Rozdział XV

Noc Duchów zbliżała się wielkimi krokami. W zamku panowało powszechne podekscytowanie – wielu uczniów bujało w obłokach, myśląc o nadchodzącej uczcie i zabawach w pokojach wspólnych.

Ale po głowie Harry'ego krążyły zupełnie inne myśli.

Żadna nowość, w końcu, jak mógłbym po prostu cieszyć się z nadchodzącego ciasta dyniowego i przemyconej Ognistej?

Zajęcia ze Snapem stały się regularne i bardzo wymagające, ale Harry nie narzekał.

Będziesz musiał zwodzić swoich Gryfonów, Potter. Nie zawsze będę w stanie ci przydzielić szlaban, choć Merlin świadkiem, że jakbym chciał, znalazłbym ku temu powód."

Tak więc kłamał.

Przed snem masz oczyszczać swój umysł. Na razie nie będziemy zajmowali się oklumencją, ale musisz być zawsze przygotowany do obrony swoich myśli."

Codziennie, choć przez chwilę, medytował.

Co, Potter? Nie stać cię na więcej? Żałosne."

Przed meczem ze Slytherynem, odbył się najcięższy trening ze wszystkich. Harry był wykończony, ale także szczęśliwy. Nie dał się złamać! A gdy następnego dnia złapał znicz przed Malfoyem, towarzyszyła mu przeogromna satysfakcja. Podczas triumfalnego lotu wokół boiska, nie pozostało mu nic innego, jak posłać zadziorny uśmiech w stronę profesora.

Zdaje się, że głupie szczęście Potterów znowu pokazało swoją moc."

Uwielbiał, gdy zaczynali się przekomarzać.

Zastanawiam się, czy nie marnuję z tobą czasu, Potter. Dziś w pokoju nauczycielskim profesor Trelawney ujrzała w kawie twoją śmierć. To już kolejna krwawa przepowiednia z twoim udziałem. Naprawdę, jakim cudem jeszcze żyjesz?"

Harry w odpowiedzi wyszczerzył się i wspomniał o swoim farcie, który ponoć ma we krwi. Postanowił tym samym przemilczeć fakt, iż to Snape przeważnie ratował go z opresji.

Nigdy też nie podejmował tematu ich… poprzednich zbliżeń.

Chciał pokazać Snape'owi, że traktuje sprawę poważnie. Uświadomić go, iż nie jest rozkapryszonym nastolatkiem. Przedstawić mu prawdziwego Harry'ego.

Co noc przyglądał się też mapie Huncwotów. Miewał wyrzuty sumienia podczas śledzenia jednego z jej twórców, ale szybko je zażegnywał.

Musiałem wiedzieć, czy Remus, czy oni…

Ku uldze Pottera, profesor obrony znajdował się przy Snapie tylko podczas patrolu (w bezpiecznej odległości od prywatnych komnat). Zaobserwował też, że Lupin czasem opuszczał zamek, bez jakiegokolwiek towarzystwa.

Niepokoił się Hermioną i jej obsesją na punkcie przepowiedni, dlatego jednego wieczoru odbył z nią, dla świętego spokoju, rozmowę na ten temat. Jego przyjaciółka zinterpretowała słowa Tiary na kilka sposobów, ale zawsze twierdziła, że wkrótce może wydarzyć się coś, co rozpocznie „grę o wszystko" Harry'ego z Voldemortem.

Co jeśli mój podpis pod umową z Malfoyem był tym czymś?

Od czasu zawarcia umowy, Draco tylko raz przekazał mu informację: Malfoy senior miał zaaranżować spotkanie Czarnego Pana z Dupontem.

Teraz pozostało mu tylko czekać.


— Pamiętajcie o luźnym nadgarstku… Nie, nie tak, panie Finnigan. Finezja, gracja, ale i precyzja!

— A co ja jestem, primabalerina? — wymamrotał Irlandczyk na tyle głośno, by część klasy zachichotała.

Harry leniwie machał różdżką z różnym skutkiem. W końcu, zdołał jednak wykrzesać z siebie siły i poprawnie wykonać zaklęcie, co zostało zauważone przez profesora Flitwicka.

— Panno Granger, panie Potter, to będzie po pięć punktów dla Gryffindoru.

Hermiona natychmiast się rozpromieniła.

Prawie codziennie otrzymuje punkty, że też nadal potrafi się z nich cieszyć.

— Ron, popatrz. Dobrze ruszasz ręką, ale źle wymawiasz zaklęcie. Nie możesz przeciągać sylab w ten sposób.

Heh, jak na pierwszym roku.

Nostalgiczny nastrój Harry'ego został przerwany przez nagłe mrowienie magii. Dyskretnie rozejrzał się i ostrożnie wyciągnął karteczkę z kieszeni.

Najbliższa łazienka. Zaraz po zajęciach. DM.

Ledwie zdążył przyswoić treść notatki, a już niebieski płomień zrobił z niej kupkę popiołu.

— Panie Potter! Proszę nie bawić się ogniem na zajęciach! Przykro mi, ale to będzie: minus dziesięć punktów Gryffindor.

Na twarzy Malfoya pojawił się charakterystyczny grymas.

Dupek.

Uśmieszek Dracona się pogłębił.


— Zamknij za sobą drzwi, Potter. Chyba, że chcesz, by ktoś jeszcze do nas dołączył? *Silencio*

Harry przewrócił oczami.

— Przejdźmy od razu do sedna, Malfoy.

— A co, nie masz ochoty na małą pogawędkę? Nie bój się, ja też nie.

— To się streszczaj.

— Oj, Potter, Potter — westchnął. — Brak cierpliwości to żadna zaleta…

— Skończyłeś? — niecierpliwie rzucił Harry.

Malfoy wyciągnął ze swojej torby dwie książki i każdą z nich transmutował w niewielkie krzesło. Wyraźnie skrzywił się na niezbyt wysublimowany efekt, ale kazał Gryfonowi usiąść na jednym z nich.

Pewnie jego arystokratyczne dupsko nie jest przyzwyczajone do twardego siedzenia.

— Jak chciałeś sedna, to go dostaniesz. — Draco przeczesał dłonią włosy. — Wygląda na to, że wraz ze swoja uroczą blizną otrzymałeś jakąś cząstkę Czarnego Pana. Wyjaśniałoby to, dlaczego zdajesz się mieć w sobie odrobinę magii.

Oczy Pottera rozszerzyły się, a puls szaleńczo przyśpieszył.

— Czy widywałeś go w swojej głowie, Potter? Z resztą nieważne. Nie sądzę by Czar…

— Voldemort — gniewnie wtrącił.

— Sam-Wiesz-Kto — wypluł Draco. — Nie sądzę, aby on się mylił.

— Co to ma do rzeczy? — Nerwowo zapytał Harry. — Wiem jak obronić swój umysł, jeżeli to cię martwi, Malfoy.

— Nie, nie martwi mnie to. Nie interesuje mnie, czy zobaczyłby jak obściskujesz się z Weasleyówną, bo to, co dla mnie jest ważne, jest bezpieczne dzięki magii naszej umowy. Nawet Czarny Pan nie jest wstanie tego obejść.

No tak, wy Malfoyowi, jesteście tacy zajebiści!

— Genialne — ironizował.

— Owszem. Ale wróćmy do konkretów… Jak, mam nadzieję, pamiętasz, Dupont jest mistrzem starożytnych run i specjalistą od eliksirów. Dokładnie tych umiejętności pragnął Czarny Pan.

— Do czego?

— To coś od Czarnego Pana, co masz w sobie, ma dać możliwość do pokonania cię, ale… — Ślzgon zawahał się, szukając odpowiednich słów — …w dość osobliwy sposób.

— Jaki? — Harry'ego powoli ogarniała panika.

— Chce przejąć twoje ciało i moc — oznajmił Malfoy obojętnym tonem.

Potter zadrżał.

Przejąć… ciało?

W jednej chwili zrobiło mu się niedobrze.

Nie raz dowiadywał się, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, ale TO był zupełnie inny wymiar zagrożenia. Jednocześnie miał ochotę uciec, krzyczeć i zwymiotować. Jednak, kiedy usłyszał chrząknięcie Dracona, po prostu wziął głęboki oddech.

— To bardzo stara i czarna, przez co całkowicie nielegalna, magia, Potter. Nie żeby to stanowiło problem dla Sam-Wiesz-Kogo…

Harry desperacko prychnął.

Ależ skąd.

Draco kontynuował:

— Niezmiernie trudno znaleźć coś na temat tego rytuału, ale ród Dupontów zajmuje się runami od pokoleń. Jacques ma dostęp do najstarszych ksiąg… jest w stanie pomóc Czarnemu Panu. A raczej: jest do tego zmuszony.

— Zaczekaj, Malfoy — przerwał Harry. — Nie chce mi się wierzyć, że Voldemort nie wymusił milczenia!

— Ależ zrobił to, ale magia długu życia jest potężniejsza, Potter. Granger nie byłaby szczęśliwa wiedząc, że tak kiepsko uważasz na lekcjach.

— Czyli, że co? Przez dług życia, ten francuz będzie mógł sabotować rytuał? Tak po prostu?

Malfoy pokręcił głową.

— Czarny Pan nie jest głupi, Potter. Gdyby ktoś spróbowałby go w tak oczywisty sposób oszukać, nie zawahałby się go zabić.

— W takim razie, mam się ukrywać? Chyba nie może przejąć mojego ciała na odległość?

— Na nasze szczęście, nie, nie może. Ale ukrywać się przez wieczność też nie będziesz.

Nie, po prostu wypożyczę swoje ciało do użytku tego popaprańca!

— Widzisz, Potter. — Pewność siebie Ślizgona była dla Harry'ego czymś niepojętym. — Stara magia ma to do siebie, że gdy istnieje jej czarne oblicze, ktoś opracował sposób obrony. Jednakże, by była ona skuteczna, musi przewyższać poziomem swojego wroga. W tym przypadku jest to niezmiernie trudne, ale możliwe.

— Istnieje przeciwzaklęcie? Opanuję je — pewnie stwierdził.

— Przeciwzaklęcie? — prychnął Draco. — To nie takie proste. Mamy do czynienia z rytuałem i obrona wymaga dokładnie tego samego. Runy to nie zaklęcia, a eliksiry to nie twoja specjalność.

— Eliksiry?

— Och, tak, w obu obrzędach potrzebna jest odpowiednia mikstura, ale to dobrze. Warzenie trwa dość długo, co daje nam niezbędny czas.

Malfoy wygląda na pewnego, ale on zawsze jest napuszony. Ma rację, że nie jestem najlepszy w eliksirach, a o runach wiem tyle, co nic. Tylko czy on wie wystarczająco dużo? Z tego co mówi, to jeden błąd oznacza koniec. Nawet jeżeli Malfoyowie teoretycznie nie mogą mi nic zrobić, nie znaczy, że nie popełnią błędu! Powinniśmy zwrócić się do kogoś o pomoc!

— Będziemy musieli też dodać nowe podpunkty w naszej umowie i… przygotować kolejne. — Draco przerwał cisze.

— Co masz na myśli?

— Na dokładny opis przygotowania obronnego rytuału musimy zaczekać, aż Dupont go dokładnie opracuje, ale do czynienia będziemy mieli ze Znakami Założycieli. Nie chodzisz na starożytne runy, tak więc prawdopodobnie o niech nie wiesz…

To się zdziwisz, fretko.

— Dwa pręgi Helgi, symbolizujące umaszczenie ryja borsuka; rubin Gryffindora, który zdobił jego miecz; szpon orła Ravenclaw i rozwidlony język węża Salazara Slytheryna. — Na koniec tego popisu wiedzy, Harry nie ukrywał samozadowolenia.

Zatkało, hę? Swoją drogą muszę oddać Snape'owi książkę.

— No cóż, jestem zaskoczony, a Granger pewnie dumna — skomentował Malfoy. — Na każdy znak przypada jedna osoba. Co za tym idzie, potrzebujemy jeszcze trzech. Bo oczywistym jest, że ja zajmę się symbolem Slytheryna.

— Ależ oczywiście.

— Nie musimy się spieszyć, Potter. Wybór tych osób jest ważny. Ale Weasley na pewno odpada.

— Bo? — wtrącił Harry, ale Draco go zignorował.

— Granger może być, choć pojawia się pytanie o jej chęć do dyskrecji… Longbottom pokazał, że umie trzymać język za zębami.

Ciekawe gdzie jeszcze go miał, co Malfoy?

— Dlaczego nie Ron? — powtórzył pytanie. — I, och, od kiedy tak bardzo lubisz Neville'a?

— Weasley nie raz udowodnił swoja głupotę, a Longbottom w jakimś stopni i tak został w to zamieszany. Moje lubię-nie-lubię nie ma tutaj znaczenia.

Jassssne.

— Dobrze, Potter, zastanów się i skonfrontujemy opcje następnym razem… A teraz, och, chyba jesteś spóźniony na opiekę. — Wyszczerzył się wrednie. — Ups.


Kiedy Harry w końcu dotarł na błonie, uczniowie siedzieli przy palenisku i słuchali wykładu Hagrida. Był spóźniony o dobre dwadzieścia minut, ale znany ze swojej pobłażliwości profesor, tylko skinął mu głową, po czym kontynuował zajęcia. Niestety, znana ze swojego wrednego charakteru uczennica, wtrąciła swoje trzy grosze:

— Hagrid, hm, to znaczy profesorze — jadowicie zaczęła Parkinson. — Potter spóźnił się i zdaję się, że za to traci się punkty i odbywa szlaban. Chyba, że pan faworyzuje niektórych uczniów?

— O, nie, nie oczywiście, że nie… Harry to będzie, cholibka… może pięć punktów.

— Minus pięć punktów — poprawiła profesora Pansy.

Cała sytuacja wyraźnie bawiła Ślizgonów, którzy zaczęli pod nosem wyśmiewać gajowego.

— Tak, w taki razie… minus pięć punktów Gryffindor i… wieczorem pomożesz mi z karmieniem zwierząt, dobra, Harry? — Hagrid zwrócił się do Harry'ego.

— Tak jest, profesorze Hagrid.

— Dobrze, dobrze, a teraz wracamy do tych, eee… — Półolbrzym podrapał się po głowie.

— Do, twardych niczym stal, łusek smoka wawelskiego. — Pomogła profesorowi Hermiona.

— Tak, są bardzo twarde, ale wymagają delikatnej pielęgnacji...

Przejęcie ciała? Niedobrze mi… To jest dużo gorsze niż świadomość, że chce mnie po prostu zabić. Kurwa, jednak zawsze można wymyśleć coś gorszego. Ale jest sposób… Tak, spokojnie, jest obrona…

— Harry, dobrze się czujesz?

Nie dam się, obronię się…

— Harry?

— Ciii, Hermiono, nie chcesz chyba, żeby Parkinson znowu miała powód do otwierania dzioba — wyszeptał Ron.

— Ale…

— Wszystko okej — powiedział w końcu Harry. — Ron ma rację, nie róbmy problemu Hagridowi.

Będzie dobrze, będzie dobrze…


Kiedy, podczas kolacji, przy stole Gryffindoru pojawił się profesor Snape, rozmowy natychmiast ucichły, a atmosfera zrobiła się wręcz grobowa. Co poniektórych Gryfonów przeszły nieprzyjemne dreszcze, ale w przypadku Harry'ego, były to pełne podekscytowania ciarki. podekscytowane ciarki.

— Panie Potter.

— Słucham? — starał się, by w jego głosie słychać było irytację.

— Profesor Hagrid zgodził się bym przejął twój szlaban. Jeszcze raz przyrządzisz eliksir kurczowy, gdyż niedopuszczalnym jest, by uczeń z zaawansowanych zajęć nie wykonał go perfekcyjnie.

Wszyscy patrzą na mnie, jakbym miał mu różdżkę w cztery litery zaraz wsadzić.

— Cham — zmusił się do cichego komentarza pod nosem. Wyrazy aprobaty u Deana i Seamusa wcale go nie cieszyły.

— Coś mówiłeś, Potter?

Nienawidzę tego robić.

— Tylko: tak jest, profesorze. — Po czym równie bezczelnie dodał: — Profesorze.

— W takim razie, za mną!


Snape upił łyk herbaty i odłożył filiżankę z powrotem na stolik.

— Nie sądziłem, że dożyję dnia, kiedy Hagrid osobiście przydzieli ci jakiś szlaban.

Ja również.

— Parkinson go zmusiła.

— Och?

— Taaa. To zło wcielone. — Na samą myśl o dziewczynie, Harry skrzywił się.

Choć Snape się z nim oficjalnie nie zgodził, młodszy czarodziej widział, że ma o Pansy podobne zdanie.

Jest jak te złe czarownice z mugolskich bajek, zwłaszcza kiedy stoi nad kociołkiem. Swoją drogą…

— Ten eliksir… Wykonałem go dobrze, prawda? — zapytał Harry, brzmiąc, jakby stwierdzał fakt.

— Dostatecznie — z przekąsem skorygował go profesor.

— Nieprawda. — Harry się uśmiechnął. — Bo wręcz perfekcyjnie.

— Hm. — Snape zacisnął usta w cienką linię, powstrzymując napływający, rozbawiony grymas.

To nie pierwszy raz, gdy Snape zaproponował Harry'emu miejsce na miękkiej kanapie i filiżankę herbaty. Prowadzenie przez profesora wykładu w tak domowych warunkach, było dla Pottera czymś zaskakującym – po prawdzie, w sali lekcyjnej nie było o tym mowy.

Jednakże ich dzisiejsze spotkanie zdawało się być czysto towarzyskie. Harry nie do końca wiedział, co o tym myśleć.

Nie żebym narzekał, ale…

— Dobrze, Potter. Czy w ostatnim czasie doświadczyłeś ataku na swój umysł albo zbyt realnych koszmarów?

No tak, było zbyt pięknie. Sielanka nigdy nie trwa wiecznie.

— Mówiłem poważnie, naprawdę co noc oczyszczam umysł.

— Co nie znaczy, że skutecznie — ironicznie stwierdził Snape. — Ale nawet zakładając, że tak, czy odczułeś jakąś próbę nawiązania… kontaktu?

Nie, ale niedługo moje ciało może mieć nowego rezydenta.

— Nie, mam wrażenie, że ostatnio nic takiego nie miało miejsca.

— Masz wrażenie?

— Jestem pewien.

Snape nie wyglądał na przekonanego.

— Potter, na pewno nie ma niczego, o czym wypadałoby żebym wiedział? Pamiętaj, że poświęcam ci swój czas, nie mówiąc o tym dyrektorowi, zakonowi… — Severus spojrzał Gryfonowi prosto w oczy. — Mogę ci pomóc.

Podpisałem umowę z Malfoyem, który nadal jest dupkiem, nie ważne, co twierdzi Neville i właśnie dzisiaj się dowiedziałem, że Voldemort chcę zawłaszczyć sobie moje ciało, opętać je i cholernie mnie to przeraża, i mam ochotę uciec stąd z tobą, Snape i rzucić się na ciebie, i całować do utraty tchu, bo nadal pamiętam, jakie to wspaniałe uczucie. Boję się tego wszystkiego, wiesz?

— Nie, profesorze. Wie pan wszystko.

— Jak uważasz. — Snape westchnął. — Jeszcze zostało ci półgodziny szlabanu, jeżeli masz coś do przeczytania, to proszę bardzo.

— Ach! — Harry chwycił za szkolną torbę. — Zapomniałbym, przyniosłem ci z powrotem książkę.

— Cóż, myślałem, że się nie doczekam zwrotu... Obrazki się podobały?

Harry zachichotał.

— Były w porządku, tak samo jak treść. Zacząłem żałować, że nigdy nawet nie rozważyłem podjęcia zajęć z run.

— Tak, przedmiot profesor Babbling nie jest zbyt popularny, prawdopodobnie, dlatego że nie należy do najłatwiejszych.

Harry kiwnął głową i dopił swojego Earl Graya. Przez chwilę, żaden z czarodziei nie odezwał się, ale cisza między nimi wcale nie była niezręczna.

Nie chcę jeszcze wracać.

— Snape? Masz… — Harry zagryzł wargę. — Masz ochotę zagrać w szachy?

Ten pytająco podniósł brew.

— Lubisz przegrywać?

— Z Ronem przeważnie przegrywam, a i tak miło spędzam czas. — Radośnie stwierdził. — Można zatem powiedzieć, że tak, całkiem to lubię.

Niezbyt długa partia utwierdziła go w tym przekonaniu. Wiedział, że potrafi grać lepiej, ale w trakcie tej konkretnej potyczki, nie do końca mógł się skupić. Nic dziwnego, zamiast analizować pole gry, z zafascynowaniem przyglądał się przeciwnikowi.

— Ech, wygląda na to, że poległem. — Harry rozprostował ręce. — Co mam zrobić w ramach przegranej?

— Nie wydaję mi się, żebyśmy się zakładali — odpowiedział mistrz eliksirów.

— Niby nie, ale…

— Po prostu, pracuj tak dalej, a będzie dobrze — zakończył temat i wstał, by odnieść szachownicę.

Będzie dobrze, tak, będzie dobrze.

Uskrzydlony ciepłymi słowami Snape'a, Harry wstał i podszedł do mężczyzny, który odwrócił się zaskoczony.

— Już możesz wracać do wieży. — Odłożył zestaw szachów na półkę, a gdy po raz kolejny spojrzał na Pottera, usłyszał:

— Dziękuję.

— Nie masz za co, Potter. To nie tak, że wypuszczam cię wcześniej. Twój szlaban skończył się już… — Spojrzał na zegar. — Dziesięć minut temu.

— Wiem. — Harry chwycił Snape za dłoń, ten nic nie powiedział. — Dziękuję za to co robisz i… ja…

Snape jakby oprzytomniał i odtrącając rękę Harry'ego, beznamiętnie rzekł: — Nie ma za co, Potter. A teraz już idź.

— Mogę cię pocałować? — bezmyślnie wypalił Potter, a jego policzki płonęły czerwienią.

— Wydawało mi się, że wyleczyłeś się z tego absurdu i przestałeś zachowywać się jak rozkapryszone dziecko.

Jak dziecko?!

— Nie sądzę, aby jakiekolwiek dziecko chciałoby cię całować, Snape.

— Potter! — warknął Snape.

— Jeżeli sądzisz, że jestem dzieckiem, to się mylisz. — Harry nerwowo poprawił okulary. — Za kilka miesięcy skończę siedemnaście lat.

— Właśnie, za kilka miesięcy, panie Potter.

— Uważasz, że przez ten czas się zmienię? — gorzko zapytał. — I jakoś nikt nie pytał mnie o wiek, kiedy musiałem zmierzyć się z Quirellem, czy kiedy z Hermioną podróżowałem w czasie, albo kiedy, pomimo zbyt młodego wieku, brałem udział w pieprzonym Turnieju Trójmagicznym! Jakoś wtedy wiek nie grał roli!

— Uspokój się, Potter! Chyba, że znowu masz ochotę odprawić dramatyczne przedstawienie?

Chcesz dramaturgii? Proszę cię bardzo!

Harry nigdy nie mógł zrozumieć, co ciotkę Petunię tak fascynowało w telenowelach. Podczas sprzątania salonu nie raz widział jak przeżywała losy Alejandro i Andrei, śmiejąc się, czy roniąc łzę. Ośmioletni Harry musiał powstrzymywać się od przewracania oczami, kiedy krzyczała do telewizora: „Nie, on wcale cię nie zdradził! To intryga tej ladacznicy!", jak gdyby bohaterka mogła by ją usłyszeć. Co oznacza słowo „ladacznica" dowiedział się kilka lat później, jednakże jak wyglądała jego ciotka w stanie depresji, dużo wcześniej – okazało się, że Alejandro i Andrea mieli wspólnego ojca.

Ciekawe, co powiedziałaby na to?

Spierzchnięte, pełne wargi przycisnęły do tych cieńszych, równie suchych. Ogarnięty wieloma doznaniami Harry, nie był wstanie wykonać żadnego ruchu. Snape mocno chwycił Harry'ego za ramiona i odepchnął od siebie.

Był zły.

— To ostatni raz, kiedy nie wyciągnę z tego konsekwencji. — Puścił Gryfona. — To nie ma prawa bytu, rozumiemy się, Potter?

— Proszę, powiedz mi, dlaczego?

— Jeszcze się pytasz! — Machnął ręką. — Myśl, ty głupi chłopaku!

— Dlaczego wszystko, o czym mam myśleć, to szaleniec chcący zawładnąć światem? Wojna, to wszystko, co mogę mieć? — zapytał z żalem. — Ale za co mam walczyć, co? Dla kogo? Po co? Dlaczego nie mogę mieć powodu, sensu? Czegoś, czym mógłbym odpędzić ten cały burdel?

— Jeżeli twoja chęć przetrwania nie jest wystarczająca, to już przegrałeś, Potter! — wykrzyczał profesor, po czym zacisnął wargi. — A myśl o tobie, w żadnym wypadku nie jest kojąca, powoduje tylko i wyłącznie migrenę.

— Nie mówię o „mnie", mówię o „nas". Jest coś, wiem, że jest coś między nami, co może dać nadzieję.

— Potter… — zawahał się Severus, na jego twarzy pojawiło się coś nieodgadnionego, ale szybko zostało zastąpione maską obojętności. — Musisz już wracać.

Harry spojrzał na Snape'a i spuścił wzrok, nie chciał, by dostrzegł w nim smutek i żal.

Bez słowa dotarł do wyjścia z gabinetu, miał już chwycić za klamkę, kiedy Snape go potrzymał.

— Potter. — Severus znowu zdawał się walczyć sam ze sobą. Westchnął. — Jak zapewne doskonale zdajesz sobie sprawę, niedługo ma odbyć się uczta z okazji kolejnego absurdalnego święta. — Harry milczał, nie wiedząc, do czego starszy mężczyzna zmierzał. — Cóż, ja nie zamierzam brać w niej udziału. A ty, Potter?

Co? Czy… Że co?

— Ja… — Ach! — Ja także, bo… jestem umówiony?

— Nie wiem, panie Potter. Jesteś? — zapytał unosząc brew w charakterystyczny sposób.

— Tak. — Wyszczerzył się, po czym otworzył drzwi i odwracając się ostatni raz w stronę profesora dodał: — Z tobą! — I szybko zamknął za sobą drzwi.