Rozdział 16
Z Dubaju wylecieli z półgodzinnym opóźnieniem. Wszyscy pasażerowie samolotu byli tak zmęczeni, że jak jeden mąż od razu usnęli. Prawie wszyscy. Adam Farisi nie potrafił na tyle wyciszyć swoich myśli, by móc zasnąć. A gryzło go naprawdę wiele. Odkąd wsiedli do pierwszego samolotu, Adam i Calimi praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Jedyne wyjątki stanowiły pytania „Nie wiesz, gdzie jest toaleta?", „Ile mamy opóźnienia?" i „Do której bramki idziemy?". Nic poza tym. Adam przekonał dziadka, że powinien polecieć do Londynu (co nie było takie łatwe i potrzebował do tego pomocy brata i babki), mając nadzieję, że uda mu się jakoś przeprosić Calimiego. Chociaż nie był pewien, czy dokładnie o przeprosiny tu chodziło. Sam nie wiedział, czego tak naprawdę chciał, co się z nim działo. I bał się tego, jak jasna cholera się bał. Dlatego też chciał wyjechać. Pooddychać innym powietrzem, zobaczyć inny świat, przemyśleć wszystko.
Powinien też wspomnieć, że pierwszy raz w życiu był na pokładzie samolotu. I dzięki temu odkrył, że panicznie boi się latania. Nie wróżyło to dobrze na przyszłość.
Zerknął na Calimiego. Miał zamknięte oczy, a jego klatka piersiowa powoli podnosiła się i opadała. Adam założył, że śpi. W nagłym odruchu wyciągnął swoją dłoń i położył ją na dłoni prawnika. On niespodziewanie otworzył oczy i przez chwilę w napięciu wpatrywał się w Adama.
- Przykro mi – szepnął Calimi i wysunął swoje palce z uścisku Somalijczyka. Odwrócił się w stronę okna i nie spojrzał więcej na Adama.
Młodszy mężczyzna nie był pewien, co bolało bardziej: samo odtrącenie czy świadomość, że Calimi powinien tak zrobić.
xxx
Kiedyś uważała, że nie ma czegoś takiego, jak złamane serce. Nie to, że była nieczuła. Wierzyła w miłość, jak najbardziej, ale nie sądziła, by mógł istnieć taki smutek, taka rozpacz, która sprawiłaby, że straciłaby ochotę do życia. Że mogłaby poczuć, że jej całe ciało rozpada się na drobne kawałeczki, niesione wiatrem i rozrzucone po całym świecie. Nie potrafiące już stać się z powrotem nienaruszoną całością.
A jednak okazało się, że jest to jak najbardziej możliwe.
xxx
9 listopada 2007 roku
- Hermiona, pośpiesz się – ponaglał ją Nadim, silnie ciągnąc za rękę. Wokół rozlegały się strzały, a w powietrzu unosił się pył, który skutecznie ograniczał widoczność. Biegli przez zakurzone uliczki, gdzie przy ścianach leżeli martwi ludzie. Ranni patrzyli na nich z nadzieją, ale Hermiona wiedziała, że nie może się zatrzymać i im pomóc. Prawdopodobnie, gdyby chodziło tylko o nią – zaryzykowałaby. Jednak w grę wchodziło także życie Nadima, a on był dla niej najważniejszy. Nie wyobrażała sobie, by miała go poświęcić dla zwykłego, szarego człowieka, którego nawet nie znała.
- Nadim, musimy uciekać z miasta… - powiedziała Hermiona, próbując zatrzymać Nadima, który biegł w stronę centrum.
- Później. Tam jest nasza córka. Bez niej nigdzie się nie ruszam. – Nie zatrzymał się, nawet na nią nie spojrzał.
Jasne, wiedziała, że tak będzie. Była świadoma tego, że Raja była dla niego pępkiem świata, jego jedynym dzieckiem, największym skarbem. Ale ich córka była bezpieczna tam, gdzie była. A wpychanie się tam w takim momencie nie mogło przynieść pozytywnych skutków.
- Gdzie ona dokładnie jest? – zapytał, przyśpieszając, jeśli było to jeszcze możliwe. Trzymał dłoń Hermiony w mocnym uścisku i nie miał ochoty puścić, chociaż ona ledwo za nim nadążała.
- U przyjaciela Kate. Bezpieczna. To zaufany człowiek. Uciekajmy, Kate zaopiekuje się Rają – próbowała go przekonać, ale nie słuchał żadnych argumentów.
- Nie. Zostawimy. Jej. Tutaj. Nie ma mowy – wycedził, odwracając się w jej stronę. Ścisnął jej dłoń tak, że myślała, że zaraz skruszy jej kości.
Bez słowa biegli dalej. Z południowego-zachodu słychać było zbliżające się wojska. Zwiększała się częstotliwość strzałów, wszystko stawało się coraz głośniejsze. Hermiona myślała, że zaraz wybuchną jej bębenki. Już nawet Nadim nie musiał jej pośpieszać. Teraz nie mogli się wycofać. Musieli uciekać – inaczej straciliby życie. Żołnierze etiopscy nie patrzyli, kto jest kto."Wygraliśmy wojnę, bo zabijaliśmy każdego, kogo mogliśmy zobaczyć1". Tutaj nie było ich bliskich, ich ludzi. Somalijczycy nie mieli dla nich znaczenia. Mieli zadanie – przywrócić porządek. Co z tego, że to nic nie da. Że to nie jest dla dobra Somalii, tylko dla interesów Etiopii. Kogo na świecie to obchodzi?
Hermiona i Nadim dobiegali do ścisłego centrum miasta. Już mogli słyszeć, że zbliżają się do epicentrum walk, mimo że było ono nieco na południe od głównej dzielnicy Mogadiszu. Kobieta rozejrzała się dookoła i zobaczyła kilku rannych. Przymknęła na chwilę oczy, nie chcąc się rozpłakać. To znaczyło, że w centrum było jeszcze gorzej, niż można się było spodziewać. Że żołnierze byli celni, niewielu pozostawiali żywych. Że to już nie była bitwa, to była rzeź.
xxx
- Mały, trzymaj się – szeptał Hani, gładząc trzęsącego się chłopca po rozgrzanym czole. To był dopiero drugi dzień choroby Malika, a dziecko po prostu marniało w oczach. Niewiele jadł, częściej wymiotował, już nie mówiąc o przekrwionych oczach, które sprawiały, że chłopiec wyglądał jak bohater horroru. Hani powiedział Kate, że zajmie się Malikiem. Miał w tym spore doświadczenie, w jego rodzinie każdy to przechodził. Połowa jego rodzeństwa przez to zmarła.
Zabrał rękę z jego twarzy i chwycił nią kawałek szmaty. Szybko zamoczył ją w zimnej wodzie i przez chwilę wyżymał. Potem delikatnie zaczął dotykać nią twarzy Malika, chcąc zetrzeć z niej wyraz bólu, który towarzyszył chłopcu nawet podczas niespokojnego snu.
Spojrzał na dziecko z miłością. Dlaczego jedni mieli mieć wszystko, podczas gdy inni nie mieli nic? Sam pogodził się z taką rzeczywistością, wiedział, że w boskim planie było danie mu właśnie takiego życia. Ale nie potrafił zrozumieć, jak można było przeznaczać taki los małemu dziecku, które w życiu nie uczyniło niczego złego.
Delikatnie pocałował Malika w czoło i kiedy powoli się od niego odsuwał, poczuł na swoim ramieniu czyjś dotyk. Natychmiast się odwrócił i napotkał niespokojne spojrzenie Kate.
- Nie jest aż tak źle – powiedział, chcąc ją uspokoić, a ona, jakby w zamian, powoli przesunęła swoją drobną dłonią po jego policzku. Przyłożył swoje palce do jej i miał ochotę się przybliżyć, ale wtedy ona odwróciła wzrok i już wiedział, że stracił swoją okazję. Wrócił do robienia chłopcu zimnych okładów. Chwilę później usłyszał cichy trzask zamykanych drzwi.
xxx
Severus zdecydował się przeczytać wszystko, co do tej pory powiedział Hermionie i co tylko czekało na publikację. Cała jego opowieść, wszystkie rozmowy nagle wydały mu się jakieś drętwe, kiedy wycięto z nich docinki i przekomarzania się. Tylko suche fakty, które na nikim nie zrobią pewnie wrażenia. Ale on nie miał zamiaru się w to wtrącać. Obiecał, że da jej ten materiał i nie zamierzał zmieniać tej decyzji.
Dziwnie potoczyły się wydarzenia ostatnich tygodni. Czy kiedy Granger odwiedziła go w jego hogwarckim gabinecie, mógł przypuszczać, że aprobata jej prośby tak się skończy? Że będzie miał poczucie, że ta Hermiona Granger, wieczna kujonka, która na lekcjach doprowadzała go do szału, została najbliższą mu osobą, której chyba w tej chwili bez wahania powierzyłby swoje życie? I że ta zawsze prawa i sprawiedliwa Gryfonka będzie siedziała w więzieniu, podejrzana o największe zbrodnie przewidziane przez międzynarodowy system sądowniczy?
Nie wiedział, naprawdę nie miał pojęcia, czy Hermiona była winna, czy nie. Nie widział jej przez dłuższy czas po tym, jak skończyła szkołę i nie wiedział, jaka mogła być w międzyczasie. Ale ufał jej. Naprawdę ufał jej całym sobą. Bo kiedy jego podejrzewano o zbrodnie na mugolach i przeciwnikach Czarnego Pana, nie miał przy sobie nikogo, kto nie patrzyłby na niego jak mordercę. I wiedział, że okres procesów i przesłuchań był dla niego zabójczy, sprawił, że nikomu nie potrafił już potem zaufać.
Teraz miał zwykłą ochotę pójść do Hermiony i z nią porozmawiać. Nie o procesie, magii, zbrodni i karze, tylko tak normalnie, jak przyjaciel z przyjacielem. O tym, jak się czuła. Czy ma jakieś plany na przyszłość, kiedy już oczyszczą ją z zarzutów. Wiedział, że wcześniej się wahał co do jej prawdomówności, ale teraz był pewien, że nie oszukałaby go. Mentalnie zbyt wiele ze sobą przeszli. Z jej powodu po raz pierwszy zdecydował się przeżyć jeszcze raz swoje dzieciństwo, przeanalizować to wszystko od nowa. A ona dała sobie możliwość opowiedzenia komuś, przez co przeszła, co sprawiło, że jest taka, jaka jest.
I chciał się tego dowiedzieć. Chciał się dowiedzieć prawdy nie z sali sądowej, ale od niej. Bo jej ufał i wierzył, że nawet jeśli była winna tych strasznych zbrodni, to była nadal tą Hermioną, którą poznał i której pozwolił poznać siebie. Nawet jeśli miała na sumieniu okropne rzeczy. Zresztą dokładnie tak jak on.
xxx
Pociągnął ją w stronę zaułka, a zaledwie kilka sekund później w miejsce, gdzie stali, uderzył granat, tworząc w ziemi krater o średnicy około dwóch metrów. Hermiona słyszała swój głośny oddech i czuła przyśpieszone bicie serca. Nadim mocno przytulił ją do siebie, głaszcząc po włosach. Zawsze wiedział, czego było jej potrzeba. Mimo że trwali w takiej pozycji tylko chwilę – poczuła się dużo lepiej. Nie tylko ona panicznie się tego wszystkiego bała.
- Znajdziemy ją za wszelką cenę – szepnął jej do ucha, odsuwając się. Wszedł do jakiegoś mieszkania, które wyglądało na puste. Przeszedł przez cały pokój, aż dotarł do drzwi – te prowadziły w inny zaułek. Przeszli przez kilka domów, zanim odnaleźli bezpieczną drogę w stronę centrum.
W mieszkaniach było dużo ciszej, niż na ulicy. Dźwięki strzałów i wybuchów były tłumione przez grube ściany, a półcień panujący we wnętrzach sprawiał wrażenie bycia bezpiecznym schronieniem dla każdego, który chciałby z niego skorzystać. Ale Hermiona wiedziała, że jeśli ktoś naprawdę będzie chciał ją dopaść, nic nie zdoła jej przed tym ochronić.
Szli coraz szybciej, a Hermiona zaczynała poznawać tą okolicę. Zbliżali się do mieszkania Kate. Nagle usłyszeli zaraz za sobą strzały i etiopski wrzask.
- Stać! – krzyknął mężczyzna, kiedy uciekająca para szybko odwróciła się w jego stronę. Ubrany był w kompletny mundur, a na jego głowie spoczywała charakterystyczna zielona czapka. – To jest obszar działań wojennych wojsk Etiopii. Cywile mają zakaz przebywania w strefie walk.
Hermiona widziała, jak Nadim zaczyna się denerwować, a wszystkie mięśnie jego ciała napinają się. Próbowała potrzeć kciukiem wnętrze jego dłoni, ale nie zdążyła.
- To jest mój kraj. Jeżeli ktoś nie ma prawa w nim przebywać, to na pewno nie będę ja. Wy jesteście tu nielegalnie, najechaliście Somalię! – warknął, patrząc wyzywająco na żołnierza. Zaraz za nim pojawiło się kilku innych, trzymających w gotowości karabiny maszynowe.
- Nadim… Zostawmy ich w spokoju, idźmy po Raję – powiedziała cicho, tak, aby tylko jej mąż mógł ją usłyszeć, ale on nawet nie zwrócił na nią uwagi.
- Wasz kraj – praktycznie wypluł Etiopczyk – jest zagrożeniem dla regionu, może nawet dla całej Afryki. Jeśli wy sami – wskazał palcem na wściekłego Nadima – nie potraficie odpowiednio zająć się swoimi ludźmi, widocznie potrzebujecie pomocy. I to nie jest rzecz, którą wolno wam odrzucić.
- Wynoście się stąd – syknął Somalijczyk, ledwo nad sobą panując. – To jest nasza wojna, nie wasza. Wynoście się stąd jak najszybciej, dobrze wam radzę. – Podszedł do żołnierza tak blisko, że praktycznie się ze sobą stykali. Pozostali wojskowi trzymali palce na spustach karabinów.
- Żaden brudny Somalijczyk – warknął z nienawiścią żołnierz – nie będzie nam rozkazywał. Masz minutę na odwołanie swoich słów, psie. Inaczej możesz pożegnać się ze swoją ukochaną Somalią – zironizował.
Hermiona strasznie się bała. Wiedziała, jak ważna dla Nadima była ojczyzna, rodzina i honor, wychował się w poczuciu, że są to najważniejsze rzeczy w życiu, stosunek do nich miał definiować człowieka. Jeśli ktoś nie kochał swojego kraju – jak mógł kochać kogoś innego, nie mówiąc już o byciu kochanym. Życie go nie oszczędzało, przeszedł prawdziwą szkołę przetrwania wychowując się w takich warunkach. A mimo to nie stał się zły. On jedynie za wszelką cenę bronił tego, za co od lat walczyła jego rodzina – swojego kraju, rodziny, narodu oraz niepodległości, za którą przelana została krew jego przodków.
xxx
- Znałeś tą Granger? – zapytał Calimi, kiedy wsiedli do taksówki. Mieli pojechać do hotelu, by trochę się odświeżyć, a potem mieli natychmiast stawić się w sądzie.
- Tak, była żoną mojego wuja – powiedział cicho Adam, nie patrząc na towarzysza.
- Naprawdę była taka zła? – Prokurator zadał pytanie, które dręczyło go od dawna. Wiedział, że ludzie potrafią być okropni i okrutni, więc odpowiedź Somalijczyka nie zmieniłaby nic w jego podejściu do sprawy. Ale wolał wiedzieć.
- I tak, i nie – powiedział z wahaniem Adam. – Kiedyś byłem z nią w dobrych stosunkach, ale teraz wydaje mi się, jakbym w ogóle już jej nie znał. Na wojnie ludzie się zmieniają, a ona… w pewnym momencie stała się inną, całkowicie nieznaną mi osobą. Kiedy patrzyłeś w jej oczy, widziałeś ból i nic więcej. Tylko ogromne cierpienie, które stało się jedynym bodźcem pchającym ją do życia. I to ją zabiło.
xxx
- Albusie.
- Miło cię znowu widzieć, Kingsleyu.
- Wiesz, po co tu jestem.
- Wiem.
- To miało już więcej mnie nie dotyczyć. Miałeś dać mi o tym zapomnieć.
- Sytuacja się zmieniła… Rozumiesz, musiałem tak zrobić.
- Albusie, zrobiłem to, o co prosiłeś pod warunkiem, że to jeden jedyny raz, że on nic nie zmieni.
- Wiesz, że zmienił naprawdę wiele nawet przed tym, jak się z tobą skontaktowaliśmy.
- To był błąd, Albusie. Nie powinniśmy myśleć, że takie rzeczy dzieją się bez konsekwencji. Byliśmy tacy głupi!
- Zjadają cię wyrzuty sumienia, prawda?
- To już nawet nie jest sumienie. Nie mieliśmy prawa.
- Wiesz, że tak jest lepiej.
- Lepiej? Skrzywdziliśmy niewinnych ludzi.
- Nie, daliśmy im drugą szansę. Szansę, na którą zasłużyli.
- Czy dla ciebie naprawdę świat jest czarno-biały, Albusie?
- Nie. Ale czasami łatwiej jest tak myśleć, uwierz mi.
xxx
Kiedy Nadim i żołnierze wpatrywali się w siebie ze wściekłością, usłyszeli wybuch bomby niedaleko. Etiopczycy rzucili jej mężowi ostatnie spojrzenie i pobiegli w drugą stronę. Nadim bez słowa chwycił z powrotem dłoń Hermiony i zaczął biec w tym samym kierunku, co wcześniej. Lawirowali między budynkami i ciałami ludzi, których było już coraz więcej, a w oczy kuł ich wszechobecny pył.
- Gdzie oni są? – zapytał Nadim, przekrzykując odgłosy strzałów, dobiegające ze strony, w którą biegli. Było coraz głośniej.
- W budynku obok dawnego uniwersytetu.
Mężczyzna nic nie powiedział. Po prostu biegł dalej. Nie odchodziło go to, co działo się dookoła. Wydawało się, że nie słyszy ducha wojny, który krążył dookoła, zataczał kręgi nad miastem. Nadim miał cel. Był zdeterminowany. W tej chwili liczyła się dla niego tylko jedna rzecz – jego córka.
xxx
Niecałe dwa lata wcześniej Leilah i kilka innych osób jej znanych i całkowicie obcych spotkało się. Wojna, która wtedy zbierała swe żniwa w Somalii zniszczyła nie tylko rzeczy materialne – jeszcze więcej szkód wyrządziła w samych ludziach. Kilkoro z nich udało się jakby „uleczyć", jednak nie w każdym przypadku się tak dało.
Ale nie to było najważniejsze. To, co wtedy udało im się ustalić, miało trwać bezterminowo, być wieczne. A tu minęły dwa lata i wszystko runęło. Chcieli pomóc, a tym samym wyrządzili chyba jeszcze więcej szkód. A przecież mieli takie dobre zamiary, nie chcieli nikogo skrzywdzić. I jak zwykle coś poszło nie tak.
A może nie coś. Ktoś. Ktoś poszedł inną drogą. Inną, niż zakładali, że ktokolwiek mógłby pójść. Liczyli, że zatarli wszelkie ślady tego, co działo się naprawdę, jednak nie pomyśleli o tym, że to właśnie ich najbliżsi mogą zauważyć coś dziwnego. Bo przecież oni pamiętali wszystko. Kwestią czasu było, kiedy zaczną się nad tym zastanawiać, rozmyślać. Dlaczego tego nie przewidzieli?
Zbudowali, wśród trudów i przeciwności, zamek z kart i liczyli, że uda mu się wytrzymać, że żaden wiatr nie poruszy czubkiem wieży, który mógłby zniszczyć całą resztę. Nie zauważyli, że to podstawy całego planu są najbardziej podatne na uszkodzenia. Że kiedy tam zabraknie chociaż jednej karty – runie wszystko.
xxx
- Hermiono – powiedziała spokojnie Kyra, wpatrując się badawczo w klientkę. – Musisz mi odpowiedzieć na to pytanie. Czy sąd mógłby mieć jakieś podstawy do wydania cię somalijskim władzom? Uważnie nad tym pomyśl, bo to bardzo ważne. Nie ubiegałaś się o obywatelstwo? Nie dostałaś azylu, nie byłaś zgłoszona jako mieszkaniec, nie wiem, cokolwiek?
- Nie przypominam sobie. Wtedy o tym nie myślałam. Ja prawie na pewno nigdy nie odwiedzałam żadnych ministerstw, ale nie wiem, jak wyglądała organizacja przez ONZ. Wszelkie papiery zawsze załatwiała za mnie przyjaciółka.
- Jeżeli byłby jakiś dowód, że w pewnym sensie „przynależysz" do narodu somalijskiego i Somalii, prokurator mógłby to wykorzystać na pierwszym procesie.
- Mój mąż to Somalijczyk – powiedziała spokojnym głosem Hermiona.
- Tak, wiem. Nie wydaje mi się, żeby to było aż tak ważne. W końcu on zginął kilka lat temu – odpowiedziała Kyra, zaglądając w jakieś papiery.
- Niecałe dwa.
- Właśnie. Coś oprócz tego łączy cię z Somalią?
- Oprócz tego, że przeżyłam tam trzy lata, brałam udział w wojnie domowej, urodziłam i straciłam tam dziecko, widziałam okropne rzeczy oraz że ich rząd oskarża mnie teraz o zbrodnie przeciwko ludzkości? Nie, nic więcej – prychnęła z sarkazmem.
- Więc nie powinno być… Zaraz, co? Jakie dziecko? – zapytała Kyra, nagle kierując w swoją klientkę pytający wzrok.
- To nieważne. Niezwiązane z tą sprawą – odpowiedziała jej Hermiona bez żadnych emocji w głosie.
Prawniczka jeszcze przez chwilę się nie odzywała, ale później uznała, że nie będzie wnikać. Na razie.
- Jutro rano jest rozprawa – powiedziała tylko.
- Dobrze wiedzieć – odparła jej klientka.
- Musimy jakoś zorganizować ci ubranie do sądu. Masz kogoś, kto mógłby przynieść je z twojego domu? Nie byłoby wtedy potrzeby kupować niczego nowego. Masz być ubrana skromnie i elegancko. I najlepiej, żebyś nie wyglądała jak modelka – niech sąd wie, że niesłuszny pobyt w więzieniu ci szkodzi.
- Oczywiście, jak uważasz. O której mam być gotowa?
- Rozprawa jest o dziesiątej, pewnie jakoś po dziewiątej przyjedzie po ciebie transport i zabierze cię do sądu. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie pozwolisz, bym tam wróciła, prawda? – Wreszcie okazała jakieś uczucia, pomyślała Kyra. Przez tak długi czas próbowała udawać, że nic ją to nie odchodzi, że wszystko jej jedno, a jednak teraz widać, że się boi. To dobrze. Strach może pomóc.
- Są na to naprawdę nikłe szanse. Są podstawy do ekstradycji, ale jest o wiele więcej przeszkód – powiedziała młodsza kobieta fachowym głosem.
- Obiecasz mi, że jeżeli sąd zezwoli na wydalenie mnie do Somalii… zrobisz wszystko by do tego nie dopuścić? – zapytała Hermiona, uważnie patrząc na prawniczkę. Miała szeroko otwarte oczy i nie spuszczała wzroku z Kyry.
W nagłym odruchu adwokatka chwyciła swoją klientkę za dłoń w uspokajającym geście.
- Obiecuję.
xxx
W tym samym czasie, kiedy Hermiona i Nadim biegli do centrum, Kate myślała, jak się stamtąd wydostać. Chętnie by została i pomagała rannym, ale wiedziała, że jest zbyt duże niebezpieczeństwo, że w tej chwili sama zginie, a martwa nikomu by nie pomogła. Od kiedy zaczęła pracować jako wolontariusz w trudniejszych misjach, zawsze mówili jej „martwy ratownik to bezużyteczny ratownik". I mieli rację.
Już kilka dni temu, słysząc, że walki przenoszą się do stolicy, zarządziła ewakuację wolontariuszy. Najmłodsi uciekali jako pierwsi – udało się zorganizować dla nich statek, który miał ich zabrać do Kismaju, skąd armia już się wycofała. Sama jednak czekała do momentu, kiedy wszyscy inni już wyjadą. Właściwie w Mogadiszu zostali tylko Jack, ona, trójka bardziej doświadczonych lekarzy, którzy też chcieli do końca pomagać, oraz Hermiona i Nadim. Kathy nie była do końca pewna, czy oni także wyjadą. Bała się, że Nadim jest tak uparty, że nie opuści swojego domu i rodziny. Miała nadzieję, że Hermiona ucieknie z nią, ale to nie było zbyt pewne. Jej przyjaciółka była zbyt zakochana, żeby logicznie myśleć, nawet jeżeli od tego zależało życie jej córki.
W tej chwili Rają opiekował się Jack, jeden z najbliższych współpracowników Kate. Umówili się, że ona zadba o wszystko, by mogli spokojnie (o ile można mówić o spokoju w czasie wojny) uciec, a on zadba o dziewczynkę, która traktowała Kath jak swoją drugą matkę. Jack miał czekać na znak od Kate i w razie gdyby nie skontaktował się z nią Nadim ani Hermiona, Kate miała zostawić dziewczynkę u rodziny Nadima. Wydawało jej się to całkowitą głupotą, jednak nie miała prawa się z nimi kłócić. W końcu oni byli rodzicami.
Wyszła z budynku gdzie wcześniej był szpital. Na ulicy było pusto, nie widziała nikogo w pobliżu. W oddali usłyszała strzały i krzyk. Pobiegła w stronę swojego mieszkania.
Czas się zbierać.
xxx
- Synu! – Ucieszyła się Blanche, kiedy usłyszała w słuchawce głos najmłodszego syna.
- Tak, mamo, to ja. Dotarłem – powiedział Aiman, wzdychając.
- Cieszę się. Ale wszystko jest inne niż ostatnio, sytuacja się zmieniła… – powiedziała kobieta z napięciem. Wiedziała, że Aiman ma się dobrze, inaczej by jej powiedział. Zawsze potrafił sobie poradzić. Odziedziczył to po ojcu.
- Zauważyłem. Co się stało? – szepnął.
- Ojciec ją znalazł, chcą się zemścić. Ahmed poleciał do Londynu. Zaraz ma się zacząć proces… - powiedziała drżącym głosem. – Wszystko nie tak miało wyglądać.
- Ale… Jaki proces? Jak to się stało? Myślałem, że mieli dać sobie z tym spokój. Coś się zmieniło? – spytał z niepokojem jej syn.
- Chyba tak. Próbujemy jeszcze to wszystko uratować, ale jest bardzo ciężko – powiedziała Francuzka.
- Byłem w jej mieszkaniu, ale nikogo nie było. Czekałem dłuższy czas, ale nikt nie przychodził – zrelacjonował Aiman. – Nie na to liczyłem, kiedy tu przyjechałem.
- Wiem, rozumiem. Wszystko jest nie takie, jak powinno. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Chciałabym, żebyś był z stałej gotowości, gdyby coś się działo. Będziemy do ciebie dzwonić, dobrze? – zapytała Blanche. Usłyszała, że do domu wszedł jej mąż. Musiała szybko kończyć, Adam nadal uważał, że nikt nie ma kontaktu z Aimanem. I chociaż na pewno podejrzewał, że Blanche miała coś wspólnego z jego ucieczką, nigdy nie zapytał. Mógł być na niego wściekły, ale nadal uważał go za swojego syna i mimo że nie popierał jego wyjazdu i opuszczenia rodziny, Blanche wiedziała, że życzył swojemu dziecku jak najlepszego losu. W pokoju, którego on sam nigdy nie zaznał.
xxx
- Severusie? – usłyszał w słuchawce znajomy głos. – Słyszysz mnie?
Miał ochotę przytaknąć kiwnięciem głowy, ale szybko zrozumiał bezcelowość takiego zachowania. Zamiast tego odezwał się do aparatu.
- Słyszę. Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie?
- Jutro jest rozprawa. Podobno nie możesz być na niej obecny. – Po drugiej stronie linii usłyszał westchnienie. – Wiem, że masz już pewnie mnie dość, że znudziło ci się to, że cięgle cię o coś proszę, ale naprawdę nie mam nikogo innego, obojętnie, czy cię to obchodzi, czy nie. – Zanim zdążył coś powiedzieć, kontynuowała. – Chciałabym, żebyś poszedł do mojego mieszkania i przyniósł mi jakieś ubranie na sprawę. Obok wejścia do sypialni znajduje się mała garderoba, gdzieś tam powinien wisieć mój granatowy kostium. Powinieneś też znaleźć gdzieś tam jakąś białą bluzkę. Zrobisz to?
Przez chwile się nie odzywał.
- Pod jednym warunkiem. Odpowiesz mi na jedno pytanie. – Trudno było mu się samemu do tego przyznać, ale naprawdę zżerała go ciekawość. – Jak zginął twój mąż?
xxx
Według Hermiony w wojnie nie najgorsze były straty ludności i tak dalej, chociaż to było również straszne. Gorsza była sytuacja tych żywych. Ciągła troska o własne życie, brak bezpieczeństwa, terror, widmo ucieczki. No i koszmary. Wojna, która ma miejsce we wnętrzu człowieka nigdy się nie kończy. Nigdy nie można o niej zapomnieć.
Jednak w tej chwili wydawało jej się, że najokropniejszym skutkiem wojny jest całkowity brak komunikacji. Chciała zadzwonić do Kate, do jej przyjaciela, do kogokolwiek. Chciała porozmawiać z rodziną, siąść przez chwilę na ziemi i zapomnieć o tym wszystkim, co działo się dookoła, ale nie potrafiła, nie mogła. Nikt właściwie nie dał jej na to szansy. A tak bardzo tego potrzebowała – tej jedynej możliwej chwili wolności i spokoju.
Biegli coraz szybciej. Jeżeli to było w ogóle możliwe. Byli około dwóch przecznic od swojego celu, kiedy wydarzyło się coś, czego nikt nie planował. Budynek, obok którego teraz biegli, eksplodował. Hermiona poczuła tylko ogromną siłę z jaką odrzuciło ją w drugą stronę. I rękę Nadima, która puściła jej dłoń. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami i przestała cokolwiek odczuwać.
xxx
Katy zastanawiała się, co ma robić. Chociaż chyba nie zostawało jej nic innego oprócz zostania tam, gdzie była w tej chwili. Musiała powiedzieć Kaahinowi, że na razie nici z przeprowadzki, że nie ma się o co martwić. Prychnęła w myślach.
Został jeszcze Harry. Powinna gdzieś go odesłać. Pozbyć się. Za bardzo próbuje wtykać nos w nieswoje sprawy. Może być kiedyś niebezpieczny. Najlepiej byłoby go wysłać z powrotem do Anglii – nie dość, że wreszcie mogłaby odetchnąć, to jeszcze może pomógłby jej załatwić pewne sprawy. Nie to, że naprawdę chciała się go pozbyć – był miły, tylko czasami zbyt nachalny, ale ogólnie go lubiła. Jednak w tej chwili nie potrzebowała nikogo, kto chciał się dogłębnie interesować jej sprawami.
No i jest jeszcze Hani. I Malik. Cholernie się o niego bała. Wiedziała, że Hani zrobi wszystko by pomóc małemu, ale czasami to nie wystarcza. Zbyt wiele znała takich przypadków. Czasami to właśnie Kath była tą, która nie miała jak uratować potrzebującego. Za każdym razem musiała to porządnie odchorować, by móc znów wrócić do normalności i pogodzić się z tym wszystkim.
Katy szła z Orai do świetlicy. Wydawało się, że dziewczynka czuje, że znów dzieje się coś złego. Po tym jak straciła rodziców, straciła całą rodzinę, teraz odbierano jej przybranego brata. Przez całą drogę nie odzywała się i jedynie smutno patrzyła w ziemię.
Kiedyś Kate rozmawiała z dziennikarzem-amatorem, który przyjechał jednocześnie pomagać i zbierać doświadczenie. To on po raz pierwszy zapytał ją:
- Czy nie tęsknisz za Anglią? Nie chcesz wrócić?
To dziwne, że właśnie teraz, gdy cały świat wywracał się do góry nogami, tracił stabilność, a widma przeszłości i teraźniejszości nie pozwalały jej normalnie żyć, potrafiłaby zmienić swoją odpowiedź, zmienić dawne „Nie wiem" na pewne, mocne:
To tu jest mój dom. Nigdzie się stąd nie ruszam.
xxx
Kiedy została wprowadzona na salę sądową, była w niej tylko Kyra. Prawniczka uprzedziła ją, że proces odbędzie się „za zamkniętymi drzwiami", bez obecności jakichkolwiek osób postronnych. Jej właściwie było wszystko jedno. Może jeszcze zaledwie kilka dni temu wiadomość, że ktoś dowiedziałby się o tym, w jakiej sytuacji się znalazła, doprowadziłaby ją do rozpaczy, ale teraz nie miało to już dla niej żadnego znaczenia. Nabrała dystansu.
Kiedy usiadła na miejscu dla oskarżonego, drzwi leżące na przeciwległej ścianie otworzyły się. Wszedł przez nie mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Podszedł do swojego miejsca na sali wolnym i równomiernym krokiem. Bardzo przypominał jej Severusa – również w przypadku tego mężczyzny miała wrażenie, że on nie chodzi, tylko sunie po ziemi lub lekko się nad nią unosi. Szedł wyprostowany, głowę miał uniesioną do góry. Nie chciał sprawić wrażenia osoby wywyższającej się, można było zauważyć, że jego zachowanie było po prostu naturalne, nie miało nic wspólnego z pozowaniem. Miał ciemnozłotą karnację i krótkie czarne włosy. Nie spojrzał na Hermionę, ale skierował wzrok na strażnika, który stał przy drzwiach od strony oskarżonego.
Nagle otworzyły się główne drzwi i wszedł przez nie mężczyzna, którego Hermiona w pierwszej chwili nie poznała. Jednak kiedy podszedł bliżej i zajął miejsce w pustych ławkach, czarownica zauważyła u niego znajome rysy twarzy. Kiedy podniósł wzrok i spojrzał na prokuratora, Hermiona rozpoznała w nim Adama, siostrzeńca Nadima. Mimo że nie widziała go jakieś dwa lata, on zbytnio się nie zmienił.
Gdy Hermiona przyglądała się krewnemu jej męża, z kąta sali odezwał się głos.
- Proszę wstać. Sąd idzie.
xxx
Kiedy weszła do domu, natychmiast zauważyła, że ktoś musiał w nim przed chwilą być. Wszystkie rzeczy były porozwalane, części zapewne w ogóle nie było. Kathy zaczęła rozglądać się po swoim mieszkaniu, w poszukiwaniu niezbędnych jej przedmiotów, i o dziwo, większość mogła bez problemu zauważyć. Nagle spostrzegła kartkę leżącą na ziemi. Była nierówno złożona, wyglądała nie na miejscu, walając się po podłodze. Kate podniosła ją i otworzyła. Była zapisana drobnym, nieco niewyraźnym pismem. Jej autor musiał bardzo się śpieszyć.
Raja jest na górze.
Musiałem ją tutaj zostawić. Przepraszam. Dawne sprawy.
To chyba pożegnanie.
Jack
Zgniotła kartkę w dłoni i pobiegła w stronę schodów.
Kiedy była na górze z trzaskiem otwierała wszystkie drzwi, szukając za nimi znanej ciemnej główki.
Nidzie jej nie widziała.
Rai nie było na górze.
Rai nie było nigdzie.
xxx
Harry siedział po turecku na ziemi i myślał. Nad tym wszystkim, co się działo wokół. Kathy znów go ignorowała, a pozostali wolontariusze wydali się nie wiedzieć, co się z nią w tej chwili dzieje. A nigdzie nie mógł znaleźć ani jej, ani tego jej faceta, mimo że szukał i pytał wszędzie. Jedyne, czego się dowiedział, to że są w mieście.
Dziwnie się czuł. Chyba naprawdę coś do niej czuł. Zależało mu. I bał się. Nagle zdecydował się coś zrobić. Wydawało mu się, że go oświeciło – zdał sobie sprawę, że bezczynne czekanie i tak nic mu nie da. Szybko zabrał najważniejsze życie i prawie pobiegł do mieszkania Kate.
Kiedy mocno zapukał w drzwi, przez długi czas odpowiadała mu cisza. Po chwili drzwi stanęły otworem, a w nich stała Kate, wyglądająca na osobę, która przebiegła maraton.
- O, to tylko ty… - jęknęła, kiedy spojrzała na Anglika i odsunęła się od drzwi wpuszczając go do środka. – Nie wiem, czego chcesz, ale musisz tutaj chwilę poczekać.
Kiedy to mówiła, z góry dobiegł ich przeraźliwy wrzask. Twarz Kate nagle wykrzywiła się w przerażeniu. Spojrzała na Harry'ego, jakby chciała mu powiedzieć „Nie ruszaj się stąd." i szybko pobiegła na górę.
Harry walczył sam ze sobą. Chciał się jej posłuchać, wiedział, że znowu będzie wściekła, jeśli zrobi coś po swojemu, ale nie mógł sobie wyobrazić, co działo się tam na górze. Kto lub co mogło wydawać takie nieludzkie krzyki.
Dobra, pomyślał. Nie mógł słuchać takiej symfonii i wiedzieć, że nic nie robi, by to powstrzymać. Poszedł na wyższe piętro. Jeszcze nigdy tutaj nie był, ale od razu zlokalizował źródło wrzasków. Skierował się do pokoju po lewej stronie i stanął w drzwiach jak wryty.
Na łóżku leżał, a właściwie wił się Malik. To on krzyczał i wył. Na jego twarzy widniał wyraz bólu i strachu. Ubrany był tylko w białą koszulkę, która była cała mokra, prawdopodobnie od potu, i bieliznę. Po jego twarzy płynęły delikatne przezroczyste strugi, ale Harry nie był pewien, czy był to pot czy łzy. Jemu samemu, patrząc na chłopca, nagle zrobiło się słabo.
Spojrzał na Kate, która przytrzymywała rękę Malika. Drugą położyła na jego klatce piersiowej, próbując go unieruchomić. W tym samym czasie Hani moczył w wodzie jakąś szmatę i szybko przecierał nią twarz chłopca. Oboje przy każdym głośniejszym krzyku bardziej przykładali się do swoich zadań, jednak na ich twarzach pojawiał się wyraz bezsilności.
Nagle Kath odwróciła się w stronę drzwi i spojrzała na Harry'ego. Widział w jej oczach strach, rozpacz, bezradność i nadzieję.
- Proszę, pobiegnij szybko do szpitala i wróć z jakimś lekarzem.
xxx
- Rozpatrujemy pozew wniesiony przez Tymczasowy Rząd Somalii z prezydentem Sharifem Sheikhem Ahmedem na czele o ekstradycję Hermiony Jean Zambesi, zamieszkałej przy Road, Londyn, urodzonej 19 września 1979 roku, oskarżonej o zbrodnie przeciwko ludzkości oraz zbrodnie przeciwko pokojowi. – Sędzia spojrzał pytająco na Hermionę, a następnie skierował wzrok na prokuratora. – Słucham pana.
Ciemnoskóry mężczyzna wstał ze swojego miejsca i wyszedł na środek.
- Według państwa somalijskiego są wszelkie podstawy, by dokonać ekstradycji pani Zambesi do Somalii. Po pierwsze, tam właśnie doszło do popełnienia przestępstwa. I to nie byle jakiego przestępstwa – tu chodzi, między innymi, o morderstwa niewinnych ludzi. Somalijskich ludzi. To nasz kraj został poszkodowany, na jego terenie popełnione zostały wszystkie zbrodnie i to somalijski wymiar sprawiedliwości, na podstawie naszego prawa, powinien osądzić oskarżoną. Po drugie, pani Zambesi długi czas mieszkała na terytorium Somalii, wzięła ślub z naszym obywatelem i urodziła mu córkę. Na podstawie tego możemy uznać, że pani Zambesi na stałe tam zamieszkała. Po trzecie, nie ma przeszkód ekstradycyjnych w postaci niezgodności prawa – i w Somalii i w Wielkiej Brytanii, tak jak prawdopodobnie we wszystkich państwach na świecie, zbrodnie, jakie popełniła pani Zambesi są karane bardzo surowo. Proszę zatem, by sąd brytyjski pozytywnie rozpatrzył nasz wniosek o ekstradycję pani Hermiony Jean Zambesi.
Sędzia przez chwilę pokiwał głową i nie powiedział ani słowa. Pozwoli na sali sądowej zaległa całkowita cisza.
- Proszę – zwrócił się do Kyry, która również wstała i podeszła na środek sali, tak by była dobrze widziana i słyszana.
- Pan prokurator – zaczęła – twierdzi, że nie ma żadnych przeszkód, by wydalić panią Zambesi z Wielkiej Brytanii do Somalii. Jednak jest ich bardzo wiele. Zacznijmy od tego, że to Anglia jest ojczyzną mojej klientki. – Hermiona słyszała, że Kyra specjalnie stara się nie używać słowa „oskarżona". – Pani Zambesi posiada jedno obywatelstwo – właśnie brytyjskie. Jedynie ten fakt powinien być dla sądu ważnym argumentem przeciwko ekstradycji. Jednak są też inne. Pan prokurator mówił o zasadzie podwójnej karalności, która mówi, że do wydalenia może wyjść jedynie, gdy owy czyn jest zagrożony karą w obu państwach. Tylko nie wspomniał, że w Somalii za morderstwo grozi kara śmierci, która jest niedopuszczalna w Wielkiej Brytanii. Oprócz tego, Somalia jest krajem w bardzo trudnej sytuacji politycznej – nadal trwa tam wojna domowa, władze są jedynie tymczasowe, brak demokracji. W takich warunkach nie można liczyć na sprawiedliwy proces, nie ma na to nawet warunków. Właśnie dlatego, ze względu na wszystkie przytoczone przeze mnie argumenty, proces pani Zambesi powinien zostać przeprowadzony w Wielkiej Brytanii. Dziękuję.
Znów na sali zapanowała cisza, którą po chwili przerwał odgłos uderzenia młotka.
- Ogłaszam dwudziestominutową przerwę.
xxx
Kiedy ocknęła się, zauważyła, że znajduje się w jakimś pomieszczeniu. Nie miała pojęcia, skąd mogłaby się tam wziąć. Po chwili spostrzegła, że ktoś właśnie wychodził, ale zanim zdążyła zmusić swoje gardło, tajemnicza osoba odeszła, zostawiając ją samą.
Rozejrzała się dookoła. Leżała na podłodze, wokół wszędzie był brud i kurz, ale w tej chwili nie zwracała na to uwagi. Nagle niedaleko siebie zauważyła inne ciało i szybko się do niego podczołgała. Okropnie bolała ją noga, ręka piekła jak nigdy, a czaszkę rozsadzał ból. Kiedy znalazła się obok owej osoby, lepiej się jej przyjrzała. Pisnęła, a jej głos zabrzmiał okropnie. Musiało coś jej się stać w gardło. Jednak nie to było w tej chwili ważne. W poszkodowanym rozpoznała Nadima. Jego beżowa koszula była cała w krwi, a ciemne włosy były mokre i zlepione na twarzy. Delikatnie starała się je odgarnąć, ale i tak usłyszała cichy jęk bólu swojego męża.
- Hermiona… - wyszeptał. A może jedynie odczytała to z ruchu warg?
- Mój ukochany… - powiedziała, uspokajająco głaszcząc go po policzku. Czuła się przerażona. Jak nigdy w życiu. Czuła, że strach paraliżuje całe jej ciało. Nie wiedziała, czy swoim zachowaniem chce uspokoić siebie, czy pomóc mężowi.
Zauważyła, że niedaleko Nadima leży jakaś szmata. Wzięła ją drugą ręką i obejrzała – była mokra i wyglądała na całkiem czystą. Hermiona zaczęła lekko ocierać nią twarz mężczyzny, uważając, by nie sprawić mu większego bólu. Dopiero, gdy zmyła krew zauważyła, jak bardzo był ranny – Brakowało mu kawałka lewej części twarzy, a prawy policzek znaczyło kilka odłamków czegoś, co wyglądało, jak resztki miny. Lub kawałki ściany. Zdecydowała przyjrzeć się dokładniej reszcie jego ciała. Kiedy spojrzała na jego prawą rękę, myślała, że zwymiotuje. Kończyła się ona w miejscu zaraz za łokciem. Hermiona mogła obejrzeć wszystkie naczynia krwionośne i tkanki wewnątrz. Zawinęła chorą rękę w szmatę i szybko odwróciła wzrok. Nogi na pierwszy rzut oka wyglądały na całe, lecz kiedy przyjrzała się bliżej zauważyła, że prawa jest wygięta pod niewłaściwym kątem. Delikatnie zbadała ją dłońmi i syk Nadima, który wydał, gdy dotykała miejsca nad jego kolanem, upewnił ją, że doszło do złamania kości. Chciała poszukać czegoś, by unieruchomić nogę, lecz Nadim chwycił ją zdrową dłonią za przegub.
- Hermiona… - szepnął prawie niedosłyszalnie. – Hermiona, habibti… Ana b'hebbek…
xxx
Rzadko Kathy była tak przerażona jak w tej chwili. To już nie była ta malaria, w razie której lekarze uspakajali „Trzydniowa kuracja i będzie po wszystkim.". Już nawet Hani nie wiedział do końca, co robić. Zdawała sobie sprawę, co się teraz z Malikiem dzieje – uczyła się o tym przed wyjazdem do Afryki. Nazywali to „malarią mózgową".
Kiedy patrzyła na swojego syna, czuła się okropnie bezradna. Obserwowała każdy jego oddech, ręką badała puls. Jego dziecięce serduszko biło zbyt wolno – typowy objaw choroby. Tak jak konwulsje. Patrzyła na niego i nie miała pojęcia, co robić. Kiedy wychodziła z domu jedynym objawem choroby były otępienie i rozdrażnienie, a teraz, po zaledwie kilkudziesięciu minutach, wszystko się zmieniło. Oczywiście na gorsze.
Czekali na Harry'ego niecałe dziesięć minut, które wydawały się Kath wiecznością, kiedy myślała, że to one mogą zadecydować, jak ta choroba skończy się dla Malika. Jednak za wszelką cenę nie dopuszczała, że może się to źle skończyć. Nie, nie miało na to prawa. Jej syn miał żyć i Kate była gotowa siłą utrzymywać go na tym świecie.
- Kate?- usłyszała głos z dołu głos Piotra, jednego z Polaków, którzy przyjechali do Somalilandu na czas w wakacji by zdobyć doświadczenie lekarskie.
- Tutaj! – odpowiedziała mu, ale zagłuszył ją kolejny przeraźliwy krzyk, który wydobył się z ust Malika.
Jednak lekarz chyba zrozumiał, o co chodzi i natychmiast pojawił się w pokoju Malika. Kiedy spojrzał na dziecko, Kate widziała u niego taką samą reakcję jak u siebie: wielkie oczy, a w nich przerażenie. Jednak szybko się opanował i podszedł do łóżka.
- Od kiedy tak ma? – zapytał Kate, ale ona skinęła głową na Haniego.
- Chyba jakieś półtorej godziny… maksymalnie dwie – powiedział, zdejmując z Malika koszulkę by nie uwierała i tak bardzo już w tej chwili drażliwej skóry chłopca.
- Uważamy, że to malaria mózgowa – powiedziała Kath, a Harry spojrzał na nią z przerażeniem.
- Też mi się tak wydaje – powiedział medyk. Malik wrzasnął tak, że wszyscy na chwilę pozatykali uszy. – Potrzebuję więcej leków niż mam przy sobie. Możemy zabrać chłopca do szpitala, czy lepiej żeby został tutaj? – zapytał Piotr, ręką sprawdzając czoło dziecka.
- Droga może go jeszcze bardziej wykończyć, a wydaje mi się, że już jest u kresu wytrzymałości – odezwał się Hani, a Katy przytaknęła skinieniem głowy.
- Widziałeś już kiedyś taki przebieg malarii? – spytał Piotr, patrząc uważnie na czarnoskórego mężczyznę.
- Kilka razy – odpowiedział zwięźle, odwracając wzrok na Malika.
Lekarz odwrócił się do Harry'ego.
- Mógłbyś wrócić do szpitala? Potrzebuję dwóch pastylek sufladoksyny z pirymetaminą, to jest w jednym leku, na miejscu będą wiedzieli, co ci dać. Weź jeszcze koło dziesięciu pastylek arinate. I kilka tabletek wzmacniających, one są takie beżowe. Każdy lepszy lekarz ci je da, tylko powiedz, że cię wysłałem. I wracaj jak najszybciej.
xxx
- Proszę wstać, sąd idzie – ponownie odezwał się głos z kąta sali.
Sędzia zajął swoje miejsce i badawczo popatrzył na osoby obecne na procesie. Odchrząknął głośno.
- Sąd Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii I Irlandii Północnej orzeka, że wniosek Tymczasowego Rządu Somalii o ekstradycję Hermiony Jean Zambesi zostaje odrzucony. – Hermiona odetchnęła z ulgą, a Kyra uśmiechnęła się w duchu – wbrew pozorom to nie była to najprostsza sprawa, a prokurator miał twarde argumenty. – Jednak, biorąc pod uwagę racje strony somalijskiej, udział w procesie wezmą również sędzia z Somalii i sędzia wytypowany przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, którzy mają za zadanie zapewnić, by proces był jak najbardziej sprawiedliwy. Tę sprawę uważam za zakończoną. – Sędzia uderzył młotkiem, wstał i wyszedł z pomieszczenia, a dopiero wtedy obecni mogli skomentować wyrok.
Hermiona spojrzała ze słabym uśmiechem na Kyrę, która wzięła ją za rękę i trzymała ją chwilę w geście otuchy. Prokurator i jego towarzysz szybko wyszli z sali, jeden miał niezadowoloną minę, a twarz drugiego nie zdradzała żadnych emocji.
- Kyra, mogę do kogoś zadzwonić? – zapytała Hermiona.
- Jasne, oczywiście – odpowiedziała nadal zadowolona z siebie Kyra. – Dać ci mój telefon?
Hermiona skinęła głową i już po chwili wykręcała numer.
- Zostaję tutaj. Nigdzie nie jadę. Tak szybko nie uda ci się mnie pozbyć – powiedziała, delikatnie się uśmiechając. Jednak, ku zdziwieniu Kyry, nadal miała w oczach ból i smutek. Prawniczka uznała, że nie będzie na razie w to wnikać – Hermiona miała prawo mieć też swoje własne sprawy.
xxx
Po policzkach kobiety zaczęły spływać gorące łzy, zmywając z nich kurz, lecz zostawiając wyraz rozpaczy.
- Nadim, proszę, nie… Błagam, nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie znowu samej… – odpowiedziała, mocniej ściskając jego dłoń. Nie mogła pozwolić mu odejść, nie teraz, nie w taki sposób.
- Hermiona… – jęknął bezgłośnie, patrząc na swoją żonę wielkimi, czarnymi oczami. Nie było w nich strachu, była pewność i gotowość na poświęcenie.
- Nadim? – szepnęła. Coraz więcej łez, których nie potrafiła powstrzymać, spływało po jej twarzy. Nie mogła pozwolić, by znowu odeszli ci, których kochała. Nie potrafiła się z tym pogodzić.
- Raja. Ḩārs Raja…
Mężczyzna zamknął oczy. Hermiona próbował jeszcze jakoś zwrócić na siebie jego uwagę, mocniej ścisnęła jego dłoń, delikatnie uderzyła go w policzek, ale to nic nie dało. Nadim nie dawał żadnych znaków życia, jedynie leżał bezwładnie na ziemi. Kobieta zaniosła się doniosłym szlochem, przytulając się do ciała męża. Było nadal ciepłe, tak jakby on był wciąż obok. Jakby mógł ją zaraz objąć, pocałować w czoło, uspokoić…
Płakała długo. Sama nie wiedziała nawet ile. Płakała aż skończyły jej się łzy, aż poczuła, że wypłynęło z niej całkowicie wszystko, i to dobre, i złe. Znów poczuła, że traci przytomność, ale tym razem miała nadzieję, że ogromny ból, który opanował jej ciało i duszę, pozwoli jej się już nie obudzić.
1 K'naan – People Like Me
