107. Rozdział, w którym autor znów pakuje wszystkich w kłopty.

Albus Dumbledore był zmęczony. Wiedział doskonale, że powinien być wściekły, a jednak nie miał na to kompletnie sił. Uśmiechanie się i udawanie kogoś kim nie jest zaczynało go męczyć w ostatnich dniach.

Jaki był sens noszenia maski, skoro za progiem i tak czekała na niego śmierć? Ręka była już kompletnie bezużyteczna. Dzięki eliksirom Severusa nie odczuwał bólu, i przez ostatnie tygodnie nauczył się posługiwać drugą, a jednak dźwiganie martwego ramienia ukrytego pod iluzją rękawiczki przypominało mu co dzień jak bliski był przejścia na drugą stronę.

Jak wiele dusz czeka tam na niego? Czy choć jedna z otwartymi ramionami?

Albus nigdy nie był lękliwym człowiekiem, zapewne dlatego Tiara wiele lat temu podjęła w końcu decyzję, że skończy w Gryffindorze a nie Slytherinie. Im bliżej niewidzialnej granicy życia i śmierci się znajdował, tym bardziej obawiał się konsekwencji swoich czynów. A jednak możliwość pozostania po śmierci tutaj, w Hogwarcie, nie wydawała się ani trochę lepszym rozwiązaniem niż walka z demonami, które tam na niego czekały.

Delikatnie obrócił w dłoniach różdżkę, która od kilkudziesięciu lat była w jego posiadaniu. Najpotężniejsza różdżka w magicznym świecie. A jednak nie potrafiła uleczyć jego ręki. Ani wskrzesić Ariany. Doprowadziła do wojny. A potem do kolejnej.

Sam doprowadziłeś do wojny… Okruch sumienia odezwał się w jego świadomości. I dlaczego? Bo chciałeś, żeby świat działał, jak tego chcesz.

Wojny z Grinewaldem nie dało się uniknąć. Podpowiedział natychmiast jego rozsądek.

A jednak, gdybyś postąpił inaczej z Tomem…

Albus zacisnął dłoń na różdżce. Uzależniające źródło mocy, które powinno zostać pogrzebane wraz z nim. Zdawał sobie sprawę, że gdzieś tam wciąż żyli ludzie, którzy mogliby znać jej prawdziwą historię. Czy nie lepiej zatem, by różdżka spoczęła w dłoniach kogoś, kto użyje jej z głową? Kto jednak z całej tej bandy bezmyślnych czarodziei w Zakonie Feniksa byłby rozsądny w wystarczającym stopniu, by jej moc go nie zdemoralizowała?

Dumbledore zacisnął powieki.

Doskonale wiedział kto. A jednak pomysł oddania różdżki jedynemu, który był niewierny, wydawała się szalonym pomysłem nawet w jego kategoriach rozumowania.

Alarm na jego biurku dał mu znać, że u stóp kamiennej statuy strzegącej wejścia do gabinetu stoi Harry Potter. Sam zaprosił dzieciaka na rozmowę. Gotowe wspomnienia z dnia, gdy poznał Toma znajdowały się już w myślodsiewni. Chłopak musiał być gotów do walki, a jedynym na to sposobem było poznanie wroga i jego słabości.

Oczywiście dzieciak nie był naiwny. Zadawał od początku właściwe pytania. Albus jednak nie był w stanie na nie odpowiedzieć. Nie dlatego, że nie znał odpowiedzi. Miał jednak pewność, że poznanie prawdy, nie poprawi już i tak raczej zgorzkniałego nastawienia dzieciaka .

###

Draco kolejny raz podnosił pióro, próbując zebrać myśli. Powinien napisać list do matki. Dać jej znać, że w szkole jest wszystko w porządku. Problem stanowił ten drobny fakt, że nie miał ochoty kłamać. Nic nie było w porządku i aż świerzbiły go palce, by poinformować o tym matkę. Świadomość, że całe ich życie było tylko iluzją, sprawiła, że był bardzo zły na Narcyzę i właśnie na niej pragnął tę złość odreagować. Nie miała pięciu lat, gdy poznała ojca. Jak mogła się nie zorientować? Jak w świecie zbudowanym z magii, mogąc przeglądać cudze wspomnienia, ujawniać prawdę, kreować emocje… jak mogła nie zauważyć, że jej mąż nie wierzy w ani jedno słowo, które wypowiada? Jak mogła pozwolić, by zbudował wokół nich iluzję tak potężną, że sam Czarny Pan był gotów w nią uwierzyć?

Czy to znaczyło, że tata jest potężniejszy od Voldemorta? Dlaczego zatem nie wykorzystał tej mocy, by go pokonać? Czemu nie skończy tej cholernej wojny? Czemu pozwala by ludzie wokół ginęli, a nawet sam ich zabija? Jaki cel ma to wszystko?

I do jasnej cholery… czemu w rozgrywki, które mogłyby się skończyć przy karafce ognistej, gdyby główni zainteresowani zdecydowali się pomówić ze sobą otwarcie, wplątuje się ich… dzieci, które przecież na każdym kroku obiecują chronić.

Draco nigdy nie był na tyle odważny by stanąć oko w oko z Riddlem i zapytać go o co właściwie walczy, choć od momentu w którym dowiedział się, że słynny Czarny Pan ma szlam w żyłach, miał pewność, że stawką w tej wojnie nie jest wcale czarodziejski świat w formie jaką sprzedaje go owy czarodziej. Być może chodziło jedynie o udowodnienie czystokrwistym idiotom, jak bardzo są nielogiczni. Być może któryś z nich skrzywdził go tak bardzo, że jedyne co mu pozostało to zemsta…

Draco potrząsnął głową.

Pióro delikatnie dotknęło pergaminu, a zielony tusz uformował pierwsze litery.

Droga Mamo,

Mam nadzieję, że w domu wszystko w porządku…

W szkole dużo się nie zmieniło. Mamy nową nauczycielkę numerologii, ale ciężko mi powiedzieć cokolwiek o niej, bo jak wiesz, zrezygnowałem z tych zajęć w tym roku. Pierwszoroczni są uroczymi maluchami, którzy wciąż się gubią w drodze do biblioteki. Pansy zrobiła dla nich mapki, które wskazują im drogę do lochów, ale myślę, że jeszcze sporo wody wyparuje z jeziora przy zamku zanim nauczą się, że ruchome schody przy obrazie Sir Duncana prowadzą jedynie do dormitorium Hufflepuffu i nie kryje się za tym żadna tajemnica.

Moje samopoczucie uległo znacznej poprawie. Profesor Snape zadaje nam sporo na zajęciach z rozszerzonych eliksirów, ale ta garstka z nas, która na nie uczęszcza, wie jak bardzo potrzebna jest to wiedza, jeśli chcemy studiować jakąś porządną dziedzinę magii po Hogwarcie.

Wracam zaraz do pisania eseju dla Starej Kocicy, więc jak się pewnie domyślasz, nie będę się zbytnio rozpisywał. Powiem tyko, że wszystko jest na dobrej drodze, by ten rok skończył się dużo lepiej niż poprzedni.

Pozdrów ciotkę.

Kocham.

Draco.

Malfoy spojrzał z obrzydzeniem na własną kaligrafię. W liście nie było kompletnie nic. Żadnych ukrytych informacji, żadnych ostrzeżeń. Nawet specjalnie nie skłamał.

Drzwi do pokoju prefektów otwarły się, i w progu stanęła Pansy.

- Co tam, piękny? Wciąż masz kryzys egzystencjalny? – spytała radośnie.

- Piszę do matki.

Dziewczyna zachichotała.

- A wyglądasz, jakby sam Merlin stał nad tobą i poprawiał ci błędy ortograficzne przy użyciu maszyny do łamania kości.

- Jest siódmy wrzesień i nic się nie wydarzyło. Nie wydaje ci się to podejrzane?

- Zapisz się na klub pojedynków albo co… bo wyraźnie zaczynasz szukać dziury w całym. Jest koniec lata. Świeci słońce. Być może trening quidditcha poprawi twoje samopoczucie?

- Jaka jest zabawa w graniu, kiedy nie przegraliśmy ani jednego meczu od ponad czterech lat? Może jeśli Stara Kocica wsiadłaby na miotłę, byłaby jakaś zabawa…

Pansy prychnęła.

- To mi przypomniało… Granger cię szukała. Mówiła coś o jakimś treningu po kolacji.

Draco klepnął się otwartą dłonią w czoło i wstał od biurka, zabierając po drodze list.

- Na śmierć zapomniałem. Dzięki – powiedział i wybiegł z dormitorium zostawiając Pansy bez słowa wyjaśnienia.

###

Zbierali się właśnie do wyjścia z wielkiej sali, był późny wieczór. Puste talerze zaczynały znikać ze stołów w zupełnie niewyjaśniony dla laika sposób. Harry może minutę temu ruszył w stronę pokoju życzeń idąc ramię w ramię z Wesleyem, który podobno opracował nową formę uniku i chciał go zaprezentować. Draco puścił papierowego ptaka w stronę stołu Gryffindoru. Hermiona wstała by go pochwycić, ale zamarła, a liścik przeleciał obok jej ucha, lądując w soku dyniowym. Oczy dziewczyny były wielkie z przerażenia, a ona sama zrobiła krok w tył. Draco odruchowo sięgnął po różdżkę, zanim odwrócił się by sprawdzić co ją tak przeraziło.

Na końcu stołu Slytherinu coś ryknęło przeraźliwie, i wielka kula futra ruszyła na niego, śliniąc się i dysząc. Draco wystawił przed siebie różdżkę, ale słowa nie chciały płynąć. Strach sparaliżował jego umysł do tego stopnia, że nie był w stanie przypomnieć sobie najprostszego czaru. Kolejny groźny pomruk i Draco widział jak bestia odbija się wielkimi, umięśnionymi łapami od ławki, zbliża się do niego, a wściekłe, czerwone ślepia wpatrują się w jego twarz.

- Drętwota! - usłyszał krzyk kilku osób gdzieś w oddali, ale miał siłę jedynie wystawić przed siebie dłoń z nadzieją, że cholerny pierścień zadziała. Zacisnął powieki i skupił się na strachu. Coś warknęło kolejny raz, ale nie bał się tego dźwięku. Kolejny czar przemknął obok jego ucha, a Draco usłyszał łopotanie skrzydeł.

Kolejny oddech, który wziął z trudem, uświadomił mu, że wciąż stoi, a jego ciało nie jest rozorane pazurami. Świat nagle utonął w ciszy. Draco nie słyszał niczego, poza biciem własnego serca, które tłukło się tak, jakby miało wyskoczyć z piersi. Coś szarpnęło jego ramię. Coś dotykało jego twarzy. Ktoś coś mówił, ale on słyszał tylko krew szumiącą w jego żyłach.

W końcu otoczyły go czyjeś ramiona i zapach malin. Doskonale znajoma, bezpieczna woń Harry'ego. Draco otworzył oczy wypuszczając z siebie powietrze. Miał przed sobą zieleń tęczówek.

- Nic ci nie jest? - Draco nie był w stanie mówić. Pokręcił tylko głową i wyjrzał znad ramienia Pottera. Na ziemi w dziwacznej pozycji kogoś kto właśnie wykonuje skok, niczym lodowa rzeźba, leżało wielkie kudłate, zamrożone cielsko wilkołaka. Z różdżkami w dłoniach stali nad nim Ron z Hermioną.

- Natychmiast się odsuńcie. Nie dotykajcie go! – doleciało do ich pleców, a w progu Wielkiej Sali w tym samym momencie zjawili się Snape, Lupin i Dumbledore. Severus natychmiast ruszył w ich stronę, upewnić się, że są cali. Lupin wymruczał jakieś słowa i wokół ciała stworzenia pojawiły się jakieś srebrzyste więzy.

- Merlinie – sapnął dyrektor. – Skąd on się tu wziął? – Severus odwrócił się do kupki sierści leżącej nieruchomo na podłodze i pociągnął nosem.

- Wilk jest prawdziwy, ale zapach jest za intensywny. Nie mogę się przebić. Lupin ostrożnie podszedł bliżej i pochylił się by powąchać bestię.

- Ostrożnie, Remusie – powiedział Dumbledore.

- Przecież mnie nie zarazi – prychnął Lupin. – To tylko szczenię. Bardzo świeże. Założę się, że to jego pierwsza, najdalej druga pełnia. – Wszyscy zebrani spojrzeli po sobie zaniepokojeni.

- Kto tam siedział? – spytała Hermiona. Harry wzruszył ramionami.

- Kto tam zwykle siedzi? To wasz stół. Musicie wiedzieć kto z wami siedzi.

Harry oderwał się od Draco i podszedł do dziewczyny.

- Przysięgam ci, że się dowiemy. Dochodzenie zajmie pewnie kilka minut.

- Nie trzeba. – Cichy głos od progu przedarł się do ich uszu. – Wydaje mi się, że to Theo - powiedział Zabini.

- Jasne - prychnął Harry.

- Pomyśl. Nagle zrobił się cichutki jak myszka. Nie rzuca się w oczy. Nie kłóci się. I zawsze wygląda idealnie. Jakby nosił na sobie bardzo drogi garnitur i nie chciał go pognieść.

- Albo iluzję – mruknął Snape.

- Albo bardzo niestabilną iluzję – przytaknął dyrektor. – Zabierzcie go do ambulatorium.

- Mam lepszy pomysł – powiedział Remus. Snape spojrzał na niego tylko przelotnie.

- Siódme piętro? – spytał brunet, starszy wilkołak skinął głową w odpowiedzi.

- Ukryjcie go. W szkole wybuchnie panika, jak ktoś zobaczy kudłate bydle lewitowane przez wszystkie piętra – rzucił Ron przytomnie.

- Może peleryna? – spytała Granger.

- Mowy nawet nie ma, że narzucę na to coś moją pelerynę – powiedział Harry.

- Spokojnie, chłopcy. Wydaje mi się, że mam rozwiązanie – zachichotał Albus i pierwszy raz tego wieczora wyjął różdżkę.

- Homeo abscondetur. – W tym momencie wilkołak zniknął sprzed ich oczu.

- Świetnie, jak się uwolni, będziemy mieli w szkole niewidzialnego wilkołaka. Jakby widzialny nie był wystarczająco straszny - mruknął Weasley.

- Do jutra żadnych treningów. I nikt z was nawet nie zbliży się do pokoju życzeń. – Groźna mina Severusa sprawiła, że wszyscy uczniowie jak na komendę skinęli głowami. – Prowadź Albusie.

Lupin wymamrotał kilka kolejnych słów i srebrzysta, migocząca mgiełka pojawiła się na podłodze.

- Teraz będziemy wiedzieć, jeśli się ocknie. Chodźmy. – Mgiełka uniosła się w powietrzu, podążając niczym dyskotekowa, błyszcząca chmurka za dyrektorem. Ten z wyrazem absolutnej powagi ruszył przed siebie, wyciągając zza pazuchy szaty paczkę cukierków.

- Jeśli zrzucicie mi to bydle na głowę, nie dostaniecie premii świątecznej – mruknął jeszcze groźnie w kierunku obu mężczyzn, po czym wyszedł z Wielkiej Sali.

Ron parsknął, gdy tylko drzwi zamknęły się po wyjściu kadry pedagogicznej. Hermiona pisnęła zadowolona, bo kryształki w tubie należącej do Gryffindoru zaczęły pojawiać się nieoczekiwanie w ilości hurtowej.

- Hej! To niesprawiedliwe. Ja też wałczyłem z wilkołakiem! Broniłem towarzysza z własnego domu. – Wypalił niezadowolony Harry.

- Biorąc pod uwagę ile punktów mogli zabrać Nottowi za zaatakowanie ucznia, cieszcie się, że wyszliście na zero. – Hermiona wystawiła język.

- Jesteśmy pewni, że to Nott? – ocknął się Draco.

- Zniknął pod koniec lipca. W sierpniu była na bank jakaś pełnia. Jeśli przez ten czas był w obcych rękach, to mieli sporo czasu by go zmienić – powiedział Harry, licząc coś na palcach.

- Ale po co nosiłby iluzję? – spytała Granger.

- Jesteście ślepi? – Wtrącił Zabini. – Widzieliście profesora Lupina: ma blizny na twarzy. A jeśli jemu też się przydarzyły? Nie znam nikogo, kto chciałby je ukryć bardziej od Notta.

- Ja znam - burknął Ron i spojrzał na Malfoya. – Czemu żeś się nie ruszył? Szedł prosto na ciebie. Życie ci niemiłe?!

- Ja... – Draco urwał.

- Daj mu spokój – Harry natychmiast stanął w jego obronie.

- Dobrze, że wróciliśmy. Jakim cudem w ogóle usłyszałeś, że coś się dzieje w Wielkiej Sali? – spytał Weasley.

- Nie usłyszałem. Poczułem wilka.

- Wy koty naprawdę ich nie znosicie, co? – mruknął Zabini, otulając Hermionę ramionami.

- Powiedzmy, że nie działają najlepiej na nasze samopoczucie.

- Myślicie, że możemy stąd iść? – spytała Granger.

- Myślę, że będziemy mogli, jak tylko zobliwiatujemy tego małego szpiega – dodał Harry i schylił się pod stół Slytherinu, by za rękaw swetra wyciągnąć spod niego Cassandrę Avery. Dziewczynka z głupawym, uśmiechem przyklejonym do twarzy wpatrywała się w zebranych.

- Nic ci nie jest? – padło pytanie. Ślizgonka pokręciła głową i wstała.

- Nawet mnie nie drapnął. – Harry podszedł do niej i zaciągnął się jej zapachem.

- Nie czuję krwi.

- Ani ja – dodał Draco i w tym momencie Harry uderzył dziewczynkę w tył głowy z otwartej dłoni.

- Czy tobie kompletnie rozum odjęło?! Profesor powinien cię obejrzeć.

- Profesor miał większe zmartwienia, niż drugoroczny ślizgon pod stołem. Nic mi nie jest!

- O cholera. – Ron nagle stuknął się w czoło.

- Co?

- Zapomnieliśmy o Neville'u.

###

Dotarli we trójkę na siódme piętro z niebezpiecznym zawiniątkiem, nad głową Albusa, ale drzwi do pokoju życzeń nie pojawiły się w ścianie.

- Co jest? – skrzywił się Lupin.

- Ktoś jest w środku – poinformował dyrektor.

- Zgredek! – krzyknął Snape.

- Profesor Snape, sir. – Skrzat natychmiast zjawił się kilka cali od niego.

- Kto jest w środku?

- Zgredek nie wie.

- Zgredek się dowie i każe mu natychmiast wyjść – warknął Snape. Skrzat skinął głową, po czym zniknął.

Chwilę później w ścianie pojawiły się drzwi i ktoś lekko je uchylił, wystawiając z nich nos by wyjrzeć. Severus szarpnął chłopaka za sweter.

- Wybacz, Longbottom, ale nie mamy czasu na uprzejmości. Ktoś jest tam z tobą?

- Nie, profesorze – odparł chłopak, patrząc na dyrektora stojącego za nim, z przerażeniem.

- Wchodźcie – powiedział Snape, wskazując dyrektorowi drzwi. Ten wszedł przez nie, z wielką błyszczącą chmurą nad głową, a za nim ostrożnie Remus z różdżką precyzyjnie skierowaną w dziwaczne zjawisko meteorologiczne nad dyrektorem.

- Zostań tu. Naprawdę nie chcesz tam teraz wchodzić – warknął Snape do dzieciaka i wszedł do pomieszczenia.

W tym samym momencie drzwi zniknęły, jakby nigdy ich tam nie było. Neville stał chwilę jak zahipnotyzowany, wpatrując się w pustą ścianę.

- Ale mieliśmy dzisiaj trenować – szepnął zdezorientowany tym nagłym przejęciem pokoju życzeń Neville. Rozejrzał się w koło, ale w korytarzu panowała cisza, jeśli nie liczyć odgłosu jakiś rozmów gdzieś na schodach w oddali.

Remus zdjął czar maskujący z chłopaka i położył go ostrożnie na podłodze. Dyrektor w tym czasie wyjął różdżkę zastanawiając się czy magiczna klatka utrzyma bestię w środku, czy może lepiej przenieść go gdzieś dalej od zamku.

- Mowy nawet nie ma, że zamkniesz go we Wrzeszczącej Chacie, jak mnie – warknął nagle bardzo poważnym tonem Remus.

- Co zatem sugerujesz? – zimne niebieskie oczy spojrzały na wilkołaka.

- Podamy mu eliksir Snape'a – odparł Lupin.

- Możemy to zrobić za miesiąc. Tą pełnię przesiedzi w zamknięciu, bo żaden eliksir nie zadziała, gdy już zdąrzył się przemienić. Poza tym kto miałby mu rozchylić szczęki by wlać mu do gardła specyfik? Ja?

- Bohaterski jak zwykle – sarknął Remus.

- Jeśli nie rozróżniasz rozsądku od tchórzostwa, mamy poważny problem – warknął Snape.

- Chłopcy, nie uważacie, że to nie czas na dziecięce przepychanki? – wtrącił Albus. Obaj mężczyźni prychnęli, ignorując go kompletnie.

- Nie zwęszyłeś, że po Wielkiej Sali od tygodnia kręci się wilkołak? Ponoć wasze nosy potrafią wyczuć bestię na kilometr.

- Uważasz, że specjalnie naraziłbym uczniów? A pomyślałeś może, że skoro nosi iluzję narzuconą na własną twarz, może użył podobnego czaru by ukryć zapach? Czy może sam nigdy o czymś takim nie słyszałeś?

Snape uśmiechnął się półgębkiem w odpowiedzi.

- Zamierzasz teraz wrócić do obrażania mnie, mimo że z pocałowaniem w dupę korzystasz z moich wynalazków? Jeśli tak bardzo nie podoba ci się zapach oparów eliksiru, po co w ogóle fatygujesz się by go pić? Może idź pobiegać z wilkami…

- Chłopcy… - ponaglający głos dyrektora sprowadził ich na ułamek sekundy na ziemię.

- Zzabiweźź mojeho ojca! – przeraźliwy ryk wydobył się z gardła bestii i wielkie włochate cielsko, najwyraźniej już w pełni przytomne, rzuciło się na Mistrza Eliksirów.

###

Lucjusz obudził się z potwornym bólem głowy. Nie miał odwagi otworzyć oczu, obawiając się, że światło słoneczne tylko pogorszy ten stan. Coś gniotło go w brzuch utrudniając oddychanie. Było mu zimno. Nieznaczny ruch dłonią poinformował go o tym, że jego dłoń jest zaplątana w coś lepkiego. Odruchowo pociągnął nosem i zamarł. W powietrzu unosił się dobrze mu znajomy metaliczny, lekko słodkawy zapach krwi.

Pomimo pewności, że otworzenie oczu spowoduje nasilenie bólu w skroniach, zdecydował się zbadać sytuację. Zdobiony sufit nad jego głową zdawał się pomalowany dość chaotycznie. Niemal czarne kropki nad jego głową w końcu utworzyły wzór w jego umyśle.

Krew.

Podniósł się powoli, rozglądając się z przerażeniem.

Ciężar utrudniający mu oddychanie okazał się ludzką ręką. Lucjusz zacisnął szczęki starając się powstrzymać krzyk. Odruchowo zrzucił ją na podłogę i wyskoczył z łóżka jak oparzony. W miejscu gdzie jeszcze chwilę temu leżał była ciemnobrunatna plama, wokół której w zupełnie przypadkowym porządku były rozrzucone szczątki przynajmniej dwóch osób.

W jego umyśle nie było nawet szczątka wspomnienia tego co wczoraj zaszło, Malfoy zaczynał więc mieć pewność, że do głosu musiał dojść jego instynkt samozachowawczy w postaci bardzo wściekłej wygłodniałej wili, której jedynym celem jest zabicie przeciwnika.

Lucjusz przełknął ślinę, podchodząc do głowy leżącej na podłodze niedaleko jego butów. Ciemne, zmierzwione włosy Goldberga przylepione były do twarzy wykrzywionej przerażeniem i bólem. To były ostatnie emocje, które przebiegły przez umysł tego szpiega zanim zginął. Zanim Lucjusz rozszarpał go na strzępy.

Obok stołu spoczywała głowa jednego z wilkołaków należących do Riddle'a. Ściany umazane w posoce obu mężczyzn, dywan upstrzony, resztkami ich ciał, kawałkami skóry i odłamkami kości.

Lucjusz spojrzał na siebie z obrzydzeniem, oprócz potwornego bólu głowy i łatwej do wyjaśnienia słabości, nic mu nie dolegało. A jednak Malfoy miał pewność, że sukub musiał próbować na nim swoich mocy, inaczej nie byłby teraz nagi i absolutnie wypompowany fizycznie. Fala mdłości przetoczyła się przez jego ciało.

Severus nigdy mi tego nie wybaczy.

Nie daruje kolejnej zdrady.

To nie była twoja wina.

Tylko twoja. Znałeś zagrożenie i mimo to wskoczyłeś w tą misję niczym pięciolatek do basenu pełnego kolorowych piłek.

Lucjusz powstrzymał jęk próbujący się wyrwać z jego gardła. Miał ochotę rozorać sobie pazurami twarz. Gdy jednak podniósł dłonie, zapach obcej krwi znów uderzył w jego świadomość. Nie miał czasu bawić się teraz w sentymenty. Był na miejscu zbrodni, pokryty krwią dwóch czarodziei, których pozbawił życia i najlepszym wyjściem z sytuacji było zwiać stąd jak najszybciej.

Albo posprzątać. Odezwał się rozsądny głos Severusa w jego głowie.

Lucjusz przełknął kolejny raz ślinę i wyciągnął przed siebie dłoń.

- Accio Różdżka.

Kawałek drewna, który otrzymał od dziadka zjawił się w jego dłoni natychmiast. Nie wiedząc za bardzo od czego zacząć sprzątanie – rzucił na siebie czary czyszczące, po czym ze złośliwym uśmiechem na ustach wysłał wszystkie szczątki, które były w mniej więcej jednym kawałku prosto do posiadłości dziadka.

Chciałeś sprawozdanie z misji. Oto i ono.

Kolejne dwa czary i pokój wyglądał niemal tak jak Lucjusz go zastał. Krew z łóżka, ścian, podłogi i sufitu zniknęła, a przyjemny fiołkowy zapach wypełnił pomieszczenie. Dopiero teraz Lucjusz zdecydował się otworzyć okno i wpuścić do pomieszczenia więcej światła.

Musiał wrócić do St. Raven. Wziąć eliksir regenerujący. A potem skontaktować się z Severusem. Nie miał od niego żadnych wieści od ponad tygodnia, wiedział jednak, że nie będzie to przyjemna konwersacja. Nie chcąc kłócić się na „otwartej linii" całego stada, nie zamierzał kontaktować się z nim przez tatuaż, a inne metody nie były wystarczająco bezpieczne w obecnych okolicznościach.

Zanim jednak skierował swe kroki do wyjścia, rozejrzał się raz jeszcze po pokoju. Cisnął Evanesco na szmaty w szafie należące do Goldberga, zabrał jego dokumenty i stos papierów leżący na biurku. Plany, które nakreślili przed przybyciem szpiega zapieczętował, by przekazać je dziadkowi, jak tylko się odeśpi, choć miał pewność, że po otrzymaniu jakże uroczego prezentu Stary skontaktuje się z nim szybciej niż Lucjusz by tego pragnął.

Zabrał jeszcze butelkę z minibarku, pamiętając jak przez mgłę słowa Amerykańca, że ma ją przekazać swojemu szefowi za bardzo owocną współpracę, po czym aportował się do domu.