Lamir

Część XIV.

Harry wyszedł z kwater Snape'a i skierował się w stronę szpitala. Nie dotarł tam jednak.

— Harry, czy mogę cię prosić na słowo? — Przed nim pojawił się nagle dyrektor, zatrzymując go w miejscu.

Co miał teraz zrobić? Wymigać się? Przecież nie wolno odmówić Dumbledore'owi!

— Oczywiście, proszę pana. Chciałem właśnie zobaczyć się z Hermioną i Ginny…

— Poczekają i tak jeszcze pani Pomfrey je dogląda. Severus pięknie się nimi zajął. — Popchnął go przed siebie i Harry musiał udać się z nim do gabinetu.

Chimera, jak na niewidoczny znak, odsunęła się przed nimi, ukazując ruchome schody. Drzwi do gabinetu już stały otworem, zapraszając do środka.

Nagle Harry wyczuł zawirowanie magii. Gdy się obejrzał, zobaczył Dumbledore'a z różdżką w dłoni i migotanie zaklęcia na drzwiach.

— Teraz nikt nam nie przeszkodzi, chłopcze. — Głos dyrektora uległ zmianie.

Już nie było w nim słychać dobroci, czy troski. Teraz był zimny i powodował, że po plecach chłopaka przebiegły ciarki. Nie poruszył się, obserwując starszego czarodzieja.

— Widziałem cię, Harry. Wiesz, co to oznacza? — zapytał, okrążając go i stając przed nim, cały czas kierując w jego stronę różdżkę.

— Nie wiem, o czym pana mówi. — Próbował udawać, że nie rozumie, mając cichą nadzieję, że może jednak uda mu się nabrać dyrektora.

— Gdybyś zapomniał, to widzę przez wszystkie zaklęcia niewidzialności i kameleon nie uratował cię. Wiem, że wszystko słyszałeś. Nie pozwolę ci zniszczyć moich wieloletnich planów. Zbyt dużo czasu zmarnowałem. Drętwota!

Zaklęcie padło nagle i Harry nawet nie zdążył drgnąć. Upadł na podłogę sztywny jak kłoda i tylko mógł obserwować poczynania dyrektora. Ten sięgnął po proszek fiuu, leżący jak zawsze w miseczce nad kominkiem i rzucił go w ogień. Przelewitował Pottera bliżej i wołając adres, wrzucił go w ogień.

— Riddle Manor!

Harry już wiedział, co go czeka.

To nie będzie cudowny dzień.

Wylądował w jakimś salonie, zaniedbanym, ale widać było po nim, że czasami używanym. Niektóre meble nosiły ślady uprzątnięcia z grubej warstwy kurzy. W większości były to krzesła i fotele, tak jakby ktoś czekał na kogoś i zrobił sobie miejsce do siedzenia. On nadal nie mógł się ruszyć, zaklęty czarem unieruchamiającym. Nie musiał jednak długo czekać, czyjeś kroki zabrzmiały na korytarzu i do pokoju wszedł nie kto inny jak Voldemort. Blizna natychmiast zapiekła nieznośnym bólem.

— A któż to zechciał mnie odwiedzić? Sam Harry Potter — wręcz zasyczał, klękając przy nim i podnosząc jego brodę wyżej. — Taki bezbronny. Podoba mi się ten widok.

Wstał i uniósł go zaklęciem lewitującym. Opuścili komnatę z kominkiem i zaczęli kierować się w głąb domu. Harry mógł jedynie patrzeć i prosić w myślach, by Severus nie podążył za nim. Nie wierzył jednak w to. Nie musiał długo znać Snape'a, by wiedzieć, że nie zostawi go w łapach Czarnego Pana samego. Zginą obaj.

Weszli przez jedne z wielu drzwi w tym korytarzu. Jak się okazało było to ogromne laboratorium. Po środku znajdowało się marmurowe podium, do którego Tom przypiął łańcuchami swoją zdobycz. Położył go na brzuchu, a dłonie przypiął niżej, po bokach. Podobnie zrobił z nogami. Na koniec usunął zaklęcie dyrektora.

— Teraz zaczekam sobie, kiedy przybędzie Snape. Chciałbym zobaczyć, jak wyciągasz dla niego skrzydełka.

— Dlaczego to robisz?

Tom zaśmiał się lodowato.

— A jak myślisz? Chcę żyć wiecznie, a ty jesteś do mojej nieśmiertelności kluczem.

— Ja?

— Ależ ty. Pióra lamira są mi do tego potrzebne. Bo widzisz, skoro twój pył potrafi uleczyć śmiertelne rany, to twoje pióra dadzą mi nieśmiertelność.

Harry opuścił głowę na stół. Nie było dla niego najmniejszej szansy, by teraz wyszedł z tego żywy. Nawet jeśli Voldemort chciał jedynie jego piór, to nie wypuści swojego największego wroga na wolność po uzyskaniu tego, co pragnie. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

OOO

Severus krążył po swoim salonie podenerwowany. Harry już powinien wrócić. Ileż można rozmawiać z przyjaciółmi?

— Severusie? — Syriusz podniósł głowę znad gazety, którą czytał od niechcenia, by zapełnić czymś czas. — Uspokój się, Harry jest bardzo przywiązany do swoich przyjaciół. Pewnie się zagadali. Poza tym, minęła dopiero niecała godzina.

— Idę po niego. Wczoraj dość przeżył niespodzianek.

I Severus wyszedł. Syriusz uśmiechnął się smutno. Może faktycznie ta dwójka potrzebowała siebie nawzajem? Nigdy dotąd nie widział w takim stanie Snape'a. On nigdy o nikogo się nie martwił.

Trzaśnięcie drzwiami do skrzydła szpitalnego poinformowało Pomfrey, kto przyszedł. Tylko jedna osoba tak „delikatnie" obchodziła się z niewinnymi drzwiami.

— Severusie Snape! To jest szpital, zachowuj się! — warknęła na niego, ale widząc jego twarz zapytała: — Coś się stało?

— Gdzie jest Potter?

— Tu go nie było.

— Jak to nie było? — wrzasnął wręcz Snape, podchodząc do łóżka Granger. — Był tu Potter?

— Nie, profesorze — odparła słabo, unosząc się na łokciu. — Czy coś się stało Harry'emu? — zaniepokoiła się, ale nie otrzymała odpowiedzi, bo mistrz eliksirów już wybiegał z sali.

Dopadł chimery i wpadł do środka zaraz po otworzeniu się drzwi.

— Witaj, Severusie. Trochę ci to zajęło. — To powitanie od razu dało odpowiedź Snape'owi.

— Gdzie jest Harry?

— Jak to gdzie? U niego. Czekają tylko na ciebie. — Podał mu miseczkę z proszkiem. — Wiesz gdzie są. Przejście jest otwarte na twoje przybycie.

Severus wziął garść proszku i stanął przed kominkiem.

— Jak wrócę to cię zabiję. Riddle Manor!

— Oczywiście, Severusie. — Dyrektor odwrócił się w stronę stojaka, na którym spokojnie spoczywała Tiara Przydziału. — Już najwyższy czas, moja droga. Rób, co do ciebie należy.

Stary kapelusz znikł, a Albus stanął pod oknem, obserwując pojawiające się powoli gwiazdy na niebie.

— Powodzenia, moi chłopcy.

Severus został przywitany wręcz po królewsku, dostając obstawę złożoną z kilku zwolenników Czarnego Pana. Jednak nie obyło się bez walki. Dwóch śmierciożerców poniosło śmierć, gdy tylko wyskoczył z kominka i zdążył rzucił w ich stronę zaklęcie zabijające. Potem niestety został ogłuszony przez Rookwooda. Zaciągnięty i rzucony na podłogę, szukał tylko jednej osoby tak ważnej dla niego. Nie było jej tutaj.

— Czyżbyś kogoś szukał, mój drogi Severusie? — Czarny Pan podszedł bliżej i odwrócił go na plecy. — Jest pod moją opieką, nie bój się. Zajmę się nim troskliwie. Nawet pozwolę ci się z nim zobaczyć.

Kiwnął na dwóch swoich ludzi i Snape został podniesiony na nogi. Gdy zobaczył Harry'ego, przypiętego do stołu, odetchnął. Chłopak nie był ranny, po prostu leżał na stole nagi do pasa.

— Severus! — krzyknął, gdy tylko go zobaczył.

W głosie słychać było cień paniki, ale i radości.

— Cóż za piękne powitanie — zaśmiał się Voldemort. — Uwolnijcie go i pilnujcie dobrze — rozkazał strażnikom i profesor został puszczony wolno.

Pozbawiony własnej różdżki, nie mógł teraz nic zrobić. Czekał na ruch Czarnego Pana, który skierował jednak różdżkę nie na niego, a na chłopaka. Nie doczekał się zaklęcia zabijającego. Czar, jaki został użyty uwolnił także chłopca. Harry usiadł, a Severus nie przejmując się otoczeniem podbiegł do niego, obejmując go ramieniem.

— Dlaczego przyszedłeś? On chce tylko mnie — załkał chłopak w jego ramiona. — On chce tylko mnie.

— Nie zostawię cię. — Pochylił się nad nim, by go pocałować, ale chłopak zadrżał jakby tego nie chciał.

Jednak dał za wygraną i pocałował go z dziwnie tęskną pasją. Tak jakby chciał na zawsze zapamiętać tylko ten jeden pocałunek.

— Przepraszam, Severusie — szepnął, uwalniając skrzydła i rozkładając je na całą rozpiętość, tak, że skrył nimi mężczyznę. — Nie pozwolę ci zginąć, choćby miało mnie to kosztować wszystko co posiadam, nawet życie. Jesteś moim towarzyszem i… — Znów go pocałował, a Severus poczuł się dziwnie.

Tak jakby coś nim zawładnęło i nie chciało puścić. Nie trwało to długo i zostali rozdzieleni przez śmierciożerców.

— Ależ to był słodki widok — zadrwił Czarny Pan, podchodząc do stojącego całkiem spokojnie chłopaka.

Ten nie uciekał, nie robił nic, tylko patrzył na szarpiącego się Severusa ze smutnym uśmiechem.

— Harry! Broń się! — krzyczał Severus.

— Nie mogę. Inaczej ty też zginąłbyś. Wtedy celowałem we wszystkich z Mrocznym Znakiem.

Snape spuścił głowę. Rozumiał, co chciał mu przekazać Harry.

— Nie ważne, po prostu broń się. Nie ważne, co się ze mną stanie.

— Nie, Severusie. Nie zrobię tego.

— I bardzo dobrze, nie mam czasu na sprzątanie ścierwa — odezwał się Voldemort, podnosząc ze stołu niewielką siekierę.

Pchnął Pottera z powrotem w stronę stołu i pociągnął za jedno ze skrzydeł tak, by leżało na nim płasko. Uniósł siekierę wysoko i uderzył.

Krzyk chłopca i Severusa połączył się w jeden. Krew zabarwiła ramię Harry'ego i ten opadł bezwładnie na krawędź stołu, trzymając się go kurczowo i drżąc z bólu.

— Harry… — szepnął załamany Severus, upadając na kolana.

Jednak to nie był koniec. Tom odłożył pierwsze skrzydło i sięgnął po następne. Harry był ledwo przytomny, gdy znów uderzył. Potem znów i znów. Krew zalewała podłogę, a Voldemort nie przestawał dopóki nie osiągnął celu. Wszystkie leżały na stole. Sześć pięknych czarnofioletowych skrzydeł. Potter upadł na ziemię, nie mając już sił na nic innego. Ból przeszedł w odrętwienie z powodu utraty zbyt dużej utraty krwi i szoku.

Zapatrzeni w całą tą masakrę, śmierciożercy poluzowali uchwyty i Severus natychmiast to wykorzystał, odpychając ich pod ścianę i podbiegając do Pottera. Delikatnie wziął go w ramiona i przytulił do piersi, starając się nie urazić w plecy.

Czarny Pan patrzył na to wszystko z ironicznym uśmiechem.

— Teraz twoja kolej, Snape — powiedział nagle, unosząc różdżkę. — Ponieważ szczeniak mnie tak ładnie wcześniej poprosił, oszczędzę ci bólu i zginiesz szybko. Dzięki tobie nie musiałem z nim walczyć o te pióra i bardzo mnie to cieszy. Nie lubię marnować bezużytecznie czasu. Jednocześnie zdejmuję z ciebie Mroczny Znak, nie będzie ci już potrzebny. To zniewaga, by ktoś taki jak ty, nosił mój symbol lojalności.

Severus poczuł, że Harry się spiął, ale chłopak nie miał siły na nic innego i tylko cicho załkał w jego szatę. Zapiekło go ramię, i nawet nie musząc sprawdzać wiedział, że Znak zniknął.

Różdżka została uniesiona wyżej, celując dokładnie w serce mistrza eliksirów. Czas jakby stanął w miejscu, nikt się nie ruszał. Tylko wargi Harry'ego poruszały się szybko w jakiejś błagalnej modlitwie.

Avada Kedavra! — Zaklęcie wystrzeliło jaskrawą zielenią, trafiając w czarne skrzydła tuż przed Severusem.

Ciało w ramionach Snape'a zwiotczało. A on sam otworzył szeroko oczy. To nie były skrzydła Harry'ego. One nadal leżały na stole, umazane krzepnącą krwią.

To były jego skrzydła. Czarne jak noc, lśniące tą hebanową barwą na każdym piórze. Szata opadła mu z ramion, rozerwana właśnie przez nie.

— Nawet zginąć nie możecie normalnie! — wściekł się Tom, odsuwając od Snape'a i kiwając na strażników. — Zabijcie ich obu, nie są mi już potrzebni.

Dziwna melodia zabrzmiała w powietrzu i tuż przed Severusem pojawiła się Tiara, upuszczając ze swego wnętrza miecz, zaraz potem znikając. Zielona rękojeść pokryta była drobną łuską, a na ostrzu można było zauważyć misterny napis, teraz nieczytelny. Profesor położył Harry'ego na podłodze i wstał, podnosząc jednocześnie miecz. Jeśli ma tu zginąć, to nie podda się bez walki.

Drzwi za sługami Czarnego Pana otworzyły się na całą szerokość i wpadło do środka więcej przeciwników.

Uniósł miecz. Nigdy nie walczył białą bronią, ale to zawsze lepsze niż nic. Usłyszał z boku jak Czarny Pan przeklina i zerknął, co go wyprowadziło z równowagi. Nie musiał. Czyjaś dłoń dotknęła jego ramienia.

— Severusie… — Harry stał u jego boku, chwiejąc się na nogach i garbiąc się lekko, ale uśmiechał się delikatnie.

Westchnął, przynajmniej zginą razem.

Dłoń Pottera powędrowała do jego skrzydeł, muskając je delikatnie. Magia zadrgała w jego wnętrzu na ten dotyk. W tej samej chwili usłyszał trzaski i zobaczył zbliżających się coraz bardziej śmierciożerców. Jednak hałasu nie powodowali oni. To dobiegało zza niego, dokładnie z miejsca, w którym stał Harry. Znów się obejrzał. Krąg nad głową chłopaka wydawał ten niski dźwięk, nie zwolennicy Czarnego Pana. Potter jednak nie patrzył na nich, lecz w stronę Voldemorta. Ten cofał się w stronę stołu, na którym leżały odrąbane skrzydła.

— To cię nie uratuje. One już nie mają żadnej mocy — rzekł spokojnie chłopak i po raz pierwszy Severus pomyślał, że przepowiednia miał w sobie coś z prawdy.

Czarny Pan po raz pierwszy pokazał po sobie przerażenie. Krąg nad głową Pottera zaczął się powiększać coraz bardziej. Severus stał, nie wiedząc co się dzieje. Nie chciał przeszkadzać Potterowi, w czymkolwiek co chciał zrobić. Wyładowania osiągnęły swoje maksimum. Wszystko to, od wejścia śmierciożerców, trwało nie więcej niż dwie minuty. Harry przyciągnął do siebie Severusa, wtulając się w jego skrzydła i przyciskając je mocniej do pleców. Krąg strzelił kilkunastoma piorunami w różnych kierunkach, w tym jednym z stronę Voldemorta, który zaczął krzyczeć, ale nie upadał jak wszyscy inni trafieni. Piorun jakby zatrzymał się przed nim, próbując pokonać jakąś przeszkodę.

Severus patrzył na to jak zahipnotyzowany. Ścisnął mocniej rękojeść i uwolnił się z ramion Harry'ego, który oparł się o krawędź stołu. Podszedł do Toma i uniósł ostrze, ustawiając je dokładnie w miejsce, gdzie piorun próbował sforsować magiczną barierę. Pchnął. Opór nie dawał mu się przebić.

Nagle poczuł na swojej dłoni rękę Harry'ego, który kiwnął mu głową. Razem naparli na rękojeść i przebili tarczę Voldemorta. Krzyk urwał się nagle, gdy piorun i ostrze przeszyły ciało Czarnego Pana na wylot.

Zapanowała cisza. Nikt się nie ruszał.

— To już koniec? — Przerwał ciszę Harry, ciężko opierając się o Severusa.

— Tak, to już koniec. — Gdy tylko to powiedział, Potter osunął się wprost w jego ramiona, tracąc przytomność.

Miecz zastukał o podłogę, gdy łapał mdlejącego i w tej samej chwili zamigotał i znikł.

Severus usiadł na podłodze, gdy cała adrenalina opadła i poczuł się nieziemsko zmęczony. Przywołał swoją różdżkę i chwilę trwało, zanim wskoczyła do jego dłoni. Nikt się nadal nie pojawił w drzwiach zablokowanych przez ciała martwych śmierciożerców. Wyglądało na to, że czar lamira podążył do każdego pokoju dworu, eliminując przeciwników. Pierwsze co zrobił, to zasklepił rany towarzysza, by zmniejszyć jak najszybciej upływ krwi. I bez tego obaj wyglądali jakby się w niej wykąpali. Zbierając siły wstał, podnosząc chłopaka. Nie chciał go lewitować. Nie chciał go nawet na chwilę wypuścić z rąk.

Opuścił dwór tak szybko, jak pozwoliło mu na to zmęczenie. Pojawiając się w swoim salonie, upadł na kolana, podrywając niczego nie spodziewającego się Syriusza.

— Severusie! Co się stało? I co ty masz na plecach?

— Najpierw Harry — rzekł i pozwolił sobie na chwilę rozłączenia z Potterem.

Black przeniósł go do sypialni, a on dołączył do niego, powłócząc nogami.

— Mów co mam ci przynosić, a ty zostań przy nim — zaproponował Syriusz, widząc, że ten nie oddali się od chłopaka.

— Eliksiry leczące i wzmacniające są w pierwszej szafce, opatrunki po prostu przywołam — polecił i dotknął czoła Harry'ego.

Na razie organizm jeszcze nie reagował. Wciąż był w szoku. Opatrzenie już zasklepionych ran zajęło mu chwilę, gdy Black szukał eliksirów. Powoli wlał przyniesione mikstury w Gryfona. Sam zażył na wzmocnienie w podwójnej dawce.

— Odpocznij trochę — odezwał się w końcu Syriusz.

— Nie. Muszę go pilnować. Ten skur… — urwał, bo Harry właśnie w tym momencie otworzył oczy.

— Boli — jęknął, kuląc się pod kocem.

— Wiem, Harry — szepnął Severus, głaszcząc go po głowie.

— Nie rozumiesz. — Odwrócił do niego twarz, podwinął pod siebie kolana i położył się na nich, tak by plecy były na górze. — Boli tak jak wtedy, gdy wychodziły.

— To je wyjmij — zaproponował Syriusz.

Severus spuścił głowę, patrząc na swoje dłonie.

— Voldemort odciął mu skrzydła — powiedział cicho.

Syriusz sapnął, ale spojrzał na Snape'a.

— A dlaczego ty masz skrzydła?

Harry znów jęknął, ściskając poduszkę. Nie mogli mu pomóc, dostał eliksir przeciwbólowy, a kolejna dawka mogłaby mu tylko zaszkodzić. Severus usiadł na brzegu łóżka i przełożył chłopaka na swoje kolana, nadal w zwiniętej formie. Nie mógł mu ulżyć. Ale chciał by ten czuł jego obecność. Głaskał go po spoconych włosach i cicho szeptał pocieszająco.

— Wytrzymaj, Harry.

Poczuł nagle, że ten się spiął i koc uniósł się do góry, tak jakby coś jeszcze pod nim było. Szybko odrzucił go na bok i zamarł. Kikuty tak, jak poprzednio, porozrywały plecy chłopca. Znów niepełne, uszkodzone, ale jednak były.

Harry załkał cicho, wtulając się w jego brzuch.

— Odrosły — zaśmiał się słabo. — Odrosły.

— Tak, odrosły — westchnął, przyciągając go bliżej, sadowiąc go na swoich kolanach, a Syriusz już przemywał skrzydła i nakładał opatrunki.

— Chcę wyjść. Chcę iść zobaczyć Hermionę i Ginny. Chcę im powiedzieć, że to już koniec.

— Ledwo się ruszasz, nigdzie nie pójdziesz.

— Chcę porozmawiać z Dumbledore'em.

Na tę prośbę Severus znów zamarł.

— Harry?

— On nas nie zdradził.

— Dlaczego tak sądzisz?

Harry wyprostował się powoli i spojrzał przed siebie.

— Tiara przydziału słucha jedynie dyrektora, nigdy sama by się nie pojawiła, by nam pomóc.

Snape pokiwał głową, nie wierząc.

— Dlaczego miałby się w takim razie dogadywać z Czarnym Panem?

— Ponieważ zawsze znałem jego plany — odezwał się nagle ktoś zza drzwi.

Dyrektor wysunął się do przodu i wszedł do sypialni. Uśmiechnął się do Harry'ego, który skinął mu głową.

— Przepraszam, że musiałeś tyle wycierpieć, chłopcze.

Severus już chciał zerwać się na równe nogi, ale ciężar towarzysza mu nie pozwolił.

— Ciebie też, Severusie. Chciałem wam wytłumaczyć, ale bałem się, że nie uda wam się tego osiągnąć. Potrzebowaliście się nawzajem, bez tego nie udałoby ci się być pełnym towarzyszem lamira. Ty chyba przypuszczałeś na sam koniec, prawda Harry?

Chłopak zsunął się z kolan Severusa, nadal opierając się o jego ramię i stanął za nim, prostując mu powoli jedno ze skrzydeł. Gest ten spowodował, że mężczyzna się uspokoił i pozwolił mówić chłopakowi.

— Chciałem tylko, by Severus był bezpieczny. Gdy usłyszałem czego pragnie Voldemort, prosiłem tylko o możliwość uratowania Severusa. Nic innego bardziej nie pragnąłem.

— I to pragnienie zadziałało. Skrzydła lamirów pochłaniają magię i jakikolwiek czar rzucony w ich stronę zostaje przez nie pochłonięty. Gdy dałeś mu część dziedzictwa, stał się nim.

— Dlatego Avada mnie nie zabiła. – Bardziej stwierdził, niż zapytał Snape. — A co z mieczem?

— Poleciłem Tiarze, by wam pomogła. Podejrzewałem, że Tom zabierze wam różdżki. Mam nadzieję, że się przydał.

— Czarny Pan nie żyje.

— To dobrze, świat miał już dosyć jego rządów — westchnął z ulgą Albus. — Coś wam potrzeba? Może zabiorę Syriusza do jego pokoju, czeka już od jakiegoś czasu na swojego lokatora.

— Wiedział pan, że Syriusz tu jest? – zdziwił się Harry.

— Zamek mówi mi o wszystkim, co dzieje się w jego murach. Trudno mnie czymś zaskoczyć. Odpocznijcie, to były ciężkie dni. Chodź, Syriuszu. Jutro wszystko wam wytłumaczę. I będzie trzeba urządzić może jakąś ucztę. W końcu zwycięstwa trzeba świętować.

Wyszli, zostawiając ich samych.

Harry westchnął ciężko i Severus zmusił go ponownie do zajęcia łóżka tuż obok siebie.

— Jestem przeraźliwie zmęczony — szepnął Potter, przyciągając bliżej mężczyznę i znów wtulając się w jego ramiona. — Teraz ty musisz nauczyć się je chować – zaśmiał się, gdy jego dłoń głaskała jedno ze skrzydeł.

Ten dotyk powodował, że Severus tylko chciał więcej. Pochylił się nad towarzyszem, kładąc go ostrożnie na plecy, tak by skrzydła mu nie przeszkadzały i nie spowodować jeszcze większych obrażeń. Spojrzał w mu w oczy i znalazł w nich tylko to coś, co rozpalało go od środka gorącem.

— Myślę, że dziś nam już wystarczy wrażeń — rzekł, całując go powoli. — Ale jutro możemy ten plan kontynuować, choć wolałbym nie opuszczać tego pomieszczenia i nie walczyć z mrocznymi czarodziejami.

— A co z wielką ucztą dyrektora? — Wygiął szyję, gdy pocałunki zeszły niżej i dając w ten sposób lepsze dojście.

— Skoro my jesteśmy głównymi bohaterami to musimy mieć wejście. No i musisz mi pokazać, jak robić te zapięcia w odzieży. Całkiem elegancko wyglądają te guziki na plecach.

— Ty chyba masz na tym punkcie jakiś fetysz. Twoje szaty mają ich chyba z milion.

— Zaraz fetysz, po prostu chcę zobaczyć, jak się z nimi męczysz, by zobaczyć co jest pod nimi.

Śmiech Harry'ego rozbrzmiał w sypialni, gdy powoli zajmowali się sobą.

OOO

Wielka Sala rozbrzmiewała śmiechem, rozmowami i zwykłymi hałasami posiłku. Dyrektor ze swego miejsca obserwował wszystkich z uśmiechem. Po raz pierwszy nie był on wymuszony grą, którą musiał, podobnie jak Severus, inscenizować przed wszystkimi.

Nastał pokój.

Podniósł się ze swego miejsca, wiedząc jak zawsze, kto za chwilę przekroczy próg sali.

— Chciałbym coś ogłosić, moi drodzy. Prorok jeszcze nie wie, więc nie znajdziecie tego na łamach dzisiejszego numeru, ale pozwolono mi to ogłosić na terenie szkoły. Dzisiejszy dzień zapisze się w historii jako wielkie święto, bo pewne dwie osoby dokonały czegoś niezwykłego. Czegoś, czego nikt się po nich nie spodziewał, choć w jednej z nich pokładano ogromną nadzieję. Dzień ten zostanie nazwany dniem pokonaniem Voldemorta. Jego imię nie będzie tabu, bo zginął. A oto osoby, które przyczyniły się do tego zwycięstwa…

W tym momencie drzwi otworzyły się i w środka wszedł Harry Potter, uśmiechając się szeroko, gdy tylko zobaczył Hermionę i Ginny przy stole Gryffindoru. Jego skrzydła były już w pełni zdrowe, a całe ubranie nosiło ślady pyłku, jakby dopiero co się całował ze swoim towarzyszem. W ogóle nie zwrócił uwagi, że dyrektor stoi na mównicy, tylko pomachał wesoło, podchodząc do nich.

W tej samej chwili salę obiegło jedno wielkie „och". Potter zasłaniał dotychczas swoimi skrzydłami drugą osobą, która najspokojniej w świecie stała w drzwiach.

Severus Snape musiałby nie znać Dumbledore'a, bardzo dobrze wiedział, że ten coś szykuje. A skoro zapowiedział ucztę, to musiała być ona z zaskoczenia, by osiągnąć go jeszcze więcej. Gdzieś zniknęła jego szata, zastąpiona białą koszulą i czarną kamizelka. Jedynymi rzeczami, które Harry potrafił (albo chciał) przerobić tak, by móc nosić skrzydła na wierzchu.

Teraz te leżały spokojnie na jego plecach, wystając tylko ponad głowę. Harry zauważył to poruszenie i odwrócił się w jego stronę, uśmiechając jeszcze szerzej. Co tam szkoła i reputacja. Skoro już raz to zrobił na oczach całej szkoły, to dlaczego nie powtórzyć tego jeszcze raz.

Podbiegł, do niczego nie spodziewającego się Severusa i pocałował go. Pisk żeńskiej części był tak donośny, że omal nie popękały wszystkie szklane naczynia.

Cztery pary skrzydeł uniosły się jak na zawołanie. Trzy wielobarwne i jedna hebanowa, dotykając się i rozsypując dokoła migoczący pył.

Oklaski niosły się jeszcze długo wśród wysokich sklepień Wielkiej Sali.

Koniec.