Disclaimer: This is a translation of joe6991 fic Harry Potter and the Wastelands of Time. The idea is his. All Harry Potter characters/places/items/etc. belong to J.K. Rowling.

Ogłoszenie: Poniższy tekst jest tłumaczeniem opowiadania Harry Potter and the Wastelands of Time autorstwa joe6991. Pomysł i realizacja są jego. Wszystkie postacie/miejsca/przedmioty/itp. związane z uniwersum Harry'ego Potter'a należą do J.K. Rowling.

Za betowanie dziękuje morfo


Harry Potter i Pustkowia Czasu

Istnieją tylko dwa światy - twój świat, który jest prawdziwym światem oraz ten drugi, świat fantazji.

Jest on domeną ludzkiej wyobraźni; jego realność, lub jej brak, nie są ważne. Liczy się to, że istnieje.

Daje alternatywę. Zapewnia ucieczkę. Stwarza zagrożenie. Oferuje sny i moc, daje wytchnienie i ból. Nadaje sens twemu światu.

On nie istnieje i tylko dlatego jest jedyną rzeczą, która się liczy.

Rozumiesz?

PROLOG – I Czas powiedziała: to będzie bolało

Just hold me closer, tiny dancer.

We'll count the headlights on the highway…

Lay me down in sheets of linen

You've had a busy day today.

Elton John


Urodziłem się, by biegać.

Tego jestem pewien.

By biec i walczyć, by sprzeciwiać się i dawać opór koszmarom, które pragną pogrążyć świat w nieskończonym mroku. Koszmarom zrodzonym z błądzących snów, szalonych ambicji, pierwotnego chaosu.

To są Klucze do Czasu i są one strażnikami...

- Biegnij, Harry! Biegnij!

... Bram do Przeszłości.

- Słyszysz to, Potter? Oto nadchodzi Kostucha...

Nic nie znajduje się pomiędzy końcem jednego a początkiem drugiego poza...

- Zabił ich! Zabił ich wszystkich, jak cholerne zwierzęta, a ja stałem z boku i pozwoliłem mu na to!

... rozpaczą i obietnicą, że być może tym razem jakoś będzie inaczej.

- Nie walcz z nim, Harry. Nie możesz wygrać.

Nie wiem, co się wydarzy, czy przeżyję tę podróż, ale muszę spróbować. Muszę! Ten świat nie jest już warty życia w mrocznych dniach i nigdy nie będzie, gdyż mroczne dni są wieczne. Nie ma nawet nieba, tylko skatowane burzowe chmury przeszywane karmazynowymi błyskawicami. Sama planeta umiera. Zostaje pokonana - tak samo, jak ja.

- Przeszłość to dawne dzieje. Czym, na Merlina, jesteś?

Brakuje mi wiatru i delikatnego blasku poranka; zapachu deszczu i truskawek; zielonych jabłek i białych róż. Może dzięki temu uda mi się nadać sens tej katordze. I uratować wszystko to, co trzeba. Bądź, co bądź...

- Słyszałeś już tę historię? Dawno, dawno temu, kiedy ludzkość była młoda i nieskalana, istniało pudełko. Pudełko, którego miano nigdy nie otworzyć. Jednakże jeden człowiek złamał zakaz. Wypuścił na świat całe zło - żądzę władzy, brutalność, korupcję, chciwość, zazdrość...

... nie ma już tutaj świata wartego ratowania; są tylko rozproszone resztki ludzkości, próbujące znaleźć choć trochę ciepła pod skatowanym niebem. Być może jest to jedyne Niebo, które, jako rasa prosperująca na wojnach i konfliktach, będziemy w stanie osiągnąć. Pokój to ulotna rzecz, zapomniana już dawno temu. No, cóż. Nie chcę, by świat mnie zobaczył. Nie sądzę, by zrozumiał ten ostatni, desperacki zryw mający na celu ratowanie go. Obiecałem sobie, że tego nie zrobię.

- Człowiek ten zatrzasnął wieko pudełka, ale było już za późno. Szkoda została wyrządzona. W pudełku pozostała jednak, jako jedyny promyk świata, Nadzieja. Tutaj, na końcu świata, po raz ostatni ponownie stajemy twarzą w twarz z tym samym złem. I ty, Harry Potterze, jesteś tym promykiem światła, naszą Nadzieją.

Łatwo się to mówi. Łatwiej też zrobić masę innych rzeczy, jak na przykład odwrócić się i odejść, ale istnieje wielka różnica między tym, co słuszne, a tym, co łatwe. Amen, Dumbledore? A, tak. Spoczywaj w spokoju, starcze.

- Proszę, powiedz mi, kim jesteś?

Nie ważne, co się stanie - czy nie warto spróbować?

- Dobrze. Jestem Czasem.

Czasem?

- Czasem.

Ach...

- Właściwie, kogo oczekiwałeś?

Nie wiem, ale czas już się skończył, co nie?

- Tak, skończył się. I to będzie bolało, bardzo bolało, Harry Jamesie Potterze...

Pieprzyć to. Dawaj!


PORANEK

ROZDZIAŁ 01 – Przebudzenie

Baby, I've been here before.

I know this room, I've walked this floor.

Rufus Wainwright „Hallelujah"


Pisałem ten wstęp tyle razy.

Za każdym razem, tutaj na początku, jest we mnie ta iskierka nadziei, że tym razem będzie inaczej, że wybory, których dokonam, nie doprowadzą do końca świata. Nadzieja ta jednak umiera szybko, gdyż takie jest życie i takie są pomyłki, które popełniam raz po raz.

Ale decyzje te nie prowadzą nigdzie indziej, czyż nie? I nawet kiedy umrę, obudzę się znowu tutaj, w moim osobistym, nieskończonym Piekle. Pętla w czasie, którą wykorzystałem raz, na końcu mojego pierwszego życia, jeśli tak mogę je nazwać. Pętla, z której nie ma ucieczki, nie ważne co zrobię lub ile razy polegnę.

Nie jestem pewien, dlaczego piszę ten wstęp za każdym razem. Nie pamiętam ostatniego razu, ani wcześniejszego, ani jeszcze wcześniejszego, i tak dalej, i tak dalej… Wiem, że się wydarzyły. Wiem o nich, ale ich przebieg jest uszkodzony, zamazany niczym sen. Nieuświadomione rzeczywistości, które żyły i wymordowały niewinnych.

Pamiętam . Zabawne, jak mocno dociskam pióro do pergaminu, kiedy piszę o niej. To nie może być prawda – tylko sen wewnątrz koszmaru. Taka dziewczyna nigdy nie zainteresowałaby się takim facetem jak ja. Takim, który patrząc na zagładę świata, zawsze podejmuje nic nie zmieniające decyzje. Nie byłaby w stanie żyć z kimś o spojrzeniu takim jak moje; o wygłodniałym i zaszczutym spojrzeniu kogoś, kto wie, jak krucha jest cywilizacja, gdyż widział jej zagładę więcej niż raz.

Więc, co wiesz jak na razie? Myślę, że zdajesz sobie sprawę kim jestem. Być może słyszałeś jakąś legendę, czy opowieść o mnie. Rzucę ci parę wskazówek.

Jako jednoroczne dziecko przeżyłem Zaklęcie Uśmiercające. Nie powinienem zobaczyć swoich drugich urodzin. Walczyłem z demonami i potworami; sprzeciwiałem się bogom i zabiłem wieczność. Skradłem zapomniane lata z łap chaosu i dzieliłem swój umysł i duszę z Mrocznym Panem. Ujrzałem koniec świata i przeniosłem się w czasie, by ujrzeć to znowu, a potem jeszcze raz i jeszcze…

Nazywam się Harry Potter. Mam dwadzieścia cztery lata. Zawsze dwadzieścia cztery, mimo, że na nie nie wyglądam. Jest lato przed moim szóstym rokiem nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Lato, w którym wszystko musi się zmienić, zmienia się, zmieni się, zmieniło się…

Mam do ciebie, drogi czytelniku, jedno pytanie, zanim zaczniemy. Czy sądzisz, że miłość jest w stanie transcendować granice czasu i przestrzeni? Czy miłość jest w stanie rozpalić ogień duszy i nic, ale to zupełnie nic, nie jest bardziej niebezpieczne niż nasze dobre intencje?

Co sądzisz?

Hm… naprawdę?

W takim razie, zapnij pasy, bo to będzie bardzo, ale to bardzo bolało.

I jeszcze jedno. Zanim zaszufladkujesz mnie jako użalającego się nad sobą nastolatka, zdradzę ci jedną pozytywną rzecz tego wszystkiego – seks jest zawsze wspaniały. Pierwszy raz za każdym razem, panie i panowie, dla Harry'ego Pottera, Władcy Czasu.


Przebudziłem się ze snu – tego samego Snu co zawsze – i wyjrzałem przez okno obok mojego łóżka. Chciałem złapać pierwsze promienie pierwszego poranka mojego odnowionego życia.

Westchnąłem, rozkoszując się ciepłem. Znowu tutaj. Tam, skąd przybywam, nie było światła słonecznego od ponad trzech lat – tylko zniszczone niebo zakryte smogiem i przeszywane karmazynowymi błyskawicami. To właśnie takich małych rzeczy, jak promienie słońca, czy czyste niebo, najbardziej brakuje, kiedy patrzy się na koniec świata.

Wszystkie te wspomnienia były jednak zamazane. Wpływają i wypływają z umysłu i świadomości jak zawsze na początku.

Przyszłość nigdy nie jest zapisana – pamiętaj o tym, nawet gdybyś miał zapomnieć wszystko inne. Próbując utrzymać wspomnienia czegoś, co się jeszcze nie wydarzyło i nie ma żadnej szansy powtórzenia się w dokładnie taki sam sposób, jest tak samo owocne jak trzymanie wody w sicie.

Niemożliwe i w gruncie rzeczy bezsensowne.

Zawsze jednak pamiętam wystarczająco wiele z poprzednich razów, by tym razem dokonać parę innych wyborów. By dokonać tych starych, złych wyborów w nowy i ekscytujący sposób. To była zabawna myśl – w tym samotnym i smutnym rozumieniu. Sądzę, że już kiedyś ją pomyślałem. Albo i nie.

Wstałem z łóżka w domu numer cztery przy Privet Drive. Trzeba było się wziąć do roboty. W tej chwili wprawiane są w ruch wydarzenia, które doprowadzą do końca świata.

Wspomnienie wydarzenia z Departamentu Tajemnic i śmierć Syriusza były wciąż świeże w moim młodym umyśle. Wiele razy próbowałem przenieść się wcześniej, powstrzymać powrót Voldemorta, ale nieważne ile mocy zużywałem albo jak bardzo prosiłem, lato przed moim szóstym rokiem w szkole jest najdalszym osiągalnym dla mnie miejscem w czasie.

Nie chwaląc się, osiem lat jest i tak wielkim osiągnięciem, szczególnie biorąc pod uwagę wszystkie teorie, które twierdzą, że to niemożliwe.

Opuściłem pokój i usłyszałem Dursleyów w kuchni na dole. Wszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustro, by upewnić się, że wyglądam tak, jak powinienem – nastolatek na parę tygodni przed swoimi szesnastymi urodzinami. Moje czarne włosy odstawały w każdą stronę, zakrywając tę przeklętą bliznę, która była zaczerwieniona.

I która się poruszała.

Moja skóra się poruszała, pełzła, rozciągała się. Była zamazana. Całe moje ciało poruszało się wewnątrz mojej formy. Machnąłem ręką przed lustrem i zobaczyłem, jak zostawiam za sobą cienistą smugę w kolorze ciała – tak, jakby poruszała się za szybko, a świat zwolnił.

O, tak. Wszystko było tak, jak miało być.

Opłukałem twarz wodą i przygotowałem się – została mi minuta, może mniej. Czułem już, jak małe swędzenie zaczyna powstawać za moimi oczami. Nacisk wzrastał szybko, tak samo jak ból. Chwyciłem jeden z ręczników i zacisnąłem na nim zęby. Jeżeli będę szybki uda mi się złapać najgorszy moment. Chwyciłem za umywalkę; swędzenie za oczami stało się nie do wytrzymania i wtedy dopadł mnie sprzeciw wszechświata.

Podróżowanie w czasie i oszukanie śmierci za jednym zamachem nie jest tak proste jak może się wydawać. I z każdym razem boli bardziej. Zastanawiam się, dlaczego tak jest. To jedyna zmienna w mojej egzystencji i dlatego jest cenna niczym złoto.

Siła i wymagana moc, by przenieść mnie nie tylko w czasie, ale także do mojego młodszego ciała są wprost niewyobrażalne. Nie transportowałem materii – co jest niemożliwe – ale moją duszę, co jest tak samo niemożliwe. Wciąż nie rozumiem, jak to się odbywa. Wiem tylko, że działa i to mi wystarczy.

Mam parę pomysłów, strzępki tuzina szalonych teorii.

Polegało to mniej więcej na rozpędzeniu każdego atomu w moim ciele do dwukrotnej prędkości światła, odpaleniu dopalaczy i wrzucenia wstecznego biegu tak szybko, by rzeczywistość została rozerwana – oczywiście tylko lokalnie, dookoła mnie – i utworzyła portal między jednym czasem a drugim.

Zawsze ten czas. Zawsze to lato. Dlaczego żaden inny moment? Dlaczego?

Dlatego zawsze pojawiam się z wciąż wibrującymi molekułami w moim ciele. Kawałki mnie wciąż pędziły z prędkością światła i kiedy w końcu czas dookoła mnie się dostosował, a mój umysł zrelaksował się, wtedy dopadał mnie szok związany z podróżą. To tak, jakby wszystkie cruciatusy, którymi oberwałem skumulować w jedno zaklęcie i rzucić na mnie z jednoczesnym kopniakiem w jaja.

To boli.

Zagryzłem mocniej ręcznik między zębami. Moje ręce zbielały od zaciskania się na umywalce. W końcu wyrwałem ją ze ściany, przy okazji niszcząc rurę, z której woda zaczęła pryskać na całą łazienkę. Jęcząc z bólu i pocąc się niemiłosiernie, osunąłem się na kolana, a potem na plecy.

- Tempus fugit - wyszeptałem. – Do diabła z tym wszystkim.

Znów byłem młody.

Głównym powodem podróżowania w czasie – jak stwierdziłem dawno, dawno temu – był fakt, że nigdy nie miałem go dość. I czasami druga szansa może odmienić los całego świata.

Na początku czułem, jakbym miał dostateczną ilość czasu oraz dostateczną wiedzę o tym, co się może stać, by temu zapobiec. Jednak tak nigdy nie było. Wydarzenia czasami rozgrywały się szybciej lub inaczej niż to pamiętałem, gdyż każdy nowy wybór, którego dokonałem, kierował historię na nowe tory. Podobne, ale nie do końca. Nauczyłem się przez doświadczenia, by nie ufać mojej przyszłej wiedzy, nieważne jak rozproszona i zamglona jest.

Już teraz następowały zmiany – ostatnim razem nie wyrwałem ze ściany umywalki. Wątpię, by miało to jakikolwiek wpływa na bieg wydarzeń, choćby taki, że świat skończyłby się dzień lub dwa wcześniej. Nie miało to i tak znaczenia, gdyż w przeciągu najbliższych pięciu minut będę opuszczał Privet Drive, by powrócić tylko raz po rzeczy, których nie mogę obecnie zabrać ze sobą.

- Hej, Hedwigo – powiedziałem do mojej sowy, wypuszczając ją z klatki. – Wynosimy się stąd. Leć na południe. Spotkamy się w naszym nowym domu za parę dni.

Hedwiga zahukała, po czym wyleciała przez otwarte okno w letnie, błękitne niebo.

Ze swojego kufra wyciągnąłem stare dżinsy i czarną koszulę polo. Ubrałem się, pomimo bólu w stawach, które informowały mnie o minusach podróży w czasie. Różdżkę wsadziłem do tylnej kieszeni. Żadnej magii jak na razie. Ministerstwo mogłoby ją wykryć, a to utrudniłoby moje zadanie. Wkrótce to załatwię.

Rozejrzałem się po swoim pokoju. Westchnąłem, patrząc na ubrania i księgi zaklęć, otwarty kufer i rączkę miotły wystającą z niego. Czy tak wygląda sypialnia człowieka, który podróżował w czasie by powstrzymać koniec świata?

Nie.

I to jest jedna z rzeczy, którą też wkrótce zmienię.


Igranie z Czasem (pisanym z dużej litery) jest jak zawieranie umowy z Diabłem (także pisanym z dużej litery). Jesteś potępiony, jeśli to zrobisz; jeszcze częściej, jeśli nie.

Takie jest życie. I śmierć. I wszystko między nimi.

Przeczytałem kiedyś pewne opowiadanie. Zapomniałem, o czym właściwie było, czytałem je tyle żywotów temu, ale mała jego część pozostała ze mną. Sądzę, że ta opowieść pomogła mi dokonać tego wszystkiego – cofnąć się w czasie jak najdalej i spróbować coś zmienić. Nie zważając na koszty, nie zważając na ból. Nie byłbym w stanie żyć z myślą, że nie spróbowałem.

Opowiadanie to nauczyło mnie jednej rzeczy – jedynej, jaką pamiętam z tego opowiadania. Czasami człowiek musi wystawić swoją duszę na niebezpieczeństwo. Tylko tyle, nic więcej. Ale zrobiłbyś to? Zaryzykowałbyś swoją duszę i wieczność dla szansy zmienienia wszystkiego?

Czy można porównać to z kontraktem z diabłem? Nie ma tutaj specjalnej różnicy, jeśli mogę być szczery. Obiecałem sobie, że będę. Powiedzmy, że są na tym świecie rzeczy starsze i dziwniejsze niż magia, czarodzieje czy Mroczni Lordowie.


Początek zawsze wygląda tak samo.

Założyłem buty do biegania, Pelerynę Niewidkę wrzuciłem do plecaka, który zarzuciłem na ramię. Z pokoju Dudleya „pożyczyłem" zegarek, który już był u mnie w posiadaniu parę razy. Ważne jest, bym wiedział jaki jest czas. Mam w głowie całkiem niezły zegarek – muszę mieć i muszę rozumieć czas, co do ułamka sekundy, by być w stanie poruszać się w wydarzeniach z przeszłości. Ale i tak potrzebuje normalnego zegarka, by porównywać czas w mojej głowie z tym na zewnątrz.

Założyłem zegarek i „pożyczyłem" jeszcze kilka innych przedmiotów z pokoju mojego kuzyna. Jak zawsze, w kieszeni jego kurtki znalazłem papierosy. Dobrą markę, nie to gówno, co je reklamują jako light. Z szafki obok łóżka wyciągnąłem srebrną zapalniczkę Zippo oraz półlitrowy zapas paliwa do niej. Jeżeli Wielki De nie jest w stanie docenić tego prezentu, ja to z chęcią zrobię. Wszystko zmieściło się w boczną kieszeń plecaka.

Była 09:42 i trzydzieści sześć sekund.

Zszedłem na dół i otworzyłem drzwi wejściowe dokładnie o dziewiątej czterdzieści trzy. Na Privet Drive był piękny poranek dnia czternastego lipca. Dziewiąta czterdzieści trzy rano, czternasty lipca – wszystko zgodnie z planem.

Przeszedłem przez wypielęgnowany ogródek mojej ciotki, przeskoczyłem przez murek odgradzający dom od ulicy i oparłem się o niego czekając. Była 09:43 i dwadzieścia cztery sekundy. Było też całkiem ciepło.

Czerwony samochód, pomyślałem i spojrzałem w dół ulicy. Dokładnie o 09:43 i trzydzieści sekund, czerwony samochód skręcił w Privet Drive i przejechał obok mnie.

Czarno-biały kot Arabelli Figg. Samochód przestraszył kota, który siedział pod innym pojazdem. O 09:43 i trzydzieści pięć sekund wyskoczył na chodnik, minął kamień leżący niedaleko mnie, po czym skoczył przez murek i zniknął w krzakach Wuja Vernona.

Syreny policyjne w oddali. O 09:43 i czterdzieści pięć sekund, z oddali rozległo się wycie syren samochodu policji.

Zabawne, co pamiętasz, kiedy cofasz się w czasie. Czułem się jak nigdy dotąd. Pamiętałem wszystko. Było to lekko niepokojące. Czy ostatnim razem też stałem tutaj i przewidywałem przyszłość? Być może. Nie pamiętam.

Wspomnienia kołatały się w mojej głowie. Niektóre dotyczyły przyszłych i przeszłych prób, inne – których było więcej – to wspomnienia mojego młodszego siebie, zanim nie wpakowałem się w to ciało. Wspomnienia sprzed paru tygodni o wydarzeniach w Departamencie Tajemnic były wyraźniejsze niż wspomnienia o umieraniu i podróżowaniu w czasie.

Pamiętam mój piąty rok w Hogwarcie i ważniejsze wydarzenia ostatnich piętnastu lat lepiej niż możliwe przyszłości. Dlatego zawsze czułem się jak nastolatek, którym właściwie byłem. Tak jak mówiłem, wspomnienia mojego starszego siebie, wielu starszych siebie, są zamazane, niewyraźne.

W każdym razie można powiedzieć, że jestem jednocześnie nastolatkiem, wkrótce szóstorocznym Gryfonem i Wojownikiem Czasu. Nie śmiejcie się, ja nie wybrałem sobie tego tytułu. Nie. Zrobił to za mnie Diabeł.

09:44 i pięćdziesiąt sześć sekund. Opierałem się o murek przez całe dwie minuty. Muszę trzymać się rozkładu.

- Wiem, że tam jesteś – powiedziałem, patrząc w prawo, na kamień, obok którego przebiegł kot Pani Figg. – Nie przywitasz się, Tonks?

Usłyszałem odgłos szybko wciąganego powietrza i szelest materiału. Ciepłe powietrze zafalowało dookoła mnie, poczułem zapach zielonych jabłek i świeżych, białych róż. Jej zapach, zawsze taki sam. Zawsze strzegący mnie. Mógłbym umrzeć szczęśliwy, zanurzony w tych różach.

- Harry – wyszeptała szybko moja ochroniarz z Zakonu Feniksa. – Skąd wiedziałeś, że to ja? Czekaj chwilę – zgadłeś! To mógłby być ktokolwiek, nawet Mundungus! Po prostu wiedziałeś, że ktoś tu będzie.

- No jasne – odpowiedziałem, wpatrując się w punkt, w którym wiedziałem, że znajdują się jej oczy. Będą koloru indygo, a jej włosy różowe niczym guma balonowa. Oczywiście zanim nie przypomni sobie o Syriuszu w mojej obecności.

Sięgnąłem do plecaka, by wyciągnąć swoją pelerynę i zarzuciłem ją na siebie. Była dziewiąta czterdzieści pięć i dwadzieścia osiem sekund. Nikt, poza Tonks, nie patrzył w tą stronę.

- Harry – zaczęła Tonks.

- Nikt mnie nie widział, poza tobą. I, dzięki temu, nikt nie zobaczy mnie rozmawiającego z powietrzem.

Tonks nie mogła się z tym nie zgodzić.

– Tylko się nie oddalaj – ostrzegła. – Jestem tutaj, by mieć cię na oku.

- Nie masz niczego lepszego do roboty? – zapytałem. – Nie możesz mnie „mieć na oku", kiedy jestem niewidzialny.

Moja peleryna pozwalała spokojnie zmieścić się dwójce ludzi pod nią. Zrobiłem krok naprzód i zarzuciłem jej koniec na miejsce, gdzie wiedziałem, że stoi Tonks.

- Teraz podnieś przód swej peleryny – powiedziałem.

Tonks posłuchała mnie. Uśmiechnąłem się, kiedy ją ujrzałem – młodą i przynajmniej w tej chwili szczęśliwą. Tak, jak ja. Staliśmy tak pod dwoma pelerynami, okryci od stóp do głów. Stała blisko mnie, zapach jabłek i białych róż był ciepły i kojący. W jej oczach koloru indygo migały iskierki, a różowe włosy wyglądały niczym wata cukrowa.

Nie widziałem jej przez trzy lata. Popełniłem błąd, który sprawił, że została zabita osobiście przez Voldemorta. Ale, stamtąd skąd jestem, kto nie został zabity przez Voldemorta? Kiedy umarła Tonks, zostałam sam. I trzy lata później ten demon to naprawił, zabijając mnie. I obudziłem się tutaj, tego poranka, około pięćdziesiąt minut i czterdzieści sekund temu.

- Opór, Harry – wysyczał demon. Jego czerwone oczy były rozświetlone złośliwością. – Opór to twoja słabość, jak każda inna. Kolejna ukochana osoba, która bierze twoją śmierć. Avada Kedavra!

Klęczałem z rękoma związanymi na plecach i z dwunastocalowym ostrzem wystającym z barku. Krew płynęła po mojej klatce piersiowej i ramionach. Przestałem szamotać się w więzach na chwilę przed ugodzeniem zielonego światła niosącego śmierć w serce Tonks. Upadła na ziemię przede mną.

Życie znika z oczu na samym końcu. Oczy Tonks zamgliły się powoli, a śmiech Voldemorta rozległ się po wielkich pustkowiach Końca Świata i spalonych stepach Oblivici – tam, gdzie Czas zaprzestaje istnieć.

Ha! Ciekawe, dlaczego złe wspomnienia kojarzę z taką klarownością. Mówi to chyba wiele o stanie mojego umysłu.

- Przytulnie – odezwałem się. Zawsze zauważam, że na początku Tonks jest wyższa ode mnie. Nie za wiele, może półtora cala, wystarczająco, bym nie musiał podnosić głowy. A i tak w przeciągu najbliższych miesięcy urosnę. Nie jestem pewien. Ja to wiem.

Tonks uśmiechnęła się.

– Harry, jesteś trochę blady. Czujesz się dobrze? – zapytała.

- To tylko drobnostki, Tonks – odpowiedziałem. – Złe wspomnienia. – Praktycznie piłem zapach jabłek i róż. Miałem je na czubku języka. Wciąż czułem siarkę i popiół z końca świata, w moim umyśle w każdym razie. Tęskniłem za Tonks.

- Ja też za tobą tęskniłam - roześmiała się.

Zamrugałem i zdałem sobie sprawę, że ostatnią myśl wypowiedziałem na głos. Czy to rumieniec wykwita na moim młodym, bladym policzku? Nie. Na pewno nie.

- Za nim też tęsknię – kontynuowała Tonks. Jej włosy zmieniły kolor na nijaki brąz i przyległy do jej głowy.

Syriusz, pomyślałem. Ból związany z jego stratą był świeży w umyśle mojego młodszego ja. Wciąż cierpiałem, ale zaakceptowałem jego śmierć. Cóż, akceptacja nie jest dobrym słowem. Godzę się z tym faktem za każdym razem, kiedy to się zaczyna.

- Masz worki pod oczami, Harry Potterze – powiedziałą Tonks, kładąc ręce na swoich biodrach, by wyglądać i brzmieć poważnie. – Źle sypiasz?

Zmęczenie podróżą w czasie, droga Nimfadoro. Nabiłem za dużo punktów na karcie stałego klienta, lecąc przez tyle różnych stref czasowych.

– Dobrze sypiam – odpowiedziałem.

- Kłamczuch z ciebie – wyszeptała, wysuwając swe czerwone wargi do przodu. Wyglądają naprawdę ślicznie i zachęcająco. Miałem ochotę je pocałować.

Potrząsnąłem głową. Były sny i Sny. Czasami nie mogłem odróżnić jednego od drugiego. A dla Tonks byłem zapewne piętnastoletnim czarodziejem, który ma kosmate myśli przez całą noc. Ha, zna mnie dobrze!

- Nie pytaj – powiedziałem, patrząc jednocześnie na swój zegarek.

- O co?

Była 09:47 i trzydzieści sekund.

- O to, gdzie się udaję. Nie mogę ci powiedzieć.

Tonks uniosła brew, a jej włosy przybrały kolor wyblakłej zieleni.

– Doprawdy? – zapytała. – Gdziekolwiek zmierzasz, ja powinnam się udać za tobą w odpowiednim dystansie.

- Hm… w przypadku ataku zła, domyślam się.

- Takie jest zadanie strażnika. Ale także dbanie o to, byś nie wpakował się sam w kłopoty.

09:47 i czterdzieści pięć sekund. Zaczynało brakować mi czasu.

- A więc dokąd zmierzasz, Harry Potterze, Wybrańcze?

Na mojej twarzy pojawił się wyraz niezadowolenia. W tych cholernych artykułach prasowych było tyle prawdy, że chciało mi się rzygać. Wybraniec. Tak, jasne. W więcej niż jeden sposób.

- Czytasz prasę? Udaję się, by ratować magiczny świat. A mówiąc o ratowaniu świata: Potete trovarli con Janus antico, sotto i eaves di Latium perseo.

Tonks zmarszczyła brwi w zdziwieniu, lekki uśmiech pojawił się na jej ustach.

– Harry, czy to było po włosku? – zapytała.

Wyciągnąłem z plecaka kawałek pergaminu i długopis. Zapisałem to, co powiedziałem, wiedząc, że w przyszłości pomogło to wiele razy. Podałem Tonks świstek pergaminu i ponownie powiedziałem:

Potete trovarli con Janus antico, sotto i eaves di Latium perseo. Zapamiętaj to.

- Nie wiedziałam, że znasz inny język. Co właściwie powiedziałeś?

Potrząsnąłem głową i mrugnąłem do niej, uśmiechając się, jakbym znał ogromny sekret i nie chciał go jej zdradzić.

– Nie masz przypadkiem egzaminu praktycznego, dzisiejszego popołudnia? – spytałem. – Egzaminu na stopień Starszego Aurora?

- Skąd o tym wiesz? – zapytała Tonks, mrugając ze zdziwienia.

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i postanowiłem trochę poflirtować. Tak zawsze było na początku. Byłem nastolatkiem przeładowanym hormonami. Nie był to zły stan – nawet go lubiłem. Nigdy nie było dosyć czasu na przyjemności, a jabłka i białe róże były jednymi z najprzyjemniejszych rzeczy na tym świecie.

- To nie jest pytanie, które powinnaś mi zadać– odpowiedziałem spokojnie.

- Nie?

- Nie – uśmiechnąłem się zalotnie. – Pytanie, które powinnaś zadać brzmi: Jakim cudem Harry wie o znamieniu w kształcie serca po wewnętrznej stronie moich ud?

Wyraz twarzy Tonks był chyba najsłodszą i najszczerszą rzeczą jaką kiedykolwiek widziałem. Cofnąłem się o krok i zarzuciłem swoją Pelerynę na siebie, oddalając się niechętnie od zapachu jabłek i róż.

- Harry? – wyszeptała Tonks, próbując złapać moją rękę. – Jakim cudem możesz…? Jesteś tutaj? Harry Potterze, natychmiast mi odpowiedz!

Nie odpowiedziałem. Chciałem. Chciałem zostać z przyjaciółką, którą utraciłem dawno temu. Ale była już 09:49 i dwanaście sekund. Były miejsca w których musiałem być, inni przyjaciele których musiałem zobaczyć.

To jest to lato, kiedy wszystko się zmieni. Muszę być gotowy na pierwszy dzień września. Nigdy, ale to nigdy, nie było dostatecznej ilości czasu.

Oddaliłem się od Privet Drive i wezwałem Błędnego Rycerza. Następny przystanek – Ulica Pokątna.

Czekało tam na mnie życie do uratowania o 10:08 i dwanaście sekund.


By zostawić komentarz naciśnij na przycisk Review this Story/Chapter. Napisz komentarz, a potem naciśnij na Submit.