzkę, wyciągnęła Zaklęcie Epicykliczne i pokazała mu.
—
Draco chciał, abym to zatrzymała, ale nie wiem, co powinnam z tym
zrobić — powiedziała. — Zamierzałam je wrzucić do Bezdennej Dziury,
ale…
— Dobrze, że tego nie zrobiłaś — stwierdził Syriusz. — Jeśli
Lucjusz ma mieć proces, to będziemy potrzebować tego jako dowodu. Za
samo zrobienie czegoś takiego należy się dziesięć lat w Azkabanie, i
zapewne drugie tyle za próbę morderstwa. A kiedy dodatkowo ofiarą jest
syn…
— Dobrze — odezwała się stanowczo Hermiona. — Syriuszu…
— Tak?
— Czemu nie pozwalasz, żeby ktoś poza Harry dotknął miecza? — spytała.
W odpowiedzi Syriusz wyciągnął dłoń i dziewczyna zobaczyła na dłoni czerwone ślady po oparzeniu.
— Dlatego — odparł. — Gdybym trzymał go choć chwilę dłużej, pewnie zwęgliłoby mi rękę.
— Ale Draco dotknął go i nic mu się nie stało — powiedziała.
— Tak, to prawda — przyznał Syriusz, odwracając się ponownie w stronę Draco. — Co rzuca nowe światło na niektóre sprawy.
— Nie zamierzasz mi powiedzieć, prawda? — odezwała się chytrze. — Będziesz tylko taki tajemniczy.
— Właściwie to jest coś, co chciałem ci powiedzieć — odparł.
Uniosła pytająco brwi.
—
Nie bądź zbyt ostra dla Harry'ego — powiedział spokojnie. — Ludzie,
których naprawdę kochał… Cóż, zazwyczaj giną. Przez to jest nerwowy,
gdy chodzi o wyrażanie emocji.
— Może lepiej mniej tych porad —
odezwał się Draco — a więcej zajmowania się pacjentem? To ja tu
powinienem znajdować się w centrum uwagi, nie?
Oboje podskoczyli i
spojrzeli na niego. Był przytomny i patrzył na nich. Nie uśmiechał się,
ale rozbawienie czaiło się w jego jasnych, szarych oczach.
— Draco! — krzyknęła szczęśliwa Hermiona i objęła go mocno.
— Oj — stęknął, ale teraz już się uśmiechał.
— Przepraszam — powiedziała, odsuwając się. — Zabolało?
— Skopanie przez dziesięciu śmierciożerców zabolało — odparł chłopak. — Ty tylko… przypomniałaś mi o tym.
Syriusz patrzył na niego intensywnie.
— Od jak dawna nie śpisz? — spytał. — Słyszałeś jak rozmawialiśmy o Zaklęciu Epicyklicznym?
— Taak. — Uśmiech Dracona zbladł.
Syriusz otworzył usta, ale chłopak pokręcił głową.
— W porządku — powiedział. — Rozumiem. Wiem tyle, ile potrzebuję. Nie wyjaśniaj.
Syriusz zamknął usta i wstał, nadal wyglądał na zmartwionego.
— Idę po Dumbledore'a — oświadczył. — Niedługo wrócę.
— Harry — odezwał się Dumbledore po długiej przerwie.
— Tak, panie dyrektorze?
Harry
właśnie skończył opowiadać Dumbledore'owi swoją wersję wydarzeń
ostatniego tygodnia. Siedzieli w gabinecie dyrektora, pięknym, okrągłym
pomieszczeniu, które Harry tak lubił. Na szczęście, ponieważ trafiał
tam dość często.
Dumbledore najwyraźniej myślał o dość podobnych sprawach.
—
Miałem nadzieję, że w tym semestrze nie skończysz w moim gabinecie
wyglądając jakbyś właśnie przeżył rebelię goblinów. Niestety, wygląda
na to, że byłoby za dobrze. W dodatku aurorzy w tej chwili przedzierają
się przez cały kraj, próbując rzucić Obliviate na tych wszystkich
mugoli, którzy zgłosili, że widzieli czarodziei spadających z nieba,
dzięki wyjątkowo efektywnemu Zaklęciu Trąby Powietrznej. Co do Lorda
Voldemorta… — Dumbledore westchnął. — Nie mamy pojęcia, gdzie może być.
— Naprawdę przepraszam za to wszystko, profesorze — odezwał się obojętnie Harry.
Dumbledore uniósł brwi.
— Harry — powiedział. — Wiesz, że nie obwiniam cię. Nie bardziej, niż za to, iż twoje nazwisko znalazło się w Czarze Ognia.
— Taak — odparł Harry tym samym obojętnym głosem. — Wszystko mi się przytrafia, prawda?
— Jesteś wyjątkowy — stwierdził dyrektor. — Nawet sam nie wiesz, jak bardzo.
— Więc niech mi pan powie.
—
Zamierzam — oświadczył niespodziewanie Dumbledore. — Ale czekam, aż
obudzi się młody Malfoy, bo to dotyczy również jego — dodał jeszcze
bardziej nieoczekiwanie.
Harry spojrzał na niego.
— Co to ma wspólnego z Malfoyem?
Dyrektor przyglądał mu się z namysłem.
— Nie lubisz go, prawda?
— Niezbyt — odpowiedział Harry, wpatrując się w podłogę.
—
A jednak zaoferowałeś swoje życie za jego, według relacji twojej i
Syriusza — powiedział Dumbledore. — A on za twoje. Dlaczego?
— Nie wiem — odparł zaniepokojony Harry. — Proszę pana…
— Tak?
—
Lucjusz Malfoy powiedział, że jego rodzina to potomkowie Slytherina. A
ten miecz był jego. Ale pan powiedział mi, że poza Voldemortem nie ma
już żadnych potomków Slytherina.
— Pomyliłem się — stwierdził
radośnie dyrektor. — Zdarza się. Salazar Slytherin żył wiele wieków
temu. Z pewnością jacyś jego potomkowie jeszcze żyją. Jednak krew
Slytherina musiała się mocno rozrzedzić. Albo przynajmniej tak
myślałem. To trochę tak jak z tobą i płynącą w tobie krwią Gryffindora…
Harry przewrócił kałamarz, którym się bawił.
— Płynie we mnie krew Godryka Gryffindora?
— Och — odezwał się wesoło Dumbledore. — To miał być sekret.
—
Cóż, zatem nic dziwnego, że Malfoy i ja nie przepadamy za sobą —
stwierdził Harry. — Gryffindor i Slytherin również się nie darzyli
sympatią.
— Ty i Malfoy przypominacie mi dwóch chłopców, których
kiedyś znałem — oświadczył dyrektor. — Miałem ich w tym gabinecie
więcej razy, niż mogę zliczyć. Jak oni siebie nie cierpieli! A jednak
pod koniec swojej znajomości gotowi byli zginąć jeden za drugiego.
Harry przyglądał się ciekawie Dumbledore'owi.
— To byli James Potter i Syriusz Black — wyjaśnił dyrektor.
Zaskoczony, Harry już miał zaprotestować, kiedy drzwi otwarły się i Syriusz wsunął głowę do środka.
— Profesorze — powiedział. — Draco Malfoy się obudził. Myślę, że powinien go pan zobaczyć.
—
Co za szkoda, że tata nie mógł tu być — stwierdził George Weasley
prowadząc różdżką nieprzytomnego Lucjusza Malfoya po schodach budynku
Egzekwowania Magicznego Prawa. (Ron został w samochodzie z
niewdzięcznym zadaniem powstrzymywania przechodniów przed wpadnięciem
na niewidzialne auto). — Zawsze chciał zobaczyć, jak Malfoyowie
obrywają.
— Przestań walić Malfoyem w kolumny, George — powiedział Fred.
— Sorry — odparł George, a w jego głosie nie było skruchy. — Prawa dłoń mi nieco drży.
Wewnątrz
budynku czekał już na nich mały tłum. Wśród innych, obok wysokiej
czarownicy z głową zasłoniętą kapturem, stał Szalonooki Moody. Mrugnął
do nich.
George zdjął zaklęcie z więźnia. Mężczyzna upadł na podłogę w samym środku kręgu czarodziejów i leżał tam chrapiąc cicho.
— Proszę bardzo — powiedział wesoło. — Lucjusz Malfoy. Jest wasz, panowie.
Czarodzieje wytrzeszczyli na niego oczy.
Szalonooki przejął inicjatywę.
— Dumbledore powiedział, że złapaliście Malfoya z nielegalnym Zaklęciem Epicyklicznym — burknął. — To prawda?
Bliźniacy zaczęli mówić równocześnie.
— Porwał Syriusza Blacka…
— Rzucił Cruciatusa na Hermionę Granger… To uczennica Hogwartu…
— Ma w domu mnóstwo artefaktów czarnej magii…
— Próbował zabić własnego syna za pomocą tego Epicyklicznego czegoś… Widzieliśmy…
—
To kryminalista! — podsumował George. — Wsadźcie go do ciupy. — Przez
chwilę wyglądał na wniebowziętego. — Zawsze chciałem to powiedzieć.
— Świadkowie? — spytał jeden z czarodziei. Wydawał się być poirytowany.
— Co? — odparł zaskoczony Fred.
—
Świadkowie — burknął Szalonooki. — Przecież wiemy, jaki jest Lucjusz
Malfoy. Wiedzieliśmy od lat. Ale nigdy nie było nikogo, kto by zeznawał
przeciwko niemu.
Bliźniacy spojrzeli po sobie.
— Cóż — odezwał się niepewnie George. — My. My jesteśmy świadkami.
Czarodzieje nie wyglądali na przekonanych.
— I Syriusz Black — dodał George.
Nadal
mieli wątpliwości. Mimo że Syriusza rok temu oczyszczono z zarzutów
(pomógł w tym Dumbledore i fakt, że znalazły się dowody, iż Peter
Pettigrew nadal żył i należał do bandy Voldemorta), nadal nie do końca
uważano go za pełnoprawnego członka czarodziejskiej społeczności.
— I Harry Potter — dorzucił desperacko Fred.
Na
to odezwało się kilka szeptów. Większość czarodziejskiego świata
uważała Harry'ego za bohatera, ale było również wielu takich, których
niepokoiła jego tajemnicza historia i moce. George wychwycił słowo
„wężousty" i „zawsze opowiada jakieś historyjki, nie?"
Fred i George spojrzeli po sobie z rosnącym niepokojem.
— Ja będę zeznawać.
Wszyscy
odwrócili się, aby zobaczyć osobę, która przemówiła. Była nią smukła
czarownica stojąca obok Moody'ego, która aż do tej chwili milczała.
Kobieta uniosła dłonie i zsunęła kaptur z głowy.
Narcyza Malfoy.
Szalonooki uśmiechał się szeroko. Najwidoczniej tego się spodziewał. Bliźniacy jednak byli zdumieni.
—
Ja będę zeznawała — powtórzyła. — Nazywam się Narcyza Malfoy. Lucjusz
Malfoy był moim mężem. Mogę potwierdzić, że rzeczywiście jest winny
wszystkich postawionych mu zarzutów. Dodatkowo otworzę Rezydencję
Malfoyów dla Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa i zezwolę
aurorom na wolny dostęp do wszystkich przejść. Powinno tam być
wystarczająco dużo artefaktów czarnej magii, by dać wam zajęcie na cały
rok. Dam wam również — kontynuowała mówiąc bezpośrednio do
Szalonookiego, który wyglądał, jakby Gwiazdka przyszła w tym roku
wcześniej — wszystkie papiery Lucjusza. Dużo tam jest o Lordzie
Voldemorcie i o tym, co mój mąż i on nazywali Planem. Powinno to wam
zapewnić ciekawą lekturę.
— Ale… Ale dlaczego? — wyjąkał jeden z czarodziei.
— Ponieważ chcę czegoś w zamian — odpowiedziała Narcyza.
— Doprawdy? — spytał Moody, jakby już wiedział. — A cóż takiego?
— Nie chcę, żeby Lucjusz trafił do Azkabanu — odpowiedziała czarownica.
George i Fred byli przerażeni.
— Dlaczego nie? — wykrzyknął jeden z nich.
— Nie chcesz chyba, aby go wypuścili? — zaprotestował drugi.
Narcyza dłuższą chwilę przyglądała się leżącej twarzą do dołu postaci męża.
—
Nie proszę dla siebie — powiedziała. — Cieszyłabym się, gdyby trafił
dożywotnio do Azkabanu. Ale mamy dziecko. Draco. Mojego syna. —
Spojrzała na Moody'ego. — Nie chcę, żeby myślał o swoim ojcu siedzącym
w Azkabanie. O jego cierpieniu, popadaniu w obłęd. — Odwróciła się do
pozostałych czarodziejów. — Proszę, żebyście go w zamian wysłali do
szpitala Świętego Munga. Na oddział psychiatryczny dla kryminalistów.
— Myślę, że możemy się na to zgodzić — rzekł pośpiesznie Szalonooki.
Zaległa cisza. Potem pozostali przytaknęli.
— Czy tam jest naprawdę okropnie? — spytał z nadzieją George.
Moody
uśmiechnął się do nich, ale pozostali czarodzieje zajęci byli rozmowami
między sobą i ignorowali Weasleyów. Jeden z mężczyzn wyczarował nosze i
przelewitował na nie Lucjusza. Kilku innych go odeskortowało, zapewne
do jakiejś tymczasowej celi.
Pozostali wydawali się zainteresowani tylko rozmową z Narcyzą, ale ta odsunęła się od nich i podeszła do bliźniaków.
—
Chciałam wam podziękować — powiedziała. — Dumbledore wysłał do mnie
Szalonookiego, który opowiedział mi, co się stało. Chciałam wam
podziękować za wszystko, co zrobiliście dla Dracona.
George zaczerwienił się. Narcyza mogła być dużo od niego starsza, mogła być matką Dracona, ale nadal była piękna.
— To nic takiego — odpowiedział.
—
Zrobilibyście mi przysługę? — kontynuowała, wyciągając w ich kierunku
kopertę. — Napisałam list do Draco, ponieważ nie mogę być teraz przy
nim. Oddacie mu to?
— Jasne. Oczywiście. — George wziął kopertę.
—
Dziękuję — powiedziała, schyliła się, pocałowała obu w policzek i
wróciła do czarodziejów, którzy odeskortowali ją z sali. Fred i George,
zupełnie czerwoni, skierowali się z powrotem do samochodu.
Kiedy
Harry, Dumbledore i Syriusz weszli do pokoju, Hermiona i Draco
rozmawiali. Dziewczyna pochylała się do przodu, opierając łokcie na
jego poduszce, a on miał głowę zwróconą w jej stronę. Rozmawiali z
ożywieniem, przerwali dopiero, kiedy Dumbledore odchrząknął.
—
Lepiej się pan czuje, panie Malfoy? — spytał. W jego oczach jak zwykle
tańczyły wesołe iskierki. Usiadł obok Dracona i Hermiony, a Harry i
Syriusz zajęli miejsca naprzeciwko. Harry trzymał na kolanach miecz
Salazara Slytherina. Wyglądało to absurdalnie w sali szpitalnej.
—
Harry — odezwał się dyrektor. — I Draco. — Popatrzył na jednego i
drugiego ponad złotymi oprawkami swoich okularów. — Czy któryś z was
wie, czym jest magid?
Obaj spojrzeli na niego bezmyślnie.
Dumbledore
odwrócił się do Hermiony, która miała minę taką, jak w klasie, kiedy
tylko ona jedna ze wszystkich uczniów znała odpowiedź.
— Panno Granger?
—
Cóż, profesor Binns powiedział mi, że magid to rzadki rodzaj
czarodzieja urodzonego ze specjalnymi talentami — powiedziała
natychmiast dziewczyna. — Salazar Slytherin był magidem. Jak również
Rowena Ravenclaw. Oraz pan, profesorze. I… — zawahała się. — Czarny
Pan.
— Magid to rzeczywiście bardzo rzadki rodzaj czarodzieja czy
czarownicy — zgodził się Dumbledore. — Rzadki i bardzo potężny. Magid
może rzucić czary bez korzystania z różdżki, może oprzeć się wielu
klątwom i przekleństwom, może przeżyć zaklęcia, które zabiłyby innego
czarodzieja. — Odwrócił się do Harry'ego. — Pamiętasz, Harry, jak
pytałeś mnie, dlaczego Voldemort chciał cię zabić, gdy byłeś dzieckiem?
Harry przytaknął z nieszczęśliwym wyrazem twarzy.
— Powiedział pan, że wtedy nie mogłem się dowiedzieć, ale że kiedyś mi pan powie.
— Mówię ci teraz — odparł dyrektor. — Jesteś magidem, Harry.
Zarówno
Draco jak i Hermiona spojrzeli na Harry'ego. Chłopak zbladł. Syriusz
jednak nie wyglądał na zaskoczonego — najwidoczniej wiedział o tym
wcześniej.
— Jestem…? — spytał wstrząśnięty Harry.
— Tak, jesteś — potwierdził Dumbledore. — W dodatku jesteś bardzo potężnym magidem.
— Och, typowe — zirytował się Draco. — Teraz Potter jest magidem, jakby reszty było mało.
Dyrektor odwrócił się do Dracona, który pomyślał, że profesor zaraz go zgani. Zamiast tego jednak, Dumbledore rzekł:
— Pan również jest magidem, panie Malfoy. I, jeśli się nie mylę, dużo potężniejszym niż Harry.
Draco zbladł jeszcze bardziej niż Harry.
— Jest pan pewny? — spytał głosem, wyrażającym wielkie wątpliwości.
—
Nie byłem — odparł dyrektor. — Zawsze wiedziałem o tobie — powiedział
zwracając się do Harry'ego. — Wiedzieliśmy, odkąd się urodziłeś. To
dlatego Voldemort chciał cię zabić, dlatego twoi rodzice musieli się z
tobą ukryć. Nie chciał, aby było żyło dziecko-magid urodzone dwojgu
jego największym wrogom, dwojgu moim największych stronnikom. Wiedział,
że kiedy dorośniesz, staniesz się bronią, którą w niego uderzymy.
— A co ze mną? — przerwał Draco. — Dlaczego mnie nie próbował zabić?
—
A po co? — spytał rozsądnie Dumbledore. — Jesteś dzieckiem jego
największego poplecznika. Pomyśl, jaką bronią mógłbyś zostać w jego
arsenale! Byłbyś najlepszym śmierciożercą. — Dyrektor pokręcił głową. —
Twój ojciec dobrze to ukrył, Draco. Rodzice magidów-dzieci mają
obowiązek zgłaszać je w ministerstwie tuż po narodzinach. On nigdy cię
nie zgłosił. Wątpię, aby ktokolwiek wiedział o tobie poza Lucjuszem i
samym Voldemortem. Przeróżne artefakty wskazywały mi, że w Hogwarcie
jest jeszcze jeden magid, ale nigdy nie wiedziałem, kim on jest.
Draco milczał, przypominając sobie, co ojciec powiedział mu tamtego
poranka: Czarny Pan miał co do ciebie wielkie plany, Draco.
— Skąd pan wie? — zapytał dyrektora. — Skąd pan wie, że nim jestem?
—
Ten miecz, na przykład — odparł Dumbledore wskazując na niego. — To
bardzo potężny magiczny przedmiot, Draco. Tylko magid może go dotknąć.
Do tego fakt, że Lucjusz zrobił Zaklęcie Epicykliczne z twojego zęba,
gdy byłeś mały. Wykorzystał je do kontrolowania ciebie i twojej matki,
to prawda, ale również pozwoliło mu to wykorzystywać dla siebie część
twoich mocy. Uczyniło to z niego dużo silniejszego czarodzieja, niż
byłby bez tego.
Teraz Draco i Harry razem wytrzeszczali oczy na dyrektora.
— Profesorze Dumbledore? — odezwała się Hermiona.
— Tak?
—
Czy powodem, dla którego Eliksir Wielosokowy zadziałał na Harry'ego i
Dracona w taki sposób… Czy to dlatego, że obaj są magidami?
—
Dobre przypuszczenie, panno Granger. W pewien sposób bardzo właściwe.
Wielosokowy działał tak długo, ponieważ pan Malfoy to spowodował.
— Co zrobił Lucjusz? — zapytał bezmyślnie Harry.
— Ma na myśli mnie, idioto — powiedział Draco. — Ale ja nic takiego nie zrobiłem! — dodał patrząc wściekle na Dumbledore'a.
—
O tak, zrobiłeś — odparł dyrektor. — Jeśli wolno mi wygłosić takie
śmiałe stwierdzenie, ty i Harry zawsze prowadziliście pewien rodzaj,
nazwijmy to, rywalizacji…
— On mi zazdrości, jeśli o to panu chodzi — przerwał mu Draco.
Harry przewrócił oczami.
—
Rzeczywiście — stwierdził dyrektor. — Cóż, załóżmy, że moja teoria jest
prawdziwa. Kiedy wziąłeś eliksir, panie Malfoy, i zmieniłeś się w
Harry'ego, od razu zobaczyłeś korzyści z sytuacji. Być Harrym. Żyć jego
życiem. Widzieć jak on widzi. Poznać jego sekrety. Twój ojciec uczył
cię szukać słabości i wykorzystywać je, czyż nie?
Draco zbladł.
— Ja…
— Profesorze — zaprotestował Syriusz.
Dumbledore zignorował ich obu.
—
Uczył cię innych podobnych rzeczy — kontynuował tym samym, przemyślanym
głosem. — By widzieć zło, kiedy oferowane jest dobro, by lekceważyć
tych pod sobą i płaszczyć się przed tymi nad tobą. Stawiać prywatne
cele ponad wszystko inne.
— Ja nigdy… — odezwał się cicho Draco. — Nie specjalnie…
—
Powiedziałem, że cię uczył — odparł Dumbledore. — Nie powiedziałem, że
ty się tego nauczyłeś. Myślę, że były dla ciebie również innego rodzaju
korzyści ze stania się Harrym. Zawsze myślałeś o Harrym jako o kimś,
komu bycie dobrym przychodzi łatwo. W skórze Harry'ego mogłeś pozwolić
sobie na podążanie za naturalnymi, lepszymi popędami, które w sobie
tłumiłeś. Mogłeś być dobry. Odważny. Bohaterski. — Spojrzał
przenikliwie na Dracona sponad okularów. — Nie twierdzę, że świadomie
wpłynąłeś na Eliksir Wielosokowy — kontynuował. — Mówię, że sprawiłeś
by kontynuował działanie, a żaden zwykły czarodziej nie byłby w stanie
tego dokonać. Sprawiłeś, że czar działał tak długo, jak działał. Użyłeś
swojej własnej energii, aby przedłużyć jego działanie. I, jak rozumiem,
potrzeba było innego magida, aby zdjąć zaklęcie.
Draco wpatrywał się w dyrektora z otwartymi ustami.
— Mam jeszcze jedno pytanie, profesorze — odezwała się cicho Hermiona.
— Tak, panno Granger?
— Jeśli Draco i Harry są magidami… Dlaczego Harry nie wykazał żadnych tego oznak? I dlaczego Draco nie pokazał ich wcześniej?
— To cecha, która zazwyczaj ujawnia się dopiero pod koniec dorastania. I różnie, zależnie od stymulantów.
— Na przykład? — spytał z ciekawością Harry.
Harry nie był pewny, ale wydawało mu się, że Dumbledore wyglądał na nieco zakłopotanego.
—
Silne emocje — odpowiedział dyrektor. — Niebezpieczeństwo też działa. W
dawnych czasach, jeśli magid nie wykazał żadnych oznak mocy do swoich
osiemnastych urodzin, ministerstwo wysyłało go przeciwko smokowi, albo
innemu potworowi.
Harry zatroskał się.
— Już walczyłem ze smokiem i nie wykazałem żadnych oznak bycia magidem, profesorze…
— W porządku, Harry — odparł wesoło Dumbledore. — Damy ci jeszcze dwa lata, a potem znajdziemy ci bazyliszka.
Harry spojrzał na niego spode łba. Był prawie pewny, że Dumbledore żartuje. Prawie.
—
Później jeszcze porozmawiam z wami o tym i wyjaśnię szczegóły —
powiedział dyrektor. — Obawiam się, że jeśli przeciągniemy nasz pobyt
tutaj jeszcze trochę, pani Pomfrey powie mi kilka ostrych słów.
Hermiona uśmiechnęła się do Dracona i wstała.
— Przyjdę jutro.
Harry położył miecz na łóżku Draco, gdzie chłopak mógł sięgnąć do niego ręką.
— Na razie, Malfoy — powiedział.
—
Czy są jakieś szanse, profesorze — zapytał Harry, gdy wychodzili z
pokoju — że krew magida we mnie pochodzi od Godryka Gryffindora?
—
Starego Godryka Zrzędliwego, jak mój przyjaciel Nicolas Flamel zwykł go
nazywać? — odezwał się wesoło dyrektor. — Och, wątpię, Harry. On nie
był magidem. Ani trochę. Wspaniały wojownik, oczywiście. Bardzo
odważny. I głośny. To w ten sposób przerażał swoich wrogów, wiesz,
swymi przerażającymi okrzykami bitewnymi.
— A ja myślałem, że swoją odwagą i błyskotliwą taktyką — odparł chłopak.
— Och, nie — odpowiedział Dumbledore. — Wszystko sprowadzało się do krzyku. Naprawdę.
Syriusz
i Dumbledore skierowali się do gabinetu dyrektora, by porozmawiać, a
Hermiona i Harry, oboje bardzo zmęczeni, ruszyli powoli do Wieży
Gryffindoru. Zatrzymali się przed portretem. Hermiona odwróciła się do
Harry'ego.
— Cieszysz się? — spytała cicho. — Z tego, że jesteś magidem?
—
Pewnie — odparł Harry. Wyglądał, jakby osiągnął sam szczyt wyczerpania,
pod zielonymi oczami miał ciemne plamy ze zmęczenia. — Jasne.
Przyjrzała
mu się i nagle zrozumiała, w czym tkwiła ta różnica w wyrazie jego
twarzy. Nie wyrażał uczuć, był niemożliwy do odczytania — a wcześniej
zawsze była w stanie rozszyfrować jego miny. Wydawało się jej, że znała
każdy ton i odcień emocji w jego głosie, twarzy, ale teraz… Cokolwiek
czuł, ukrywał to przed nią.
— Harry, jeśli chodzi o to, co stało się wcześniej…
— Nie — przerwał jej stanowczo.
— Co nie?
— Nie, nie chcę teraz z tobą rozmawiać — odezwał się matowym głosem.
— Ale…
— Niech zgadnę — powiedział odwróciwszy się do niej i spojrzawszy tak
gniewnie, jak nigdy wcześniej. — Pomyślałaś o jakimś innym sposobie, by
powiedzieć mi, jakim jestem dla ciebie wielkim rozczarowaniem i że nie
chcesz mieć ze mną nic wspólnego, i że nie może to poczekać, ponieważ
nie chcesz ryzykować szansy, że mogę spędzić choćby jeszcze jedną noc
rozmyślając, że może kiedyś zmienisz zdanie. Zgadza się?
Hermiona była zaskoczona gorzkim tonem jego głosu.
— Harry, przepraszam…
—
Nie chcę o tym z tobą rozmawiać — oświadczył. — Nie wiem, czemu znowu
to wyciągasz. Może chcesz mi jeszcze raz powiedzieć o tym, jak bardzo
cię zraniłem, jak moje zachowanie zrujnowało wszelkie szanse, bym mógł
być z tobą. A potem sobie pójdziesz poflirtować z Malfoyem, tak jak
wcześniej. Ponieważ najwidoczniej to wszystko, co on zrobił, nie
zaprzepaściło jego szans.
Otworzyła usta, aby zaprotestować, ale
znowu je zamknęła. Miał rację. Flirtowała z Draconem przy nim. I może
zrobiła to po to, aby go zranić. Jeśli tak było, to zadziałało. Co było
małym pocieszeniem.
Harry odwrócił się.
— Boomslang — powiedział w stronę portretu.
— Harry, przepraszam — powtórzyła zdesperowana. — Cokolwiek chcesz, abym powiedziała…
— W tej chwili chcę tylko jednej rzeczy — odparł. — Być z dala od ciebie.
Przeszedł przez dziurę za portretem. Po chwili Hermiona weszła za nim.
Ron,
Fred i George, siedzący przy ogniu, przywitali ich wesołymi okrzykami.
Harry poszedł do nich i opadł na fotel. Hermiona, czując jakby miała
zaraz wybuchnąć płaczem, odwróciła się i pobiegła po schodach do
dormitorium dziewcząt.
W połowie drogi usłyszała, że ktoś ją woła i odwróciła się.
To był Ron.
— Hermiona, zaczekaj — powiedział.
Zeszła
kilka stopni, aż stała tuż nad nim i chłopak musiał zadrzeć do góry
głowę, aby na nią patrzeć (rzadkie doświadczenie dla Rona, który był
jednym z najwyższych chłopaków w szkole).
— O co chodzi? — spytała.
— Kochasz się w Malfoyu? — zapytał ostro.
— Co?
— Słyszałaś — odparł bardzo srogo. —Harry myśli, że tak. Powiedziałem mu, że to nie prawda, ale on w to nie wierzy.
— Jeśli Harry chce wiedzieć, to czemu sam mnie nie spyta? — odpowiedziała gniewnie.
—
Och, nie wiem — zirytował się Ron. — Może dlatego, że ostatnim razem,
kiedy się o coś ciebie spytał, mało mu głowy nie urwałaś.
— Więc wszyscy o tym wiedzą, tak?
—
Hermiona — teraz Ron był już nieco zdesperowany. — Nie możesz tak
naprawdę myśleć o byciu z Draco Malfoyem, prawda? To znaczy, to
zupełnie szalone. On nigdy nie da ci prawdziwego szczęścia, będzie cię
tylko mamił i figlował za twoimi plecami z innymi dziewczętami, a potem
pewnie dołączy do zespołu rockowego i pofarbuje włosy na niebiesko, a
ty będziesz czekać z dziećmi w domu, gdy on się będzie gdzieś włóczyć,
a w końcu zostawi cię ze wspomnieniami i cherlawymi blond dzieciakami.
— Ron — odezwała się Hermiona z niesmakiem. — Odwal się, dobrze? Nie masz pojęcia, o czym mówisz, bredzisz.
— Przynajmniej nie mam zamiaru chodzić z Malfoyem!
— To dlatego, że on nie nigdy by z tobą nie umówił, nie jesteś w jego typie. I mylisz się co do niego.
— Tak? — spytał wściekle. — A niby w czym?
—
Nigdy by sobie nie przefarbował włosów na niebiesko, jest na to zbyt
zarozumiały — odparła odwracając się i idąc do dormitorium dziewcząt.
Ron stał na schodach, nadzwyczaj zirytowany, że nie uzyskał odpowiedzi
na swoje pytanie.
Kiedy tylko pozostali
wyszli, pani Pomfrey zabrała się za leczenie ostatnich skaleczeń i
sińców Dracona. Na wpół śpiąc, z oczami zamkniętymi, chłopak czuł
delikatne dotknięcia na twarzy, szyi i ramionach, gdy pielęgniarka
leczyła znajdujące się tam zadraśnięcia i głębokie szramy, podbite oko
i rozciętą wargę — skutki spotkania ze śmierciożercami. Dotarła do
zwichniętego nadgarstka i wyleczyła go. Następnie sięgnęła ręką do
rozcięcia na dłoni.
— Nie — powiedział Draco odsuwając się. — Niech pani to zostawi.
Pielęgniarka zdziwiła się, że miał otwarte oczy, ale nie pokazała tego po sobie.
— Nie bądź śmieszny — odparła. — To dość głęboka rana, będziesz miał bliznę.
— Powiedziałem, aby pani to zostawiła. — Draco patrzył na nią wzrokiem, który według niego miał odstraszać.
— Chcesz mieć bliznę? — spytała z niedowierzaniem.
Przysunął rękę do piersi i zacisnął dłoń.
— Niech pani to po prostu zostawi — powtórzył.
—
Dobrze — zgodziła się pani Pomfrey, kręcąc głową. Kiedy przeszła do
zadrapań i zranień na jego nogach i stopach, Draco uniósł dłoń i
przyjrzał się jej przez rzęsy. Harry naciął głęboką i poszarpaną linię
w poprzek. Kiedy Draco mrużył oczy, wyglądała trochę jak błyskawica.
Mimo
wyczerpania, Hermiona nie miała szans na sen, dopóki nie opowiedziała
wszystkiego Lavender i Parvati, które powitały ją okrzykami radości.
„Nie cieszą się, że mnie widzą, tylko czekały na ciekawy materiał do
plotek" — pomyślała chłodno Hermiona, siadając na swoim łóżku w piżamie
(piękna, choć już zniszczona suknia Narcyzy leżała ładnie złożona na
toaletce).
— Pocałowałaś Dracona Malfoya w GARDEROBIE? — dopytywała się Lavender, kiedy Hermiona w końcu skończyła.
— Cóż, nie to było sednem opowieści — odparła Hermiona — ale tak.
— Ale on jest taki… zły — powiedziała Parvati.
—
Ale dziwnie atrakcyjny — dodała Lavender chichocąc. — No dalej,
Parvati… jest taki ładniutki… Nigdy nie widziałam nikogo z takim
kolorem włosów. Jak gwiazdkowe błyskotki.
— Chyba — odparła niepewnie Parvati.
— Czy cały się spocił? — spytała Lavender. — Rozebrał cię?
— LAVENDER! — wrzasnęła Hermiona. — NIE BĘDĘ Z TOBĄ O TYM ROZMAWIAĆ!
— Cóż, a co z Harrym? — dopytywała się Lavender. — Jak to było całować się z nim? Było wspaniale?
Hermiona
zastanowiła się, czy całowanie się z Harrym można było nazwać
„wspaniałym". Pocałunek był rozdzierający, łamiący serce, cudowny i
okropny jednocześnie. Czy był „wspaniały"?
— Było w porządku — odparła.
Lavender przewróciła oczami.
— To takie ekscytujące.
— Więc teraz chodzisz z Draconem? — zapytała zaciekawiona Parvati.
Hermiona zastanowiła się nad tym chwilę.
— Nie wiem.
— Ale nie chodzisz z Harrym? — dopytywała się bezceremonialnie Lavender.
—
Nawet się do mnie nie odzywa — odpowiedziała Hermiona. — Więc raczej
nie. Nie chodzimy ze sobą i wątpię, abyśmy kiedykolwiek zaczęli —
dodała z bólem.
— Cóż — zawahała się lekko Lavender — skoro nie
wyszło tobie i Harry'emu, zastanawiałam się… Czy nie miałabyś nic
przeciwko… Gdybym się z nim umówiła.
Hermiona spojrzała na Lavender z otwartymi ustami.
— Lavender! Doprawdy!
Dziewczyna nie speszyła się jednak.
—
Widzę, że nie umawiałaś za wiele się, Hermiono — powiedziała chłodno. —
Może nie wiesz jak to działa. Nie mogę mówić za wszystkich, ale ja się
trzymałam z daleka od Harry'ego przez ostatnie kilka lat, bo
wiedziałyśmy, że ty go lubisz i myślałyśmy, że on lubi ciebie. Teraz
jednak…
— A co myślałaś, Hermiona? — prychnęła Parvati. — Harry
jest sławny, bogaty, przystojny i miły. Do tego pięć czy sześć razy
uratował świat. Oczywiście, jest okropnym tancerzem — dodała po namyśle
— ale większość ludzi o tym nie wie.
— I zbliża się nasz ostatni
rok tutaj — stwierdziła Lavender. — Będziemy potrzebowały partnerów na
Bal Bożonarodzeniowy, na Taniec Siódmoklasistów, a Harry będzie wtedy
kapitanem drużyny quidditcha…
— A ktokolwiek będzie z Harrym, zapewne trafi na okładkę Tygodnika Czarownica — wtrąciła Parvati.
Hermiona spojrzała na obie dziewczyny tak, jakby nagle zmieniły się w wilkołaki.
— Czy chcecie mi powiedzieć, że właśnie rozpoczął się sezon na Harry'ego?
— Cóż — odparła Parvati. — W sumie, to tak.
Hermiona
zrozumiała, że po sześciu latach trzymania się prawie tylko z Harrym i
Ronem, nie znała najwidoczniej podstawowych rzeczy dotyczących
dziewczyn. Patrzyła na Lavender w niemym przerażeniu, otrzymując w
odpowiedzi współczujące, ale stanowcze stwierdzenie:
— Przykro mi, Hermiono — powiedziała. — Ale naprawdę nie powinno cię to obchodzić… Prawda?
Hermiona
przespała ten dzień i większość następnego. Kiedy wreszcie wstała i
zeszła na chwiejnych nogach na obiad, odkryła, że świat, jaki dotąd
znała, zmienił się w tym czasie zupełnie.
Nigdy nie było sensu
próbować ukrywać jakiegoś sekretu w Hogwarcie. Zwłaszcza, jeśli miał on
coś wspólnego z Harrym. Wszyscy wiedzieli, co się stało, gdzie byli
Harry, Hermiona i Ron, że ojciec Draco Malfoya znalazł się w więzieniu,
że Draco prawie zginął, że on i Hermiona, jak niosła wieść, jeśli ze
sobą nie chodzili, to przynajmniej się spotykali.
Kiedy weszła do
Wielkiej Sali, wszyscy odwrócili się w jej stronę i wpatrywali się w
nią. Spojrzała, z przyzwyczajenia, w stronę Rona i Harry'ego. Odnalazła
ich obok Freda i George'a. Kiedy ją zobaczyli, Ron uśmiechnął się
nerwowo. Ale Harry odwrócił wzrok.
Hermiona przygryzła dolną
wargę. Nie będzie płakać. Odwróciła się od nich i spostrzegła Dracona.
Siedział przy stole Ślizgonów bokiem, jak zwykle zajmując trzy miejsca
swoimi długimi nogami. Uśmiechnął się, kiedy ją ujrzał.
To przesądziło sprawę. Nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi, przeszła przez salę i usiadła obok niego.
Usłyszała
syczący dźwięk głosów rozprzestrzeniający się po pomieszczeniu z
prędkością błyskawicy, ale nie przejęła się tym. Po prostu ucieszyła
się, że zobaczyła Dracona. Lewą rękę miał owiniętą białymi bandażami,
ale poza tym wyglądał na zdrowego.
— Hej — powiedział, gdy usiadła obok niego i złożył Proroka, którego czytał. — Wiesz, o czym myślałem?
— Nie — odparła z uśmiechem.
—
Jak nazwać nasze pierworodne dziecko — oświadczył. — Podejrzewam, że
będzie to zależało od tego, czy będzie to chłopiec czy dziewczynka.
Jeśli chłopiec, to myślałem nad Draco Junior. Albo moglibyśmy go nazwać
Harry, aby zdezorientować starego Czterookiego. Nie będzie wiedział, co
o tym myśleć.
— Draco… — wykrztusiła. Po chwili zobaczyła, że chłopak uśmiecha się i rzuciła w niego gofrem. Uchylił się.
—
Wybacz — powiedział. — Ale powinnaś posłuchać, co wszyscy mówią. Wydaje
im się, że mieliśmy romans stulecia, a nie kilka pocałunków w zatęchłej
garderobie.
— Och… — Hermiona ukryła twarz w dłoniach. — Jak wszyscy dowiadują się o takich rzeczach?
Draco wzruszył ramionami.
—
Nie mam pojęcia. Ale powiem ci, że dzięki temu uwolniłem się od Pansy
Parkinson, za co będę dozgonnie wdzięczny. Przyszła rozhisteryzowana do
mnie dzisiaj rano domagając się informacji, czy to prawda, czy nie.
Oczywiście powiedziałem jej, że tak, domyślając się, że to ją porządnie
zdenerwuje. Więc ona na to, że już nigdy się do mnie nie odezwie.
Uśmiechnął
się i ponownie rozłożył Proroka. Hermiona zobaczyła pierwszą stronę
gazety i patrzyła w nią zszokowana. „LUCJUSZ MALFOY ARESZTOWANY I
OSKARŻONY". Dojrzała kilka słów pisanych mniejszą czcionką: „Nielegalne
użycie Zaklęcia Epicyklicznego", „porwanie i tortury", „zeznania
Narcyzy Malfoy", „oczekuje na wyrok".
Draco podążył za jej wzrokiem i odłożył gazetę.
— Przepraszam — powiedziała, spoglądając na niego. — Wszystko w porządku?
—
Tak — odpowiedział i nawet wyglądał, jakby tak było. — Dostałem wczoraj
list od matki. Powiedziała mi właściwie o wszystkim, co miało się stać.
Więc nie jestem zaskoczony. I — dodał — on nie pójdzie do Azkabanu.
—
Dobrze — stwierdziła Hermiona, choć osobiście uważała, że Lucjusz
bardziej niż ktokolwiek inny zasługiwał na Azkaban. Rozejrzała się po
stole Ślizgonów, zobaczyła, jak inni odwracają wzrok. — Wszyscy się na
mnie gapią — szepnęła do Dracona.
— To dlatego, że jesteś
dziewczyną, która rzuciła Harry'ego Pottera dla Dracona Malfoya —
odparł wesoło. — Czy o tym wiedziałaś, czy też nie.
— Świetnie. Teraz mam dwóch wymyślonych chłopaków. Same kłopoty, zero korzyści.
— Chcesz korzyści? — spytał Draco przyglądając się jej z osobliwym uśmieszkiem.
Hermiona zrobiła się czerwona, jakby wpadła do wrzątku.
— Uhm.
— No chodź — powiedział wyciągając w jej stronę dłoń. — Przejdźmy się nad jezioro. Chcę ci coś pokazać.
— Uhm — powtórzyła.
— Nie to — uśmiechnął się szeroko.
— Dobra. — Odsunęła talerz i wyszła za Malfoyem z sali.
Harry i Ron patrzyli jak wychodzi. Ron z zakłopotaną miną, Harry z posępną.
— Więc — powiedział — wygląda na to, że jednak zostałem Durniem, Który Stał Z Boku I Patrzył Jak Odeszła Z Draco Malfoyem.
—
Och, nie — zaprzeczył wesoło Ron. — Mogę z dumą zaświadczyć, że nie
stałeś z boku. Odważnie ruszyłeś do przodu i zrobiłeś z siebie idiotę,
a ona i tak odeszła z Malfoyem.
— Dzięki, Ron.
— Ale przynajmniej coś zrobiłeś.
— To cały ja. Wielki Działacz.
— Właściwie — zauważył George — dokładniej mówiąc, to Malfoy tutaj działa.
Harry upuścił widelec.
— Czy mógłbyś NIE mówić takich rzeczy przy mnie?
—
Sorry — odpowiedział George, ale wargi drgały mu od tłumionego śmiechu.
Uniósł swój talerz i zasłonił nim usta. Tak samo zrobił Fred.
— Czemu moje cierpienie jest takie zabawne? — zastanawiał się na głos Harry.
— To powinno być oczywiste — stwierdził Ron.
Harry odwrócił się i spojrzał na niego.
— Tak?
—
Ponieważ jest niepotrzebne — wyjaśnił Ron. — Ona cię kocha, ty głupku.
Tylko jesteś taki cholernie uparty i się do niej nie odzywasz, więc co
ma robić? Zwłaszcza z Malfoyem roztaczającym wokół siebie stary urok
Harry'ego Pottera, no wiesz, to, czego nauczył się od ciebie, kiedy
działał eliksir.
— Nie wiem — odparł zamyślony Harry. — Myślę, że teraz to już właściwie tylko on.
— Myślisz, że on naprawdę ją kocha? — zapytał zaskoczony Ron.
— Taak — odpowiedział Harry. — Tak.
— W takim przypadku — ogłosił George — naprawdę masz kłopoty, Harry.
Fred znowu się uśmiechał.
— Pomyśl o chwili, kiedy Malfoy poprosił, żebyś go zabił. Założę się, że chciałbyś jeszcze raz przeżyć tę chwilę, co?
—
Mając was dwóch za przyjaciół, kto potrzebuje nieszczęść i wstrętu do
samego siebie? — spytał retorycznie Harry, patrząc na nich wściekle.
— I kiedy zrobiłeś się taki sarkastyczny? — odparł George patrząc surowo na Harry'ego. — Mówisz zupełnie jak…
— Malfoy — dokończył Fred.
Wszyscy przyjrzeli się dokładnie Harry'emu.
— Wygląda na to, że Malfoy został z twoją miłą osobowością — powiedział po chwili Fred. — A ty…
— Zostałeś z jego okropnymi humorami — zakończył George.
— Myślę, że Draco wyszedł zwycięsko z tej rozgrywki — oznajmił Fred.
— Taak — przyznał Harry patrząc na drzwi, przez które wyszedł Draco z Hermioną. — Powiedz coś, o czym nie wiem.
Był
piękny, słoneczny dzień. Draco i Hermiona szli brzegiem jeziora,
kierując się do małego zagajnika. Byli blisko miejsca, w którym miało
miejsce drugie zadanie Turnieju Trójmagicznego. Hermiona zastanowiła
się, czy Draco o tym wiedział.
Zatrzymał się przy jednym z drzew i powiedział:
— Podejdź tutaj.
Stanęła obok niego, tak blisko, że dotykała go ramieniem.
— Popatrz — powiedział i wskazał lewą ręką na pień drzewa.
Nic się nie stało.
— Ups. Zapomniałem. Bandaże przeszkadzają.
Wyciągnął
drugą dłoń w kierunku pnia i tym razem coś się stało. Słychać było
dźwięk podobny do odgłosu wydanego przy szarpnięciu struny gitary i
ziemia wokół podstawy pnia poruszyła się. Hermiona patrzyła w
zdumieniu, jak zielony pęd wybija się z ziemi, wystrzela w górę i w
kilka sekund rozwija płatki. W przeciągu chwili przemienił się w czarną
różę. Jedyną czarną różę, jaką Hermiona kiedykolwiek widziała.
Dziewczyna gapiła się na Dracona z otwartymi ustami.
— Czy to… Jak ty…?
Uśmiechnął się szeroko do niej.
— Tak działa magia magida — powiedział. — Ćwiczyłem cały ranek. Podoba ci się?
— Nigdy wcześniej nie wiedziałam czarnej róży — odparła schylając się, by dokładniej się jej przyjrzeć.
—
Nie udaje mi się wyczarować kwiatów w żadnym innym kolorze. — Wzruszył
ramionami. — Pewnie dlatego, że nie jestem kwiatowym typem. Dobrze mi
wychodzi wyczarowanie muchołówki amerykańskiej, udało mi się nawet
sprawić, że krzyczała, ale kwiaty… Niezbyt.
— Nie sądzisz, że
używanie magidzkich zdolności może być niebezpieczne bez wcześniejszego
treningu? — spytała Hermiona zdając sobie sprawę, że brzmi to surowo,
ale jak zwykle nie mogła się powstrzymać.
— Zapewne — odparł
Draco. — Pewnie głos tej muchołówki mógłby uszkodzić komuś słuch. Ale
nie martwię się o to. Nie podoba ci się twój kwiat? — dodał
niespokojnie.
Hermiona wyrwała go z ziemi i wstała trzymając różę ostrożnie w palcach. Miała duże, ostre kolce.
— Podoba mi się — odpowiedziała patrząc na chłopaka. — Jest cała kolczasta i kłująca. Tak jak ty.
Schylił
się i pocałował ją w kąt ust, jego srebrne włosy musnęły jej policzek
niby skrzydełka motyla. Wciągnęła głęboko jego zapach — kawa i lipa,
pieprz i syrop klonowy ze śniadania.
Odsunęła się nagle.
— Nie mogę — powiedziała.
— DLACZEGO? — Draco choć raz brzmiał mniej jak doskonale opanowany Malfoy, a bardziej jak porywczy szesnastolatek.
— Nie wiem, co jest między mną a Harrym.
— Wielkie nic — odparł chłopak. — To jest między tobą a Harrym. A może się mylę?
— Nie — powiedziała powoli. — Nie. Nie mylisz się. Ale nie mogę z tobą nic zrobić, dopóki on nie odzywa się do mnie, bo… Bo…
— Bo chcesz jego błogosławieństwa? — spytał Draco.
Z zaskoczeniem zorientowała się, że to mogła być prawda.
— Tak myślę.
— W takim przypadku — odezwał się Draco — zaczniemy się umawiać, gdy skończysz trzydziestkę.
— Daj mi trochę czasu — powiedziała, patrząc na niego błagalnie.
Zamachał rękami.
— Dobra — odparł. — Czas.
Hermiona
nigdy nie rozumiała, że fakt, iż ciągle była przy Harrym przekonał
większość szkoły, że rzeczywiście byli razem. (Częste artykuły w
Tygodniku Czarownica głoszące, że byli parą również w tym pomagały).
Teraz, kiedy krążyły pogłoski o niej i Draconie, a z Harrym nie byli
już przyjaciółmi, wszędzie dokoła Harry'ego zaczęły pojawiać się w
niesamowitym tempie dziewczyny.
Nagle było pełno dziewczyn na
treningach quidditcha, przy stole Gryffindoru, czekających przy
drzwiach sal na korytarzach. Wydawało się, że zawsze, gdy widziała
Harry'ego, był otoczony dziewczynami. Wysokimi, niskimi, ładnymi i tymi
mniej atrakcyjnymi. Nawet Jęcząca Marta próbowała zwrócić na siebie
jego uwagę, gdy przechodził pewnego dnia obok jej łazienki. Wyglądało
na to, że była jedyną dziewczyną w Hogwarcie, która nie rozmawiała bez
przerwy z Harrym.
To było jak koszmar na jawie. Wszędzie gdzie
poszła, widziała Harry'ego — w końcu byli w tym samym domu, większość
lekcji mieli razem — ale on nie odzywał się do niej, nie chciał nawet
na nią spojrzeć, i zawsze był otoczony dziewczynami.
Gdyby nie
Draco, Hermiona byłaby kompletnie nieszczęśliwa. On zawsze wydawał się
zadowolony, że ją widzi, i zawsze tak łatwo było z nim przebywać.
Przedstawił ją swoim ślizgońskim przyjaciołom, co było ciekawym
doświadczeniem. Crabbe był tak tym zszokowany, że opluł ją krakersami,
a Goyle stał tylko, gapiąc się na nią z otwartymi ustami. Pansy
Parkinson wybuchała szlochem za każdym razem, gdy Hermiona przechodziła
obok niej. Hermiona jednak stanowczo odmówiła zapoznania z Millicentą
Bulstrode, gdyż nadal kojarzyła jej się z niefortunnym wypadkiem
podczas robienia Eliksiru Wielosokowego w drugiej klasie. Niektórzy z
pozostałych Ślizgonów nie byli tacy źli, ale Hermiona nie czuła się
wśród nich swobodnie.
— Kiedy na mnie patrzą, czuję się, jakby
ostrzyli na mnie noże — powiedziała Parvati. Wolałaby porozmawiać z
Ronem, ale ponieważ on zawsze był z Harrym, nie miała możliwości.
—
Nie są najmilszymi ludźmi, to prawda — zgodziła się Parvati, nakładając
przed lustrem zaklęcie wydłużające na rzęsy. — Ale z pewnością nie mogą
wszyscy być bezwartościowi, prawda?
— Znaczy się poza Draconem? — spytała Hermiona, przyglądając się z łóżka Parvati.
— Cóż, oczywiście, skoro z nim chodzisz.
— My NIE chodzimy ze sobą — zaprotestowała Hermiona.
—
Nie? — Parvati była tak zaskoczona, że niechcący wydłużyła sobie rzęsy
o stopę i Hermiona musiała jej pomóc skrócić je do poprzednich
rozmiarów. Kiedy już im się udało, Parvati powtórzyła pytanie. Hermiona
westchnęła.
— Nie — odpowiedziała. — Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
—
Powiedzieć ci coś, Hermiona? — spytała poważnie Parvati. — To, że się
przyjaźnisz z Draco Malfoyem… To jeszcze dziwniejsze, niż gdybyś z nim
chodziła.
— Dlaczego? — zaciekawiła się Hermiona.
— Cóż,
gdybyś z nim chodziła, mogłabym to zrzucić na fizyczne zauroczenie. W
końcu jest ładniutki. To jasne. Ale jeśli się tylko z nim przyjaźnisz…
— Parvati wzruszyła ramionami. — Musisz go naprawdę lubić.
Hermiona przewróciła oczami i spojrzała na sufit.
— Lubię go.
—
Mimo że jest rozpuszczony, samolubny, ma okropny charakter i wredne
poczucie humoru, lubi wyżywać się na słabszych i… — Parvati zamilkła
widząc wzrok Hermiony. — Cóż, taki właśnie jest.
— Wiem — odparła. — Już nie tak, jak wcześniej, ale… On jest naprawdę dobrym człowiekiem.
Parvati odwróciła się i popatrzyła na nią surowo.
— To dlaczego z nim nie jesteś?
— Ponieważ…
— Ponieważ nie jest Harrym — dokończyła Parvati, wykazując rzadką u niej wnikliwość.
Hermiona przekręciła się niespokojnie na swoim łóżku.
— Już nie.
— Och, no dalej, Ron — powiedział ze złością Harry. — Po prostu zrób to.
—
NIE — odparł Ron, z identyczną złością. Wisiał w powietrzu na swojej
miotle nad boiskiem do quidditcha, naprzeciwko Harry'ego, który
siedział okrakiem na swojej Błyskawicy, ze skrzyżowanymi ramionami i
wściekłą miną. Ćwiczyli latanie już od godziny, kiedy Harry wysunął tę
dość szczególną prośbę, i obaj chłopcy byli rozgrzani i zirytowani.
Biała koszulka Harry'ego kleiła mu się od potu do pleców.
— Czemu nie? — warknął Harry. — Po prostu zwal mnie z miotły. No dalej, zrób to!
—
Czemu nie? — powtórzył Ron z niedowierzaniem. — Może dlatego, że nie
chcę spędzić reszty semestru wyjaśniając Dumbledore'owi, dlaczego
zamordowałem cię z zimną krwią i bez żadnego powodu?
— Dumbledore
powiedział, że moce magida pojawią się, gdy będę musiał zmierzyć się z
niebezpieczeństwem — odparł Harry. — To nie zadziała, jeśli po prostu
zeskoczę z miotły. Muszę być przestraszony. I jeśli nie pomożesz, będę
musiał pójść do Zakazanego Lasu i nakarmić sobą Aragoga.
— Harry —
odezwał się Ron z rozpaczą. — Dumbledore powiedział również, że moce
objawiają się między szesnastym a osiemnastym rokiem życia. Ty masz
dopiero szesnaście. Daj sobie z tym na razie spokój!
— Malfoy też ma tylko szesnaście…
—
Och, zamknij się i nie mów już o Malfoyu! — wrzasnął rozwścieczony Ron.
— Mam już dość słuchania o nim! Nie pomogę ci się zabić tylko dlatego,
że umawia się z Hermioną!
Oczy Harry'ego zwęziły się we wściekłe,
zielone szparki. Chwycił swoją różdżkę i zanim Ron zorientował się, co
się dzieje, Harry wskazał nią na niego i wykrzyknął:
— Rapido!
Miotła
Rona wystrzeliła do przodu, chłopak ledwo zdołał się na niej utrzymać,
i wpadł na Harry'ego, zrzucając go z Błyskawicy. Ron, z trudem
stabilizując własną miotłę, zobaczył jak Harry pikuje pionowo w dół.
Chwycił różdżkę, skierował ją na prędko spadającego Harry'ego i
wysyczał:
— Wingardium Leviosa!
Harry, nie wydawszy żadnego
dźwięku podczas spadania, wrzasnął, gdy upadek został wstrzymany
dziesięć stóp nad ziemią. Wisiał w powietrzu i patrzył karcąco na Rona.
— Dureń — wymamrotał Ron i poruszył różdżką tak, że przestała wskazywać na Harry'ego.
Harry upadł z pozostałych dziesięciu stóp i wylądował na piaszczystym podłożu boiska do quidditcha.
Ron
westchnął, skierował miotłę w dół i zatrzymał się przy Harrym, który
leżał z rozpostartymi ramionami, patrząc się w niebo, jakby nie miał
zamiaru wstawać.
— Zero — powiedział ponuro. — Nic. Null. Nie mam ŻADNYCH mocy magidzkich. Przynajmniej w tej chwili.
—
Harry — odezwał się Ron, zsiadając z miotły. — Nigdy nie przyszło ci do
głowy, że chęć zamienienia Draco Malfoya w ślimaka i rozdeptania go nie
jest wystarczająco dobrym powodem, aby twoje moce zaczęły działać?
Harry ukrył twarz w dłoniach i powiedział coś, co brzmiało jak „argh".
—
Musi być jakiś inny sposób, aby je pobudzić — stwierdził Ron. — Jakiś
sposób, który nie pociąga za sobą ryzykowania twojego życia.
—
Czytałem o tym — odparł Harry. — Moce Salazara Slytherina obudziły się,
kiedy musiał zmierzyć się ze smokiem, który zagrażał jego wiosce. Ale
to było wiele lat temu, kiedy smoki nadal żyły na wolności. Mroczny
czarodziej Grindelwald — jego moce zaskoczyły podczas jakiejś bitwy, a
w Rowenę Rawenclaw uderzył piorun. Co dość trudno zaaranżować.
— Harry… — powiedział powoli Ron. — Musisz porozmawiać z Hermioną, tego właśnie potrzebujesz.
Harry rozsunął palce i popatrzył podejrzliwie na swojego przyjaciela.
— Dlaczego?
— Ponieważ jest twoją przyjaciółką, ty przygłupie — odparł Ron. — Ponieważ tęsknisz za nią i to doprowadza cię do szału.
— Zawsze, kiedy ją widzę — odezwał się Harry odsuwając palce od twarzy — robi mi się słabo.
— Ale to romantyczne — sarknął Ron.
— Za każdym razem, kiedy ją widzę z Malfoyem, robi mi się niedobrze — wyjaśnił Harry.
— Cóż, będziesz musiał się w końcu do tego przyzwyczaić — odrzekł Ron.
— Nie chcę się do tego przyzwyczajać — odparł Harry siadając gwałtownie. — Chcę, aby moje moce się przebudziły, tego chcę.
— To magia — odparł Ron nie bez współczucia. — A ty masz złamane serce. Magia tego nie wyleczy.
— Myślałem o wakacjach, Hermiono — powiedział Draco.
Trwało właśnie śniadanie. Siedzieli przy stole Ślizgonów. (To było
czwarte śniadanie, podczas którego Hermiona tam siedziała. Zaczynała
już nawet przyzwyczajać się do siorbania i mlaskania Goyle'a przy
każdym posiłku.) Draco jadł grzankę z szokującą prędkością — Hermiona
odkryła, że był jednym z tych chłopaków, którzy mogli zjeść cokolwiek i
wszystko, a nadal pozostawali chudzi — a ona, nie mając zbytniego
apetytu, skubała tylko pestki dyni.
— Co z nimi? — spytała.
—
Cóż, wiem, że mówiliśmy, że odwiedzę ciebie i twoich rodziców. I nadal
chcę to zrobić, ale matka napisała do mnie i przypomniała, że wuj Vlad
ma nadzieję, że przyjadę do niego latem. Ma wielki zamek w Rumunii, i
pomyślałem, że gdybyś chciała…
Hermiona zerknęła ukradkiem na stół
Gryffindoru. Widziała Harry'ego, po jednej jego stronie Rona, po
drugiej — Lavender, a Parvati siedziała obok Rona. Gdy Hermiona
patrzyła, Lavender nadziała kawałek swojej grzanki na widelec i
zaoferowała Harry'emu.
A on zjadł.
Lavender zachichotała.
— W międzyczasie — kontynuował Draco — rzuciłem Hogwart i zostałem płatnym mordercą na usługach Ministerstwa Magii.
— C-co? — wyjąkała Hermiona odwracając się w jego stronę.
Uśmiechał się, ale uśmiech nie sięgał jego szarych oczu.
— Hermiono, kochanie — odezwał się. — Naprawdę masz zamiar to wszystko zjeść?
Spojrzała
w kierunku, jaki wskazywał i podskoczyła. W jakiś sposób zdołała
wyłuskać stos przynajmniej stu pestek. Obrane nasiona leżały w jednej,
schludnej kupce, skorupki na drugiej. Dziewczyna nie była w stanie
przypomnieć sobie łuskania choćby jednego z nich.
— Och — powiedziała z zakłopotaniem. — Uhm, zostawię je na potem, chyba.
— Dobra, wystarczy — odparł Draco i wstał.
Zaniepokojona Hermiona również wstała.
— Przepraszam — powiedziała. — Jestem ostatnio nieco rozkojarzona…
—
Zauważyłem — stwierdził Draco. — W porządku. Po prostu przypomniałem
sobie, że miałem coś zrobić. Odkładałem to na później, ale teraz wydaje
się, że przyszedł już na to czas.
— Mogę pomóc? — zapytała z poczuciem winy.
— Zdecydowanie nie.
Wyciągnął dłoń i dotknął delikatnie jej policzka. Potem ją opuścił.
— Mam trening quidditcha po południu — powiedział. — Do zobaczenia na kolacji.
Harry urządził tak, że po południu siedział sam w pokoju wspólnym
Gryfonów. Był więc zaskoczony, gdy portret odsunął się i do
pomieszczenia wszedł Draco Malfoy. Wyprostował się i przyjrzał
zdumionemu Harry'emu.
— Nie mogę uwierzyć, że hasłem jest nadal
„boomslang" — powiedział, siadając w fotelu i wyciągając swoje długie
nogi w stronę kominka. — Wy, Gryfoni, jesteście zbyt ufni.
Harry odłożył książkę i rozejrzał się z niepokojem.
— Mógłbyś być nieco bardziej ostrożny, Malfoy — odrzekł. — Gdyby inni wiedzieli, że znasz hasło…
— Nie mam ochoty być bardziej ostrożny — odparł Draco. — Mam ochotę obić ci miotłą łeb. Ale oczywiście tego nie zrobię.
—
Czemu nie? — Harry powrócił do swojej książki. — Możesz pożyczyć moją
Błyskawicę 5000. — Zerknął na Dracona. — A tak przy okazji, skąd ten
nagły atak wrogości? Czy to nie ja powinienem teraz ciebie nienawidzić?
— Nie — odparł Malfoy. — Ja powinienem ciebie nienawidzić, z tak prostego powodu, że przez ciebie Hermiona jest nieszczęśliwa.
Harry ponownie obniżył książkę i spiorunował wzrokiem Dracona. Policzki zaczerwieniły mu się z gniewu.
— Przyszedłeś, aby rozmawiać o niej?
— Dokładnie.
— Mam lepszy pomysł — stwierdził Harry. — Dlaczego nie pójdziesz sobie po prostu do diabła?
—
Widzisz, znam taką dziewczynę, Hermionę — powiedział Draco, jak gdyby
Harry się w ogóle nie odezwał. — Wspaniale się z nią spędza czas. Jest
mądra — naprawdę mądra — i ładna. To jedna z najodważniejszych osób,
jakie w życiu poznałem. — Utkwił wzrok gdzieś ponad głową Harry'ego. —
Jest tylko jedna problem, mam takie wrażenie, że jest naprawdę z
jakiegoś powodu nieszczęśliwa. Płacze, kiedy myśli, że nie patrzę. I
często wpatruje się w pustkę. A zawsze, kiedy jesteś w pobliżu… — Teraz
Draco spojrzał prosto na Harry'ego. — Obserwuje ciebie.
Rumieniec zaczął znikać z twarzy Harry'ego. Chłopak wyglądał teraz na zaskoczonego.
— Nawet się do mnie nie odezwie — powiedział.
— Nie — odparł Draco. — Ty się do niej nie odzywasz.
Harry spojrzał na niego z zadumą.
— Dlaczego mi to mówisz?
—
Nie wiem — odrzekł Draco. — Jedyny sposób, abym mógł zrobić coś
takiego, to wmówić sobie, że wcale tego nie robię. W tej chwili mówię
sobie, że przyszedłem, aby powiedzieć ci, jaki z ciebie wkurzający
drań. Jak na razie działa.
— Naprawdę jest nieszczęśliwa? — spytał cicho Harry.
—
Załamana — odpowiedział Draco. — Słuchaj, Potter. Proszę cię.
Porozmawiaj z nią. Jesteś jej najlepszym przyjacielem. Albo byłeś.
Rumieniec zupełnie zniknął z twarzy Harry'ego, był blady i zmartwiony.
— Nie mogę.
— Och, tak, możesz — stwierdził Draco, zaczynając już tracić panowanie nad sobą. — A tak w ogóle, to czego się boisz?
—
Że miała rację — odparł Harry. — Nie doceniałem jej przez te wszystkie
lata. Powinienem za to zapłacić. I zapłacę. Nie ma wystarczającej
zapłaty…
— Słuchaj — przerwał mu Draco. — Chcesz się pławić w
poczuciu winy, nie ma sprawy. Przywal sobie. Ale — pochylił się do
przodu i spojrzał na Harry'ego pełnym wściekłości wzrokiem — nie będę
tym gorszym. Nie będę z nią dlatego, że nie może być z tobą.
— Harry? — odezwał się głos brzmiący, jakby dochodził zza krzesła.
Harry odwrócił się zaskoczony.
— Syriusz! — wykrzyknął. — Prawie zapomniałem, że miałem z nim teraz porozmawiać.
Wstał
z krzesła, na którym siedział, podszedł do kominka i uklęknął. Draco
podszedł za nim i zobaczył w ogniu głowę Syriusza. Dzikie, czarne włosy
Blacka były spięte w kucyk, był świeżo ogolony i wyglądał o wiele
schludniej i porządniej, niż zwykle.
— Syriuszu — powiedział
serdecznie Harry wyciągając rękę, by uścisnąć jego dłoń. Kiedy to
zrobił, Draco zauważył na dłoni Harry'ego bliznę, identyczną jak jego.
Najwidoczniej nie tylko on jej nie wyleczył.
— Dobrze wyglądasz, Syriuszu — oznajmił serdecznie Draco, osuwając się na kolana obok Harry'ego.
Wyraz zadowolenia na widok Dracona mignął krótko na twarzy mężczyzny, zastąpiony po chwili niepokojem.
— Nie wiedziałem, że obaj tu będziecie — powiedział do Harry'ego.
—
Wybacz — odparł chłopak. — Rzuciłem Zaklęcie Wyjątku na drzwi by
zniechęcić innych do wejścia, ale nie zadziałało na Malfoya. Typowe —
dodał rzucając wściekłe spojrzenie Ślizgonowi.
— Będziesz musiał
uwzględnić to, że jestem magidem, a co za tym idzie, że jestem od
ciebie lepszy, Potter — odpowiedział Draco.
— Ja też jestem magidem, dupku — rozzłościł się Harry.
— Tak mówisz — odezwał się Draco głosem wyrażającym wyższość. — Ale co zrobiłeś?
—
Przestańcie! — zirytował się Syriusz. — Zachowujecie się jak stare
małżeństwo. — Harry i Draco zrobili identycznie przerażone miny. —
Dobrze, w takim razie — kontynuował Syriusz. — Nieważne co chciałem
powiedzieć. Odłączam się. Harry, wyślę ci sowę.
I zniknął.
— Syriusz? — spytał zaskoczonym głosem Harry. Następnie odwrócił się do Dracona. — Wielkie dzięki, Malfoy.
Ale Draco spoglądał podejrzliwie na kominek.
— Ciekawe, co chciał ci powiedzieć.
Harry usiadł na podłodze, opierając się o fotel i pokręcił głową.
—
Cóż, teraz będę musiał poczekać na sowę — oznajmił poirytowany. — Czemu
sobie stąd nie pójdziesz, Malfoy? Przez ciebie rozbolała mnie głowa.
— Dobra — odparł Draco i wstał. — Och. Jeszcze jedno, Potter.
— Co znowu?
—
Takie samopoświęcanie nie leży w mojej naturze. Nie wiem, czy to jakaś
pozostałość po Wielosokowym, czy co. Ale jeśli tak jest i ta
wspaniałomyślna faza, w której się znajduję minie, a Hermiona nadal
będzie przez ciebie nieszczęśliwa, to wrócę tutaj, wyrwę ci żebra i
będę je nosić jako kapelusz. Zrozumiano?
— Zrozumiano — odparł Harry, uśmiechając się mimowolnie. — I wielka złota gwiazda za wyobraźnię.
— Dzięki — powiedział Draco, wychodząc przez dziurę za portretem.
Następnego
dnia padało, grzmiało i błyskało, a niebo wyglądało jak mokry, czarny
metal. Odpowiadało to nastrojowi Hermiony. Siedziała w pokoju wspólnym,
zwinięta w fotelu, wpatrując się markotnie w ogień. Zastanawiała się
mętnie, gdzie podziewa się Krzywołap. Miło by było, gdyby właśnie teraz
położył się jej na kolanach.
Portret odsunął się i do pokoju wszedł Ron, strząsając wodę z szaty.
—
Cześć — powiedziała ciesząc się, że widzi go bez Harry'ego. Potem
dostrzegła niepokój i troskę w jego wzroku. — Ron, coś się stało?
— Nie jestem pewny — odpowiedział.
Spojrzał na niego surowo.
— Gdzie jest Harry?
—
Poszedłem z Harrym na trening quidditcha — odpowiedział powoli. — Ale
skrócili go z powodu pogody. Lepiej nie grać podczas burzy z piorunami.
— Oczywiście.
— W każdym razie byliśmy w połowie drogi
powrotnej — rozmawiałem z Fredem i George'em — gdy odwróciłem się i
Harry'ego… Cóż, nie było.
— Nie było? — zapytała z niedowierzaniem. — Zniknął?
— Nie zniknął. Alicja Spinnet powiedziała, że widziała jak biegnie w stronę Zakazanego Lasu.
— Cóż… — odpowiedziała z narastającym uczuciem lęku. — Musiał mieć powód…
— To właśnie mnie martwi — stwierdził Ron. — Jego powód.
Hermiona już miała zapytać co miał na myśli, kiedy portret odsunął się ponownie i przez dziurę wszedł Draco.
Ron nie ucieszył się na jego widok.
—
Akurat mowa o niesamowicie irytujących ludziach — powiedział. Hermiona
wiedziała, że pomimo tego wszystkiego, co się stało, Ron i jego bracia
nie lubili Dracona, i nie zamierzali go polubić. — Nie możesz tak sobie
wchodzić i wychodzić z naszego pokoju wspólnego, wiesz, ktoś cię
złapie.
— Mówiliście o mnie? — spytał pogodnie Draco. — Ponieważ
słyszałem część waszej rozmowy i brzmiało to raczej, jak gdybyście
mówiliby o Harrym. Zniknął i znowu zrobił coś głupiego, prawda?
— Tak, i to wszystko twoja wina — stwierdził Ron, raczej nieracjonalnie.
— Moja wina? W jaki sposób?
—
To wszystko przez te całe… — Ron zamachał rękami — magidzkie rzeczy.
Nie może znieść tego, że twoje moce się przebudziły, a jego nie. Robił
wszystkie możliwe rzeczy, by je obudzić. Poprosił mnie, żebym go
zrzucił z miotły…
— Co zrobił? — spytała Hermiona z osłupieniem.
—
Słyszałaś — odparł. — I czytał o magidach i ich historiach, opowiadał,
w jakich okolicznościach budziły się ich moce. Jednego z nich, chyba to
była Rowena Ravenclaw, podczas burzy trafił piorun i…
Hermiona zerwała się z fotela.
— Myślisz, że poszedł i chce, aby w niego trafił piorun?
— Nawet Harry nie jest takim głupkiem — powiedział Draco.
—
Zazwyczaj nie — przyznał Ron — ale ostatnio nie był sobą. To twoja wina
— zwrócił się do Hermiony — chodzisz z Malfoyem i całujecie się po
kątach.
— Nie było żadnego całowania — odparła Hermiona dotknięta taką niesprawiedliwością. — Było? — odwróciła się do Dracona.
— Niestety nie — zgodził się.
Ron nie wyglądał na przekonanego.
—
Twierdzisz, że Harry wyszedł w środku burzy próbując przebudzić swoje
moce, aby czegoś w związku ze mną i Draconem dowieść? — zapytała z
niedowierzaniem Hermiona.
— On za tobą tęskni — odrzekł Ron.
— A nic tak dobrze nie mówi „Kocham cię", jak zmienienie się w kupkę popiołu — dodał Draco.
Hermiona odwróciła się wściekle w jego stronę.
— Nie pomagasz! — krzyknęła.
— Słuchaj — odezwał się Draco, zaskoczony jej gwałtownością. — Nie wiemy, po co i gdzie poszedł, prawda?
—
Tak? To po co innego? — spytała na skraju łez. Wstała i zaczęła
sprawdzać kieszenie w poszukiwaniu różdżki. — Idę za nim — powiedziała.
— Wy dwaj róbcie, co chcecie.
Znalazła różdżkę i skierowała się w stronę portretu. Draco ruszył za nią.
— Idę z tobą — oświadczył.
Ron pokręcił głową.
— Zostanę tutaj na wypadek, gdyby wrócił — powiedział.
—
Dobra — powiedziała do obu i zaczęła zbiegać w stronę holu. Draco,
mając dużo dłuższe nogi niż ona, prawie nie musiał biec, aby dotrzymać
jej kroku.
— Hermiona — odezwał się, kiedy przyhamowali na zakręcie. — Uspokój się, dobrze?
— Nie rozumiesz — odrzekła. — To wszystko moja wina.
Zbiegli po okrągłych schodach i wybiegli przez główne wrota zamku.
I wpadli na Harry'ego.
Był
zupełnie przemoczony — koszula i spodnie przykleiły mu się do ciała,
włosy zwisały mu w mokrych strąkach, ale poza tym wyglądał normalnie.
Na strój do quidditcha miał narzuconą szkolną szatę. Na rękach niósł
przemoczonego Krzywołapa.
— Harry — odezwała się Hermiona ledwo powstrzymując łzy. — Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?
Harry spojrzał na oboje beznamiętnie.
—
Nic mi nie jest — odpowiedział. — Twój kot jakoś zdołał zaklinować się
w rurze odpływowej. Usłyszałem jego skrzeki, gdy wracałem z treningu,
więc poszedłem i go wydostałem.
Krzywołap poruszył się w jego ramionach, mrucząc głośno.
— Ale on gruby — stwierdził trzeźwo Harry. — Powinnaś przestać go przekarmiać.
Zagrzmiało nad nimi i zagroziła im zupełnie świeża ulewa. Krzywołap zaniepokoił się.
— Powinniśmy wejść do środka — powiedział Draco i zaczął wycofywać się.
Hermiona podążyła za nim, a potem, dużo wolniej, Harry.
Kiedy już
byli w środku, kot wyrwał się z uchwytu Harry'ego, wylądował na
podłodze i zaczął się suszyć. Hermiona i Draco, żadne nie tak
przemoczone jak Harry, zadrżeli. A Harry tylko tam stał, z coraz
większą kałużą wody pod nogami.
— Dlaczego tak za mną biegliście? — zapytał bezbarwnym głosem. — I czemu pytałaś, czy nic mi nie jest?
— Uhm. — Hermiona poczuła się dość głupio. — Powinniśmy wrócić do Wieży Gryffindoru, Harry… Jesteś cały mokry…
Harry zmrużył oczy, ale zaczął iść do schodach. Ruszyli za nim.
— To nie jest odpowiedź — powiedział skręcając za róg.
—
Hermiona myślała, że chciałeś, aby trafił w ciebie piorun — rzekł
oschle Draco. — By obudzić w ten sposób swoje moce. Powiedziałem, że
powinna ci na to pozwolić, ale ona chciała pójść za tobą.
Harry zatrzymał się i spojrzał na nią.
— Trafił piorun? — spytał. — Za jakiego idiotę mnie masz?
Zdenerwowała się.
— Nie wiem, Harry — warknęła. — Takiego idiotę, który próbuje przekonać Rona do zrzucenia go z miotły?
—
Ron ma niewyparzoną gębę — stwierdził krótko Harry, potem zatrzymał się
i na coś spojrzał. Hermiona odwróciła się, aby sprawdzić, w co się tak
wpatruje i zobaczyła, że przygląda się przez na wpół otwarte drzwi
ciemnemu pomieszczeniu, w którym widać było słabe błyski szkła.
— To nie… — odezwał się Harry. — Nie może to być…
—
Co? — spytała zdezorientowana Hermiona, ale Harry już zdążył przemknąć
obok niej i otworzyć drzwi. Wszedł do środka, a tuż za nim Hermiona i
Draco, spoglądając na siebie niespokojnie.
Hermiona nie
przypominała sobie, aby kiedykolwiek widziała to pomieszczenie. Wielkie
i ciemne, jedna ściana była z samych okien, przez które widać teraz
było mrok na zewnątrz. Na jednej ze ścian wisiał przedmiot, którego
błyski dostrzegła wcześniej Hermiona. Było to lustro. Owalne, oprawione
w ciemne drewno. Bardzo zwyczajne, a jednak wydawało się lekko świecić.
Harry podszedł i spojrzał w nie, jakby kryło wszystkie sekrety
świata. Woda kapała z jego włosów, spodni, przemoczonych brzegów szaty,
ale nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
— Harry? — spytała
niepewnie Hermiona i podeszła do niego. Nie odwrócił się, nawet nie
zaważył, że podeszła. — Harry — powtórzyła. — Na co patrzysz?
— Na nas — odpowiedział. — Widzę siebie i ciebie.
Hermiona zerknęła na lustro i zobaczyła siebie i Harry'ego.
— Ja też — odparła. — Wielka rzecz. To tylko lustro.
— To nie… — zaczął oburzony, potem odwrócił się w jej stronę. Oczy miał szeroko otwarte. — Co powiedziałaś, że widzisz?
—
Ciebie i siebie — odparła zdumiona. — Tu jesteśmy — powiedziała
wskazując na lustro. Potem zmrużyła oczy. Coś było w ich odbiciu — coś
dziwnego.
— A teraz? — Harry odsunął się od niej o jakieś dziesięć stóp. — Co widzisz?
Znowu popatrzyła na lustro. I przekręciła głowę nieco na bok.
—
Nadal ty i ja — powiedziała załamującym się głosem. — Tylko, Harry… W
lustrze jesteś suchy. I masz… — Zamilkła i odwróciła się do niego. — Co
to za lustro?
— Przeczytaj inskrypcję — powiedział Harry. Wyglądał na zdziwionego, ale już nie tak nieszczęśliwego, jak wcześniej.
Hermiona przeczytała. Ain eingarp acreso gewtel az rawtą wte in maj ibdo.
Ponieważ Hermiona była o wiele bystrzejsza niż Harry, tylko chwilę zajęło jej odkrycie, że nazwa była napisana od tyłu.
„Odbijam nie twą twarz, ale twego serca pragnienia."
— Mówiłeś mi o tym lustrze — powiedziała powoli — ileś lat temu… pokazywało ci twoją rodzinę, Harry…
— Kiedyś — odparł. — Nadal pokazuje. Tylko, że nas widzę z przodu. Myślę — dodał — że pragnienia serca mogą się zmienić.
Był bardzo blady, ale patrzył na nią, naprawdę na nią patrzył, tak, jak nie patrzył już od wielu dni.
Zobaczyła
za jego plecami, jak Draco podchodzi do drzwi i wychodzi. Serce ją
zakłuło, ale nie mogła wyjść. To było jej życie, właśnie tutaj, w tym
pokoju.
Kiedy drzwi zamknęły się za nim, zwróciła się do Harry'ego.
— Lustro pokazuje ci, czego pragniesz — powiedziała powoli.
Harry przytaknął.
— Ale czy Dumbledore nie mówił, że większość ludzi chce tego, co dla nich najgorsze?
— Większość — odparł Harry. — Nie wszyscy. — Spojrzał na nią mocno. — Kochasz mnie? — spytał.
—
Oczywiście, że cię kocham — odpowiedziała. — Przez całe życie nie
kochałam nikogo tak, jak ciebie. Ale mnie przerażasz, Harry. Tak łatwo
możesz mnie zranić. To dlatego lubię być z Draconem. On mnie nie rani,
a poza tym nie mógłby tego zrobić.
Harry obrócił się na pięcie, odszedł kilka kroków, odwrócił się znowu w jej stronę.
— To zabawne — powiedział. — Ale wczoraj rozmawiałem z Malfoyem i coś
zrozumiałem. Zrozumiałem, że jestem ci winien przeprosiny.
Gapiła się na niego. Był tak blady, że tylko jego zielone oczy wyróżniały się na białej twarzy.
—
Przepraszam. Przepraszam, że nigdy nie powiedziałem ci, że cię kocham.
Przepraszam, że czekałem aż do chwili, kiedy wyglądało, że mogę cię
stracić, zanim cokolwiek zrobiłem. Przepraszam, że skłamałem, kiedy
spytałaś, czy cię kocham. Nigdy tak o tym nie myślałem. Zawsze byłaś
jakby częścią mnie, tak jak magia. Nigdy nie zastanawiałem czy lubię
czarować, nigdy nie rozważałem, co to dla mnie znaczy. To część mojego
życia. Ale gdybym to stracił… Gdybym nie mógł już czarować… — zamilkł.
— Nie jestem taki jak Malfoy. Nie potrafię wygłaszać fantazyjnych mów.
Ale wiem, co czuję.
Hermiona dalej się w niego tylko wpatrywała.
Nie mogła wypowiedzieć nawet słowa. Nie była nawet w stanie pomyśleć
żadnego słowa.
— Chcę, żebyś była szczęśliwa — powiedział powoli.
— A jeśli ja nie mogę cię uszczęśliwić, to powinnaś być z osobą, która
potrafi to zrobić.
Spojrzał na nią. Harry. Którego zawsze kochała,
nie dlatego, że był odważny, chociaż był, ani mądry, chociaż taki też
był, albo że był dobrym tancerzem (tym nie był) — ale dlatego, że był
dobry, dobrocią tak rzadką wśród ludzi, a już w szczególności wśród
nastoletnich chłopców, dobrocią, która nie tylko daje, ale również
oddaje.
— On naprawdę cię kocha — powiedział. — Nie tak jak ja, ale…
Przerwał,
odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Miał zamiar wyjść, wiedziała o
tym, ponieważ gdy Harry już raz się na coś zdecydował, robił to. A
teraz coś powiedział, i miał dokładnie to na myśli. A potem pomyślała o
tym, co powiedział, i jak by to było żyć resztę swojego życia bez
niego.
— Harry — powiedziała odrywając się od ściany i robiąc krok w jego stronę. — Proszę, wróć.
Odwrócił się. Nie widziała jego twarzy, stał w cieniu. Widziała tylko niesamowitą biel jego koszuli.
— Proszę, wróć — powtórzyła.
Wrócił. I stanął przed nią, patrząc jej w oczy.
I
wtedy na jej ramionach pojawiły się ręce, ręce Harry'ego, i całował ją.
I objęła go ramionami, choć był zupełnie przemoczony, a woda ziębiła ją
przez ubrania. Jego skóra była lodowata, ale ręce, którymi ją dotykał,
płonęły. Smakował jak deszcz i łzy.
Oparła się o ścianę, nadal go
całując. Ręce jej drżały i coś szumiało jej w uszach, coś, co powoli
potęgowało się, aż zmieniło w muzykę — najpiękniejszą muzykę, jaką
kiedykolwiek słyszała.
Odsunęła się zaskoczona od Harry'ego i zobaczyła po jego minie, że też to słyszy.
— Co to? — zastanowiła się na głos.
— Pieśń feniksa — odparł, równie jak ona zdumiony.
— Skąd dochodzi? — spytała rozglądając się. Trudno było cokolwiek zobaczyć, poprzez sypiący śnieg.
— Uhm — odezwał się zakłopotany Harry. — Ze mnie, chyba.
— Harry — powiedziała nadzwyczaj cichym głosem. — Pada śnieg.
— Wiem. — Wyglądał na jeszcze bardziej zakłopotanego.
— W zamku? W czerwcu?
— Cóż. — Harry'emu zaczerwieniły się uszy. — Dumbledore powiedział, że „silne emocje" przebudzą moje moce.
— Działają?
—
Taak — odparł oszołomiony, ale szczęśliwy. — Czułem to. Jakby pstryczek
zaskoczył. Myślę, że po prostu nie wiem dokładnie jak je …
— Kontrolować? — spytała uśmiechając się, gdy z sufitu pohukując zleciało kilka sowich piskląt.
— Pocałuj mnie jeszcze raz — zasugerował. — Może pojawią się kanarki.
— Harry — powiedziała całując go. — Wiesz, że pada niebieski śnieg?
— Lubię niebieski — odparł. — To mój ulubiony kolor.
— Niebieski śnieg?
— Czemu nie niebieski śnieg?
— Zawsze twierdziłeś, że śnieg jest romantyczny — stwierdziła chichocząc Hermiona.
— Ciesz się, że nie jestem Hagridem — odparł Harry, całując ją jeszcze raz. — Padałoby sklątkami tylnowybuchowymi.
—
Muszę pójść porozmawiać z Draconem — powiedziała jakiś nieokreślony
czas później, kiedy wyszli z pokoju z lustrem i wracali korytarzem.
Mokre buty Harry'ego chlupotały przy każdym kroku, ale chłopak wydawał
się niezwykle zadowolony.
— Wiem — odpowiedział. — Też powinienem z nim porozmawiać.
— Ale ja pierwsza.
—
Dobrze — zgodził się puszczając jej dłoń. — Ale żadnego nagłego
decydowania, że jednak tak naprawdę to kochasz jego — dodał. — Nie
zniosę tego.
— Jeśli będę miała jakieś wątpliwości, zawsze mogę
wrócić do lustra — odparła drocząc się i odsuwając się korytarzem. —
Jeśli je znajdę, oczywiście.
— Nie drocz się ze mną, Hermiono —
powiedział. — Mam niebieski śnieg wszędzie pod koszulą i sowie pióra we
włosach. Jestem już wystarczająco pomylony.
Ale uśmiechał się.
Posłała w jego stronę buziaka i pobiegła korytarzem. Kiedy tylko była
poza zasięgiem wzroku Harry'ego zwolniła i wyjęła spod bluzki Zaklęcie
Epicykliczne. Wiedziała, że to nie fair, ale naprawdę chciała znaleźć
Dracona, a nie miała pojęcia, gdzie mógł być.
Skoncentrowała się
myśląc bardzo mocno o Draconie, wyobrażając sobie go najdokładniej jak
potrafiła… Jego znajomą twarz, jasne oczy i srebrne włosy, wąski,
krzywy uśmiech… I zaklęcie lekko pociągnęło. Zrobiła krok do przodu, a
ono znowu pociągnęło.
Podążając za delikatnymi szarpnięciami,
wyszła z zamku i przeszła nad jezioro. Przestało już padać, ale nadal
wszystko było mokre. W końcu dotarła do małej kępy drzew, gdzie kilka
dni wcześniej Draco wyczarował dla niej czarną różę.
Stał tam
opierając się o drzewo i wpatrywał się w jezioro. Krople na liściach i
konarach tworzyły wokół niego błyszczącą, srebrną klatkę.
Podeszła do niego od tyłu i położyła mu rękę na ramieniu.
— Cześć — powiedziała.
Nie odwrócił się.
— Nie musisz mi mówić — odparł. — Już wiem.
— Draco…
Teraz
się odwrócił i spojrzał na nią. Wyraz twarzy miał nie do odczytania.
Gdyby go dobrze nie znała, nie wiedziałaby nawet, że jest zdenerwowany.
— Okazuje się — odezwał się spokojnym tonem — że nadal mogę czuć
trochę tego, co czuje Harry, jeśli odczuwa coś wystarczająco silnie.
— Och — zaczerwieniła się. — Przepraszam…
—
Nie — przerwał jej. — Zawsze wiedziałem, że tak się stanie. Ignorowałem
to, ale zawsze wiedziałem. — Spróbował się do niej uśmiechnąć, ale nie
udało mu się. Wzruszył ramionami. — Pamiętasz to w garderobie w Dworze?
— Oczywiście — odpowiedziała.
— Cóż, ciągle mówiłaś „Harry to, Harry tamto".
— Co robiłam? — Czuła, jak się rumieni. — Czemu czegoś nie powiedziałeś?
Draco znowu wzruszył ramionami.
— Mam szesnaście lat — odparł. — Nie przerwę zupełnie dobrej sesji zapoznawczej przez taki drobiazg, prawda?
Ukryła twarz w dłoniach.
— Jestem taka zażenowana.
—
Nie powinnaś — powiedział. — Zawsze byłaś szczera. Nigdy nie mówiłaś,
że nie kochasz Harry'ego. Gdybym był tobą, też kochałbym się w nim, a
nie we mnie — skrzywił się. — O czym ja mówię? Nie, nieprawda. Jestem o
wiele od niego lepszy. Oszalałaś, Hermiono.
— Kocham cię — powiedziała.
Przez chwilę milczał. Potem odrzekł:
— Taak. Wiem. Tylko… Tak, jak kochasz Rona.
Pokręciła głową.
—
To co innego. Nigdy do nikogo nie czułam tego, co czuję do ciebie. Nie
potrafię tego wyjaśnić. Ale jesteś dla mnie ważny. Czy jestem z Harrym,
czy nie, nie chcę zrywać przyjaźni z tobą. Nadal chcę się z tobą
widywać. Chcę, abyś mnie odwiedził latem — uśmiechnęła się drżącymi
ustami. — I chcę być zazdrosna o masę dziewczyn, które będziesz miał,
gdy tylko wszyscy się dowiedzą, że nie jesteśmy jednak razem.
— A Harry nie będzie miał nic przeciwko?
—
Nie. Lubi cię, w dziwaczny sposób — powiedziała wiedząc, że to prawda.
— Myślę, że byłoby mu ciebie brak, gdybyś nagle zniknął.
— Myślę,
że mi też byłoby go brak — odparł. — Brakowałoby mi tych wszystkich
„Zamknij się, Malfoy!". Przyzwyczaiłem się do tego. Crabbe i Goyle
nigdy nie powiedzą mi czegoś takiego. To jest odświeżające.
— Z pewnością możemy liczyć na to, że Harry będzie cię bardzo często uciszał.
Draco spojrzał na nią z dziwnym uśmieszkiem.
— Więc? Czy ty i Potter… Teraz oficjalnie?
— Oficjalnie? — spytała zakłopotana. — Nie mówiliśmy o tym, nie tak naprawdę, ale…
Ujął jej dłoń i odwrócił, aby spojrzeć na zegarek.
— Jest za minutę trzecia — oznajmił. — Powiedzmy, że z Harrym będziesz oficjalnie od trzeciej, dobrze?
— Co daje ci dokładnie minutę na zrobienie czego? — zapytała, ale pokręcił głową i odparł:
— Hermiono, marnujesz czas.
Wtedy,
nadal opierając się o drzewo, przyciągnął ją do siebie za nadgarstek —
zaskoczona, potknęła się i upadła na niego. A on ją pocałował.
Później
Hermiona myślała, że w ten pocałunek włożył wszystko, co miał, każde
uczucie, jakie do niej żywił, każdą pozostałość namiętności, każdy
strzęp zniweczonej miłości. Jak gdyby próbował spalić to, co czuł,
egzorcyzmować, wyrzucić z siebie. W tym momencie jednak, świadoma była
tylko swoich uginających się kolan i huczącego dźwięku w uszach, jakby
ktoś przyłożył do nich muszle. Zamknęła oczy i zobaczyła tańczące
światełka pod powiekami.
Zastanawiała się, czy nie jest jedyną
dziewczyną w historii, którą całowało dwóch magidów. Potem zastanowiła
się, czy to może być zgubne.
Wypuścił ją i świat znowu się wyostrzył.
— Trzecia godzina, Granger — powiedział opuszczając ręce.
—
Łał — odparła słabo i spojrzała na niego. Znowu przyglądał jej się z
tym dziwnym uśmieszkiem na twarzy, na wpół z rozbawieniem, na wpół z
żalem. Wiedziała, że właśnie pokazał jej, co naprawdę czuł. I że już
nigdy, przenigdy tego nie powtórzy.
Uśmiechnął się do niej półgębkiem.
— Więc?
— To było… niesamowite — odpowiedziała słabo.
— I?
— I jeśli spróbujesz tego kiedyś jeszcze raz, oberwiesz.
Uśmiechnął się szeroko.
— Uwielbiasz mnie bić, nieprawdaż, Granger? — spytał. — Może zechcesz się w to wgłębić.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
— Zamknij się, Malfoy.
— Co powiedział Ron? — spytała z ciekawością Hermiona.
—
Powiedział, że najwyższy czas, potem powiedział coś grubiańskiego,
czego nie zamierzam powtarzać. A potem powiedział: „A nie mówiłem?"
— A co odpowiedziałeś? — Uśmiechnęła się szeroko.
— Zmieniłem jego miotłę w ślimaka wskazując na nią palcem.
— Naprawdę?
—
Właściwie, to chciałem ją zmienić w żabę — przyznał Harry. — A Świnka
zjadła ślimaka, więc teraz wiszę Ronowi miotłę. To magidztwo to same
problemy, naprawdę.
Zaśmiała się i sięgnęła po jabłko. „Jaką
różnicę potrafią sprawić dwadzieścia cztery godziny" — pomyślała.
Wczoraj padało i było okropnie, a teraz… Zabrali jedzenie nad jezioro,
niebo przejaśniło się i był piękny czerwcowy dzień. Siedziała opierając
się plecami o kolana Harry'ego, a on o kamień.
— Nie chciałbyś nie być magidem, prawda? — spytała.
—
Chyba nie — przyznał Harry. Bawił się leniwie jej lokiem prostując go i
ponownie zakręcając. — Rozmawiałem z Dumbledore'em, powiedział, że
latem w Irlandii prowadzi pewien rodzaj programu edukacyjnego dla
magidów, i że jeśli chcę spróbować, to mogę.
— A chcesz? — Odwróciła się w jego stronę.
— Cóż, to nie Dursleyowie. I to tylko dwa miesiące. Więc mógłbym zobaczyć cię w sierpniu.
— Wiesz, że Draco i tak mnie odwiedzi, prawda?
— Wiem — odparł. — Wszyscy razem możemy gdzieś połazić. Pójść na plażę. Zobaczyć, jak Malfoy się nie opala.
—
Hej! — Oboje odwrócili się i zobaczyli biegnącego brzegiem jeziora w
ich stronę Dracona. Zatrzymał się z poślizgiem tuż przed nimi i stał
tak, z dłońmi na kolanach, próbując złapać oddech. — Harry… — wydyszał.
Hermiona spojrzała na niego z ciekawością.
— Biegłeś całą drogę?
Przytaknął.
— Dlaczego?
—
Muszę z tobą porozmawiać. — Spojrzał na Harry'ego. Jeśli widok
Harry'ego i Hermiony jakoś mu przeszkadzał, nie pokazywał tego po
sobie. To był jego talent. — Potter… — Wyciągnął biały pergamin w jego
stronę. — Właśnie to dostałem… sową.
Oboje wstali, Harry wziął papier od Dracona. Rozwinął go i momentalnie zbladł.
— Harry? — spytała zaalarmowana Hermiona. — Złe wieści?
Bez słowa podał jej list. Od Syriusza.
Harry, Draco,
Zdecydowałem
się zaadresować ten list do was obu, ponieważ sprawa dotyczy was w
równym stopniu. Chciałem wam napisać o dwóch rzeczach. Po pierwsze,
zaakceptowano mój wniosek o adopcję Harry'ego, a uprawomocnienie
powinno nastąpić w ciągu kilku miesięcy. Cieszę się bardzo z tego
powodu i mam nadzieję, że ty, Harry, też.
Po drugie, jak Draco
już zapewne wie, rozmawialiśmy z Narcyzą i planujemy pobrać się w
sierpniu, gdy tylko rozwiedzie się z Lucjuszem. Jestem bardzo w tego
powodu szczęśliwy i mam nadzieję, że wy też będziecie…
— Co ma na myśli pisząc, że już zapewne wiesz? — spytała zdezorientowana opuszczając list.
— Przyszło to razem z listem od mojej matki, który był zaadresowany
tylko do mnie — odpowiedział oszołomiony Draco. — Ogólnie pisała to
samo. Nie mogę w to uwierzyć — dodał kręcąc głową. — Nie mogę!
— Więc to chciał mi powiedzieć wtedy w pokoju wspólnym — stwierdził Harry, równie skołowany.
— Syriusz! — wykrzyknął Draco. — Ty szczwany psie! I to dosłownie!
— Cóż, podejrzewałam, że tak się stanie — powiedziała Hermiona, usiłując się nie śmiać z ich osłupiałych min. — Wy nie?
— Nie — stwierdzili zgodnie kręcąc głowami.
—
Wiecie, co to znaczy, prawda? — spytała wskazując na papier. — Jeśli
się pobiorą, a Syriusz adoptuje Harry'ego. Wy dwaj będziecie jak…
— Bracia — dokończył Harry, patrząc z przerażeniem na Dracona.
Draco gapił się z otwartymi ustami.
Hermiona nie była już w stanie powstrzymywać się dłużej.
— Bracia! Wy dwaj! — Wybuchła salwą śmiechu. — Wasze miny! — zarechotała. — Och, wasze miny!
Harry posłał jej wściekłe spojrzenie.
— Hermiona!
— Nic na to nie poradzę! — zachichotała. — To zbyt śmieszne!
Teraz
i Draco zaczął się śmiać. Harry nigdy nie widział, aby kiedykolwiek się
tak śmiał — nie chichotał, ale naprawdę śmiał. Aż usiadł na ziemi,
ukrył twarz w dłoniach i śmiał się w głos. Powoli i Harry zaczął się
uśmiechać, a potem, patrząc na zwijającą się Hermionę, również zaczął
się śmiać.
Dźwięk ich śmiechu unosił się nad błoniami i niósł się przez jezioro aż do zamku.
Koniec tomu pierwszego.
Tłumaczeniem drugiego tomu zajęła się Nocna Mara. Link do tekstu w moim profilu :-)