Zamieniam rozdział na wersję poprawioną przez Pannę Mi ;)


Autor: Athey

Tytuł oryginału: Harry Potter and the Descent into Darkness

Link do oryginału: s/6163339/1/Harry_Potter_and_the_Descent_into_Darkness

Zgoda: jest

Beta: Panna Mi

Parring: HP/TMR

Długość: 32 rozdziały

Status: zakończone

Rating: M (16+) – według autorki

Ostrzeżenia: slash (pojawiający się jednak w opowiadaniu dość późno), przemoc, tortury, wulgaryzmy, Harry po ciemnej stronie, Dumbledore-manipulator, łagodne sceny erotyczne, z kanonem różnie bywa ;)

Streszczenie: Czwarty rok Harry'ego w Hogwarcie, jego nazwisko właśnie wypadło z Czary Ognia. Wszyscy go porzucili i czuje się całkowicie samotny. Przez przypadek Harry i cząstka duszy Voldemorta, która w nim tkwi zaczynają się porozumiewać i Harry powoli zaczyna się zmieniać. Staje się silniejszy oraz powoli coraz bardziej świadomy złowieszczego ciągu wydarzeń, które wpłynęły na całe jego życie.


§ Kursywa § - wężomowa


Harry Potter i Zejście w Mrok

Rozdział 1

Harry był sam. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się tak samotny i zagubiony. Nawet u Dursleyów, kiedy był małym dzieckiem. Wtedy przynajmniej samotność była jedyną rzeczą, jakiej kiedykolwiek doświadczył. Nie miał żadnego porównania. Teraz wiedział już, czym jest przyjaźń i jak to jest mieć osoby, którym można zaufać. Utrata tego i ponowne bycie zanurzonym w otchłani samotności było druzgocące.

Był trzeci listopada, ale jego problemy tak naprawdę zaczęły się trzydziestego pierwszego października. Najgorsze rzeczy zawsze dzieją się w Halloween. Był więc ostrożny. Doświadczenie nauczyło Harry'ego co roku obawiać się tego dnia, ale na coś takiego nie był przygotowany.

Był na czwartym roku Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwartcie i jak dotąd wszystko szło dość dobrze. No cóż, atak śmierciożerców podczas Mistrzostw Świata w Quidditchu parę tygodni przed rozpoczęciem semestru był raczej przerażającym doświadczeniem, do tego dochodziły jeszcze prorocze sny, które ostatnio miewał... Ale w gruncie rzeczy w szkole, jak dotąd, szło świetnie. Nawet ich nowy nauczyciel obrony był genialny. Szalony. Ale genialny.

Kiedy więc nazwisko Harry'ego wypadło z Czary Ognia, mianując go jednym z reprezentantów Turnieju Trójmagicznego, był zupełnie osłupiały, a otaczająca go cisza dzwoniła mu w uszach.

Cała szkoła była przekonana, że w jakiś sposób oszukiwał. Że znalazł jakiś sposób, by obejść linię wieku Dumbledore'a i wrzucić swoje nazwisko do czary. Co więcej, jego oszustwo w jakiś sposób wszystko spieprzyło, sprawiając, że zamiast jednego, wybranych zostało dwóch reprezentantów Hogwartu.

Dzień po wybraniu reprezentantów reporterka z Proroka Codziennego, Rita Skeeter, przybyła, by zrobić wywiad z całą czwórką. Jej artykuł był najbardziej żenującą rzeczą w całym jego życiu. Były to oczywiście całkowite brednie, ale nie powstrzymało to ludzi od wierzenia w nie.

Cała szkoła była przeciwko niemu. Stał się szukającym poklasku i uwagi kłamcą, który wciąż płakał nocami za swoimi zmarłymi rodzicami i miał problemy z psychiczną stabilizacją. Ale z tym wszystkim mógłby sobie prawdopodobnie poradzić – gdyby nie to, że porzuciły go dwie osoby, które zawsze miały stać po jego stronie.

Ron był wściekły. Nawet przez minutę nie wierzył Harry'emu, kiedy ten mówił, że nie wrzucił swojego nazwiska do czary. Był przekonany, że Harry znalazł sposób, by oszukać linię wieku i zgłosić się bez podzielenia się z Ronem tą informacją. Że nie chciał zwiększać sobie konkurencji. Że nie chciał ryzykować dania Ronowi możliwości uzyskania takiej chwały.

Głupi, pieprzony dupek był po prostu tak cholernie zazdrosny o sławę Harry'ego, że nie dostrzegał prawdy. Sam fakt, że był skłonny uwierzyć, że Harry mógłby chcieć mieć cokolwiek wspólnego z „wieczną chwałą" sprawiał, że jego gniew wzrastał kilkakrotnie. Pokazało mu to, że jego przyjaciel tak naprawdę wcale go nie znał.

No i była Hermiona. Nawet ona mu nie uwierzyła! Była na niego wściekła za oszukiwanie. Za zrobienie czegoś, co spieprzyło cały turniej wybierając czterech reprezentantów zamiast trzech, i za lekkomyślne narażanie swojego życia na niebezpieczeństwo. Była tak wściekła, że nie potrafiła odsunąć na bok swojej złości i wysłuchać jego uporczywych prób wyjaśnienia, że tak naprawdę niczego złego nie zrobił.

Była sobota i ukrywał się w swoim dormitorium. Wszyscy jego współlokatorzy wyszli już na śniadanie. Żaden z nich nie fatygował się, by go obudzić, biorąc pod uwagę, że żaden z nich właściwie się do niego nie odzywał. Nie, żeby w ogóle planował iść na śniadanie. Od tych wszystkich spojrzeń, szeptów i kpin cholernych Ślizgonów robiło mu się niedobrze.

Harry leżał na łóżku, zakopany głęboko w czerwonej pościeli i ocieniony przez ciężkie, zaciągnięte zasłony otaczające łóżko z czterema kolumnami. Zamknął oczy i próbował oczyścić swój umysł z całego bólu i samotności, które czuł. Wypełniło go poczucie całkowitego odrzucenia, zacisnął szczękę i odetchnął głęboko kilka razy, próbując je odepchnąć. Wyrzucić z siebie wszystko. Wyłączyć wszystko.

Nicość.

Uspokoił swój oddech i wraz z równymi, głębokimi wdechami napięcie zaczęło go opuszczać. Uciekał w głąb swojego umysłu w sposób, w jaki nie robił tego od lat. W przeszłości zwykł robić to będąc zamkniętym w komórce i próbując nie płakać, ponieważ jego krewni powiedzieli lub zrobili mu coś wyjątkowo bolesnego, ale zaprzestał tego dawno temu.

Kiedy wchodził coraz głębiej i głębiej, powoli zaczął rozpoznawać to miejsce. Minęły wieki od czasu, kiedy ostatnio to robił. Całkowicie o tym zapomniał. Przestrzeń była rozległa i bezkształtna. Ogromna biała rozciągłość otoczona murem tego samego koloru. W najbardziej oddalonym kącie dostrzegł ciemny kształt, na który przez lata nie zwracał zbytniej uwagi i całkowicie zapomniał o jego istnieniu. Przez chwilę przyglądał mu się ciekawie. Wspomnienia, które go dotyczyły były mgliste i wyblakłe. Tak wiele czasu minęło, odkąd ostatnio poświęcił temu miejscu choćby jedną myśl. Tak naprawdę zdarzało się, że przekonywał sam siebie, że sobie to wszystko wyobraził.

Teraz, kiedy myślał o tym odizolowanym od reszty jego umysłu ciemnym kącie, zdawał sobie sprawę, że zawsze tam był. Zawsze był z nim, choć już wiele lat temu całkowicie stracił świadomość jego istnienia. Pamiętał jakieś głupie, zatarte wspomnienia strachu przed tym ciemnym miejscem znajdującym się wewnątrz niego. Musiał być jakiś... jakiś powód, dla którego się go bał. W swojej dziecięcej naiwności myślał o tym jako o czymś okropnym, co powinno zostać odrzucone i ukryte, ale tak naprawdę nie pamiętał, skąd te myśli się wzięły.

Wiedział natomiast, że w którymś momencie, dawno temu, zaczął odpychać to od siebie przy użyciu całej swojej silnej woli. Jakby budował swojego rodzaju mentalną barierę, która otaczałaby to i trzymała z dala od niego. Utrzymywała go odseparowanego od tego strasznego, ciemnego miejsca w jego własnym umyśle.

Teraz, kiedy w końcu zaczął zwracać na to uwagę, zdał sobie sprawę, że wciąż to robi. To było niczym automatyczny mechanizm obronny. To po prostu tam było. A on po prostu to robił. Zawsze tak było. Mglisty, ciemny kształt otaczała niewidzialna bariera i mógł wyczuć, że utrzymywanie jej na miejscu pochłania naprawdę mnóstwo jego energii. Zastanawiało go, jak wiele swojej mocy tak naprawdę poświęcał na ciągłe odpychanie tej małej rzeczy z daleka od siebie.

Badał teraz czarny kształt spekulatywnym wzrokiem. Czy naprawdę miał jakiś dobry powód, by się go bać, i czy warto było poświęcać tyle energii, by trzymać go z dala od siebie? Teraz wyglądał dla niego raczej niewinnie, choć musiał przyznać, że cały czas wydawał się... mroczny.

Jego pierwszy eksperyment mający na celu zidentyfikowanie ciemnego miejsca mógłby zostać porównywany do fizycznego szturchnięcia go długim patykiem. Krótko i szybko tknął je mentalnie, oczekując z ciekawością na jakąkolwiek odpowiedź. Nie było żadnej.

Kontynuował swoje badania, zbliżając się do kształtu i odkrył, że im bliżej niego się znajduje, tym... cieplej się czuje. Wcale nie było mroczne i zimne, odczuwał je raczej jako dziwnie... komfortowe. Prawie jak jakaś zapomniana obecność, i to wcale nie taka, której miałby ochotę się pozbyć.

Podszedł bliżej, czując się jeszcze cieplej i swobodniej. W swojej mentalnej przestrzeni wyobraził sobie siebie stojącego w olbrzymim, białym pokoju, zaciemniony kąt wciąż był mglisty i rozmazany, ale tym razem miał jakąś formę. Wyciągnął rękę w jego stronę i... podobało mu się to, co poczuł. To nie była tylko miękkość wokół jego ręki, ale dreszcz, który przeszedł przez całe jego ciało. Delikatne mrowienie, które wywołało nieznaczny uśmiech na jego twarzy, jego pierwszy prawdziwy uśmiech od czasu Halloween.

Jednak ta automatyczna ochrona wciąż tam była. Więziła ciemny kształt w tym małym kącie, nie dopuszczając go do reszty jego umysłu. Harry zdecydował się ją obniżyć. To ciemne coś w żaden sposób mu nie zagrażało. Przestał się tego bać i nie było żadnego powodu, aby nadwerężać swoją energię magiczną tylko po to, by to opanować.

Zatrzymał ciągłą walkę, jaką jego magia toczyła z ciemnym kształtem przez ostatnie nie wiadomo ile lat i poczuł, jakby olbrzymi ciężar nagle opadł z jego ramion. Harry aż sapnął z zaskoczenia, czując ogromną, natychmiastową różnicę, jaka w nim zaszła. Nie mógł uwierzyć, jak wiele swojej magii tracił na utrzymywanie tego ciemnego czegoś z dala od siebie! To było nienormalne!

Nagle przyszło mu do głowy, że być może to był powód, dla którego przez ostatnie trzy lata tak beznadziejnie szło mu na zajęciach. Czy rzucanie przez niego zaklęć było utrudnione przez tą ciągłą walkę, którą jego podświadomość toczyła z samą sobą przez całe jego życie?

Harry z powrotem skoncentrował się na ciemnym kształcie, chcąc przekonać się, jak zareaguje na to nagłe uwolnienie z więzienia. Tak naprawdę nie wyglądało na to, by zaszła jakakolwiek zmiana. Wciąż tam był i wciąż był... miły w dotyku. Nie zaczął nagle rosnąć lub się poruszać, ani robić niczego w tym stylu. Po prostu wciąż tam był, przed oczami jego umysłu, nadal wyglądając raczej niewinnie. Harry zastanawiał się dlaczego, w imię Merlina, kiedykolwiek w ogóle obawiał się tej rzeczy. Nagle pomyślał, że to była prawdopodobnie jakaś dziecinna bzdura, która nie stanowiła żadnego prawdziwego zagrożenia, a on skonstruował tę podświadomą barierę dzięki przypadkowej magii i instynktownie ją utrzymywał.

To było dla niego szokujące, że jakaś nieświadoma, przypadkowa magia, którą wykonał mając cztery czy pięć lat, naprawdę mogła negatywnie wpłynąć na jego edukację!

W końcu opuścił wnętrze swojego umysłu i westchnął ciężko, kiedy zdał sobie sprawę, że w końcu powinien wstać z łóżka. Nawet unikając posiłków z resztą szkoły wciąż musiał odrobić pracę domową i nie mógł pozwolić sobie odkładanie tego ani chwili dłużej.


To było... niesamowite. Jego umysł był tak... przejrzysty. Jego magia tak łatwa do kontrolowania i manipulowania. Mógł wręcz wyczuć, jak wirowała wokół niego w potężnych falach, wtapiając się w magię otaczającego go zamku. Jeszcze nigdy w całym życiu nie czuł się tak zintegrowany ze swoją mocą, jakby tworzyła z nim jedność.

Dopóki nie przestał, nie miał pojęcia jak wiele swojej magii poświęcał tej małej walce z ciemnym kształtem. Teraz jego magia była cały czas pod jego palcami, łatwo i szybko odpowiadając na jego wezwanie. Jego umysł również był o wiele bardziej jasny. Po prostu rozumiał, co było napisane w książce i co mówili nauczyciele. To było niesamowite i był ogłuszony faktem, że tak dużo czasu mu zajęło, zanim zaczął to pojmować.

To było takie oczywiste! Jak mógł żyć tyle czasu, nie dostrzegając prawdy? Nie rozumiejąc, co właściwie robi?

Teoria magii zawsze była dla niego nieuchwytna. Wystarczające przećwiczenie zaklęcia umożliwiło mu rzucenie go, ale nigdy tak naprawdę nie wiedział, jak i dlaczego magia w ogóle działa. Teraz rozumiał. Mógł zobaczyć tę magię. Poczuć ją, kiedy go otaczała i przenikała przez niego. Jego magia współpracowała z nim tak swobodnie, a posiadanie takiej kontroli nad nią wywoływało w nim dreszcz rozkoszy.

Ostatni tydzień zajęć był tak niesamowitym doświadczeniem, że nie przeszkadzały mu nawet drwiny i wściekłe spojrzenia towarzyszące mu na każdym kroku.

Każdej nocy, przed zaśnięciem regulował swój oddech i pozwalał swojej świadomości prześliznąć się w głąb swojego umysłu, aby móc lepiej przyjrzeć się ciemnemu kształtowi. Chciał zarejestrować każdą możliwą reakcję na zaprzestanie walki z nim, ale... wciąż nie było żadnej. Wciąż miał ten sam kształt i rozmiar i znajdował się w tym samym miejscu, gdzieś w głębi jego umysłu.

Jak, do cholery, mógł tyle czasu marnować tak wiele energii i koncentracji na walkę z małym, czarnym czymś w swoim umyśle!

Próbował przypomnieć sobie, co spowodowało, że w dzieciństwie w ogóle zaczął bać się tej rzeczy.

Stopniowo zaczął podchodzić coraz bliżej i bliżej ciemnego miejsca. Zajęcia i nauka były doskonałą odskocznią, ale wciąż czuł się straszliwie samotny. Jego dwoje najlepszych przyjaciół wciąż go unikało, co było bolesne, ale zbliżanie się do ciemnego miejsca sprawiało, że był w stanie odsunąć od siebie ten ból. Zupełnie jakby ciemny kształt wypełniał jakąś pustą przestrzeń w nim samym, dawno zapomnianym ciepłem, powodując, że wzdychał z przyjemnością.


Minęło kolejnych parę dni. Hagrid zaprowadził go do lasu pod osłoną peleryny-niewidki i pokazał mu smoki. Madam Maxime też tam była, a w drodze powrotnej do zamku Harry wpadł na Igora Karkarowa, przez co nie miał wątpliwości, że zarówno Krum, jak i Fleur Delacour również wkrótce dowiedzą się o smokach.

Potter wątpił, by ktokolwiek kłopotał się, by powiedzieć o tym Cedrikowi.

Tej nocy, podczas której Harry po raz pierwszy zobaczył smoki, skontaktował się poprzez kominek z Syriuszem. Jego ojciec chrzestny ostrzegł Harry'ego, że Karkarow był kiedyś śmierciożercą. Powiedział również, że podejrzewa, że kimkolwiek była osoba, która wrzuciła nazwisko Harry'ego do czary ognia, zrobiła to w nadziei, że zakończy się to dla Pottera rychłą śmiercią.

Ludzie ginęli w tym turnieju. Nie bez powodu zabronili uczestnictwa osobom poniżej siódmego roku. Harry, który dopiero zaczynał swój czwarty rok, był całkowicie nieprzygotowany na zadania, z którymi miał się zmierzyć. Po prostu nie uczył się magii wystarczająco długo, by być zaznajomionym choć z częścią czarów, które poznali pozostali reprezentanci.

Z tego powodu, Harry wciąż był absolutnie przerażony perspektywą stanięcia twarzą w twarz z gigantycznym smokiem. Syriusz powiedział mu, że zna pewien prosty sposób poradzenia sobie z gadem, ale musiał przerwać, gdy Harry usłyszał, że ktoś schodzi do pokoju wspólnego. Byli zmuszeni zakończyć rozmowę wcześniej, co okropnie rozczarowało Harry'ego.

Jego rozczarowanie zmieniło się w złość, kiedy odkrył, że osobą, która mu przeszkodziła, był nikt inny jak Ron. Zazdrosny, zdradziecki dupek, który kiedyś uważał się za jego najlepszego przyjaciela.

A tak naprawdę jest tylko szukającym uwagi frajerem.

Jedyne, czego kiedykolwiek ode mnie chciał, to pławienie się w świetle chwały „chłopca, który przeżył". Kiedy tylko zdał sobie sprawę, że tak naprawdę żyje w moim cieniu, wściekł się i odwrócił ode mnie – komentował wściekle cichy głosik wewnątrz głowy Harry'ego.


W ciągu kilku następnych dni każdą wolną chwilę Harry spędzał na szukaniu wszystkich informacji, jakie tylko można było znaleźć o smokach. Im więcej o nich czytał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak niesamowicie niebezpieczne one są. Zwykle całe grupy czarodziejów były odpowiedzialne za panowanie nad tymi olbrzymimi stworzeniami. Potrzeba było dwudziestu czarodziejów równocześnie rzucających zaklęcie ogłuszające, by w ogóle pozbawić smoka przytomności.

Odłożył książkę, którą czytał na stolik przy łóżku, rozłożył się na narzucie i westchnął głęboko. Było późno – prawdopodobnie nieco po północy – i wszyscy jego współlokatorzy już spali. Był zestresowany i, szczerze mówiąc, zaczynał się naprawdę wkurzać. Do zadania pozostał tylko tydzień, a on nadal nie miał pojęcia, co zamierzał zrobić.

Sięgnął po poduszkę, zamknął oczy i wycofał się do swojego umysłu. Zauważył, że bycie bliżej czarnego kształtu wyciszało go i uspokajało nerwy w dziwacznie przyjemny sposób. Lubił być blisko niego. Lubił dotykać koniuszkami palców jego powierzchni. Zaczął zbliżać się jeszcze bardziej. Opierać się o niego jak o gigantyczną poduszkę. Ciepło i wygoda otaczały go, jakby nasycały każdy jego stargany nerw spokojem. Zaraz po odwiedzeniu swojego umysłu jego myśli były o wiele bardziej przejrzyste, czuł się pełen energii i niemal jak nowonarodzony, kiedy spędzał czas w pobliżu swojego mrocznego przyjaciela.

Wszedł znów do umysłu, kierując się prosto do zacienionego miejsca i siadając obok niego, czując otulające go ciepło. Aż westchnął z przyjemności czując, że coś jest razem z nim. Nie potrafił do końca tego wyjaśnić, ale kiedy znajdował się w pobliżu ciemnego kształtu czuł się tak, jakby był w czyimś towarzystwie. Jakby nie był sam.

Wziął głęboki wdech i bez większego namysłu zaczął mówić. Mówił i mówił o tym, co działo się w jego życiu, opowiadał o stresie i strachu, które go wypełniały, gdy martwił się nadchodzącym zadaniem.

Właściwie nie robił tego nigdy wcześniej. Mówił do... cóż, właściwie do samego siebie. Zdawał sobie sprawę, że to raczej szalone, ale nie zmusiło go to, by przestać. Po prostu... potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać i nawet, jeśli wiedział, że to zwariowane, czuł jakby ta mroczna część jego czystego, białego psychicznego świata tak naprawdę była oddzielną osobą.

Po długiej sesji rozprawiania i bredzenia Harry ucichł, i wreszcie był w stanie zrelaksować się w towarzystwie tej przyjemnej obecności. W jakiś sposób czuł się oczyszczony. Dobrze było się wyładować. Wyrzucić z siebie to wszystko. W końcu powiedzieć o tym komuś, nawet, jeśli tak naprawdę mówił do samego siebie.

Mroczna obecność, na przeciwko której siedział, nagle w jakiś sposób... zmieniła się. To nie było duża zmiana, ale Harry, który poświęcał jej wiele uwagi, zauważył ją natychmiast.

Zesztywniał i wyostrzył wszystkie zmysły, mentalnie obserwując i poszukując jakiejkolwiek zmiany.

Ciemność nie zmieniła swojego kształtu czy rozmiaru, ale obecność zdawała się... obejmować Harry'ego, jak gdyby się o niego opierała. Wszystko działo się w jego umyśle, więc jakiekolwiek fizyczne manifestacje były oczywiście wytworem wyobraźni Harry'ego. Większość tego nie miała zresztą żadnych fizycznych manifestacji – to były tylko uczucia i wrażenia. Ale gdyby Harry miał w jakiś sposób fizycznie opisać, co się zmieniło, mógłby powiedzieć, że obecność po prostu przyciągnęła go i przytuliła.

Powoli zaczął uspokajać się pod wpływem tego przyjemnego doznania. Uścisk ocieplał go w sposób, którego nie potrafił nawet opisać. Harry nigdy za bardzo nie przepadał za byciem dotykanym. Nie był przyzwyczajony do fizycznego kontaktu. Jedyny kontakt, jaki kiedykolwiek miał z Dursleyami był bolesny i, z całą pewnością, negatywny. Zanim poszedł do Hogwartu, nigdy nie był trzymany lub przytulany. Nawet, jeśli ktoś próbował nawiązać z nim jakiś fizyczny kontakt, zawsze się wycofywał. Nie wiedział, jak powinien zareagować, więc po prostu uciekał.

Ale to było inne.

Nie odczuwał żadnej potrzeby, by to od siebie odepchnąć. Żadnego dyskomfortu ani niepewności. Nie czuł się dziwnie, nie był zażenowany i wcale nie miał ochoty wycofać się i wrócić do swojej bezpiecznej strefy. To była jego bezpieczna strefa.

Wypuścił z siebie powietrze w długim, głębokim wydechu, czując jak wraz z nim opuszcza go ogromna ilość napięcia. Obecność otuliła go ciaśniej, zupełnie jakby osłaniała go całego i trzymała blisko siebie. Nigdy, w całym swoim życiu, nie czuł się bardziej... kompletny i akceptowany. Uwielbiał to uczucie. Nie chciał, by kiedykolwiek się skończyło.

Chciał również chwycić obecność i odkrył, że może to zrobić. On i mroczna obecność przez bardzo długi czas trzymali się nawzajem, dopóki świadomość Harry'ego nie zaczęła przechodzić w nieświadomość, gdy powoli zapadł w sen.


Następnego ranka obudził się z czymś, co mógłby nazwać wyłącznie objawieniem. Harry po prostu dokładnie wiedział, jak poradzić sobie ze smokami. To nie było pojedyncze „proste zaklęcie", więc był pewny, że to nie o tym chciał mu powiedzieć Syriusz – nie, żeby Syriusz kiedykolwiek mógł wpaść na to, co Harry zamierzał zrobić. Jednak, mimo że nie miało to nic wspólnego z rozwiązaniem, jakie sugerował jego ojciec chrzestny, jego sposób prawdopodobnie i tak był lepszy niż jakikolwiek inny. Przynajmniej miał absolutną pewność, że zadziała.

Po pierwsze musiał się upewnić, że dostanie albo Chińskiego Ogniomiota, albo Walijskiego Zielonego. Wiedział, że jego plan zadziała o wiele lepiej z tymi dwoma gatunkami, niż z Rogogonem lub Krótkopyskim. Ogniomiot byłby najłatwiejszy. Posłuchałby. Wschodni smok miałby najmniejszy problem ze zrozumieniem. Teraz sztuczka polegała na tym, żeby to właśnie jego dostać.

Harry tak zaangażował się w swoje plany dotyczące zadania, że minął niemal cały dzień, zanim w końcu zaczął zastanawiać się, skąd przyszła ta nagła inspiracja.

Przez ostatnie kilka dni przeczytał tak wiele tekstów o smokach, że cała zdobyta o nich wiedza zlała się w jedno i nie miał już pojęcia, co pochodziło z jakiej książki. Wmawiał sobie, że musiał to gdzieś wyczytać, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewny, że wcale tak nie było.

Właściwie, kiedy teraz kontynuował swoje poszukiwania, w żadnej książce o smokach nie był w stanie znaleźć choćby najmniejszej wzmianki, która mówiłaby o tym, że... że osoba posiadająca dar wężomowy byłaby w stanie się z nimi komunikować.

Skąd wziął się ten pomysł?

Czy to był tylko jakiś idiotyczny sen, a on oparł wszystkie swoje plany na czymś, co nawet nie zadziała?

Tyle, że był absolutnie pewny, że zadziała. Po prostu. Odsunął więc od siebie niepewność i z powrotem skupił się na nadchodzącym zadaniu.

Upewnić się, że dostanie Ogniomiota.

Okazało się to prostsze, niż myślał, kiedy tego popołudnia zobaczył Ludona Bagmana przechadzającego się po błoniach pod lasem. Skorzystał z okazji i podążył za mężczyzną. Głos pochodzący z tyłu głowy Harry'ego powiedział mu, że to prawdopodobnie było oszukiwanie, ale nagle o wiele głośniejszy głos sprzeciwił się mówiąc, że jego priorytetem jest przetrwanie, a nie wygrana. Nie obchodziło go, co będzie musiał zrobić. Chciał być po prostu pewny, że wyjdzie z tego żywy.

Harry zapytał Bagmana, w najbardziej niejednoznaczny sposób, w jaki tylko mógł, czy w następnym zadaniu reprezentanci będą musieli coś wybierać, i jak dokładnie poszczególne rzeczy będą przydzielane do poszczególnych reprezentantów. Bagman szybko załapał, co Harry robił i dzięki jego zakładowi i postawieniu na wygraną Harry'ego, wyraził gorliwą chęć pomocy.

Okazało się, że każdy reprezentant będzie musiał wylosować z torebki miniaturkę smoka, z którym będzie musiał się zmierzyć.

Harry odkrył również, że jako najmłodszy reprezentant będzie wybierał jako ostatni. To nieco komplikowało sprawę. Z pewnością nie miał zamiaru liczyć na szczęście, kiedy jego szanse na wylosowanie tego smoka, którego chciał wynosiły tylko jeden do czterech.

Tej nocy znowu zagłębił się w swoim umyśle i opowiedział o swoich problemach i troskach mrocznej obecności, relaksując się w jej ciepłym, wygodnym objęciu. Mógł wręcz przysiąc, że od czasu do czasu reagowała. To nie były słowa ani dźwięki, ale coś w rodzaju odczuć i emocji. Jakby solidaryzowała się z nim w niedoli. Rozumiała go. Była jak matka, trzymająca i kołysząca dziecko, kiedy jest samotne i przerażone. Ale była również niczym dobry przyjaciel. Lub towarzysz, który rozumie cię lepiej, niż ktokolwiek inny na świecie. Taki, któremu możesz ufać, że zawsze będzie przy tobie.

Harry nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się czuł. Tak naprawdę nie było słów, które mogłyby opisać to w taki sposób, aby miało to sens dla kogokolwiek innego. Pomimo tego, że nie było to ani trochę logiczne, wcale nie miał ochoty z tym walczyć. Czuł się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Jego magia była silniejsza i czuł się bardziej... jak on, i bardziej swobodnie z sobą samym niż pamiętał, by kiedykolwiek czuł się w całym swoim życiu.

Mroczna obecność trzymała go i uspokajała jego skołatane nerwy. Słuchała jego trosk wydając delikatne wibracje, które sprawiały, że Harry był naprawdę całkowicie przekonany, że obecność rzeczywiście go słucha. Jeśli to miało jakikolwiek sens... a wiedział, że nie miało.

Następnego ranka Harry obudził się z szerokim uśmiechem. Przez moment czuł wręcz nieodpartą chęć, by zachichotać, jednak szybko odsunął ją od siebie i zmarszczył brwi, pozwalając swoim myślom skupić się na tym, co planował dzisiaj zrobić.

W pewnym sensie wiedział, że nie było to w porządku. Że to było... nie fair, lub coś równie absurdalnego. Głupie powody, które Harry natychmiast odłożył na bok przypominając sobie, że tak naprawdę to, na którego ze smoków trafią inni reprezentanci nie zmieni ich sytuacji. Tylko Harry był wężousty w tym gronie i był jedynym, który mógłby mieć jakąkolwiek korzyść z wylosowania Ogniomiota.

W rzeczywistości Ogniomiot był jednym z najbardziej niebezpiecznych stworzeń z tej grupy. Rogogon też potrafił być naprawdę groźny w fizycznym sensie. Był pokryty kolcami i z tego, co mówił Hagrid, mógł wywnioskować, że ma wyjątkowo nieprzyjemne usposobienie – ale zasięg jego ognistego oddechu był zasadniczo najmniejszy ze czterech smoków. Ogniomiot natomiast ział ogniem najdalej i najszerzej, i nie był to o tyle „ognisty oddech", a raczej stopiony, ciekły płomień.

Jeśli upewni się, że żaden z pozostałych reprezentantów nie dostanie Ogniomiota, tak naprawdę zrobi im przysługę. Naprawdę.

Po lunchu tego dnia, opuszczając Wielką Salę, Harry podążył za Cedrikiem Diggorym. Popularny Puchon zawsze był otoczony przez innych uczniów – uczniów noszących plakietki „Potter Cuchnie" – ale Harry zmusił się, by odłożyć na bok swoje wątpliwości i skierował się w stronę starszego chłopca.

- Potter? O co chodzi? – Zapytał Cedrik, rzucając kilku swoim chichoczącym kumplom spojrzenie mówiące, żeby się zamknęli.

- Musimy pogadać. To ważne.

Cedrik obrzucił go podejrzliwym, niezdecydowanym spojrzeniem, ale w końcu skinął głową. Powiedział swoim przyjaciołom, że za minutę wróci, po czym podążył za Harrym do pustej klasy. Potter wziął głęboki oddech, wciąż niepewny, czy powinien to ciągnąć. W jego umyśle toczyła się wojna między moralnością tego, co zamierzał zrobić, ale, ku jego zdziwieniu, część walcząca przeciwko temu i świadoma, że jest to „złe", protestowała zaskakująco słabo. To tak, jakby walczył przeciwko temu tylko dlatego, że czuł, że powinien z tym walczyć, nie dlatego, że rzeczywiście wierzył, że to było złe.

Harry odwrócił się do starszego Puchona, zakładając na twarz raczej przekonującą maskę zestresowania. Jego prawdziwe nerwy opuściły go jednak niemal natychmiast, kiedy zdecydował się to zrobić, zastąpione przez podniecenie wypełniające jego żołądek. Był prawie podekscytowany możliwością sprawdzenia, czy naprawdę potrafi to zrobić. Czy to naprawdę zadziała.

- Cedrik, chciałem cię ostrzec.

Oczy starszego chłopca zwęziły się i podejrzliwość wróciła do nich z pełną mocą.

- Wiem, na czym będzie polegało pierwsze zadanie – powiedział Harry, przytakując z determinacją i patrząc prosto w bladoszare oczy. Poczuł, jak magia wiruje wokół niego. Dostosowywała się do jego woli bez żadnego wysiłku. Nie musiał nawet wypowiadać słowa! Nie, żeby miał jakiekolwiek pojęcie, jakie słowa mogą pozwolić komuś czytać w cudzych myślach. Robił to całkowicie instynktownie. Nie miał pojęcia, skąd właściwie wiedział, że może to robić, był po prostu pewny, że to zadziała. I to było takie proste! Cholera, nie musiał nawet używać różdżki. Wślizgnął się do umysłu drugiego chłopca z łatwością i mógł wyczuć myśli oraz emocje wirujące wokół niego.

Cedrik był podekscytowany perspektywą otrzymania wskazówki dotyczącej nadchodzącego zadania, ale również zastanawiał się dlaczego, w imię Merlina, Harry miałby mu ją dawać.

- Pierwszym zadaniem są smoki – poinformował Harry. Drugi chłopiec wciąż był całkowicie nieświadomy obecności Harry'ego w swoim umyśle. Harry musiał bardzo ciężko walczyć, by powstrzymać uśmieszek cisnący mu się na usta. To było takie proste!

- Smoki! – Wykrzyknął Cedrik, a jego umysł wypełnił się spanikowanymi myślami i obrazami ogromnych bestii z ostrymi kłami oraz ścian ognia.

- Tak, mają cztery. Szwedzki Krótkopyski, Rogogon Węgierski, Walijski Zielony i Chiński Ogniomiot – kiedy Harry wymawiał ostatnią nazwę, podążył za myślą w głowie starszego chłopca i otoczył ją najsilniejszym poczuciem grozy i niechęci, jakie tylko mógł subtelnie umieścić w umyśle Cedrika. Przykrył tę konkretną myśl jak najsilniejszym pragnieniem, by każdym możliwym kosztem uniknąć wylosowania go.

Nie wybieraj Ogniomiota.

Twarz Cedrika ukazywała jedynie całkowite przerażenie na myśl o walce ze smokiem, jednak po chwili udało mu się ukryć te emocje, choć wciąż wyglądał na zestresowanego. Myśli Puchona nie były tak proste do kontrolowania jak jego twarz. Wewnątrz wciąż był całkowicie spanikowany.

- Dlaczego mi o tym mówisz? – Zapytał nagle, gdy opanowała go znów wcześniejsza podejrzliwość.

- Kiedy je zobaczyłem – znaczy, smoki – widziałem tam też Madam Maxime i Karkarowa. Jeśli oni wiedzą, wiedzą także ich reprezentanci. To byłoby nie fair, gdybyś został jedynym z całej czwórki, który nie ma o niczym pojęcia – powiedział Harry z niewinnym wyrazem twarzy, wzruszając ramionami. Cedrik wyglądał na zaskoczonego i skomentował w myślach, jak bardzo Harry był naiwny.

Harry znów musiał walczyć bardzo ciężko, by powstrzymać zadowolony uśmieszek.

Naiwny, rzeczywiście. Zachichotał w myślach.

W końcu Cedrik zaakceptował gest Harry'ego i podziękował mu za informację. Każdy z nich poszedł w swoją stronę i Harry wreszcie pozwolił chytremu uśmieszkowi wypłynąć na swoją twarz.

Takie proste.


Następnego dnia Moody zatrzymał Harry'ego po lekcji obrony i zachowywał się niemal tak, jakby próbował subtelnie zaoferować Harry'emu pomoc. Doszło nawet do tego, że powiedział mu, że oszukiwanie zawsze było częścią historii Turnieju Trójmagicznego. To nieco uspokoiło pewną część poczucia winy Harry'ego, był jednak wystarczająco oddany swojemu planowi, by nie zwracać uwagi na jakiekolwiek moralne wątpliwości.

Moody zapytał Harry'ego, czy ma już jakiś plan na to, jak stawić czoła pierwszemu zadaniu i właściwie wydawał się raczej zszokowany, gdy Harry z zaskakującą ilością pewności siebie przyznał, że owszem, ma.

Moody przyglądał mu się przez chwilę z zaciekawieniem, po czym skinął głową i pozwolił udać się na następne zajęcia.


Znalezienie Kruma bez towarzystwa było dość proste. Potężny Bułgar spędzał zaskakująco dużo czasu w bibliotece. Cała zabawa polegała na tym, by dorwać go, zanim otoczy go jego fan klub.

Harry nie miał problemu z zapamiętaniem, w jakich godzinach uczeń Durmstrangu zwykle pojawiał się w bibliotece, zwłaszcza, że sam ostatnio spędzał tam sporo czasu. Czekał więc na niego następnego popołudnia i osaczył niemal natychmiast, wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu. Przywołał swoją magię, trzymając swobodnie różdżkę i wślizgnął się do umysłu Kruma.

Uczeń Durmstrangu natychmiast stężał i jego umysł wypełnił się podejrzliwością. Harry użył właściwie tej samej historii, co z Cedrikiem – wprowadzając kilka koniecznych modyfikacji. Miał świadomość, że Krum już wiedział o smokach, ale nie wiedział, że Harry o tym wie – w końcu był pod peleryną-niewidką, kiedy widział Karkarowa w lesie. Biorąc pod uwagę, że Krum nie chciał wpakować swojego dyrektora w kłopoty, sam oczywiście udawał, że nic nie wie.

Po krótkiej chwili rozglądania się po umyśle Kruma zauważył, że było tam coś... dziwnego. Nie wiedział, co to było, ale mentalnie wyczuwał coś nienaturalnego. Nie chcąc pozostać w umyśle Kruma na długo rozejrzał się, starając się zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę.

Dowiedział się, że Krum chciał dostać albo Krótkopyskiego, albo Zielonego, więc Harry subtelnie popchnął go w stronę Krótkopyskiego, dodając od siebie awersję do Ogniomiota. Zmniejszył także niechęć Kruma do Rogogona, umieszczając w Bułgarze myśl, że wylosowanie go nie byłoby takie złe, biorąc pod uwagę, że miał najmniejszy zasięg ognia.

Zostawił szybko starszego chłopaka samego i odszedł z jeszcze bardziej zadowolonym z siebie uśmiechem na twarzy.

Dotarcie do Fleur Delacour przebywającej samej wydawało się zadaniem całkowicie niewykonalnym. Zawsze była otoczona przez hordę chichoczących francuskich dziewcząt, rzucających wściekłe, sztyletujące spojrzenia każdemu facetowi, który miał na tyle jaj, by do nich podejść. Oczywiście, większość mężczyzn zbliżających się do pół-wili zmieniało się w bełkoczącą, buzującą hormonami idiotyczną masę, więc irytacja dziewcząt była całkowicie zrozumiała.

Do zadania pozostał tylko jeden dzień i Harry zaczynał być coraz bardziej zdesperowany. Musiał dostać się do Fleur. Jego szanse na przeżycie pierwszego zadania już teraz drastycznie się poprawiły, ale Fleur wciąż miała losować przed nim. Z jego szczęściem trafiłaby właśnie na Ogniomiota i byłby całkowicie udupiony.

Miał, co prawda, plan zastępczy i był niemal całkowicie przekonany, że dałby radę przetrwać pierwsze zadanie z innym smokiem... albo przynajmniej miał taką nadzieję... ale jego szanse były o wiele, wiele większe z cholernym Ogniomiotem!

Spędzał każdy poranek i wieczór w swoim umyśle, w towarzystwie mrocznej obecności. To dawało mu siłę i ośmielało go. Ilekroć czuł się beznadziejnie obecność sprawiała, że robiło mu się lepiej, jakby w jakiś sposób wmawiała mu, że jest silny i jest w stanie to zrobić, nawet jeśli nie używała do tego żadnych słów. Mógł czuć, jak jego pewność siebie rośnie z każdym spotkaniem, i każdego ranka budził się z lepszym samopoczuciem i większą wiarą w siebie.

Tego ranka, kiedy pozostał tylko jeden dzień do zadania, po cudownie orzeźwiającej godzinie relaksowania się we własnej głowie, szybko wyskoczył z łóżka i skierował się na zewnątrz. Widział wcześniej, że dziewczyny z Beauxbatons spędzają sporo czasu ucząc się na błoniach, miał więc nadzieję, że dopisze mu szczęście i znajdzie je tam, dzięki czemu nie będzie musiał biegać i szukać ich po całej szkole.

Uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył Fleur siedzącą na trawie z paroma innymi dziewczynami w jasnoniebieskich, dopasowanych szatach. Zaczął kroczyć w kierunku grupki dziewcząt z pewnością, jakiej nie czuł nigdy przed zniszczeniem bariery, której używał do walki z mroczną obecnością. Zawsze był taki nieśmiały i niepewny. Był tak cholernie szczęśliwy, że wreszcie przestał się tak czuć. Miał dosyć tamtej osoby. Tego głupiego, słabego, małego chłopca.

- Mademoiselle Delacour? – zapytał pewnym głosem, z delikatnym uśmiechem. Dziewczyny siedzące wokół Fleur natychmiast spojrzały na niego z mieszaniną zaskoczenia i złości. Szybkie zerknięcie w ich najbardziej powierzchowne myśli nie było zbyt pomocne, ponieważ większość z nich myślała po francusku, ale ich emocje i mentalne obrazy powiedziały Harry'emu, że są wściekłe za przerwanie ich sesji naukowej przez jakiegoś głupiego, małego chłopca. Kilka z nich było również zaskoczonych, że był w stanie podejść do Fleur bez plecenia głupot i jąkania się.

- Monsieur Potter? – zapytała, unosząc jedną brew z zaciekawieniem, lecz wciąż patrząc na niego raczej niepewnie.

- Bardzo przepraszam za przerwanie waszej sesji naukowej, ale mam ci coś ważnego do powiedzenia. To zajmie tylko chwilę – powiedział słodkim, uprzejmym tonem, uśmiechając się niewinnie.

Jej oczy zwęziły się, a jej koleżanki spojrzały na niego z zaskoczeniem i podejrzliwością, ale Fleur wstała i dołączyła do niego jakieś dwadzieścia stóp dalej przy drzewie. Harry był zaskoczony, że jej aura wili nie za bardzo na niego oddziałuje. Z łatwością odparł chwilowe uczucie irytującego pragnienia i nieco wzmożonej pożądliwości, spowodowane przez krew wili krążącą w jej żyłach. Miał świadomość, że była dość ładną dziewczyną, choć z pewnością nie jakoś niesamowicie ładniejszą od którejkolwiek ze swoich koleżanek albo którejkolwiek z pięknych hogwardzkich dziewcząt. Nagle zdał sobie sprawę, że właściwie w ogóle go nie pociągała. Była tylko dziewczyną.

Natychmiast pozwolił swojej magii zawirować i bez żadnych kłopotów wślizgnąć się głęboko do jej umysłu. Tak jak podejrzewał, wiedziała już o smokach, nie była jednak zaznajomiona z konkretnymi gatunkami smoków, z którymi mieli się zmierzyć. Podobnie jak Krum zachowywała się, jakby nie miała pojęcia, na czym będzie polegać zadanie i Harry najwyraźniej zaimponował jej robiąc to, co właściwie i słuszne. Krum myślał tylko, że Harry zachował się niesamowicie naiwnie dzieląc się tą informacją. Fleur uważała, że to szlachetne.

W żaden sposób nie wyczuła jego obecności w jej umyśle i nie miał żadnego problemu z zasianiem ogromnej awersji do Ogniomiotów w jej podświadomości.

Harry pożegnał się szybko i odszedł, a ona wróciła do swoich koleżanek, wciąż z zaciekawieniem obserwując młodszego chłopca. Potter, nie mogąc się powstrzymać, spojrzał przez ramię i uśmiechnął się do niej łobuzersko. Fleur przewróciła oczami i wróciła do grupy podekscytowanych, chichoczących dziewcząt.


Zadanie miało odbyć się następnego popołudnia, ale odwołane zostały tylko zajęcia po lunchu, więc Harry musiał pójść rano na lekcję zaklęć. Był niespokojny i zniecierpliwiony. Z jednej strony chciał mieć to już za sobą, z drugiej wciąż był nieco przerażony perspektywą, że jego sposób na stawienie czoła zadaniu nie zadziała i w rezultacie zostanie żywcem usmażony.

Poza tą dziwną, niewytłumaczalną wiarą w wężomagię, której planować użyć, spędził również nieco czasu na wyszukiwaniu ognioodpornych i osłaniających zaklęć w bibliotece, co traktował jako swój plan awaryjny.

Tego dnia ćwiczyli rzucanie zaklęcia przywołującego, które udało się Harry'emu idealnie już przy pierwszej próbie i nie widział żadnego sensu w spędzeniu reszty zajęć na przywoływaniu do siebie różnych rzeczy, wiedząc, że i tak potrafi to zrobić. Zamiast tego wrócił do ławki i zajął się rzucaniem zaklęcia ognioodpornego na wszystkie rzeczy w swojej torbie.

Reszta klasy miała spore problemy z zaklęciem przywołującym, co nieco go bawiło. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że gdyby spróbował wykonać to zaklęcie miesiąc wcześniej, prawdopodobnie szłoby mu to tak samo opornie. Naprawdę niesamowite było to, jak wiele się zmieniło, odkąd przestał walczyć z mroczną obecnością.

Hermiona obserwowała stukającego różdżką w przeróżne wyciągnięte z torby książki, pióra i kawałki pergaminu Harry'ego wzrokiem pełnym dezaprobaty. Odwzajemnił spojrzenie, utrzymując kontakt wzrokowy wystarczająco długo, by odkryć, że dziewczyna uważa, że nic nie robił, zupełnie ignorując polecenia nauczyciela.

Nawet nie przyszło jej do głowy, że mógł już sobie poradzić z zaklęciem. Uważała, że jest niekompetentny.

Nie miała żadnej wiary w jego umiejętności czy możliwości. Podejrzewała, że zupełnie nie radził sobie z pracami domowymi, odkąd przez ostatni miesiąc nie robiła ich za niego.

Oczywiście, nie myślała o tym tak dosłownie, ale było to jasne, kiedy przyglądało się ogólnemu kształtowi jej myśli oraz odczuć w stosunku do niego. Brak wiary w niego maskowała zmartwieniem i pragnieniem, by mu pomóc, ale jej ogólna opinia o nim była zupełnie oczywista.

Poczuł rosnącą złość, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie.

Hermiona zmarszczyła brwi, wyraźnie zdezorientowana emocjami buzującymi w jasnych, szmaragdowych oczach.

Ich kontakt wzrokowy został nagle przerwany przez profesora Flitwicka, który poprosił Harry'ego o zaprezentowanie jego postępów w rzucaniu zaklęcia przywołującego.

Harry westchnął cicho z irytacji i przeniósł swoją uwagę na jedno z jabłek leżących na biurku nauczyciela z przodu sali. Wskazał na nie różdżką, życząc sobie w myślach, by po prostu do niego przyleciało. Nie kłopotał się nawet z wymawianiem inkantacji. Nie potrzebował tego. Magia przychodziła do niego z taką łatwością, że wypowiadanie zaklęcia na głos pochłaniało więcej energii, niż było to konieczne.

Flitwick zapiszczał z podekscytowania śledząc lot małego, czerwonego owocu prosto do wyciągniętej ręki Harry'ego. Chłopiec usłyszał zszokowane sapnięcie, rzucił więc przelotne spojrzenie Hermionie i uśmiechnął się lekko, przenosząc uwagę z powrotem na podekscytowanego nauczyciela.


Lunch był dla niego raczej przygnębiający. Cichy, przerażający głos z tyłu głowy zastanawiał się, czy to ostatni posiłek w jego życiu, jednak głośniejszy wciąż powtarzał, że po prostu przesadza, i że jeżeli chce przetrwać to głupie zadanie musi się skupić i uspokoić.

Zmusił się do jedzenia i unikania patrzenia na któregokolwiek z otaczających go, wpatrujących się w niego Gryfonów. Niektóre spojrzenia były zmartwione, inne zirytowane. Nie obchodziło go to. Byli idiotami i, jak dla niego, mogli wszyscy iść się pieprzyć. Ich opinia o nim nie miała dla niego żadnego znaczenia.

W końcu podeszła profesor McGonagall i wyprowadziła go z Wielkiej Sali na zewnątrz, przez błonia, aż do namiotu postawionego tam dla reprezentantów. Pozostali już tam byli, na ich twarzach malowały się różne stopnie grozy i paniki. Fleur była blada i dreptała po namiocie w tą i z powrotem. Cedrik nieco zieleniał. Krum stał w rogu namiotu odwrócony do reszty plecami, a jego ramiona były zgarbione i napięte.

Harry wydał z siebie zniecierpliwione westchnięcie i skierował się w głąb namiotu, opierając się o stojący tam stolik.

Wydawało mu się, że czekanie trwa wieki. Słyszeli, jak przybywają hałaśliwi uczniowie i inni widzowie, mijając namiot i kierując się na trybuny.

Rita Skeeter próbowała nawet wślizgnąć się do namiotu, by zrobić z nimi wywiad. Harry zmierzył ją wściekłym spojrzeniem i był niemal gotów przekląć ją i jej fotografa, ale wyprzedził go Krum i krzyknął, żeby się wynieśli.

W końcu do namiotu wkroczyli dyrektor wraz z Ludonem Bagmanem i przedstawili im szczegóły zadania.

Najwyraźniej wszystkie smoki były matkami wysiadującymi jaja. Harry miał ochotę jęknąć, słysząc tę informację. Na dalekim końcu stadionu każdy ze smoków posiadał gniazdo, w którym znajdowało się złote jajo. Każdy reprezentant miał zdobyć jajo, nie zostając przy okazji zabitym.

Świetnie. Brzmi łatwo – pomyślał z sarkazmem Harry.

A więc zadanie polegało na przejściu obok smoka, a nie na pokonaniu go. Przynajmniej to była dobra wiadomość. Harry wątpił, by był w stanie zabić smoka za pomocą tego, co przygotował. Przejście obok niego wydawało się znacznie łatwiejsze.

Trzech dyrektorów oraz Crouch byli sędziami. Mieli oceniać wysiłki reprezentantów, opierając się na szybkości, z jaką wykonają zadanie, poziomie zaklęć, jakich użyją oraz kilku innych czynnikach, jak na przykład poradzeniu sobie bez zniszczenia pozostałych jaj w gnieździe.

Harry'ego martwiło nieco, jak w jego przypadku sędziowie ocenią poziom magicznych zaklęć, skoro zamierzał użyć wężomowy, ale odrzucił od siebie tę myśl. Miał gdzieś cholerne wyniki. Zamierzał przeżyć, nie wygrać. Nie była mu potrzebna ani „wieczna chwała", ani tym bardziej głupia nagroda pieniężna.

W końcu Bagman wyciągnął małą sakiewkę, która poruszała się delikatnie, jakby znajdowało się w niej coś żywego.

Polecił czwórce reprezentantów, by włożyli dłonie do woreczka i wyciągnęli z niego swoje obiekty, które, rzecz jasna, były miniaturowymi wersjami smoków. Gatunki smoków były łatwe do rozpoznania za pomocą dotyku i Harry obserwował z satysfakcją, jak Cedrik wybiera Szwedzkiego Krótkopyskiego, Fleur Walijskiego Zielonego, a Krum Rogogona. Wszyscy unikali Ogniomiota dokładnie tak, jak zaplanował.

Harry szybko zastąpił maską zdenerwowania pojawiający się na jego twarzy uśmiech, wkładając rękę do torby i wyciągając z niej długiego, smukłego, pozbawionego skrzydeł oraz nieco wężowatego smoka.

Ogniomiot miał wokół szyi numer trzy, a więc wychodził jako trzeci. Harry usiadł w rogu namiotu i czekał niecierpliwie, podczas gdy Cedrik poszedł na pierwszy ogień, a wkrótce po nim Fleur. Słyszał komentatora, ale siedząc w namiocie nie widział, co się dzieje na zewnątrz. Z tego, co zdołał wywnioskować z komentarzy, Cedrik transfigurował wielki kamień w psa, który miał odwrócić uwagę smoka, gdy szedł po jajo. W międzyczasie został przypalony i zabrany do namiotu pierwszej pomocy.

Fleur próbowała wprowadzić Walijskiego Zielonego w coś w rodzaju transu. Smok nie został jednak kompletnie poskromiony i zionął w Fleur ogniem, podpalając jej szatę. Z tego, co Harry słyszał nie została mocno poparzona, ale i tak została skierowana do namiotu pielęgniarki.

Wreszcie nadeszła kolej Harry'ego. Serce waliło mu szaleńczo niemal wyskakując z piersi. Adrenalina pulsowała mu w żyłach i czuł, jak magia wiruje i tańczy wokół niego w ekscytacji, a on sam cały drży od magicznej energii.

Usłyszał swoje nazwisko i skierował się w stronę skalistego stadionu.

Na samym początku nie mógł nigdzie dostrzec smoka, ale czuł jego potężną, magiczną obecność zaraz za kamiennym zakrętem i zdecydował się szybko rzucić zaklęcie ognioodporne na swoje ubrania, zanim smok zda sobie sprawę z jego obecności.

Wykonał kilka zawiłych ruchów różdżką wokół samego siebie i niewerbalna magia zaczęła działać. Następnie wyczarował niewidzialną magiczną tarczę, którą skierował na swoje lewe przedramię, by mógł je podnieść i osłonić twarz, jeśli będzie to konieczne. Magia kłębiła się w nim z taką lekkością, że poczuł się niemal rozluźniony. Zaskoczyło go, jak bardzo czuł się podekscytowany możliwością przekonania się, czy naprawdę uda mu się podołać zadaniu.

Wreszcie, będąc tak przygotowanym, jak tylko był w stanie, zaczął ostrożnie wspinać się po kamieniach. Minął skalny zakręt i usłyszał imponujący, groźny syk. To był dziwny dźwięk. Rozumiał syczane słowa, jednak były one lekko zniekształcone. Niemal jak słuchanie kogoś mówiącego po angielsku z innym akcentem.

- § MOJE jaja. Chronić. Muszę ich bronić. Obrzydliwi ludzie. Zabierają moje jaja. Zapłacą za to. Ogień. Płonący ogień. Bezczelne, żałosne istoty. Wstrętni. Ignoranci. §

Harry podszedł bliżej, zwracając na siebie uwagę smoka, który zaryczał ze wściekłości. Ułamek sekundy dzielił go od oplucia przez fontannę stopionej, gorącej cieczy, kiedy krzyknął potężnym, rozkazującym głosem, przeplatanym falą perswazyjnej magii:

- STÓJ!

Bestia zamarła, ogłuszona, i cofnęła się, przyglądając mu nieufnie.

Harry ruszył ostrożnie skalną ścieżką, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego. Stworzenie zasyczało wściekle przyjmując pozycję obronną i zaczęło bardzo powoli przesuwać się bliżej gniazda, sycząc przy tym, że to jej gniazdo i nie pozwoli nikomu zniszczyć jej jaj.

- § Nie zamierzam niszczyć twoich jaj! § - oświadczył głośno Harry tym samym rozkazującym tonem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do jego słów. - § Jedno z twoich jaj nie jest prawdziwym jajem! To oszustwo i zagraża twoim młodym! Wykluje się jako pierwsze i zmiażdży resztę twoich jaj, by pozbyć się konkurencji! Jestem tu, żeby ci pomóc. Zabiorę nieprawdziwe jajo. §

- § Nie dotkniesz moich jaj! § – odsyczała bestia.

- § Nie. Twoje jaja pozostaną nietknięte! § - zawołał Harry. W międzyczasie wciąż coraz bardziej zbliżał się do gniazda. - § NIE ZROBISZ MI KRZYWDY I COFNIESZ SIĘ! § - rozkazał ponownie Harry, a magia zagotowała się wokół jego słów i otoczyła smoka, który zasyczał w proteście i potrząsnął wściekle głową, ale posłusznie zaczął się wycofywać, coraz bardziej zwiększając dystans między nim a Harrym.

Harry nagle uświadomił sobie, że otacza go całkowita cisza. Ustały nawet komentarze Bagmana. Jego przedstawienie najwyraźniej ogłuszyło widownię, ale nie zamierzał się tym przejmować. I tak już wszyscy go nienawidzili, a uczniowie i nauczyciele już wcześniej byli świadomi tego, że jest wężousty.

Powoli i spokojnie zaczął kierować się w stronę gniazda, ani na moment nie odwracając się od smoka i nie przerywając kontaktu wzrokowego. Bestia najwyraźniej walczyła z władzą, jaką nad nią miał i obserwowała go uważnie, szukając jakichkolwiek oznak, które wskazywałyby na to, że zamierza skrzywdzić jej jaja.

Gdy Harry znalazł się przy gnieździe, smok wygiął się i zaryczał przeraźliwie. Harry, widząc ten pokaz agresji, zasyczał złowieszczo i stworzenie znów zaczęło się wycofywać. Jego dłoń dotknęła złotego jaja i chwyciła je ostrożnie.

Wciąż z tą samą powolną ostrożnością, jakiej użył zbliżając się do gniazda, zaczął wspinać się z powrotem po kamieniach. Smoczyca pozostała spięta, ale była w stanie przyznać, że złote jajko, którym się zajmowała, nie było jednym z jej własnych, więc nie walczyła już z utrzymującą ją w miejscu siłą i pozwoliła mu przejść. Kiedy znajdował się już w wystarczającej odległości wysyczał, że może wrócić do swojego gniazda, co szybko uczyniła, zwijając się w pozycji obronnej i parskając wściekle na ludzi znajdujących się na trybunach ponad stadionem.

Upewniwszy się, że jest bezpieczny, Harry w końcu odwrócił się i szybko podążył w stronę wyjścia.

Zajęło to chwilę, ale w końcu cały stadion eksplodował radością i Ludo Bagman na nowo podjął się komentowania, wykrzykując z podekscytowaniem o zaskakującym pokazie Harry'ego.


Reakcje na przedstawienie, jakie wystawił Harry podczas pierwszego zadania były różne. Dumbledore najwyraźniej nie był zachwycony tym, że Harry publicznie użył wężomowy, nie wyraził jednak otwarcie swojej dezaprobaty, zamiast tego używając typowych dla siebie, irytujących, subtelnych aluzji.

Przyznał również Harry'emu dziewięć punktów, podczas gdy zarówno Madam Maxime, jak i Karkarow ocenili go na pełne dziesięć. Crouch dał dziewięć i pół. Harry uważał za zabawne to, że dwóch rywali dało mu maksymalną notę, podczas gdy jego własny dyrektor odliczył mu jeden punkt za publiczne używanie „mrocznej" umiejętności – nawet, jeśli uchroniło go to od zostania zjedzonym lub spalonym żywcem.

Miło – zakpił gorzko Harry. Ani Maxime, ani Karkarow nie ocenili żadnego z uczestników poza swoimi własnymi na pełną dziesiątkę, więc Harry czuł się raczej zadowolony ze swojego występu.

Po ogłoszeniu wyników reprezentanci w końcu zostali wypuszczeni z namiotu i skierowali się w stronę zamku. Moody szedł wraz z Harrym, wypytując go o szczegóły zadania.

- To znaczy, że pan nie wiedział? – odpowiedział Harry, raczej zaskoczony tym, że nauczyciel obrony nie miał pojęcia, że Harry jest wężousty.

- Skąd do cholery miałbym wiedzieć o czymś takim? – zapytał stary auror z oburzeniem.

- Och... Cóż, po prostu zakładałem, że Dumbledore panu powiedział... To znaczy... Na pewno powiedział panu o bazyliszku na moim drugim roku, prawda?

- Bazyliszku! – zawołał zszokowany Moody.

Harry gapił się na niego przez chwilę.

- Naprawdę panu nie powiedział! – Nie mógł uwierzyć, że Dumbledore nie poinformował o tym nauczyciela obrony, choć być może dyrektor po prostu unikał opowiadania potencjalnym nauczycielom o niezbyt szczęśliwych wydarzeniach, które doprowadziły ich poprzedników do utraty posady.

- Czego mi nie powiedział, Potter?

- Kiedy byłem na drugim roku odkryłem ukrytą w szkole Komnatę Tajemnic. Jedna z uczennic została opętana przez zły, stary artefakt, który zmusił ją, by próbowała powybijać wszystkich mugolaków. Skończyła na dole, w komnacie, podczas gdy artefakt próbował przejąć jej ciało i wyssać z niej całą magię. Tego roku zdałem sobie sprawę, że jestem wężousty i właśnie dzięki temu byłem w stanie dostać się do komnaty. Był tam ogromny bazyliszek i... No cóż, zabiłem go. Ale przez cały rok słyszałem, jak syczał, przemieszczając się poprzez rury i sekretne przejścia w zamku. Zawsze syczał takie złowieszcze rzeczy, a ja byłem jedyną osobą, która była w stanie to usłyszeć i zrozumieć.

Moody gapił się na Harry'ego ogłuszony, a zszokowany wyraz wyglądał dziwnie nienaturalnie na jego przerażającej twarzy.

Zajęło kilka minut, podczas których w ciszy kierowali się w stronę zamku, zanim Moody otrząsnął się z szoku i odezwał ponownie:

- To wciąż było niebezpieczne, Potter – powiedział w końcu.

- Hm? Co było niebezpieczne?

- Używanie mowy węży przed tymi wszystkimi ludźmi. Niebezpieczne!

- W jakim sensie? – zapytał Harry, zmieszany.

- Niewiele osób dobrze przyjmie wiadomość, że jesteś wężousty.

Harry wykrzywił się w grymasie.

- Jakby mnie to obchodziło. Już i tak cały cholerny świat mnie nienawidzi.
A wszyscy w szkole od trzeciego roku wzwyż i tak już wiedzieli, że jestem wężousty.

- Być może, ale najwyraźniej już o tym zapomnieli. A ty teraz brutalnie im o tym przypomniałeś. Wężomowa to czarna magia, Potter. Ludziom nie spodoba się fakt, że ich wybraniec praktykuje coś takiego.

- Pff. Mam to gdzieś. Nigdy nie zgłaszałem się na ochotnika, żeby być ich pieprzonym wybrańcem.

Moody zmrużył oczy i utkwił je w Harrym z namysłem.

- To ci nie przeszkadza? Że użyłeś czegoś, co jest powszechnie uważane za mroczne, by wygrać?

- Zrobiłem to, co musiałem, by przeżyć! – zawołał obronnie Harry. – Poza tym, nawet do końca nie wiem, dlaczego to jest uważane za mroczne. Potrafię gadać z wężami, wielkie rzeczy. W magii chodzi o intencję i o to, jak jej używamy. Jasność i mrok są relatywne. Jeśli muszę użyć czarnej magii, żeby przeżyć, to niech tak będzie. To lepsze, niż skończenie jako przekąska dla smoka, poza tym ta magia przychodzi mi tak naturalnie. To jest takie łatwe, i... – powiedział Harry, ale zamarł, gdy tylko słowa opuściły jego usta i spojrzał niepewnie na nauczyciela – nagle zmartwiony, że mężczyźnie nie spodoba się to, co właśnie powiedział.

Ku jego zdumieniu kącik ust Moody'ego uniósł się lekko w cierpkim, ale aprobującym uśmiechu. Starszy mężczyzna przytaknął i szybko zmienił temat, za co Harry był wdzięczny.