roz.10
Kruk i biurko
Nie sztuka grać na nastrojonych skrzypcach, sztuka grać na rozstrojonych.
Paganini
"Życzę sobie tosta z żółtym serem i pomidorem."
"To miło, że dzielisz się ze mną swoimi marzeniami, John, ale mogę ci zaoferować jedynie samego tosta. Nie mamy ani sera ani pomidorów."
John westchnął głośno, po czym przewrócił się na bok i popatrzył na Sherlocka. Holmes siedział wsparty o oparcie łóżka i pisał leniwie jakiegoś niezwykle długiego smsa. Miał podkrążone na sino oczy, bledszą niż zwykle twarz, koszmarnie potargane włosy i John odczuł nagłą potrzebę dotknięcia go. Jakoś. Gdziekolwiek. Powstrzymał się. I tak poruszali się po grząskim terenie i lepiej było zachować dystans. Cóż, dystans możliwy do utrzymania, gdy leżało się w jednym łóżku z Sherlockiem Holmesem.
"Nie tak wyobrażałem sobie początek naszego wspólnego pożycia." obwieścił z udawanym zawodem John, ziewając i zakrywając dłonią usta. "Skoro nie mogę sobie życzyć tosta z serem, życzę więc sobie abyśmy poszli na zakupy."
Sherlock prychnął, nie podnosząc wzroku znad komórki.
"Wiedziałem, że twoje życzenia będą trywialne i pospolite John."
"Tak, bo życzenie sobie porannej laski nie jest wcale trywialne ani pospolite."
Sherlock zacisnął usta i nadął się, nadal stukając z uporem w klawiaturę komórki. John przysunął się i poklepał go po ramieniu. Zaśmiał się i ze zdziwieniem odkrył, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu śmieje się swobodnie, lekko i łatwo. Więcej, śmieje się w łóżku z partnerem, z którym, być może niedługo zacznie uprawiać seks gejowski. Nie sądził, żeby z którąkolwiek z partnerek po powrocie z Afganistanu tak się śmiał. Zdziwniej i zdziwniej. Alicja jednak wciąż była dość silnie zakorzeniona w życiu Johna Watsona.
"Nie nadymaj się geniuszu, tylko chodź. Musimy coś kupić na śniadanie. Jadłeś coś w ogóle, gdy mnie tutaj nie było?"
Sherlock nie zaszczycił Johna odpowiedzią, ale o dziwo, odłożył komórkę i wstał z łóżka, przeciągając się rozkosznie i pokazując wystające spod dołu od piżamy gnaty. Schudł, pobladł, zmizerniał. Gra suflera Moriarty`ego, długie godziny pod wpływem środków nasennych a na koniec tymczasowe "odejście" współlokatora niewątpliwie zrobiły swoje. Cóż. John będzie musiał znowu zacząć kontrolować regularność i kaloryczność posiłków Sherlocka.
To był ich pierwszy poranek po konfiturowym wieczorze i wszystko powinno być dziwne, świeże i nowe, ale w jakiś sposób nie było. No, może poza paroma szczegółami, takimi jak fakt, że Sherlock wymusił na Johnie spędzenie nocy w swojej sypialni a we wczesnych godzinach porannych, w wyjątkowo dobrym humorze, radośnie zaproponował seks oralny. Watson, który około piątej trzydzieści rano jeszcze odsypiał ekscesy z Brighton, nie wiedział co się dzieje, dopóki zimna, gładka i niesamowicie precyzyjna dłoń nie wsunęła mu się do bokserek. I ujęła jego penisa.
To był bardzo spektakularny wrzask. Nieco mniej spektakularny, ale za to skuteczny był także cios otwartą ręką w nagie ramię Sherlocka, który fuknął z urazą i wycofał zimne łapska z bielizny Johna. Zapewne obudzili swoimi nieudanymi porannymi amorami połowę ulicy a pani Hudson, która i tak zawsze miała swoje podejrzenia co do wybujałego życia erotycznego współlokatorów, zapewne była już święcie przekonana, że jej "chłopcy" uprawiają wyuzdany seks. Więcej, robią to przy pomocy różnych szatańskich utensyliów, takich jak bicze, pejcze, skórzane majtki i przypinane do sutków łańcuchy.
Sherlock, oczywiście, był niezwykle zdziwiony, że jego zimna ręka w gatkach Johna spowodowała taką gwałtowną reakcję zwrotną.
"Nie rozumiem. Teraz, gdy doszliśmy już do względnego konsensusu co do naszego związku, chyba mogę cię dotykać."
John spojrzał nieruchomym wzrokiem na Sherlocka, po czym bezpardonowo wsadził mu dłoń w spodnie od piżamy. Holmes nie wydał z siebie żadnego odgłosu, okrzyku ani nic, natomiast zrobił się wspaniale czerwony na policzkach.
"Ok. Ok. Rozumiem. Nic bez kurtuazyjnej zapowiedzi, że zamierzam dotykać twoich części intymnych."
John uśmiechnął się i pogładził dół brzucha Sherlocka, po czym wyjął dłoń z jego gatek i przyciągnął go do siebie, cmokając w ucho.
"Dokładnie tak. Szybko się uczysz, geniuszu."
Sherlock rzeczywiście szybko się uczył i mogło mieć to swoje pozytywne i negatywne strony. John, obecnie zrelaksowany, rozluźniony i wreszcie na swoim miejscu, w swoim domu na Baker Street, zdecydował, że póki co skoncentruje się na pozytywach.
/
Na pogrzeb żony Grega z początku miał pójść sam John. Sherlock zajęty był jakimś enigmatycznym nowym śledztwem, co do którego nie chciał udzielać żadnych informacji. Rozłożone niemal po całej kuchni eksperymenty zawierały dziwaczne skrawki materiałów, fragmenty drewnianych ozdób meblowych oraz jedną, niezwykłej urody statuetkę, przedstawiającą Hermesa w locie.
John dreptał Sherlockowi po piętach, usiłując wyłuszczyć, że nie zamierza iść na pogrzeb sam.
"Greg to nasz przyjaciel. Nie bądź upartym kozłem, Sherlock. Powinniśmy iść razem i kwita."
"To pogrzeb byłej żony Grega a nie jego samego. Nie wiem, po co mu nasze towarzystwo." Sherlock pochylił się nad mikroskopem i najwyraźniej uważając temat za zamknięty zajął się jakimiś fragmentami tajemniczej stęchłej kanapy, znalezionej na miejscu jakiegoś równie tajemniczego przestępstwa.
Nic więcej nie chciał mówić.
Jak się okazało, John nie potrafił dokonać tego, czego Mycroft dokonał jednym telefonem. I to dość krótkim na dodatek. Sherlock stał pośrodku salonu z komórką przy uchu i łypiąc złowrogo na Watsona ogłosił z cierpiętniczą miną, że na pogrzeb jednak idzie, chociaż to całe zamieszanie wokół nieboszczyków wybitnie go drażni.
"Będę tam tylko po to, aby przypilnować Mycrofta. Ostatnimi czasy zrobił się niezwykle nostalgiczny, jeszcze wplącze się w jakieś głupstwo."
John nie miał pojęcia, jakie głupstwo ma na myśli Sherlock, ale gdy na pogrzebie zobaczył Grega, jego dwójkę dzieci, synków, lat trzy i sześć, pojął. Mycroft stał za Gregiem z tyłu, dobre dwa metry, ale to w jaki sposób się trzymał, jak obserwował ludzi dookoła, sugerowało wyraźnie, kogo pilnuje, z kim i dla kogo tutaj jest. Lestrade zdawał się tego nie widzieć, skoncentrowany na dzieciach, na ich bólu i na swoim własnym pokręconym poczuciu winy. John natomiast widział wszystko wyraźnie, Mycroft stał przy Gregu w taki sam sposób, w jaki Sherlock stał przy Watsonie.
Przez całą pogadankę księdza na temat niezwykłych przymiotów zmarłej i królestwa niebieskiego, które niewątpliwie na każdego czeka, Mycroft i Sherlock mierzyli się ciężkimi spojrzeniami. John odniósł niemiłe wrażenie, że znowu tuż pod jego nosem rozgrywa się partia szachów. Gra jednak skończyła się dość szybko. Sherlock przysunął się i położył dłoń na biodrze Watsona a Mycroft wygiął nieczytelnie usta i spuścił wzrok. O cokolwiek grali, w jakąkolwiek grę znowu się uwikłali, niewątpliwie wygrał Holmes młodszy.
Pogrzeb byłej pani Lestrade był konwencjonalny i w sumie niczym się nie wyróżniał spośród cichych, średnio wystawnych pochówków klasy średniej. Gdy po złożeniu trumny John podszedł złożyć kondolencje Gregowi, ten złapał go za łokieć.
"Musimy się spotkać. I porządnie napić. Napić się tak, żeby nam w pięty poszło."
John skinął głową, ściskając rękę Grega. Sherlock skinął głową, ściskając w kieszeni komórkę. Mycroft ponownie spuścił wzrok.
Coś mówiło Watsonowi, że nie usłyszy o prawdziwym Moriarty`m następne pół roku.
/
Życie potoczyło się dalej zwykłym trybem. John nie był tym zaskoczony. Po afganistańskich koszmarach na jawie, gdy już wrócił do Anglii, świat także dalej się kręcił. Ludzie chodzili na zakupy, czekali na autobusy na przystankach, kłębili się w supermarketach i krzyczeli na bezmyślnych kierowców. Świat dalej istniał, dalej trwał i żył. Bezlitośnie, obojętnie, jednocześnie było w tym coś uspokajającego. Bo tak naprawdę, jak pokazywało doświadczenie Johna Watsona, dopiero po powrocie do normalności zaczynała się jazda.
W zasadzie pomiędzy Sherlockiem i Johnem coś powinno się zmienić. Coś diametralnego, wielkiego. Tymczasem ich życie postało w sumie takie samo. Sherlock rozwiązywał sprawy a John pędził za nim, towarzysząc mu i przy przesłuchaniach i podczas pogoni za zbiegłymi przestępcami. John nadal zaopatrzał lodówkę w produkty jadalne, a Sherlock nadal zaopatrzał ją w produkty niejadalne.
"John, przecież to tylko ręka. Specjalnie ją pokroiłem na trzy części, żeby zmieściła się do pojemnika i żeby nie przesuwać ci tych twoich pomidorów. Ręka to mięso, ścięgna i kości, też jadalne, jakby się zastanowić..."
John strzelał Sherlockowi przez plecy ścierką kuchenną i zmuszał do oddania Molly zbunkrowanych części ciał denatów. Sherlock nadąsany i wściekły, następnego dnia przynosił gałki oczne cieląt, prosto z ubojni, i gotował je na wolnym ogniu w ulubionym rondelku Watsona. Pani Hudson doradzała z kolei, że skoro już muszą gotować nerki i wątróbki, niech je porządnie doprawią, bo na schodach zalatuje moczem.
Jeżeli coś się zmieniło to fakt, że John już na stałe przeniósł się do sypialni Sherlocka, a Sherlock, częściej niż rzadziej, dołączał do niego, przytulał się i pozwalał swojemu zdrożonemu, zmęczonemu eksperymentami mięsu na odpoczynek. Czasami się całowali, krótko, uważnie, tak, aby pocałunek nie stał się częścią gry wstępnej. John nie miał nic przeciwko temu. Wciąż tłukło mu się w głowie, że jeszcze niedawno był niezaprzeczalnym heterykiem...
Tak więc życie na Baker Street toczyło się dalej, niezależnie od rozgotowanych w rondlu gałek ocznych, dziwnych zapachów na schodach i kryzysów tożsamości Johna Watsona.
Wyglądało na to, że prawdziwy Moriarty ponownie zszedł do podziemia i przyczaił się tak sprawnie, że nikt, razem z tajnymi służbami Mycrofta, nie mógł namierzyć miejsca jego przebywania. Czy chociażby kontynentu. Mycroft swoją drogą niezbyt się starał i najwyraźniej zdecydował, że nie chce budzić lwów. Jeszcze nie. Sherlock nie był zdziwiony i w zasadzie wyglądał na zadowolonego. John nie wnikał, widocznie lepiej było póki co o Moriarty`m zapomnieć, bo zaraza i tak prędzej czy później wylezie spod swojego kamienia i zakłóci spokój kolejną partią gierek, matactw i manipulacji.
"A niech wróci!" obwieściła wojowniczo pani Hudson i postawiła przed Johnem imbryk świeżo zaparzonej herbaty czerwonej z dodatkiem soku aroniowego. "I tym razem niech da mi czarne norki. Białe się straszliwie brudzą, a już jesień idzie i deszcze wciąż padają."
"Lepiej niech w ogóle nie wraca." John rozlał herbatę do filiżanek i odsunął pani Hudson krzesło. "Zostań z nami, Emma. W taki wieczór lepiej posiedzieć ze znajomymi przy herbacie niż iść na spotkanie klubu książki."
"Racja, mój drogi, racja. Pogoda pod psem i nawet moje biodro znowu się odezwało."
Sherlock nie włączał się w przyjacielską pogawędkę o niczym pani Hudson i Johna, ale gdy przyszedł do niego sms, nagle odzyskał werwę.
"John! Sprawa! Dwa trupy i kradzież całej zawartości sejfu międzynarodowego banku. Jedziemy!"
I tak w obrzydliwy, wietrzny, deszczowy wieczór, gdy człowiek nie wypuściłby psa z kulawą nogą na zewnątrz, John gnał za Sherlockiem, usiłując zrównać się z taksówką szefa grupy przestępczej. Nie bolała go ani noga ani ramię, czuł tylko wszechogarniającą radość, adrenalinę i żywsze krążenie krwi. Uderzające do głowy połączenie. John był szczęśliwy jak John Watson, wcale nie musiał być niczyją królową ani żadnym innym pionkiem.
Wszystko jednak miało drugą stronę medalu. W drodze powrotnej, gdy już szef gangu został ujęty a poziom adrenaliny zmalał, John skonstatował, że jest kompletnie przemoczony, zmarznięty i marzy jedynie o powrocie do domu. Sherlock natomiast, jak zwykle zmiennocieplny, wyraził chęć zjedzenia chińszczyzny i napicia się oryginalnej herbaty oolong. Tym sposobem wylądowali w chińskiej knajpce, pachnącej olejem migdałowym i wyglądającej jak skrzyżowanie taniego barku mlecznego z budką z chińszczyzną. Trzeba było przyznać, mieli bardzo dobre kluski sojowe z wołowiną i dopiero, gdy John poczuł ich zapach, odkrył jak bardzo jest głodny i jak bardzo potrzebuje teraz czegoś gorącego do jedzenia.
Sherlock patrzył na niego znad swojej czarki herbaty. Zaledwie skubnął swojej kaczki w imbirze.
"Słucham?" zapytał niewyraźnie John, nie zwalniając tempa spożycia swoich cudownych, gorących klusek. Jakim cudem nie pomyślał, że jest głodny i że potrzebuje zjeść nieco mączno-ziemniaczanego dobra? Nie miał pojęcia. Dobrze, że Sherlock wiedział to za niego.
Holmes nie odpowiedział, tylko wciąż wwiercał się uważnym, środkującym spojrzeniem w twarz Watsona. John przełknął ogromny kęs swoich klusek.
"Coś się stało? Mam coś na twarzy?..."
"Mam chęć cię teraz pocałować. Chociaż zapewne smakujesz rozgotowaną wołowiną, imbirem i sosem sojowym. Mogę cię pocałować John?"
Sherlock używał swojego zwykłego, nieco aroganckiego, napuszonego tonu, ale John widział wyraźnie, że jego ulubiony geniusz wkracza właśnie na tereny nieznane i niezbyt lubi ten stan. No to witaj w klubie, Sherlock.
John wytarł usta serwetką i pochylił się ku Holmesowi. Szaroniebieskie oczy Holmesa obserwowały go uważnie, analizując i sondując. Nie podniecony, ale ciekawy, zaintrygowany. John jak zahipnotyzowany pokonał przestrzeń między sobą a pysznie pełnymi, uchylonymi ustami Sherlocka.
To było tak, jakby do tej pory świat pędził, rozbijał się na zakrętach, zanurzony w pośpiesznym biegu miejskim i ogłuszającym hałasie samochodów, autobusów, klaksonów, skrzypiących szyn i krzyczących ludzi. Ale w momencie pocałunku, cały ten wielkomiejski raban, cały ten kocioł i wrzask ustał i na jedną, piękną, wspaniałą chwilę w Johnie Watsonie zapanowała kompletna, łagodząca nerwy, kojąca cisza. Cisza w sposób odczulany promieniowała z ust Sherlocka, który chociaż uchylił wargi pocałunku nie pogłębiał, ot tak, trwał sobie w nim, nieruchomy, skoncentrowany. Bliski.
Gdyby byli teraz w salonie na Baker Street John jak nic zafundowałby Sherlockowi seks oralny. Sama ta myśl powinna wstrząsnąć jego do niedawna jeszcze heteryckim ego, ale nic się takiego nie stało.
Sherlock przerwał pocałunek, ale nie odsunął twarzy od Johna, tylko siedział tak, bez ruchu, z zamkniętymi oczyma.
"Smakujesz jak wołowina, John."
"A ty działasz jak dwie tabletki ziołowe na uspokojenie." Watson uśmiechnął się, gdy Sherlock otworzył oczy i spojrzał na niego z wyrzutem. "Skoro nadal mamy chęć się całować to po prostu musi być miłość."
Pewnie całowaliby się dalej, tworząc jedyny w swoim rodzaju smak wołowinowo-tabletkowy, ale odsunęli się od siebie, ponieważ kelner właśnie przyniósł im do stolików dwie sałatki z pędami lotosu.
/
Raczej nie okazywali sobie czułości publicznie. W zasadzie ich romantyczne porywy odgrywały się tylko w łóżku, tylko późnymi wieczorami lub sporadycznie z rana. Sherlock nigdy nie był fanem regularnego snu i nic się pod tym względem nie zmieniło. John szedł spać a potem o jakiejś bliżej nie sprecyzowanej godzinie nocnej Sherlock wsuwał mu się pod kołdry i w zależności, czy miał chęć na bliskość czy był na nią zbyt zmęczony, zasypiał. Rzadko zdarzało się im kłaść się spać o tej samej porze. Jeżeli tak się działo Holmes przybierał swoją neutralną maskę, której John nie mógł znieść więc bez wahania przyciągał do siebie swojego Sherlocka a jego Sherlock układał się na nim jak rozgwiazda i wzdychał z ulgą. Że jednak jest potrzebny, że jednak nie musi się denerwować, że czasami nie potrafi wyciągnąć ręki pierwszy, dotknąć pierwszy.
Dziwne sytuacje zdarzały się i mijały szybko, odganiane spokojem Johna. Watson był zdecydowany posiąść umiejętność kochania Sherlocka, razem z jego nietypowymi zachowaniami i zahamowaniami. Wyjechał do Brighton i był tam sam, teraz, w Londynie był zdecydowany nie powtarzać tego błędu więcej. Zresztą nagłe napady nieśmiałości Sherlocka, jego chwilowe zawieszenia w rzeczywistości były równoważne do czasowych heteryckich zawahań Johna. Wszystko wymagało czasu i nikt nie powiedział, że będzie od razu śpiewająco i łatwo.
Czasami John budził się rano i spoglądał na patrzącego się na niego Sherlocka, ostrożnie ułożonego tak, aby go nie dotykać, jednocześnie promieniującego gorącą, tętniącą, stłamszoną skutecznie potrzebą. W sumie było to denerwujące, no bo skoro Holmes chce dotknąć Watsona to niech go sobie dotyka. Nigdzie nie zostało napisane, że jedynie John ma inicjować zbliżenia, uściski i ogólnie być nieustannie stroną aktywną. Czasami John miał już na końcu języka "Wyciągnij rękę i to zrób, Holmes! Przecież cię za to nie zabiję", częściej jednak odpuszczał i sam przygarniał do siebie geniusza, który z westchnieniem wpasowywał mu się pod ramię.
John miał wrażenie, że prędzej czy później będzie to dla niego bardziej denerwujące niż urokliwe. Jeszcze nie, jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś, ale kiedyś, na pewno.
"Nigdy nie wyciągasz do mnie ręki pierwszy. Chyba, że chcesz włożyć mi ją w bokserki."
Sherlock spojrzał na Johna przenikliwym wzrokiem i odłożył swoją kawę obok talerza z rozgrzebanym artystycznie jajkiem sadzonym. Watson czuł, że na twarzy wypływa mu krwawy rumieniec, ale wytrzymał dzielnie spojrzenie Holmesa. Sam nie wiedział, skąd mu się wyrwało tak znienacka, przy śniadaniu, ale skoro już kości zostały rzucone...
Rany. O ile to wszystko było łatwiejsze z kobietą. Z przedstawicielkami płci pięknej nie było problemu, jeżeli chodziło o okazywanie czułości, dotyk. Z początku owszem, mężczyzna prowadził, a potem, im bardziej kobieta czuła się pewnie, tym chętniej sama z siebie inicjowała kontakt, ba, nawet się o niego dopominała. John zawsze miło wspominał panie, z którymi wszedł w zażyłość tak bliską, że bez skrępowała dotykały to, przygładzały kołnierz, cmokały bezokazyjnie w skroń, bez przyczyny przytulały mu się do pleców, bo akurat przechodziły w pobliżu.
Z Sherlockiem było inaczej. Sherlock tylko siedział bez ruchu i gapił się tymi swoimi prześwietlającymi człowiekowi w duszę oczyskami. Tak jak teraz. Cholera, Violet miała rację. Umiejętność kochania nie była ani łatwa ani nie przychodziła sobie ot tak.
"Nigdy nie miałem..." zaczął Sherlock z miną, jakby miał w ustach coś gorzkiego. "... Nie miałem okazji posiadać kogoś, kogo mogłem tak dotykać. Bez potrzeby."
"Nie masz potrzeby mnie dotykać." zdiagnozował okrutnie John, ponieważ kto jak kto, ale on akurat wiedział, że Sherlock posiada potrzebę bliskości. Wszystkie ich wspólne noce o tym świadczyły.
Holmes skrzywił usta.
"Złośliwość nie jest konieczna, John. Wiesz, że mam tą potrzebę. Twoje rozdrażnienie spowodowane jest faktem, że boisz się, że już zawsze będziesz musiał mnie do bliskości "przyuczać". Już zawsze będziesz musiał pokazywać mi, co w związku jest "normalne" i irytować się, że nie przychodzi mi to "naturalnie". Naturalność w twoim przekonaniu to para heterycka, John, nadal, chociaż nie masz problemu z całowaniem mnie i z sypianiem razem w jednym łóżku Ja osobiście sam w sobie jestem nienaturalny, a w związku jestem nienaturalny dwójnasób, bo muszę parać się problemami mięsa twojego i mojego. Teraz przepraszam, ale mam eksperyment, który muszę dokończyć na mieście i nie mam czasu do stracenia, bo jest już dziewiąta."
John patrzył w osłupieniu, jak Sherlock zostawia swoje niedojedzone śniadanie, wstaje, przyklepuje włosy, zarzuca niedbale płaszcz i wychodzi. Był to pierwszy raz, gdy Watson zobaczył uciekającego Holmesa i czuł się z tym niezwykle podle.
Tej nocy Sherlock nie przyszedł do swojej sypialni. Nie wskrabał się na łóżko i nie zaległ koło Johna, mamrocząc coś w rodzaju "dobranoc" albo "tlenek srebra z Libanu". Watson leżał przy zapalonej lampce i usiłował czytać. Nie mógł się skupić, nie mógł porządnie wgryźć się w tekst, nie był w stanie także znaleźć sobie wygodnego miejsca w pościelach. Około pierwszej odłożył książkę, a gdy stało się jasne, że bez Sherlocka nie zaśnie, zaczął wpatrywać się suchymi oczyma w sufit. Nie myślał o niczym.
Kwadrans przed drugą coś w salonie wybuchnęło, aż trzasnęły framugi w oknach a potem zasyczało złowróżbnie.
John wstał z rozmachem z łóżka i na bosaka pobiegł do kuchni, gdzie Sherlock, w goglach ochronnych i fartuchu, usiłował przypalić lutownicą żałośnie wyglądającą, poczerniałą pokrywkę. Na stole stało coś, co być może było kiedyś emaliowanym garnkiem do pasteryzowania przetworów pani Hudson, a obecnie wyglądało jak rozsadzony od środka kawał powyginanego aluminium. I stopiony plastik, mnóstwo stopionego plastiku.
Przez moment John i Sherlock patrzyli na siebie w milczeniu. Dookoła unosił się swąd przypalonego, rozgrzanego metalu i co ciekawe, szarawe smużki aromatu szałwiowego.
"Co robisz, Sherlock?"
Sherlock nie odpowiadał. Ukryty za swoimi goglami i wciąż z uniesioną lutownicą wyglądał jak zamaskowany obcy pośrodku swojej własnej kuchni. John podszedł bliżej.
"Zostaw te graty i chodź do łóżka. Jest tak późno, że prawie wcześnie."
Sherlock nie zareagował na żart, ale wyłączył lutownicę i opuścił ją, odkładając przypaloną pokrywkę. Gogli dalej nie zdejmował.
John nigdy nie był dobry w obrażaniu się na Sherlocka a jeszcze gorszy był w sytuacjach, gdy to Sherlock się na niego obrażał. I to z dobrego powodu. John podszedł i sprawnymi ruchami zdjął Sherlockowi gogle. Szaroniebieskie oczy były zaczerwienione i opuchnięte, być może od szałwiowego dymu. A być może John Watson był po prostu kawałem zdystansowanego, roszczeniowo nastawionego drania, z którego w końcu pańska natura wyszła.
Złapał Sherlocka za szyję i pocałował z rozmachem, nieco zbyt z boku, nieco koślawo. Holmes od razu odpowiedział na pocałunek, obejmując Johna mocno i dźgając go plastikowym końcem lutownicy po nerkach.
"Nigdy nie będę normalny."
"Wiem."
"Mogę się starać, ale to dość męczące i zawsze koniec końców będę sobą. Nienormalnym sobą."
"Wiem, Sherlock..."
"Nienaturalnie nienormalnym sobą jestem i będę i jeżeli ci to nie odpowiada może lepiej abyśmy..."
John pocałował Sherlocka agresywnie a Sherlock otworzył dla niego usta, zaprzeczając sukcesywnie swoim wcześniejszym słowom. Gdy po kilku długich, przepełnionych walką o dominację minutach odsunęli się od ciebie, Watson oddychał szybko a Holmesowi po prostu ugięły się nogi i usiadł ciężko na kuchennym stołku.
John położył dłonie na ramionach Sherlocka a ten wtulił mu twarz w poły flanelowej piżamy, obejmując go ramieniem w pasie.
"Możesz być tak nienaturalny i nienormalny jak chcesz, Sherlock. Tylko takiego cię kocham."
Zabawnie, jak łatwo przyszło mu wypowiedzenie tych przyciężkich słów na głos. Chyba właściwie nikomu po powrocie z Afganistanie ich nie powiedział, ani rodzinie, ani swoim partnerkom z dwumiesięczną datą ważności. Zresztą nigdy nie potrafił tego porządnie powiedzieć, takie wyznania lepiej się czytało albo oglądało w telewizji, na żywo brzmiały jakby teatralnie i nieco zbyt nachalnie. Nieco zbyt wprost. Zamiast pozostać subtelnie niedopowiedziane uczucia zostawały wybebeszone, wywleczone na zewnątrz. John był człowiekiem czynu, słowa nie były jego domeną, zwłaszcza takiego kalibru.
"Nie musisz na to odpowiadać Sherlock. Nic nie musisz. Tylko tak... no wiesz."
Sherlock nie odpowiedział, tylko upuścił z trzaskiem lutownicę, która potoczyła się z grzechotem po kuchennym linoleum. Wciąż miał twarz wtuloną w brzuch Johna. Watson pogładził sterczące, nadzwyczaj miękkie w dotyku loki swojego nienaturalnego kochanka? Partnera? Współlokatora? Ciężko było ustalić jakiś status przyjaźni Johna Watsona z Sherlockiem, a od sławetnego konfiturowego wieczoru było nawet trudniej.
"Bądź sobie jaki chcesz i czuj sobie co chcesz, Sherlock, ale teraz wracaj do sypialni."
"Nie zasnę."
"Nie szkodzi."
Koniec końców Sherlock zasnął i to John do samego rana leżał obok, bezsenny, ale dziwnie spokojny i uładzony wewnętrznie. Łóżko było o wiele bardziej wygodne, gdy Holmes posapywał sobie obok przez nos, ściskając Johna mocno w pasie.
/
Greg wrócił do pracy w pełnym wymiarze godzin i do względnej używalności zadziwiająco szybko. Być może miało to związek z jego przeprowadzką do rezydencji Mycrofta. Starszy Holmes z biegu załatwił synom Lestrade`a najlepsze szkoły w Londynie, opiekunkę i terapeutę. Rodzina Grega, jeżeli miała coś przeciwko, siedziała cicho. Lestrade ufał Mycroftowi i najwyraźniej nie byli już jedynie heteryckimi przyjaciółmi.
"Chłopcy jakoś się zaklimatyzowali." opowiadał Greg znad wielkiego kufla grogu, gdy zdołali z Johnem wykroić wolny wieczór i wyjść razem do pubu. "Nowości, mieszkanie w pozłacanym pałacu niemalże, nowe szkoły. Mycroft urządził to tak, że praktycznie nie mają czasu, tak są zajęci nowościami. To dzieci, łatwo odwrócić ich uwagę. Terapeuta mówi, że dobrze znoszą... żałobę i że to lepiej, że mieszkają gdzieś indziej... ze mną."
"Przykro mi Greg."
"Daj spokój, John. Patrząc obiektywnie i tak miałem farta, że chłopcy byli akurat u ciotki, gdy zdarzył się wybuch... no, w każdym razie dają radę. Mycroft jest z nimi genialny. Musiałbyś zobaczyć, jak ich sobie okręcił dookoła palca."
"Mogę to sobie wyobrazić." uśmiechnął się z rozrzewnieniem do swojego kufla John, ale Greg, nie zważając na jego wtrącenia, tokował dalej, najwyraźniej mając ogromną potrzebę ujęcia w słowa tego, co się w jego życiu teraz działo.
"Wzięliśmy obaj urlopy i chłopcy mogli się z Mycroftem nieco pointegrować. Czasami dziwnie mi na to patrzeć. Mam wrażenie, że ma już dla nich ułożone plany, kierunki studiów i kariery. Za dnia jest ok, ale nocami... to tylko dzieci, sporo przeszły, rozwód a teraz to... Terapeutka mówi, że to normalne, że czasami jeszcze nocą popłaczą. Zwłaszcza młodszy, przychodzi do nas do łóżka. Mycroft jest niesamowicie cierpliwy z nimi, powiadam ci, nie spodziewałbym się, że ma taką rękę do dzieci."
"No wiesz, ma Sherlocka za brata." zauważył John, na co Greg zaśmiał się mrukliwie, po czym spoważniał na moment.
"Ha ha. Tak. Nie masz nic przeciwko?..."
"Słucham?..."
"Że my... razem..."
John pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym położył dłoń na ramieniu Grega i potrząsnął nim nieco. Lestrade zagapił się na niego wilgotnymi oczami osobnika rozdartego, ale mimo wszystko szczęśliwego. John odchrząknął teatralnie i zamówił kolejne kufle grogu.
"Jestem w takim momencie życia, Greg, że mogę powiedzieć tylko jedno. Wszystko jest w porządku i ok, jeżeli czujesz się z tym dobrze."
"Rozumiem, że Sherlock w końcu wylądował u ciebie w łóżku."
"Raczej na odwrót, Greg. Ale ale, nie zagłębiajmy się zanadto w grząskich tematach tylko pijmy."
"Pijmy."
Schlali się z Gregiem koszmarnie, wspominając co bardziej szokujące sprawy Sherlocka, opowiadając sobie o niegdysiejszych partnerkach i co rusz zamawiając następny trunek. Grog, piwo, szkocka. W pewnym momencie Lestrade zaczął płakać, w pewnym momencie John niemal dostał palpitacji, bo wydawało mu się, że w szybie pubu mignęła mu się postać Moriarty`ego. Czy raczej suflera. Jednak w głowie Johna do pewnego stopnia sufler wciąż był Moriarty`m, to z nim grał w szachy, to on porwał go, związał drutami i niemal pokroił w plasterki. Na szczęście Watson i Lestrade nie utykali w problematycznych sprawach i z tematów smutnych przechodzili płynnie do tematów wesołych, motywowani przez barmana, żeby zamienić szkocką na wino porzeczkowe domowej roboty.
Barman miał na imię Jack i kiedyś Sherlock uratował mu interes, rozbrajając działający w okolicy gang, wymuszający opłaty za "ochronę" w okolicznych lokalach. Jack pamiętał najwyraźniej Johna, rozpoznawał też jego potrzebę alkoholowego zapomnienia, a więc uraczył go tym, co miał najlepsze. Wino porzeczkowe było odrobinę bardziej smaczne, odrobinę bardziej łaskawe dla żołądka i Greg pokochał je od razu.
"Szkoda, że nie ma tu Mycrofta... smakowałoby mu..."
"Dziękuję za pamięć, Greg."
John i Greg podnieśli opadające im już powoli na blat głowy i spojrzeli w stronę starszego Holmesa. Mycroft pojawił się jak zwykle, znienacka, z parasolem w dłoni, uprzejmym uśmiechem wszystkowiedzącego szpiega i zapłaconym rachunkiem... Zaraz... Mycroft stanął przy Gregu i podniósł z oparcia krzesła płaszcz detektywa inspektora.
"Czas już wracać do domu. Świetnie się bawiliście jak widzę, ale jest już późno a wasze wątroby nie są wieczne."
Greg nawet nie próbował się sprzeciwiać, Greg po prostu wstał, odwrócił się i chwiejnym krokiem podszedł do Mycrofta i wsparł mu twarz na ramieniu.
"Przepraszam."
"Nie ma za co. Uregulowałem rachunek i mogę już was obu odtransportować do domu." Mycroft odsunął od siebie Grega, który z rozanielonym uśmiechem wyglądał, jakby znowu miał chęć się po pijanemu rozpłakać. "Mój brat na ciebie czeka, John. A nie jest osobą dobrze radzącą sobie z czekaniem."
John, inaczej niż Greg, miał chęć postawić się Mycroftowi. Powiedzieć mu, żeby sobie poszedł tam, gdzie jego rady są adekwatne, a wszechwiedza olśniewa i zatrważa i zdecydowanie przeszkadza w zabawie, kiedy zabawa jest konieczna, ponieważ trzeba odreagować, trzeba w końcu zapomnieć o tym całym pierdolniku i żyć dalej, uprawiać dalej seks, pracować dalej i nie wyglądać w szybach wystawowych odbić zamierzchłych wrogów...
"John." odezwał się łagodnie Greg, ujmując Watsona pod ramię. "Chodź... samochód czeka."
John niewiele pamiętał z podróży do domu. Coś mu się majaczyło o schodach i problemach z włożeniem klucza do zamku, a potem była pani Hudson w stroju nocnym i już tylko Sherlock, Sherlock, Sherlock. W granatowym szlafroku, z wyciągniętymi rękoma, wyrzekający głośno, że "John, ile ty ważysz! Poruszaj proszę tymi nogami bo sam cię na górę nie zawlekę". Sherlock i jego niespodziewanie silny chwyt, jego zapach wody po goleniu, pasty do zębów i chemikaliów.
John pozwolił usadzić się na kanapie i posłusznie podniósł ramiona, gdy pani Hudson zaczęła zdejmować mu kurtkę.
"Och mój drogi, wszystko rozumiem, ale tak w środku tygodnia balować?..."
John starał się wyglądać na osobę targaną poczuciem winy, ale widocznie niezbyt mu to wychodziło, ponieważ Sherlock wymruczał coś do pani Hudson, pani Hudson kiwając z niedowierzaniem głową poszła do siebie. Holmes uklęknął przy Johnie i zszarpnął z niego jednym, sprawnym ruchem kurtkę. Gdy zaczął zdejmować mu buty, trajkocząc coś monotonnym głosem o szkodliwym wpływie źle dobranego do stóp obuwia i przepoconych skarpetach, Watson pochylił się i pocałował go. Mocno, głęboko.
Gdy odsunęli się od siebie ślepia Sherlocka były ogromne. I to za sprawą jednego pocałunku naprutego solidnie Johna Hamisha Watsona.
"No." obwieścił John z zadowoleniem, po czym ułożył się na kanapie tyłem do salonu i zasnął.
/
Sherlock zaczął znowu rozwiązywać sprawy, które przekazywał mu Greg, Mycroft podjął się znowu szpiegowania swojego młodszego brata i szperania w ukrytych aktach w poszukiwaniu prawdziwego Jima, a pani Hudson znowu zaczęła uczęszczać na swoje środowe spotkania z paniami w klubie Bingo, gdzie chwaliła się całymi trzema szafami, po brzegi wypełnionymi domowymi przetworami. Zwłaszcza konfiturami.
John także wrócił do swojej pracy, chociaż szef w sposób widoczny unikał go jak ognia a koledzy milkli stropieni, gdy przechodził koło nich na korytarzu. Najwyraźniej konszachty z wyższymi sferami i szarymi eminencjami rządu brytyjskiego deprymowały nie tylko doktora Watsona. Płatny urlop bezterminowy nie zdarzał się osobom poniżej stanowiska kierownika oddziału, ale i w tym John okazał się wyjątkiem. Nawet pielęgniarki zerkały na niego podejrzliwie, szepcząc między sobą tajemniczo. Nauczony doświadczaniem John wiedział, że za miesiąc, dwa, plotki na jego temat ucichną i świat osiągnie znowu równowagę, więc nie przejmował się zbytnio. Sherlock miał rację. Ludzie w swoim życiu często nie robili nic więcej poza gadaniem.
Czasami, gdy pomyślał o tym nad poranną herbatą, pitą w swojej kanciapie w szpitalu, John sam zastanawiał się, jak to się stało, że znalazł się w tak szczególnej sytuacji. Otoczony wszechwładnymi pracownikami rządowymi, szalonymi geniuszami i nawiedzonymi wszechwładnymi złoczyńcami, hodującymi sobie sobowtóry tylko po to, żeby pobawić się w Alicję w Krainie Czarów w wersji londyńskiej. John Watson był człowiekiem dość spokojnym, stałym i przy tych bujnych osobowościach po prostu biednym, nudnym i... pozbawionym koloru.
"Nie jesteś pozbawiony koloru John." wtrącił Sherlock znad swojej gazety, ponownie udowadniając, że jego telepatia, jeżeli chodzi o myśli Johna Watsona wciąż działa bez zarzutów.
"Po prostu masz kolory nieco wygaszone. Biszkopt wpadający w szarość. Idealne połączenie u drapieżnika."
"Biszkopt. Idealne umaszczenie norki, przeznaczonej na futro."
Sherlock prychnął i zagłębił się ponownie w lekturze Times`a.
To był jeden z ich wolnych, spokojnych wieczorów. Siedzieli razem na kanapie, John oglądał telewizję a Sherlock dotrzymywał mu towarzystwa, leniwie przeglądając gazety i od czasu do czasu zapisując coś na marginesach. Za oknami zapadał październikowy mrok a u dołu pani Hudson brzęczała garnkami, przygotowując swój słynny pudding śliwkowy. Żadnych spraw do rozwiązania, żadnych nagłych wypadków w szpitalu. Było spokojnie i przytulnie, było sennie.
"Dziś John?" zapytał Sherlock jak zwykle, gdy mieli wolny wieczór, a John jak zwykle patrzył długo na twarz swojego genialnego współlokatora i wyrokował.
"Nie. Dziś jeszcze nie."
"Hmf." odpowiadał Sherlock i ciężko było stwierdzić, czy jest urażony czy odczuwa ulgę.
Jeszcze nie dziś.
Od pamiętnego wieczoru z konfiturami, kiedy okazało się, że Sherlock i John tworzą razem coś więcej niż tylko zgraną parę współlokatorów, współspaczy i współgraczy we wszelkich wariackich grach, jakie im zgotuje los, Holmes napierał na uprawianie seksu. Nieważne jakiego, analnego, oralnego, nieważne gdzie i kto będzie na górze. Sherlock napierał raczej słownie niż fizycznie i wydawać by się mogło, że ciążyła mu jego dziewiczość. John wiedział lepiej. Dlatego czekał.
Zgodził się na "dzisiaj" już dwa razy i dwa razy musiał wycofywać się rakiem, nieco zawstydzony a przede wszystkim bardzo zły na siebie. John nawykł do dbania o Sherlocka w kwestiach codziennych, do zmuszania go do zjedzenia śniadania i wyszorowania łazienki, do zrobienia z nim zakupów i pomocy pani Hudson przy ocieraniu kurzu z wyższych półek. Nawykł do spania z Sherlockiem w jednym łóżku i niespodziewanych porannych czułości, które Holmes rozwinął gdzieś w połowie października. Nie do końca wybudzony detektyw konsultant przytulał się do pleców Johna, okazjonalnie gryząc go w kark, tudzież pozostając przy starodawnych, ale jakże przyjemnych malinkach. Łatwo byłoby dać się ponieść tym porannym czułościom, ale jeżeli John Watson nie nawykł do czegoś podczas mieszkania na Baker Street, to do myślenia w łóżku. I to za dwóch na dodatek.
Sherlock teoretycznie wiedział czego chce, potrafił to doskonale odegrać i zainscenizować, ale praktycznie błądził na oślep. John nie chciał uprawiać seksu z kimś, kto sądził, że już czas najwyższy mieć to za sobą, że musi uprawiać seks bo inaczej partner go opuści, że zwykli (nudni!) ludzie uprawiają seks to i on powinien. Sherlock świetny w teorii w praktyce gubił się w swoich odczuciach i nagle z niezwykle przyjemnego kotłowania w pościeli i leniwego obłapiania wychodziła niepewność, zaciśnięte zęby i przyspieszony oddech, który wcale nie był oznaką podniecenia. John znał Sherlocka i wiedział kiedy coś odgrywa a kiedy postanawia być "mężny" i przetrwać to nieestetyczne, mięsne spotkanie. Nie tak wyobrażał sobie ich wspólny seks. Sherlock nie znał się na uczuciach, nawet tych, których doświadczał z pierwszej reki, tym bardziej John musiał się na nich znać, aby nie skrzywdzić ani siebie ani Holmesa.
Holmes nawet nie zauważyłby, że został skrzywdzony. Nawykły to traktowania swojego mięsa po macoszemu zniósłby seks tak jak znosił rany cięte podczas ostatniej sprawy, kiedy to seryjny morderca zagnany w ślepą uliczkę okazał się bardzo sprawnym nożownikiem.
John, gdy już delikwenta rozbroił, złamał mu nos. I obojczyk. I pewnie jeszcze by mu coś złamał, gdyby nie radiowóz policyjny, który właśnie pojawił się u wylotu uliczki.
Sherlock z sytuacji zagrażającej życiu wyłuskał się jak zawsze z gracją, ironicznym komentarzem i polorem detektywów z filmów gangsterskich z lat pięćdziesiątych. Z nieco zmierzwionym włosem, poszarpanym szalikiem i kilkoma głębszymi draśnięciami na ramionach, które wymagały szwów, Holmes uszedł z potyczki względnie nienaruszony. Może tylko nieco więcej czasu spędzał w łóżku i dobry tydzień spał dłużej niż zwykle. John regularnie spóźniał się wtedy na poranne zmiany. Sherlock źle reagował na budzik, gardził nastawioną na czuwanie komórką i nie wypuszczał Johna ze swoich uścisków, dopóki John nie użył względem nieco przemocy. Ta ostatnia okoliczność miała miejsce nader rzadko. Watson nie miał serca ani siły woli, aby we wczesnych godzinach porannych siłą odrywać przyczepionego mu do pleców i okolic Holmesa.
"Nie dzisiaj. Mam nadzieję, że poinformujesz mnie, kiedy w końcu ten sądny dzień nadejdzie. Nie chciałbym być wtedy zajęty." odezwał się Sherlock mimochodem, po czym złożył gazetę, wstał z kanapy i ruszył w stronę kuchni.
John pozwolił mu na odrobinę ironii, nie skomentował, nie wytknął błędu. Oboje wiedzieli, że to z powodu Holmesa "sądny dzień" tak się odwleka. Sherlock pokręcił się trochę po kuchni, wyjął coś śmierdzącego spleśniałym serem z lodówki, po czym zajął się swoim eksperymentem rosnącym w zlewie. Wściekle zielone siewki już od paru dni wyciągały z donicy pędy ku kuchennemu oknu. John wrócił do oglądania pasjonującego dokumentu o dzikich zwierzętach na sawannie, emitowanego przez telewizję publiczną.
Mógł się domyślić. Z Sherlockiem nigdy nic nie było proste, sprawy łóżkowe także. W sumie było to oczywiste, ale John postanowił być cierpliwy. Dawał czas im obu, w końcu jeszcze pół roku temu był dość jasno określonym heterykiem. Lepiej było poczekać niż potem doświadczać dziwności sytuacji.
/
Dwa razy Holmes ogłosił, że ma już dość przysłaniania słonia pomarańczowym kocykiem i chce wreszcie zacząć współżyć z Johnem. Dwa razy John uległ propozycji Sherlocka i postanowił jakoś sprawę seksu posunąć do przodu. Dwa razy zaliczyli katastrofalną, żałosną, spektakularną klapę.
Za pierwszym razem zaczęło się przyjemnymi, lekkim pocałunkami wieczornymi, które w miarę upływu czasu zmieniły się w pocałunki drapieżne i wygłodniałe. Z powodzeniem zostały usunięte fiołkowe bokserki i gatki w alfabet, z powodzeniem John pozbawił Sherlocka tchu, całując, liżąc i przygryzając mu kark i uszy. Gdy przyszło do pieszczot poniżej pasa Sherlock stężał cały i zaległ w pościelach, pozwalając Johnowi robić z nim cokolwiek zechce. Podniecony w stopniu bardzo umiarkowanym oddychał coraz szybciej, a gdy John spytał, czy z nim wszystko w porządku Holmes wybuchł, oznajmiając z mocą, że Watson już kiedyś dotykał jego członka, że już doprowadził go kiedyś do orgazmu, więc czemu nie do cholery teraz?
"Wtedy grałem i było dobrze! Byliśmy obserwowani więc udawałem, że jesteśmy w tej sytuacji razem! A teraz jesteś w niej tylko ty, a ja patrzę z zewnątrz i to obrzydliwie, że ty potrafisz się tak wczuć, zdyszeć i podniecić i w ogóle nie widzisz, że ja tutaj znowu tylko LEŻĘ!..."
John wycofał się, nic nie mówiąc i nie mając pomysłu na to, co powiedzieć. Sherlock zresztą nie czekał na jego słowa. Odtrącił od siebie ręce Watsona i odwrócił się do niego nagimi plecami, chroniąc się pod przykryciem. To był koniec sytuacji intymnych na ten wieczór.
Szczęśliwie ani Sherlock ani John nie specjalizowali się w dziwnej ciszy i następnego dnia zachowywali się zwyczajnie. Być może stało się tak dlatego, że nie mieli czasu nic roztrząsać. Lestrade zadzwonił i poprosił o pomoc w sprawie potrójnego morderstwa i Sherlock rzucił się w wir rozwiązywania zagadek, pociągając Johna za sobą i zanurzając się całkowicie z swojej roli detektywa konsultanta. To była niezwykle zawikłana sprawa, i gdyby Sherlock w swoim ogromnym umyśle nie miał specjalnej przegródki na rodzaje płócien, tkanych w Ameryce Południowej, które to płótno zostawiło nitkę na garniturze podejrzanego, z pewnością pozostałaby nie rozwiązana.
Sherlock nie spał trzy dni. Gdy wreszcie wczołgał się pod kołdry i przylgnął do leżącego na wznak i zaczynającego już chrapać Johna, nikt o seksie ani nie myślał, ani nie wspominał.
/
"Bez dystansu, który odnajdował w sprawach, Sherlock nie potrafi się zbliżyć." obwieściła łagodnie Thompson i założyła nogę na nogę, poprawiając podjeżdżającą jej w górę uda spódnicę. "Ty natomiast pozbyłeś się dystansu z chwilą ukończenia sprawy. Wymijacie się."
John przez długą chwilę przemielał słowa terapeutki.
"Znaczy nie ma szans, żebyśmy się jakoś w połowie drogi spotkali?"
"Szansę zawsze macie, tylko wymagać to będzie od was nieco więcej cierpliwości niż od zwykłych śmiertelników."
John zapadł się głębiej w fotel i złożył dłonie na podołku, ponuro wpatrując się w swoje buty.
"Zawsze wolałem być zwykły..."
"Bzdury!" żachnęła się Thompson, potrząsając głową i zapisując coś szybko w notesie. "Gdybyś rzeczywiście chciał być zwykły nie mieszkałbyś z kimś takim jak Sherlock. Gdybyś rzeczywiście chciał być zwykły związałbyś się ze zwykłą dziewczyną i założył zwykłą rodzinę, a nie miotał się z niezwykle niekonwencjonalnym mężczyzną..."
"...i swoją nagle nie tak heterycką tożsamością." dopowiedział ironicznie John, na co Thompson westchnęła i zamknęła notes.
"I z nie tak heterycką tożsamością. John, zauważ wreszcie, że to co robisz robi każdy, kto usiłuje stworzyć dojrzały, działający związek od którego oczekuje, że będzie długotrwały. Jeżeli nie dożywotni."
John zapatrzył się tępo w przepełnione współczuciem oczy Thompson.
"Miewałem już dojrzałe związki..."
Thomson opatrzyła Johnowi głęboko w oczy, tak, że miał chęć zapaść się pod ziemię. Razem z fotelem. Razem ze swoimi dwumiesięcznymi partnerkami i z nieudanymi podejściami do kobiet, które zawsze koniec końców odchodziły a on nawet nie pamiętał, czy miały psa czy chomiki. Nie, nie chciał pamiętać, dokładnie tak jak swego czasu zdiagnozował Sherlock. John nie pamiętał i nie chciał pamiętać o tych kobietach, ponieważ generalnie nie widział się z nimi za pięć, dziesięć, dwadzieścia lat.
Zabawne, jak o Sherlocku wiedział niemal wszystko, od sposobu układania skarpet w komodzie, po miejsce, gdzie jego tajemnicza, obłąkana, wstydliwa mama odbywała swoje wrześniowe wakacje.
"Nie. Nie miewałeś dojrzałych związków, John. Nie do tej pory. " powiedziała krótko thompson a John, choćby chciał, nie był w stanie jej zaprzeczyć.
Przez długą chwilę w gabinecie terapeutki panowała jedynie cisza, przerywana coraz mocniej bębniącym o parapety deszczem.
"Sherlock powiedział, że tylko leży, że się nie wczuwa tak jak ty i przez to czuje do ciebie obrzydzenie."
"No, nie do końca tak to powiedział... obrzydzenie nie..."
"To dość ciekawa sytuacja. Trochę jakbyście odgrywali coś z czasów, w których mieliście po piętnaście, szesnaście lat."
"Jak z tej sytuacji patowej wyjść? Nie możemy przecież mijać się tak całe życie..."
Thompson po raz pierwszy od kiedy John ją poznał wyszła z roli profesjonalnej terapeutki i spojrzała na niego jak dojrzała kobieta w kwiecie wieku, nieustannie pracująca nad swoim związkiem i doskonale zdająca sobie sprawę, że to dożywotnia i czasami niezwykle ciężka praca.
"John. Tyle o sobie wiemy, ile nas wypróbowano. Wypróbuj was a możesz się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy."
/
"Jesteś osobą z potrzebami erotycznymi i jestem bardziej niż chętny wyjść im na przeciw." powiedział Sherlock, gdy po raz drugi spróbowali zbliżyć się do siebie. "Tylko skończ o jedenastej, bo oczekuję niezmiernie ważnego maila z Ukrainy i muszę na niego odpowiedzieć od razu."
John przerwał całowanie Sherlocka po szyi i spojrzał mu z bliska w oczy.
"Żartujesz..."
Ale Sherlock nie pozwolił mu na rozproszenie, tylko złapał go z werwą i pocałował głęboko. Jeżeli John miał jakieś zastrzeżenia, zostały one ze znawstwem i niespodziewaną precyzją z niego wycałowane, wygłaskane i wykochane.
Było świetnie. Tu, na kanapie w salonie na Baker Street z partnerem będącym jednoznacznie i bezsprzecznie mężczyzną było zdecydowanie bardziej ekscytująco niż z partnerkami Johna z ostatniego roku. Wszystkimi pięcioma. Trzymanie Sherlocka w ramionach, całowanie go i pozwalanie mu na zbliżenie się kompletnie, miało w sobie coś wyzwalającego. John czuł się pysznie, jakby popełniał cichcem jakiś niesamowity, wyuzdany, niedostępny dla nikogo poza nim samym czyn. Jak gdy po pogoni za podejrzanym Sherlock stawał przy nim i dysząc patrzył na niego, a potem zanosili się śmiechem, razem, bliscy sobie, drodzy.
Nie przerywając mocnych, głębokich i odurzających pocałunków przenieśli się z kanapy w salonie do sypialni Sherlocka. Przyjemna atmosfera naturalnego podążania w odpowiednim kierunku trwała do momentu, w którym John wyłuskał Sherlocka ze spodni, następnie z bokserek i przytulił go, przygniatając go do łóżka. Holmes, do tej pory chętny, podniecony i wydający z siebie zadowolone mruknięcia, teraz umilkł znienacka.
John zaniepokojony brakiem wokalizacji erotycznej uniósł się na łokciu i spojrzał z bliska na Sherlocka. Holmes znowu był schowany za swoją neutralną, ostrożną maską, a jego oczy lśniły jak wypolerowane kamienie, zamknięte, odległe, nie pasujące absolutnie do intymnej sytuacji.
"Co jest?"
"Nic."
John znał Sherlocka zbyt długo, żeby się nabrać. Zwłaszcza, gdy na wspomnianym Sherlocku leżał, obejmując go ramieniem i przyciskając całym sobą do łóżka.
"Jak to nic. Przecież widzę, że coś jest nie tak."
"John. Nie potrafię i nie chcę o tym mówić. Nie lubię... nie cierpię, gdy mięso sprawia, że przestaję myśleć. To jest jak rzucenie się w przepaść bez linki zabezpieczającej. Trzęsę się, telepie mną, te wszystkie płyny... nie chcę, żebyś na mnie takiego patrzył. Nie chcę przestawać myśleć i poddawać się tym mięsnym zapędom..."
"...Nie chcesz stracić kontroli." przetłumaczył sobie powoli John i zrolował się z Sherlocka, zalegając obok. Holmes przez moment leżał tak, bez ruchu, po czym wyciągnął rękę i przesunął dłonią po piersi Johna, przyglądając się jej uważnie.
"Z posiadania kontroli nad sobą uczyniłem niemal sztukę John. Wiem dokładnie ile godzin mogę nie jeść i zachować kondycję. Wiem ile mogę nie spać, nie pić, jak długo wytrzymam bez wymiotów w jednym pomieszczeniu ze spalonym ciałem i całym jego swądem..."
"Ok. Ok. Pojąłem." wysyczał John, ponieważ dłoń Sherlocka zsunęła się mu w dolne rejony podbrzusza i zaczęła zataczać tam coraz odważniejsze okręgi. "Nie musisz mi tak obrazowo..."
"A teraz mam kontrolę zostawić." Sherlock położył dłoń, tak, aby dotykała włosów łonowych Johna, ale pozostawała jeszcze z dala od członka. "Teraz mam się trząść i bestialsko wymieniać z tobą płyny..."
"Byłeś gotowy wymieniać płyny z innymi ludźmi w Klubie Wargi." zauważył John, usiłując brzmieć swobodnie, ale Sherlock jedynie prychnął pogardliwie i wznowił masaż nagiego podbrzusza Watsona, widocznie zafascynowany występującym tam owłosieniem.
"Inni ludzie się nie liczą John! Nie bądź niemądry! Inni mnie nie znają, widzą to co pozwalam im zobaczyć ale ty... ty... "
"Co ja?"
"Ty mnie znasz i wiesz, kiedy gram i pilnujesz, żebym przy tobie nie grał i nie chcę już o tym rozmawiać, bo to dość zawikłane. Właśnie dlatego unikałem tyle lat związków i całych tych plątanin. Nie jestem w tym dobry John."
Atmosfera erotyczna odeszła w siną dal i choć dziwaczna, nieobliczalna, amorficzna bliskość, którą John odczuwał z Sherlockiem, nadal trwała, widać było wyraźnie, że tej nocy seks już się nie zdarzy.
"Hm. Dajmy sobie dzisiaj spokój z erotyką. " zaproponował John ziewając i wczołgując się pod przykrycia. Sherlock podążył w jego ślady, przytulając się mu od razu do pleców i wtykając nos za ucho.
"Mam w kuchni eksperyment, czekający na zamieszanie cynową łyżką i niedługo przyjdzie mail z Ukrainy."
"Rób to co potrzebujesz zrobić Sherlock. Ja obecnie potrzebuje się jedynie przespać."
"To dobry pomysł. Nie wyprowadzisz się?"
"Nie."
John zasnął, zanim Sherlock opuścił łóżko, aby podążyć do swoich eksperymentów. Ukraina w końcu nie wysłała maila tylko zadzwoniła.
Pod koniec października z bliskością w łóżku Sherlock nie miał problemów i gdy już znalazł się w sferze łóżkowych piernatów, koców i pierzyn ochoczo zagarniał do siebie Johna metodą "na misia", obejmując go od tyłu w pasie, zarzucając mu udo na biodra i przylgiwajac do pleców. Potrafił tak jakimś cudem przetrwać całą noc, nie wypuszczając Watsona ani na chwilę. Pomimo ruchów migracyjnych Johna i niespokojnych snów Sherlocka, zawsze w końcu lądowali tak właśnie ułożeni. Watson na boku i Holmes, otaczający go ze wszystkich stron i oddychający mu przez otwarte usta w kark.
Jesień zaczęła się wyjątkowo paskudnie, chociaż z początku mamiła babim latem, słonecznymi popołudniami i złotymi liśćmi, jeszcze trzymającymi się względnie konarów drzew. Cieplejsze dni odeszły jednak szybko w zapomnienie a Londyn zamienił się w miasto mgieł, przenikliwych przeciągów, lodowatych, kamiennych ścian i wiecznie zmarzniętych pomimo rękawiczek dłoni. Przeraźliwe zimno, przenikające aż do kości, zawiewające nerki wiatry i nieustanny, uparty, drobny deszczyk, który z początku urokliwy i niegroźny zawsze na koniec zostawiał swoje ofiary kompletnie mokre, wyziębione i skostniałe. Czasami John miał wrażenie, że jedynymi miejscami ciepłymi na Baker Street była kuchnia pani Hudson i salon. Sypialnia, zarówno Watsona jak i Holmesa, zawiewała chłodem.
Być może dlatego Sherlock tak natrętnie przysuwał się do Johna w nocy.
Sherlock rozwiązywał sprawy jedna po drugiej, widocznie na fali i w dobrej formie, widocznie zadowolony z małego, domowego układu z Johnem. Żywy termofor w łóżku, gotowe śniadanie, parujące na kuchence i przydatny towarzysz, potrafiący obsługiwać broń. John nie narzekał ani nie ponaglał do żadnych postępów, wciąż jeszcze zdarzało mu się obudzić i ze zdziwieniem skonstatować, że nie poszukuje już partnerki, potencjalnej żony i potencjalnej matki jego dzieci, że nie chce stabilizować swojego życia kredytem mieszkaniowym i posiadaniem domu w okolicy dobrych szkół. Przestał odczuwać tą presję, a może nigdy jej nie odczuwał, tylko nie potrafił inaczej, a więc poddawał się ogólnym trendom, wiedziony nieomylnym przeświadczeniem pokoleń, że facet po trzydziestce powinien się bacznie rozglądać za osobą, z którą zamierza spędzić życie. Bo czas leci. Czas leci.
Z Sherlockiem czas także leciał, ale w o wiele ciekawszy, bardziej barwny sposób.
"John, idziemy. Jedna uduszona kochanka w Cadmen i jeden sprokurowany przez zazdrosną żonę list. Cudzołóstwo. Oszustwa finansowe. Nuda. To jasne, że on ma kochankę, dla której zdefraudował pieniądze, inaczej nie pojechaliby ot tak sobie w podróż do Chin. O, taksówka już zajechała. Pospiesz się proszę, chcę zerknąć na tą uduszoną kobietę, zanim pojedziemy do banku."
John uśmiechnął się, założył dodatkowy sweter, kurtkę i podążył za swoją smugą kolorów, która już biegła do taksówki, w rozwianym płaszczu i z laptopem pod pachą.
/
Pewnego listopadowego wieczoru Sherlock uklęknął przy kapanie, na której John odbywał właśnie swoją poobiednią drzemkę, i pogładził go po twarzy. Zaspany i nie do końca przytomny Watson otworzył wtedy oczy, uśmiechnął się i zanim się porządnie obudził, już miał po sobą na wpół rozebranego ze szlafroka Holmesa. Wszystko stało się dość szybko i może dobrze, bo John nie miał czasu na wahania.
Penis Sherlocka w jego ustach był nabrzmiały, gładki i lekko słony. Niezbyt mocno, ale wyczuwalnie. Holmes drżał cały, ale nie uciekał, nie bronił się, tylko ujął Johna za głowę i na przemian głaskał go po włosach i szarpał za nie. Rzecz rozegrała się dość szybko. John zaczął imitować wszystko, o czym wiedział, że jemu samemu sprawia przyjemność a Sherlock zaczął wydawać z siebie niskie, ochrypnięte dźwięki i nie można się już było po prostu wycofać.
John złapał mocno za tyły ud Holmesa i pozwolił mu litościwie dojść bez dłuższych zabaw oralnych i dramatycznego przeciągania akcji. Nasienie Sherlocka smakowało jak jakiś bardzo złożony w aromacie, gorzko-słodki likier. Można było tego nie lubić. John odkrył, że lubi.
Przez dłuższą chwilę trzymał Sherlocka, przyciskając go sobą do kanapy i czując, jak Holmes drga spazmatycznie a potem uspokaja się, i oddycha, oddycha... Gdy Sherlock położył mu dłoń na karku John pojął bez słów, że powinien się teraz odsunąć, dać geniuszowi chwilę na przegrupowanie sił.
Dziwnie było patrzeć na zwykle pewnego siebie Sherlocka, jak siada chwiejnie na kanapie, podciąga niezgrabnie spodnie od piżamy i otula się szlafrokiem. Mocno, zdecydowanie zbyt mocno i zbyt ciasno.
Holmes drgnął nerwowo, gdy John wyciągnął do niego rękę z zamiarem pogłaskania go po głowie. To było przykre.
"Chodź tu."
Usiadł obok Sherlocka, nieco wyżej, na oparciu kanapy i wyciągnął ramiona. Holmes ponownie drgnął, wykonał ruch, jakby chciał się odsunąć, a wtedy John położył mu lewą dłoń na piersi, prawą na policzku i cmoknął go na oślep, trafiając prosto w skroń. Przez chwilę trwali tak, Sherlock w niedokończonym, niepełnym uścisku Johna, i John, dotykając Sherlocka zaledwie w trzech bardzo grzecznych, bardzo przyzwoitych miejscach, jednocześnie mając wrażenie, że dotyka go najintymniej jak tylko może.
Gdy otworzył oczy i spojrzał na Holmesa, twarz jedynego w świecie detektywa konsultanta była kompletnie otwarta i bezbronna. Uchylone, pełne, wrażliwe usta, otwarte szeroko, pociemniałe oczy, źrenice rozszerzone tak, że niemal zasłaniające tęczówki. Sherlock oddychał szybko, ale nie uciekał, nie robił uników tylko siedział tak i nic nie mówił. Nie musiał. John był pewien, że tym razem Holmes nie jest obok, nie leży tylko, obserwując. Teraz Sherlock był w pełni tu i teraz, objęty, zawłaszczony i w końcu raz na zawsze w środku sytuacji, a nie obok.
"Chciałbym także spróbować." odezwał się Sherlock, jego słowa nietypowo łagodne i miękkie pośród zakurzonej ciszy salonu na Baker Street. W sposób oczywisty chodziło o seks oralny.
"Dobrze."
"Może nie dzisiaj, ale niedługo."
"W porządku."
John wyprostował się, westchnął, a gdy chciał wycofać dłoń ze skroni Sherlocka Holmes złapał ją i przycisnął sobie do ust. Miał zamknięte oczy.
"To może być przerażające. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy. Jest całkiem inaczej niż w klubie."
"Inaczej." potaknął John i cmoknął Sherlocka na odlew, trafiając gdzieś pomiędzy wydatny nos a mocną, kanciastą kość policzkową.
"Jak mogłem przeżyć bez tego trzydzieści lat?"
"Nie mam pojęcia."
"Nie zrobiłbym tego bez ciebie. Dziękuję, John."
John przełknął głośno, nagle obnażony i odsłonięty, chociaż podczas całej sytuacji był ubrany od stóp do głów.
"Nie ma za co."
/
Od tej pory uprawiali okazjonalnie seks oralny. Sherlock nie pozostał Johnowi dłużny i dość ambicjonalnie podszedł do nowej umiejętności, jaką było wykonanie laski. Z początku były to dość nieudolne, marne, chociaż przepełnione dobrymi chęciami próby, a potem Holmes odkrył czynnik, pobudzający go do oralnego seksu zdecydowanie bardziej skutecznie niż zwykłe pocałunki i przytulanki na kanapie. Otóż szczególnie erotycznie nastrajały Sherlocka zawiklane, skomplikowane sprawy i dość szybko oboje z Johnem spostrzegli, że w sumie nie mają nic przeciwko rozładowywaniu w ten sposób napięcia.
John do tej pory wspominał wykonaną w ciemnym zaułku, przy obdrapanym, ceglanym murze laskę. Entuzjastyczną, ślamazarną i całkowicie powalającą na kolana. John był zdumiony, że zdołał się utrzymać na nogach. Gdy Sherlock wstał i wyprostował się, spoglądając mu w twarz z maniakalnym uśmiechem i błyskiem w oczach, Watson po prostu musiał go pocałować. Holmes smakował jak jego własne nasienie. Było w tym coś niezwykle pociągającego, brudnego i podniecającego.
Z początku Holmes uporczywie domagał się wykonania na Johnie swojej nowonabytej umiejętności oralnej, a potem korzystał po prostu elementu zaskoczenia. Działo się tak zwłaszcza po rozwiązaniu jakiejś wyczerpujacej, niebezpiecznej i trwającej dłużej niż cztery dni sprawy. John wołał taksówkę, Sherlock całą drogę do domu gapił się na niego tymi swoimi nieprzeniknionymi oczyskami, a potem, jeszcze w korytarzu, jeszcze na schodach zaczynał z Watsona ściągać ubrania. Kurtkę, sweter, rękawice. Zanim dotarł do bielizny szczęśliwie znajdowali się już w swoim salonie, z dala od czujnych oczu pani Hudson.
Niezależnie, czy John robił laskę Sherlockowi, czy na odwrót, jedno pozostawało niezmienne. Po fakcie Holmes siadał i obserwował Johna spod przymkniętych powiek, a John dotykał mu policzka, piersi i całował w skroń, obejmując Sherlocka, ale i sporą przestrzeń powietrzną dookoła niego.
John miał wrażenie, że Sherlock co prawda lubi seks oralny i docenia orgazmiczne przyjemności z niego płynące, ale najbardziej czeka właśnie na to końcowe objęcie. Na wybrzmienie ostatnich nut, gest. John niemal słyszał, jak Holmes wibruje od wewnętrznego zadowolenia i oczekiwania.
"To trudno wytłumaczyć a więc nie będę tego tłumaczyć bo zabrzmi to bezsensownie. Jak większość tych mięsnych spraw, ale oto jesteśmy i jakoś sobie z tym trzeba poradzić. Po prostu to zrób, John, nie pytaj." mówił Sherlock a John, będąc Johnem, spełniał jego życzenie.
Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek miał kochankę tak kapryśną, wymagającą, jednocześnie satysfakcjonującą i rozczulającą. Być może dlatego, że Sherlock nie był kochanką, ale kochankiem a jego drugiej, intymnej, przeznaczonej do alkowy strony nie znal nikt, nawet on sam.
"Już?" pytał John po seksie oralnym, gdy już obaj doszli i obaj zalegli na klejącym się od nasienia kocu, a Holmes niezmiennie odpowiadał z dziecięcą zachłannością i stalowymi nerwami kogoś, kto doskonale wie, czego chce.
"Jeszcze chwila. Jeszcze trochę." John patrzył jak Sherlock rozluźnia się, jak wyrównuje oddech, jak relaksuje się po orgazmie i na krótką, króciusieńką chwilę przestaje myśleć.
"Teraz?"
"Tak."
John obejmował Sherlocka dotykając go tylko w trzech miejscach i całował go w skroń. Holmes mruczał jak podrapany w dobre miejsce kocur.
/
Sprawy nadchodziły jedna po drugiej, coraz częściej, zgodnie z przepowiednią Grega, że gdy idzie słota złoczyńcy załapują przedświąteczną depresję i są znacznie bardziej aktywni i kreatywni na swoim polu specjalizacji przestępczej. Brzmiało to jak żart, ale w istocie żartem nie było. Sherlock nie miał czasu narzekać na nudę i strzelać do ścian, ponieważ intrygujące sprawy same wpadały mu do rąk. John potrafił to docenić. Przynajmniej nikt nie strzelał do ścian ani z nudów nie robił eksperymentów, od których pękały rury.
"To było dawno i nieprawda." ogłosił z pogardą Sherlock i wgryzł się w tosta. John pokiwał głową a pani Hudson odstawiła z brzękiem filiżankę herbaty na spodeczku i zmierzyła Holmesa przepełnionym dezaprobatą spojrzeniem.
"Dawno i nieprawda, ale ja wciąż pamiętam, jak mi nagle w toalecie zaczęło spuszczać gorącą wodą. Rury w tym budynku są delikatne i trzeba z nimi uważać!"
Sherlock spojrzał z urazą na panią Hudson i zaczął perorę na temat eksperymentów hydrostatycznych. John zaczął się śmiać.
Resztę listopada i początek grudnia Watson przejechał jak na kofeinowym wyżu. Pomiędzy pracą w szpitalu, bieganiem z Sherlockiem po podejrzanych uliczkach i zaglądaniem do londyńskich melin, Watson zażył także niespotykaną w swoim życiu ilość seksu oralnego. W różnych dziwnych, często nielegalnych miejscach. Z najwyższej półki.
Sherlock, oczywiście, podchodził do tego jak do wymiany barterowej.
"Dobrze mi się myśli po seksie oralnym. Powinniśmy go uprawiać za każdym razem, gdy przychodzi porządna sprawa do rozwiązania. W sumie moglibyśmy już spróbować zwykłego seksu. Zapewne po nim także kapitalnie by mi się myślało."
John uśmiechał się, kiwał głową, ale znowu, wiedział lepiej.
Sherlock chciał i nie chciał uprawiać seksu. Jego sprzeczne sygnały John wychwytywał i interpretował doskonale, ponieważ sam miał niejako podobny problem. Świeżość sytuacji, jej delikatność i nowość były czymś, od czego Watson już się odzwyczaił a co w większym lub mniejszym stopniu przerabiał każdy nastolatek. Oczywiście, John był bardziej spokojny, oczywiście John wiedział, że prędzej czy później bariery zostaną przekroczone i seks się wydarzy, bo wydarza się zawsze. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, gdy już stwierdzą, że oralny seks jest w porządku, ale im już nie starcza.
Sherlock nie radził sobie z niejasnym, nieprecyzyjnym określeniem "odpowiedniego momentu" a jego szarpanina była intrygująca i niebezpieczna.
/
Stało się samo, tak jak większość dobrych rzeczy, które zdarzyły się w życiu Johna Watsona. Sam z siebie spotkał swego czasu Stamforda, sam z siebie dał się namówić na kawę, chociaż wcale nie miał na nią ochoty, sam z siebie zgodził się obejrzeć nowe lokum z wariatem, biczującym w kostnicach nieboszczyków i odczytującym historię człowieka z jego aparatu telefonicznego.
Tak więc seks też stał się sam z siebie. I wcale nie był to czwartek, tylko bardzo źle zaczęty, bardzo przygnębiający piątek.
To była dość trudna i przykra sprawa. Handel żywym towarem (pięćdziesiąt kobiet z Chin), połączony z przemytem dzieł sztuki (średniowieczne, wytapiane w złocie i srebrze brosze, zausznice i naszyjniki). Niemal cały "żywy" transport nie dotarł żywy do brzegów Anglii. Poza dwoma odwodnionymi, zagłodzonymi niemal na śmierć czternastolatkami, zamkniętymi w ogromnych, żelaznych klatkach, zapakowanych sprawnie w drewniane skrzynie.
Lestrade nie pozwolił Sherlockowi przesłuchać nieletnich Chinek, tylko wezwał ambulans. Sherlock się nadął i zaczął obrażać wszystkich obecnych po kolei, od Andersona, przez przypadkowego magazyniera portowego, na Johnie kończąc. John zasugerował mu uprzejmie, żeby się zamknął. Sherlock go posłuchał. To nie był dobry dzień, a była dopiero ósma rano. Zimne wiatry znad morza zaciągały przenikliwie a w magazynie cuchnęło zgniłymi ciałami i przeżartym rdzą żelazem.
Sherlock cały ranek czytał papiery dotyczące transportu ładunku z Chin do Anglii, a potem całe popołudnie oglądał skrzynie i ich zawartość, zarówno zabytki jak i ciała martwych kobiet. I dedukował, dedukował i dedukował, a im dłużej to robił tym bardziej John odczuwał, że nie chce przebywać w jednym pomieszczeniu z czterdziestoma ośmioma trupami, nie chce patrzeć na to, co ludzie mogą zrobić innym ludziom, że chce tylko wrócić do domu, gdzieś, gdzie nie wieje wiatr, i napić się gorącej herbaty.
To nie był odpowiedni moment na seks. To był kolejny, makabryczny piątek, wypełniony zimnem, przestępstwami i bezsensem. John wziął krótki prysznic i zawinięty wciąż w szlafrok zaległ w łóżku Sherlocka, naciągając na siebie kołdrę. Za oknami słota i szaruga a w sypialni Holmesa pojedynczy, ledwie zipiący kaloryfer i malutka, pomarańczowa lampka. John zamknął oczy i odetchnął, odsuwając od siebie przykre zdarzenia dnia.
A potem Sherlock wychynął z łazienki, cały w kłębach pachnącej grejpfrutowym płynem pod prysznic pary i nagle z bardzo przygnębiającego, nie nadającego się do niczego piątku zrobił się TEN piątek.
Sherlock też to wyczuł, bo bez ceregieli zrzucił z siebie górę od piżamy, podkoszulkę i w samych spodniach wskoczył na łóżko, wtykając od razu dłonie pod szlafrok Johna.
Watson znał mechanikę stosunków analnych, podczas czasów studenckich uprawiał kilkukrotnie seks analny ze swoją dziewczyną. Yvette zawsze miała nieco zabawne podejście do seksu, nieco bardziej wyuzdana, nieco mniej skoncentrowana na partnerze, wymagająca. John uciął ten tor myśli i sięgnął do szuflady w stoliku nocnym. Już od tygodni Sherlock trąbił, że w szufladzie owej żyją smutne, bo nieużywane paczki prezerwatyw i lubrykanty. Także ten o smaku poziomkowym.
"Sherlock..."
"Lubię poziomki." odpowiedział na nie zadane pytanie Sherlock i rozłożył się na łóżku, kompletnie nagi i nieprzyzwoicie piękny. "Do dzieła, John. Im mniej mówisz tym lepiej."
John uśmiechnął się i rzucił do końca rozchełstany szlafrok. Tego wieczoru nie zamierzał mówić za wiele. Widać i on i Sherlock potrzebowali się dzisiaj zapomnieć.
Nie spieszył się. Znajdował wyjątkową przyjemność w powolności i dokładności, z jaką odnosił się do ciała Sherlocka. Najpierw ostrożnie i delikatnie, potem mocniej i bardziej zdecydowanie, John ugniatał, masował, uciskał i obejmował, a im dłużej to robił, tym bardziej Sherlock rozluźniał się, pozwalał mu się zbliżyć, kompletnie bezbronny, pozbawiony słów, porównań, czy nieustannego potoku narracyjnego, którym zwykle raczył świat.
"Och." powiedział Sherlock, gdy John wsunął w niego lepkie od lubrykantu palce i zaczął nimi ostrożnie poruszać.
"Och."
Nie chciał zbyt długo przeciągać gry wstępnej, ponieważ zwiększało to szanse, że któryś z nich zacznie zbyt dużo myśleć i się wycofa. John, bo nagle przypomni mu się, że jak to, przecież zawsze był heterykiem, Sherlock, że mięso mięsem, ale wpuszczać kogoś aż tak blisko nie jest ani logiczne ani bezpieczne.
Holmes westchnął głośno, gdy John zsunął się w dół łóżka, wziął jego penisa do ust i zaczął ssać, nie przerywając palcówki. Zamknięty bezpiecznie, unieruchomiony w ramionach Watsona, obejmującego go za biodra, Sherlock z początku siłował się z uściskiem, prężył i wyginał. Przestał, gdy John przesunął językiem po dolnej części jego członka i wygiął palce.
"Prostata... gruczoł..." wybełkotał Sherlock, brzmiąc jak człowiek pijany. John nie skomentował, był zbyt zajęty obezwładnianiem Holmesa za pomocą swoich własnych ust, warg, palców i języka. Słowa nie były konieczne.
Dość już zagrywek, dreptania w kółko, dość już odwlekania zwykłej, normalnej rzeczy jaką był seks, niezależnie od płci partnerów. John chciał Sherlocka blisko, najbliżej jak się da, już na stałe i bez odwołań.
Gdy uznał, że dość już rozgrzewki Watson odsunął się od Sherlocka i klęcząc mu pomiędzy udami zaczął drżącymi dłońmi rozwijać prezerwatywę. Holmes wydał z siebie przeciągły, zdesperowany jęk i złapał go za ramię, najwyraźniej życząc sobie, aby John wznowił przerwaną czynność. Oczy Sherlocka lśniły gorączkowo i w sposób widoczny walczył, aby nie zacząć znowu myśleć. Było to wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju widowisko, przeznaczone wyłącznie dla Johna. Sherlock Holmes przegrywał z Sherlockiem Holmesem. Watson nie zamierzał pozostawiać go w tej batalii samotnego.
Gdy John w niego wszedł, z otwartych w okrzyku ust Sherlocka nie wydobył się nawet jeden dźwięk. Watson pocałował te usta, agresywnie, mocno, kąsając pięknie ukształtowane wargi, obchodząc się szorstko z tym wspaniałym, okrutnym, utalentowanym językiem. Czas na czułości się skończył i on sam w sobie nie miał już ochoty na czułości. Miał ochotę na zdobywanie, zaborczość i posesywność, na zawłaszczenie.
"...Joooohnnn...""
"Nikt ma prawa cię takiego nie oglądać. Tylko ja." mówił i nie rozpoznawał swojego głosu, chropowatego, surowego, a Sherlock wił się pod nim, rozerwany pomiędzy chęcią ucieczki a czymś, co było nowym terenem dla nich obu. Tutaj nie było już gry, trików, manipulacji. Tutaj była ziemia nieznana, należała do nich obu i John nie zamierzał się nią dzielić.
"Tylko ja. Żadnych suflerów i szachów. Żadnych kamer ani uników... tylko... ja..."
"… dobrze... John... Och."
Ustalił rytmiczny, miarowy rytm i trzymał się go, chociaż miał chęć na coś znacznie bardziej intensywnego. Odgłosy, wydawane przez Sherlocka, który na przemian klął po francusku i mruczał, zdławionym, niższym o dobre dwa tony głosem, były pyszne. John nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek miał tak responsywną, reagującą żywo i szczerze kochankę... kochanka... kogokolwiek.
Bujali się w podtrzymywanym przez Johan rytmie, nie przerywając pocałunków, a potem John poruszył biodrami ku górze i odkrył kąt tarcia, który wywoływał w Holmesie niekontrolowane drżenie, bezdech i chęć ucieczki. John nie pozwalał mu uciec, trzymał go twardo i Holmes chyba zrozumiał, bo nie wyrywał się zbytnio, chociaż nie mógł opanować wykręcania się i wywijania pośród skłębionych pościeli i szlafroka Johna, który jakimś cudem znalazł się pod nimi.
Gdy John nie wytracając dynamiki zaczął poruszać dłonią po członku Sherlocka, więżąc go w podwójnym rytmie, Holmes westchnął cicho, a jego westchnienie płynnie przeszło w głośny jęk.
"O...ok?..." zapytał John, na co Sherlock otworzył oczy i spojrzał na niego rozjaśnionymi, lśniącymi oczyma osoby pogrążonej w transie.
"Mocniej."
John pocałował go głęboko, wdzierając się językiem w jego usta najgłębiej jak potrafił.
Przyspieszył, chociaż planował pomęczyć Sherlocka jeszcze trochę dłużej. Nie wyszło po prostu. Holmes podrapał go po plecach, ukąsił dość boleśnie w szyję, aby na koniec objąć go ramionami i udami i przyciągnąć do siebie w duszącym uścisku. Z językiem w ustach Holmesa, z dłonią na jego członku i penisem wewnątrz jego ciała John nagle odkrył, że nigdy z nikim tego tak naprawdę nie robił, że fizycznie można było odegrać wiele, poudawać sporo i nawet uwierzyć w spektakl, z różnymi aktorami i suflerami, ale to nie było to, co działo się obecnie w sypialni. Na zrolowanym szlafroku, w sypialni na Baker Street 221B działa się namacalna, dotykalna prawda. Wywrażliwiony, kompletnie wywrócony na drugą stronę, niezdolny do obrony Sherlock, zbyt daleko, żeby się wycofać, zbyt blisko, żeby zaprzeczyć, był w istocie pierwszym partnerem Johna. W końcu się spotkali, w końcu bez dystansów, w końcu w połowie drogi.
Sherlock zaczął wydawać z siebie burzące krew w żyłach, krótkie, miaukliwe westchnienia a John połykał je wraz z pocałunkami, wybijając na jego ciele coraz mocniejszy, katorżniczy rytm, aż w końcu nie zostało już nic tylko to. Złączone, skulone dookoła siebie ciała, goniące się pośród rozmaitych odgłosów, klaśnięć i okrzyków. Porządnie i tradycyjnie. Sherlock nie próbował już się odsuwać ani uciekać, ściskał tylko Johna za ramiona i z zamkniętymi oczyma usiłował przetrwać a John całował go wszędzie, gdzie akuratnie mógł sięgnąć, bez finezji, bez delikatności, był na to zbyt zmęczony, zbyt skoncentrowany na rytmie, bo już za chwilę, już za moment świat eksploduje i nie ma czasu na ozdobniki, gdy pozostają już tylko nagie, czyste znaczenia...
Sherlock doszedł pierwszy, chociaż John już dawno przestał tego pilnować, wgryziony w swój nowy rytm, wdrożony w niego jak maniak, do końca, do końca. Porządnie i tak jak trzeba, bez gier. Penis Sherlocka w dłoni Johna był gorącym, bezbronnym, bardzo kluczowym fragmentem Holmesa i John obszedł się z nim z szorstką czułością, jednocześnie wyduszając z niego całą możliwą przyjemność. Sherlock trząsł się pod Johnem spazmatycznie, coś mówił, zdartym, łamiącym się głosem, chyba nawet krzyknął a John zatkał go pocałunkiem, przyciągając do siebie jeszcze bliżej, boleśnie, i wbijając się jeszcze głębiej, mocniej, szybciej, eksplodując.
Świat zniknął na moment, pozostawiając po sobie jedynie mglistą, buczącą w uszach ciszę.
John wykonał jeszcze dwa, trzy pchnięcia, finalne i ostateczne, a potem opadł na Sherlocka całym ciężarem i ukrył twarz przy jego szyi. Obaj dyszeli jak Maratończycy, obaj nie odsunęli się od poplamionego szlafroka ani od siebie na wzajem, obaj byli w tym razem.
"Chcesz, żeby cię... objąć?..." zapytał John, spowolniony, znużony i syty, nadal nie podnosząc się z Holmesa.
"Jestem z tobą tu... i teraz... i już mi nic nie trzeba..." udzielił enigmatycznej odpowiedzi Sherlock, a John nie udawał, że rozumie, ale w sumie, czy rozumienie było konieczne? Spotkali się w końcu, wreszcie w połowie drogi, wreszcie bez dystansu. Reszta była naddatkiem.
"Prezerwatywa nam pękła." oznajmił Sherlock, przerywając ciszę. John wciąż z zamkniętymi oczyma zapuścił dłoń między nogi Holmesa i wyłowił nieszczęsną, porwaną gumkę i rzucił ją obok łóżka.
"Pal sześć prezerwatywę. Dobrze, że mi żadna żyłka w głowie nie pękła. To był... prawie najlepszy seks w moim życiu..."
"Prawie?" zaciekawił się Sherlock, chociaż w jego głosie słychać było, że jeszcze parę chwil i zaśnie, tak jak leży, sklejony spermą, lubrykantem, pośród skotłowanych przykryć i jednego, pobrudzonego szlafroka.
"Prawie, bo jak sądzę, nasze następne sesje erotyczne będą jeszcze lepsze." udzielił mętnej odpowiedzi John a Sherlock zaśmiał się. Jego śmiech przetoczył się mu przez klatkę piersiową mruczącym, niskim pogłosem i brzmiał jak muzyka.
"Zabawnie postrzegasz czas, John. Jakby przyszłość była już teraz, albo już się zdarzyła."
Watson uniósł głowę i spojrzał z bliska na przystojnie brzydką twarz, zarumienioną, zaczerwienioną krwawo na szczytach kości policzkowych, na zlepione potem, wzburzone, czarne loki i bardzo angielski, bardzo zdecydowany nos. John pocałował ten nos cmokając rozgłośnie i wywołując falę protestujących fuknięć ze strony Holmesa.
"Mój ukochany geniuszu, nawet brwi masz potargane. A przyszłość jest teraz. I nie wymagaj jakiś filozoficznych rozważań od człowieka w wieku dojrzałym, który właśnie uprawiał seks swojego życia i nie ma siły nawet kichnąć." John zsunął się z Sherlocka i ułożył obok niego, wzdychając z zadowoleniem i drapiąc się bezwstydnie po brzuchu. "Czuję, że będzie mnie jutro bolało udo i krzyż."
"Ja jutro nie planuję wstawać z łóżka bo zapewne i tak daleko nie zajdę." Sherlock poruszył eksperymentalnie biodrami, po czym przyciągnął do siebie Johna i zarzucił na niego udo. "Jeżeli chcesz, możesz ze mną zostać."
"Zostanę z tobą, ale tylko po tym, jak zmienimy te poklejone pościele. Widzę, widzę, nie ruszysz się z tym swoim kontuzjowanym tyłkiem. Nie wysilaj się, ja to zrobię."
Był skonany, rozluźniony do imentu i promieniował płynnym szczęściem, które w sumie powinno się z niego ulewać jakimiś złotymi smugami, ale jakoś się nie ulewało. Był zmęczony i najchętniej przytuliłby się do Sherlocka, okręcił w byle jaki pled i zasnął. Wolał jednak spać w czymś czystym, zwłaszcza, jeżeli jutro faktycznie pozostaną dłużej w łóżku. Tak więc John, niezmordowany pedant i orędownik czystości wstał, włożył bokserki, podkoszulkę i zmusił się siłą woli do biegu przez przedpokój po świeże poszwy. Gdy wrócił do sypialni, Sherlock zawinięty w prześcieradło siedział w fotelu, wciąż zaróżowiony na policzkach, wciąż pachnący seksem i poziomkowym lubrykantem. Miał mokre włosy, chyba wziął prysznic.
John zadecydował, że najpierw pozbędzie się brudnych poszew a dopiero potem się umyje, inaczej zaśnie zanim dotrze do łazienki.
Uporał się ze swoim zadaniem raz dwa, metodycznie pokonując brudne prześcieradła, kręcące się rogi poszew na kołdrę i większe poduszki. W ferworze walki z Sherlockiem zasmarowali poziomkami niemalże wszystko. Ale było warto. Było warto. Oczy Holmesa śledziły uważnie każdy ruch Johna, każde westchnienie, gest. Watson nie analizował tego, najpierw sen, potem reszta.
Gdy już ostatnia poduszka została rzucona na świeżo posłane legowisko Sherlock podszedł do Johna i objął go, wciągając go pod swoje wygrzane wewnątrz prześcieradło. Zasypiali na stojąco, ale Holmes nie byłby sobą, gdyby nie podjął znowu swojej ulubionej, przerwanej na czas seksu czynności - myślenia.
"Od kiedy?" zapytał Sherlock, chuchając Johnowi prosto w ucho. Watson naparł plecami na pierś Holmesa, uśmiechając się pod nosem i czując się jak sztubak, jak ktoś młody i pierwszy raz na szlaku. Bardzo odświeżające, ożywcze uczucie.
"Co od kiedy?"
"Nie udawaj, że nie wiesz, John. Od kiedy?"
"No nie wiem, nie przykładałem do tego jakiejś większej wagi." John wzruszył ramionami i przez moment gładził ramię Sherlocka, obejmujące go zdecydowanym chwytem w pasie. "Po prostu się stało. Jakoś pomiędzy naszymi wspólnymi śniadaniami a tym, jak czytałeś Alicję w krainie czarów, grałeś Pachelbela i jadłeś rosół. Nigdy nie potrafiłem dokładnie wskazać, kiedy zacząłem kogoś kochać. Może wtedy w klubie, jak miałeś na sobie te fiołkowe gatki..."
"Konkretny jak zawsze."
"Nie sądzę, żeby to się dało konkretnie sklasyfikować. W końcu co łączy gawrona i sekretarzyk?"
"Hmmmmm... Nie mam zielonego pojęcia." Sherlock poruszył sugestywnie biodrami a John odczuł, że owszem, miałby chęć na powtórkę, owszem, obaj mieliby na nią chęć. Na świeżo zmienionych pościelach. A kij z tym!...
Odwrócił się i nie wyzwalając się z prześcieradłowych uścisków Sherlocka pocałował go. Najpierw delikatnie, krótko, potem dłużej i intensywniej. Gdy odsunęli się od siebie byli znowu podnieceni i znowu zdyszani.
"Ja ciebie też, John." odpowiedział tylko pozornie bez związku Sherlock, wpierając nos w policzek Watsona. "Bez ciebie to wszystko byłoby niemożliwe. Nie wyobrażam sobie robić tego z kimkolwiek innym. Gawron i sekretarzyk oddzielnie mają sens, ale razem mają dla mnie tyle sensu co ciało i umysł na raz... nie mam siły myśleć."
"I dobrze, bo to nie wymaga myślenia." John pociągnął Sherlocka w stronę łóżka.
Koniec końców nie uprawiali seksu. Koniec końców John nie wziął prysznica i zasnął w objęciach czystego, wyszorowanego Sherlocka, a potem nad ranem zapaprali na nowo pościel w sposób absolutnie fantastyczny. Koniec końców może nie był to najgorszy z piątków, jaki się zdarzył Johnowi Watsonowi, no i w sumie za tydzień były święta.
End
by Homoviator 10/2012
Dziękuję wszystkim, którzy czytali, wytrwali do końca tego fika oraz zdecydowali się napisać komentarz i dać znak życia, że czytają i czekają na nowe rozdziały. Nie było łatwo, ale mam nadzieję, że dostarczyłem zabawy :) Dajcie znać, jak wam się ten multichapterowiec czytał :)
Komentarze karmią wena, wen omdlały to i aktualki rzadziej :) chyba że wolicie czekać :)
Stay tuned!
