Betowała wspaniała Felly oraz anga971.

belzebko, Itami Namido, Anuii, Gościu, palatium91, Pantero, Xylone, Shaililo, Ayane Li Neverquite - ogromnie dziękuję wam za komentarze!

Gościu, ja nic, oczywiście, nie mówię - gdy przeczytasz ten rozdział, zobaczysz, czy twoje przypuszczenia były słuszne :). Pantero, nie ma sprawy, naprawdę się nie przejmuję. Tak jak sama pisałaś, nie mam wpływu na fabułę, ja tu tylko tłumaczę. Co do chwili śmierci Izara - to musiało być nagłe i niespodziewane, szybkie. Biorąc pod uwagę, że zarówno on, jak i Voldemort to magiczne stworzenia, wszelka zwłoka z zabiciem Izara mogłaby Dumbledore'a kosztować niepowodzeniem się planu. Ale z ciągiem dalszym, oczywiście, przybywam i mam nadzieję, że mimo wszystko przypadnie ci on bardziej niż poprzedni rozdział. ;) Neverquite, jeśli mam być szczera, mnie również bardzo szybko zleciało jego tłumaczenie. Cieszę się, oczywiście, ogromnie, że nie żałujesz jego przeczytania. I że poprzedni rozdział zdołał wywołać u ciebie napięcie. Nie mogę zdradzić, co się stanie w poniższym rozdziale, sama zresztą zobaczysz, niemniej jednak mam nadzieję, że przypadnie ci to d gustu. Co do moich dalszych planów tłumaczeniowych - na temat tego wypowiadam się na samym dole, już po zakończeniu tego rozdziału. Zachęcam, byś później tam zerknęła :). Aczkolwiek naprawdę miło mi słyszeć, że jesteś tak chętna do przeczytania kolejnych moich tłumaczeń! Choć przez to boję się, że przez przypadek cię swoim wyborem zawiodę... tak czy inaczej, bardzo dziękuję za komentarz.

A teraz, bez przeciągania, zapraszam na ostatni rozdział!


Słowniczek: wężomowa


Gdy umiera dzisiaj

Część druga

Rozdział trzydziesty dziewiąty

Długimi, bladymi palcami Voldemort owinął się mocniej płaszczem, ochraniając się przed wyjątkowo silnym wiatrem szarpiącym i pociągającym figlarnie za jego szaty. Zakrywający jego twarz kaptur zadrgał pod wpływem gwałtownego żywiołu, jak gdyby zastanawiając się, czy wsunąć się bardziej na głowę, czy może poddać wichrowi i zupełnie ją ujawnić. Voldemort nie pozwolił mu o tym zdecydować i chwycił płaszcz przy gardle, zmuszając kaptur do pozostania w miejscu.

Przechyliwszy do tyłu głowę, spojrzał oceniająco na mały dworek, do którego został zaproszony. Znajdował się obecnie w niewielkim magicznym miasteczku we Francji. W pobliżu nie mieściły się żadne ważne, charakterystyczne obiekty, a tutejsza populacja była niewielka. Brukowaną ulicę otaczały malutkie sklepiki, równoległe do niewielkiej rezydencji, naprzeciw której właśnie stał. Ze względu na wysokie sklepienia łukowe i ozdobione witrażami okna przypominała bardziej kościół, niż cokolwiek innego.

Szkarłatne oczy zmrużyły się, gdy wspiął się po schodach w stronę drzwi wejściowych. Nie wyczuwał w pobliżu żadnych barier antyaportacyjnych, a sam dworek nie wyglądał na miejsce, w którym pomieściłoby się wielu czarodziejów. Marjolaina wciąż prawdopodobnie była ranna po spotkaniu z Izarem. Lub może po prostu zbierała po nim siły. Tak czy inaczej, Voldemort nie sądził, aby zaszła daleko bez swoich popleczników.

On sam zdecydował się zostawić swoich śmierciożerców w Wielkiej Brytanii. Nie chciał, aby dowiedzieli się o jego negocjacjach z Marjolainą, skoro nie był pewny, czy coś z nich wyjdzie. Całkiem poważnie zastanawiał się nawet nad zabiciem jej i zabraniem Kamienia Filozoficznego siłą – w końcu niczego więcej od niej nie chciał. Gdyby jednak to nie potoczyło się po jego myśli, był skory do wykorzystania jej, aby zawłaszczyć sobie Francję.

A jeśli była to tylko pułapka, aby go zabić?

No cóż, był gotów się przed nią bronić. Wziął ze sobą również awaryjnego świstoklika, na wypadek gdyby musiał uciec niczym tchórz.

Pod wieloma względami, kiedy chwycił kołatkę i trzykrotnie zastukał nią o drzwi, czuł się jak Dumbledore. Gorzko przypomniał sobie również wypowiedziane przez niego słowa. Voldemort nie tak dawno pysznił się przed nim, że jest zbyt inteligentny, aby z własnej woli wejść w pułapkę. Wówczas nie pojmował jeszcze jednak, że jego kochankiem jest prawdziwy geniusz, który nie cofnie się przed niczym, aby móc spoczywać w spokoju i udaremnić każdy plan dotyczący jego wskrzeszenia.

Zanim mógłby ponownie zapukać, drzwi otworzyły się. Stanął w nich młody blondyn i spojrzał oceniająco na Voldemorta.

- Puis-je vous aider*?

Czarny Pan doskonale rozumiał francuski, ale nie miał zamiaru nic w nim mówić.

- Przyszedłem do Marjolainy.

Usta blondyna wygięły się w górę, a jego oczy zabłysły.

- Ach tak, wejdź – zaprosił łamanym angielskim.

Voldemort wkroczył do absurdalnie okazałej rezydencji, której sklepienia udekorowane były malowidłami. Przy suficie oraz nad podłogą mieściły się złote gzymsy, a posadzka wykonana została z ciemnego drewna i pokryta bogato szytymi dywanami. Bez względu jednak na to, jak luksusowo to wszystko wyglądało, Voldemort zaczął czuć zaniepokojenie, gdy zaprowadzono go na tyły budynku w kierunku wąskich schodów.

W czasie swojej drogi napotkał bardzo niewielu czarodziejów. I choć nie było ich sporo, wszyscy oni ubrani byli w biało-szare szaty i obserwowali go z ostrożnością oraz nieufnością. Voldemort zignorował ich bez problemu, ale pozostał świadomy każdego najmniejszego wykonywanego przez nich ruchu. Powrócił też pamięcią do ataku na Hogwart. Był niemal całkowicie pewien, że wtedy szaty armii Marjolainy były ciemnozielone.

W co ona sobie pogrywała? Wspomniała w liście, że odnawia swoją armię. Czyżby częścią tych zmian była zmiana kolorów?

Co za głupota…

Bez względu na jej stojące za tym intencje, Voldemort spostrzegł, że w miarę tego, jak wspina się po schodach, jego niepokój jeszcze bardziej wzrasta. Ściany stawały się coraz węższe, a wielki luksus zniknął. Miejsce wypolerowanych, drewnianych podłóg i marmurowych schodów zajęły skrzypiące deski. Temperatura spadła o wiele stopni, a atmosfera znacznie się przyciemniła. Musieli zbliżać się do najwyższego piętra, gdy nagle przewodnik Voldemorta gwałtownie zamarł.

Wkrótce zrozumiesz, do czego zdolny jest posunąć się człowiek, aby połączyć się ponownie ze swoimi ukochanymi…

Blondyn wskazał na ostatnią koordynację schodów.

- Tam – poinstruował, ale nie ruszył się z miejsca.

Niedługo być może znajdziesz się w podobnej sytuacji, co ja teraz – chętny wejść w pułapkę, aby tylko móc choć jeszcze jeden raz rzucić okiem na Izara…

Voldemort zerknął podejrzliwie na swojego francuskiego przewodnika, po czym ruszył spokojnie w górę wąskich schodów. Przeklęty Dumbledore, przeklęty Izar. Robił teraz dokładnie to, przed czym przestrzegał go starzec, choć, z drugiej strony, czy kiedykolwiek wcześniej go słuchał? Potrzebował tego Kamienia. Był potężniejszy niż ona. U szczytu tych schodów z pewnością nie czeka na niego żadna pułapka.

Niemniej jednak wytężył słuch, szukając czegokolwiek, co mogłoby ostrzec go przed tym, co zastanie na najwyższym piętrze rezydencji. Poczuł chłodny powiew powietrza dochodzący z czegoś, co najpewniej było otwartym balkonem, a do jego uszu dobiegł dźwięk szeleszczącej szaty.

Ale, co najważniejsze… zapach

Voldemort zachwiał się na ułamek sekundy na klatce schodowej, po czym pośpiesznie pokonał ostatnie stopnie. Oparł ręce o dygoczącą poręcz, ze względu na zapach wiedząc, że to musi być pułapka. W tej samej chwili zdał sobie jednak nagle sprawę, że byłby w stanie zaakceptować swoją śmierć. Dumbledore miał rację. Był skłonny iść dalej ścieżką prowadzącą do jego upadku, o ile tylko ten jeden ostatni raz będzie mógł poczuć ten zapach.

Postawił nogi na samym skraju schodów, patrząc z niedowierzaniem w stojącą pewnie na balkonie postać. Wcale nie czekała na niego mściwa Marjolaina. O nie. O barierkę balkonu wspierał ramiona młody, szczupły mężczyzna, spoglądając na panoramę miasta, całkowicie odwrócony do niego plecami. Ubrany był w białe, piękne szaty, mocno kontrastujące z jego ciemnymi, kręconymi włosami.

Chłopiec musiał wyczuć już jego obecność, ale pozostał od niego odwrócony – jak gdyby chcąc go jeszcze chwilę dłużej podrażnić.

- Wiesz – zaczął młodzieniec – jestem trochę rozczarowany tym, jak łatwo było cię tu zwabić, ale zarazem zadowolony z siebie. – W jego rękach spoczywał krwistoczerwony Kamień Filozoficzny. Chłopiec powoli się odwrócił. – Cóż takiego mi kiedyś powiedziałeś? – Postukał szyderczo kamieniem o brodę. – Ach tak! Nigdy nie pozwól, by twoi wrogowie wiedzieli, czego pragniesz, bo łatwo mogą kontrolować wtedy ciebie oraz twoje działania.

- Izar.


- Pan i pani Malfoy?

Lucjusz zamrugał, otrząsając się z głębokiego odrętwienia i obrócił leniwie ciało w stronę mężczyzny wkraczającego do szpitalnej sali Draco. Kasztanowe włosy przybysza zaczesane były do tyłu, a część jego twarzy zakrywały okulary o grubych oprawkach. Posiadał jednak arystokratyczne rysy i otaczała go przytłaczająca atmosfera powagi. Nie wyglądał znajomo, a jego mocny, francuski akcent wywołał w Lucjuszu tylko jeszcze większą podejrzliwość.

- Tak? – To Narcyza jako pierwsza wstała. Jej dłoń spoczęła na łóżku Draco, podczas gdy całkowicie odwróciła się do nieznajomego. Wolną ręką podświadomie poprawiła włosy, rozpaczliwie próbując odzyskać swoje nieskazitelne opanowanie.

Lucjusz natomiast dalej siedział. Nie sądził, aby przydał mu się teraz na coś jego urok. Depresja odebrała mu ostatnio jego królewską grację. A odkąd Izar…

Ze względu na stan Draco, wraz z Narcyzą zaczęli zastanawiać się, kiedy powinni zatrzymać podtrzymujące jego życie urządzenia. Była to trudna decyzja i ich obu przerażały towarzyszące jej konsekwencje. Żadne z nich nie chciało wrócić po tym do społeczeństwa, jak gdyby nic się nie wydarzyło.

- Przepraszam, że przeszkadzam, nie uprzedziwszy wcześniej o przyjeździe – kontynuował mężczyzna. – Jestem uzdrowiciel Lefevre z francuskiego Instytutu Medycznego.

Narcyza wciągnęła głośno powietrze, a Lucjusz gwałtownie się wyprostował. Pochodzący z Francji uzdrowiciel Lefevre specjalizował się w oparzeniach i gdy tylko dowiedzieli się o stanie Draco, natychmiast próbowali zarezerwować jego usługi. Lefevre znany był w całej Europie z leczenia poważnie poparzonych ofiar. Jego pacjenci przeważnie w pełni odzyskiwali zdrowie i byli w stanie funkcjonować równie dobrze, co przed wypadkiem.

Lefevre odrzucił wówczas prośby Malfoyów, twierdząc, że zajmuje się obecnie we Francji innym pacjentem. Bez względu na to, jak wiele złota mu proponowali, jego odpowiedź pozostawała taka sama.

Narcyza i Lucjusz uścisnęli jego dłoń, wciąż oniemiali z szoku.

- Jeśli moja pomoc wciąż jest potrzebna, chciałbym zająć się Draco. – Lefevre spojrzał ponad okularami na obandażowanego chłopca. – Skoro udało mu się do tej pory przetrwać, wierzę, że ma dość siły, aby z tego wyjść. Nie mogę jednak gwarantować, że przeżyje leczenie, któremu go poddam. To ryzyko, które muszą państwo podjąć.

- Wierzę, że wraz z mężem jesteśmy na to gotowi – odezwała się w imieniu ich obu Narcyza, wciąż przyciskając dłoń do gardła. – Proszę wybaczyć za bezpośredniość, uzdrowicielu Lefevre, ale myślałam, że miał pan we Francji pacjenta?

Mężczyzna posłał im lekki uśmiech, który sprawiał wrażenie bardziej drapieżnego niż pocieszającego.

- Obawiam się, że moja pacjentka, Lady Marjolaina… zmarła ponad tydzień temu. Zapewniam, że przyczyna jej śmierci nie była związana z moim leczeniem, więc nie ma powodów do obaw. – Uzdrowiciel umilkł na chwilę, po czym spojrzał prosto na Lucjusza. – Lord Black przesyła pozdrowienia, panie Malfoy.

Po raz pierwszy od usłyszenia o stanie Draco, Narcyza wybuchła płaczem. Musiała czuć przytłaczającą ulgę, która sprawiła, że nie była już w stanie dłużej trzymać swoich emocji na wodzy. Gdy Draco walczył o przetrwanie, nieustannie przy nim siedziała, nie pozwalając sobie na okazanie smutku na wypadek, gdyby był świadomy swojego otoczenia. Teraz, gdy przydarzył się ten cud, całe jej opanowanie roztrzaskało się na kawałeczki.

Lucjusz osunął się niezdarnie na krześle i przycisnął dłoń do twarzy, powoli łącząc ze sobą wszystkie kropki. Drżący uśmiech rozciągnął jego usta i mężczyzna roześmiał się wesoło. Najwyraźniej będzie musiał jak najszybciej odwiedzić Francję. Przebywał w niej teraz czarodziej, któremu zawdzięczał całe życie.

- Izar – szepnął z czcią.


- Izar.

W wezwaniu Voldemorta pobrzmiewała tak surowa emocja, że Izar zastanawiał się, czy to aby na pewno właśnie on wyszeptał jego imię.

Spojrzał na Czarnego Pana z równą intensywnością, co ten na niego, pławiąc się w jego znajomym widoku. Minął zaledwie nieco ponad tydzień, odkąd ostatnio się widzieli, ale wydawało mu się, jakby to były całe lata. I choć ogromnie pragnął napawać się teraz widokiem oszołomionego Lorda Voldemorta, musiał przypomnieć sobie, że wszystko, co się do tej pory wydarzyło, miało swój konkretny powód.

Ustawiwszy nogi w pozycji do ataku, wyciągnął ramię i przywołał płomienie, które połaskotały skórę jego dłoni.

- Powinieneś być martwy – szepnął bez ogródek. Ogień wyskoczył z opuszków jego palców i potoczył się leniwie pod stopy Voldemorta. Jego celem nie było skrzywdzenie go, a tylko przestraszenie. Czarny Pan jednak jedynie dalej się w Izara wpatrywał, nie zwracając na osaczające jego buty płomienie najmniejszej uwagi. – Rezydencję otaczają niemożliwe do wykrycia bariery antyaportacyjne. Najprawdopodobniej nie mogłeś ich wyczuć. – Izar uśmiechnął się lekko. – Domyśliłem się także, iż zabierzesz ze sobą awaryjny świstoklik. Obawiam się, że nie zadziała w tym pokoju. A znając cię, nie wziąłeś ze sobą żadnego wsparcia. Gdybym był Marjolainą, znajdowałbyś się teraz sześć stóp pod ziemią.

Usta Voldemorta wykręciły się w ciemny uśmieszek.

- Mam nadzieję, że wiesz, jak absurdalnie wyglądasz – kontynuował wkurzony Izar. Planował te spotkanie przez wiele dni, ale z całą pewnością nigdy nie wyobrażał sobie takiej reakcji Voldemorta. Czarny Pan tylko naprzeciwko niego stał i się na niego patrzył. – Właśnie… - Urwał, gdy Voldemort jak gdyby nigdy nic przeszedł nad płomieniami i się do niego zbliżył. – Właśnie wszedłeś w taką samą pułapkę, jaką zastawiłeś na Dumbledore'a…

Opuścił rękę, kiedy Czarny Pan do niego podszedł. Namiętność lśniąca w jego szkarłatnych oczach niemal Izara rozpuściła.

- Cholera, Tom – warknął. – Nie próbuj odebrać mi triumfu z tego, że to ja jestem w końcu tym, który ciebie upomina… - Znowu urwał, gdy Voldemort ujął dłońmi jego twarz.

- Doskonale ci idzie. Czuję się głęboko zawstydzony. – A jednak ton mężczyzny sugerował, że jest daleki od zawstydzenia.

Izar pojął, jak niewielkie było jego opanowanie, gdy dawał się ponieść gniewowi. W przeszłości, ilekroć przegrał z Voldemortem, przysięgał sobie zemstę i był wściekły. Teraz, gdy udało mu się w końcu wygrać rundę, wielką rundę, Voldemort zachowywał się, jakby to on był zwycięzcą. Izar nie wyczuwał z jego strony żadnego gniewu, tylko zadowolenie z siebie.

Zanim którykolwiek z nich mógłby kontynuować tę sprzeczkę, Voldemort gwałtownie się odwrócił i machnął w irytacji ręką. Izar patrzył z dezaprobatą, jak Moreau, jego poplecznik, biegnie po schodach na Czarnego Pana. Blondyn ściskał w ręce różdżkę, gotów zaatakować go za tak nieformalne dotykanie Izara. Oczywistym było, że Voldemort nie uznawał go za wartego swojego czasu, bo bezceremonialnie pchnął nim brutalnie o ścianę. Francuz wylądował na niej niezgrabnie i stracił przytomność, choć pozostał żywy.

Mimo że Izar słyszał bicie jego serca, wiedział, że Moreau będzie potrzebował pomocy uzdrowiciela. W tej chwili jednak to Voldemort wymagał jego niepodzielnej uwagi.

- Czyżby kolejny blondyn mający na twoim punkcie bzika? – zapytał okrutnie Voldemort.

Izar skrzyżował mocno ramiona i spojrzał na niego krytycznie. W wybuchowym działaniu Czarnego Pana kryło się coś więcej, niż mogłoby się wydawać i nie było one spowodowane tylko tym, że kolejny mężczyzna wykazywał Izarem zainteresowanie. Nie, Voldemort był… urażony? Urażony, że naprawdę przegrał to istotne wyzwanie.

Ujrzenie prawdziwego Voldemorta, tego, na którego był dzisiaj przygotowany, dodało mu pewności siebie.

- Wierzę, że mimo iż czujesz ulgę, że żyję, jesteś zły za to, że udało mi się bez twojej pomocy zrobić skuteczny ruch w kolejnej fazie naszej nieśmiertelności. Przestań już się tak z tego powodu pienić i przyznaj, że zupełnie nie potrafisz przegrywać.

- Że nie potrafię przegrywać? – powtórzył gwałtownie Voldemort, spoglądając na niego.

- Że nie potrafisz przegrywać – zgodził się szyderczo Izar, pieszcząc opuszkiem kciuka Kamień Filozoficzny. – Po prostu to przyznaj, skarbie. Absolutnie poległeś w grze, jaką ze sobą toczyliśmy. – Izar przechylił na bok głowę. – Przyznaj – powtórzył z większą siłą. – Wygrałem.

Voldemort stał kilka stóp od niego, zaciskając uparcie wargi.

- Niczego nie przyznam, póki nie powiesz mi, co dokładnie zrobiłeś. – Jego wzrok przesunął się po twarzy Izara, a jego spostrzegawczy i inteligentny umysł szybko zauważył wszystkie różnice. – Twoje włosy są jaśniejsze, a usta i oczy bledsze. – Szkarłatne oczy się zmrużyły. – Na twojej twarzy widać pęknięcia.

Izar przeczesał bladą ręką włosy, zerkając zarozumiale na Czarnego Pana.

- W ciągu kilku dni rysy mojej twarzy wrócą do normy.

Długi palec wzniósł się w powietrze i wskazał na niego oskarżycielsko.

- Stworzyłeś tamtej nocy doppelgangera**. A teraz do siebie dochodzisz. – Voldemort wyprostował ramiona. – Ty głupi idioto! Jak bliski byłeś śmierci?

Izara nie zaskoczyło, że Voldemort był wystarczająco mądry, aby samemu zauważyć oznaki stworzenia doppelgangera. Właściwie to nawet czułby się szczerze rozczarowany, gdyby mężczyzna sam się tego nie domyślił.

- Nie miałem wiele czasu, aby go stworzyć – zaczął powoli Izar. – Musiałem poprosić o pomoc Severusa i Regulusa. Trzy pary rąk są znacznie efektywniejsze niż jedna. Lecz jako że nie mogliśmy zbyt długo nad nim pracować, wiedziałem, że podejmuję duże ryzyko. Wpadłem w głęboki trans i dopiero Severus siłą ściągnął mnie z powrotem do rzeczywistości.

Istniały dwa rodzaje doppelgangerów. Najpowszechniejszym i najprostszym do zbudowania był taki, który stawał się bezpośrednią kopią twórcy. Gdyby zdecydował się na jego skonstruowanie, po Wielkiej Brytanii chodziłoby w jednym czasie dwóch Izarów. Doppelganger posiadałby takie same maniery jak prawdziwy Izar, ale nie byłoby między nimi połączenia. Kontrolowanie go byłoby znacznie trudniejsze.

I to właśnie dlatego Izar zdecydował się na stworzenie mroczniejszej i bardziej skomplikowanej wersji doppelgangera. Ten, którego stworzył, również był jego fizycznym sobowtórem, ale by mógł w jakikolwiek sposób funkcjonować, prawdziwy Izar musiał wpaść w magiczny trans i przesłać w niego część samego siebie. Było to bardzo dziwne doświadczenie. Czuł się, jakby został uwięziony w obcym ciele, pomimo że doppelganger był dokładną repliką jego samego.

Tamtego dnia w Little Hangleton nie był z Voldemortem fizycznie, ale psychicznie i emocjonalnie. Było to wszystko całkiem podobne do stworzenia horkruksa, tylko że gdy doppelganger został zniszczony, druga część Izara połączyła się z powrotem z resztą.

Umieszczenie cząstki samego siebie wewnątrz doppelgangera było jedynym sposobem na to, aby Czarny Pan poczuł jego śmierć. A także Lucjusz, ze względu na swój dług życia.

- Po pozbyciu się niezbędnego DNA udałem się do Francji z Severusem, Regulusem, Aidenem… i Bellatriks. – Izar uśmiechnął się pod nosem. – Łatwo było oszukać gobelin rodu Blacków. Lucjusz, oczywiście, ujrzał na nim „śmierć" Bellatriks. Wiedziałem, że wykorzystałbyś ją jako swojego szczura laboratoryjnego, aby mnie wskrzesić, więc ją ze sobą zabrałem.

A skoro już mowa o Bellatriks, będzie musiał przy najbliższej możliwej okazji posłać po nią Severusa. Szerzyła teraz najpewniej gdzieś we Francji spustoszenie. Nie miała pojęcia o prawdziwych intencjach Izara. Pomimo że była mu lojalna, jeszcze większą lojalnością wykazywała się wobec Czarnego Pana. Izar powiedział jej tylko, że gra z nim w pewną grę. Była tym zaskoczona, ale zadowolona, gdy zapewnił ją, że wkrótce znów się z nim zobaczy.

- Gdy przybyłem do Francji, wszedłem w trans i przeniosłem się do znajdującego się w Wielkiej Brytanii doppelgangera. Jako że atak Dumbledore'a był tak nagły, zostałem na jakiś czas wrzucony w… limbo***. – Izar odwrócił twarz w stronę wiatru wiejącego z otwartego balkonu. – Pomimo śmierci naszych fizycznych ciał, nasze dusze wciąż w nas żyją. Unoszenie się w takiej pustce było przerażające – przyznał cicho. Mimo wszystko miał nadzieję, że śmierć nie przypominała w żaden sposób limba, którego doświadczył. – Niczego nie czułem, nie myślałem, nie widziałem, nie miałem tożsamości… - Urwał ochryple, wzdrygając się. – Gdyby nie Severus, pozostałbym tam na zawsze.

Dłoń o takiej samej temperaturze, co jego ciało, przycisnęła się do jego policzka, otrząsając go z odrętwienia.

- Skoro znałeś konsekwencje stworzenia doppelgangera, dlaczego przez to wszystko przechodziłeś? – spytał Voldemort, odgradzając swoim ciałem Izara od otwartego okna.

Młodzieniec posłał mu suchy uśmiech.

- Niemal natychmiast, jak to się stało, wiedziałeś, że otrzymałem od Aidena wizję. Że widziałem, jak zostaję wskrzeszony. Aiden powiedział mi, że nie mogę tego uniknąć. Wtedy chciałem zignorować jego ostrzeżenie i zaplanowałem, jak to wszystko obejść. Dopiero w ostatniej chwili w końcu uświadomiłem sobie, że próbowanie uniknięcia bycia sprowadzonym zza grobu tylko ten proces przedłuży i sprawi, że będzie dla mnie boleśniejszy. – Zawahał się, przyglądając się zamkniętemu wyrazowi twarzy Voldemorta. Dłoń Czarnego Pana przycisnęła się mocniej do jego policzka, zanim ten w końcu ją opuścił. – Regulus powiedział mi też o nowej wizji Aidena. Najwyraźniej Marjolaina zabiłaby cię, gdybym walczył z byciem wskrzeszonym. Stanąłem więc przed wyborem: mogłem pozbyć się DNA oraz pierścienia Gauntów i pozwolić ci wejść w pułapkę Marjolainy albo mogłem zostawić ci pierścień oraz materiał genetyczny i pozwolić, abyś sprowadził mnie zza grobu.

- Ale nie wybrałeś żadnej z tych opcji – skomentował niepotrzebnie Voldemort.

- Nie – zgodził się Izar. – Chociaż, prawdę mówiąc, uformowałem ten plan jeszcze przed tym, jak usłyszałem o drugiej wizji Aidena. Ona tylko upewniła mnie w przekonaniu, że stworzenie doppelgangera to dobra decyzja.

Chytry uśmieszek wykrzywił wargi mężczyzny. Obaj wiedzieli, dlaczego Izar postanowił pomyśleć jeszcze raz nad rozwiązaniem tego problemu.

Odwróciwszy się od mężczyzny, młodzieniec spojrzał tępo na krajobraz roztaczający się za ramieniem Voldemorta.

- Chcę, byś zrozumiał, że nie stworzyłem doppelgangera dlatego, że bałem się śmierci, Tom. – Jego pobladłe oczy napotkały szkarłatne. – Jeśli już, to ta cała sytuacja sprawiła, że tylko jeszcze bardziej ją zaakceptowałem.

Voldemort uniósł kpiąco brwi.

- Nie obawiam się śmierci. Nie wmówisz mi tego swoimi niedojrzałymi mądrościami.

- Nie obawiasz się śmierci? – Izar roześmiał się i odsunął od Czarnego Pana. – Proszę, nie obrażaj mnie, Tom. – Prychnął spod przeciwległej ściany. – Nie mówię ci tego w ramach reprymendy. Mówię ci to, aby być z tobą brutalnie szczerym. – Wskazał palcem na Czarnego Pana. – Postanowiłem stworzyć doppelgangera, bo wiedziałem, że bez względu na to, co się stanie, jeśli zostanę wskrzeszony, nigdy nie będę taki sam. Zastanawiałem się, dlaczego Aiden w ogóle pokazał mi tę wizję i zdałem sobie sprawę, że to dlatego, iż nigdy bym cię ponownie nie zaakceptował, gdybyś zignorował moją wolę i sprowadził mnie zza grobu. Chciał, abym wymyślił jakiś alternatywny plan. Domyślam się również, że pokazał mi tę wizję, abym zrozumiał, w jaki sposób okazujesz uczucia.

Czarny Pan spojrzał na niego spod byka. Zanim jednak mógłby zripostować, Izar kontynuował:

- Obaj się kochamy, przestańmy wokół tego tańczyć, dobra? – Młodzieniec odwrócił się, całkowicie stawiając czoła Czarnemu Panu. Jego głos wzrósł żarliwie, gdy upewniał się, że Voldemort kieruje na niego pełną uwagę i nie zatraca się we własnych myślach. – Choć stworzyłem doppelgangera, aby uniknąć bycia wskrzeszonym i zapobiec zabiciu cię przez Marjolainę, przede wszystkim skonstruowałem go dlatego, że nie chciałem skazywać cię na wieczną samotność. Chciałem spędzić z tobą więcej czasu. Zatracenie się w limbo to coś, co byłem gotów zaryzykować, aby z tobą pozostać.

Voldemort podniósł dłońmi swój płaszcz i zaczął się do niego zbliżać.

- Przyznawanie się do takich emocji nie jest w twoim stylu – oznajmił Voldemort. Jego czarne brwi uniosły się. – Co próbujesz przez to uzyskać?

Izar pokręcił głową, wiedząc, że niemożliwym było przyznawanie się do czegoś takiego i oczekiwanie, że Czarny Pan nie będzie szukał w tym ukrytych motywów. Choć jego przypuszczenia były słuszne.

- Zaryzykowałem dla ciebie swoje zdrowie psychiczne, bo mi na tobie zależy. Tak właśnie robią ludzie, gdy się o kogoś głęboko troszczą i to dlatego chcę, abyś obiecał mi, że nigdy nie będziesz próbował mnie wskrzesić, jeśli naprawdę umrę. Jest to coś, co pragnę, abyś uszanował.

Voldemort zatrzymał się i opuścił swoje szaty, pozwalając, by ich czarny materiał opadł mu do stóp. Jego powieki przymknęły się lekko, gdy ponuro się w Izara wpatrywał.

- Ta cała… sytuacja to tylko gra, dziecko. Dlaczego musisz zamieniać to w życiową lekcję? Ta historia nie powinna posiadać żadnego morału. Wygrałeś tę rundę. To wszystko. – Kruczoczarne włosy opadły mu na twarz, gdy spojrzał na Izara z ukosa. – Pław się w tym ile chcesz.

- Nie traktujesz mnie poważnie. – Izar zacisnął mocno dłoń wokół Kamienia, skarbu, który otrzymał po zabiciu Marjolainy. – Ani teraz, ani nigdy.

- No i proszę, zaczynasz brzmieć jak rozpieszczony dzieciak.

Izar syknął.

- Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie jestem tobą? Nie jestem twoją repliką i kimś, za kogo możesz podejmować decyzje. – Czy warto było w ogóle kłócić się o to z Czarnym Panem? On zawsze będzie apodyktyczny, a Izar zdał sobie sprawę, że go to nie obchodzi. Chciał tylko, aby Voldemort obiecał mu tę jedną rzecz. – Wiele dla ciebie poświęciłem i zrobiłem sporo rzeczy, których ty chciałeś. W wieku szesnastu lat zamieniłeś mnie w nieśmiertelne stworzenie…

- I znowu to? – zaszydził Voldemort. – Już o tym dyskutowaliśmy.

- Być może. – Izar uśmiechnął się okrutnie. – Ale długo na ten temat rozmyślałem. Istniały inne sposoby na uratowanie mnie przed Cygnusem. Twierdził, że legilimencja by nie zadziałała, ale jesteś w niej mistrzem, jesteś Panem. Powiedziałeś mi także, że nie zamierzasz mieć na polu bitwy śmiertelnego partnera. Z jakiegoś powodu chciałeś zamienić mnie w młodym wieku. I ja myślę, że to dlatego, iż pragnąłeś mieć nade mną stałą przewagę.

Voldemort pokręcił nosem i odwrócił od niego wzrok, uśmiechając się dziwnie do sufitu.

- Masz o mnie tak niskie mniemanie, dziecko. – Ale temu nie zaprzeczył.

Izar wpatrywał się w odwróconą twarz Czarnego Pana.

- Obiecaj mi – spróbował ponownie, tym razem łagodniejszym tonem. Niedobrze byłoby naciskać na Voldemorta, bo ten uznałby to za wyzwanie i za wszelką cenę podkreślał swoją dominację.

- Nie mogę ci tego obiecać. – Co ciekawe, Voldemort nie brzmiał na zirytowanego, tylko… zakłopotanego. – Postaw się na moim miejscu…

- Postawiłem, mój Panie. I rozumiem, dlaczego myślisz tak, a nie inaczej. – Izar wsunął Kamień do kieszeni i wyciągnął ręce w stronę Czarnego Pana. Następnie zacisnął je na jego szatach, przez co ten znów zwrócił na niego swoją uwagę. – Ale to moja decyzja i mam do niej prawo, bo chodzi tu o moje życie. Obiecuję zostać u twojego boku, póki obaj nie zdecydujemy się zakończyć naszych gier. Jeśli jednak nie przetrwam tak długo, chcę, abyś pozwolił mi spocząć w spokoju.

Voldemort wpatrywał się w niego długo i intensywnie, po czym pochylił się do przodu i przyłożył do siebie ich czoła. Jego palce przesunęły się po szyi Izara, a następnie zatrzymały na jego twarzy. Bez słowa skinął głową.

Oczy Izara rozszerzyły się odrobinę. Sądził, że znacznie dłużej zajmie mu przekonanie Voldemorta do zgodzenie się na to życzenie. Nie był on w końcu znany z przystawania na coś, co było sprzeczne z jego własnymi pragnieniami. A choć Czarny Pan nie zaczął żarliwie zapewniać go, iż nie będzie już rozważał wskrzeszenia go, Izar wiedział, że jego obietnica jest szczera.

Tych kilka ostatnich dni ich obu wiele nauczyło. Izarowi w końcu udało się pojąć, co tak naprawdę znaczy dla niego Voldemort i jak się nawzajem uzupełniają. Nie istniał nikt inny, kto mógłby zabawiać go tak, jak Czarny Pan. Regulus subtelnie zasugerował mu, aby wykorzystał to, iż mężczyzna wierzy w jego śmierć i żył dalej bez niego. Izar oczywiście zupełnie odrzucił tę propozycję. Jego ojciec nie miał pojęcia, co wraz z Voldemortem tworzy.

Ale nie było też tak, że tylko Izar tego potrzebował. Dostrzegał wyraźne zmiany również w Czarnym Panu.

Choć nigdy nie będą wobec siebie romantyczni, ich związek zyskał pewność, której potrzebowali, aby ruszyć do przodu.

I dokładnie to zrobili.

- Po tym, jak stworzyłeś doppelgangera, przybyłeś do Francji i zabiłeś Czarną Panią – wspomniał Voldemort, wciąż przyciskając czoło do Izara. Krzywy uśmiech ozdobił jego twarz. – Powiedz mi, jak ci się to udało, skoro byłeś taki osłabiony.

- Osłabiony? – upomniał go Izar, zanim się uśmiechnął. – Mój stan był niczym w porównaniu do Marjolainy. Gdy powiedziałeś mi w Wielkiej Brytanii, że po pojedynku ze mną musiała udowodnić przed poplecznikami swoją wartość, zdałem sobie sprawę, że być może istnieje szansa, iż mnie zaakceptują, jeśli zepchnę ją z piedestału. Mimo że dobrze mnie pamiętali, nie mieli zamiaru pozwolić mi się do niej dostać. Było przy tym trochę bałaganu… - przyznał Izar, krzywiąc się na to wspomnienie.

Voldemort mruknął głęboko i odepchnął się od Izara. Pewnym krokiem podszedł do nieprzytomnego Moreau. Pogarda, jaką odczuwał wobec blondyna była oczywista, zwłaszcza przy grymasie, który wykrzywiał mocno jego usta. Szturchnął go czubkiem buta.

- Najwyraźniej wcale nie aż tak dużo. Znalazłeś już sobie wiernego blondyna na miejsce Lucjusza.

Izar prychnął głośno.

- Nikt nigdy nie zastąpi Lucjusza – oznajmił, po czym kontynuował szybko, gdy spostrzegł, że aura Voldemorta pociemniała. – Ale masz rację. Gdy udało mi się dostać do Marjolainy, użyłem wrażliwości na magię, aby odciąć jej rdzeń. Zmarła szybko. Kilku popleczników, którzy nie chcieli zaakceptować zajęcia przeze mnie jej miejsca, rzuciło się na mnie i byłem zmuszony użyć mojej wrażliwości również na nich. Po tym większość z nich była zbyt przerażona, że zabiorę im magię, aby cokolwiek zrobić. – Izar parsknął cicho, po czym znów spoważniał.

Nie był dumy z decyzji wykorzystania na poplecznikach wrażliwości na magię. Choć wolał równą walkę, był wtedy również słaby. I potrzebował czegoś, co odróżni go od jakiegokolwiek innego czarodzieja. Francuzi nigdy by go nie zaakceptowali, gdyby był tylko czarodziejem, który pokonał Marjolainę za sprawą zwykłego szczęścia.

Voldemort odwrócił gwałtownie w jego stronę głowę i spojrzał na niego z ledwie ukrywanym zaskoczeniem.

- Nigdy nie sądziłem, że będziesz Panem rządzącym poprzez strach.

- Musiałem tak zrobić. Dopiero teraz zaczynam wszystkich poznawać i zyskiwać ich zaufanie. – Izar rzucił Voldemortowi chytre spojrzenie. – Nie ma niczego złego w sianiu odrobiny strachu. Nie mogą czuć się zbyt wygodnie i mieć mnie za kogoś sobie równego.

Czarny Pan nagle odsunął się od Moreau i zaczął krążyć wokół Izara niczym rozentuzjazmowane dziecko. W jego oczach lśnił drapieżny błysk, gdy obserwował go z cieni.

- I to ty zaatakowałeś Wielką Brytanię oraz posłałeś mi ten list – wymruczał mężczyzna. – Ty, dziecko, rozpocząłeś już naszą drugą grę, wciąż kończąc jeszcze swój pierwszy plan. Naprawdę muszę cię pochwalić.

Izar nie poruszył się, nie chcąc obracać się za nim niczym bezmyślna marionetka. Nie znaczyło to jednak, że był wobec okrążającego go mężczyzny całkowicie bezradny.

- Ale – kontynuował szeptem Voldemort – nie jesteś na to gotowy.

Odchyliwszy głowę, Izar spojrzał na sufit, zachowując ciszę. Nie spierał się z obserwacjami Voldemorta, bo najzwyczajniej w świecie się z nimi zgadzał. Nie planował przejęcia pozycji Marjolainy i stania się Panem Francji. Pragnienie wyzwania Voldemorta i rozpoczęcia czegoś samemu sprawiło, że podjął decyzję zgarnięcia sobie jej miejsca. A tylko jeszcze bardziej się przy tym upewnił, gdy dowiedział się od Moreau i innych popleczników, że Marjolaina wcale nie była najbardziej oddaną Panią. Ukrywała się za zbyt wieloma ludźmi i była zbyt pochłonięta swoimi własnymi interesami, aby naprawdę poświęcić się w imię tego, w co wierzyli.

Ministerstwo było skorumpowane i poplecznicy Marjolainy pragnęli naprawienia rządu.

Pierwszą zmianą, jaką zamierzał wprowadzić, było zaakceptowanie w armii zarówno Jasnych, jak i Ciemnych czarodziei. Z pewnością spowoduje to starcia pomiędzy starymi poplecznikami, a nowymi, ale francuskie Ministerstwo było niewyobrażalnie silne. Marjolaina posiadała w nim wiele znajomości – i to był według Izara jedyny mądry ruch z jej strony. Teraz jednak, kiedy była martwa, te znajomości najpewniej na nic się już zdadzą. Izar potrzebował silnej armii, aby móc stawić czoła Ministerstwu i to oznaczało, że konieczni mu są czarodzieje z obu krańców społeczeństwa.

- Masz rację – przyznał nonszalancko.

Voldemort przestał onieśmielająco wokół niego krążyć.

- Więc co teraz?

Pytanie Czarnego Pana potoczyło się echem po piętrze dworku – choć był to tak naprawdę bardziej strych. To tutaj Izar postanowił dojść do siebie i tu też spędził większość dnia, analizując swoje decyzje i ważąc konsekwencje oraz korzyści, z jakimi może się wiązać każdy wybór.

Przymknął oczy, wiedząc, że Voldemort uważnie go obserwuje. Teraz, gdy wszystko się już rozwiązało, czuł przytłaczającą melancholię. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Wszystkie niedokończone sprawy w Wielkiej Brytanii zostały rozwiązane, dokładnie tak jak chciał Voldemort.

Nadszedł czas na rozpoczęcie drugiej fazy ich nieśmiertelności. A także pora, aby to Izar wybrał, z czym się będzie wiązała.

- Co teraz… - Pochylił głowę, po czym spojrzał ostro na Voldemorta, natychmiast spostrzegając go wśród cieni. Prawdziwy uśmieszek wykrzywił jego wargi. – Tylko dlatego, że przyznaję, iż nie jestem na to gotowy nie znaczy, że nie chcę skoczyć od razu na głęboką wodę. – Zarówno mężczyzna, jak i jego aura niespodziewanie zastygły w bezruchu. – Albo będziesz bronił Wielkiej Brytanii, albo pomożesz mi z Francją.

Trudno byłoby stawić czoła zarówno Wielkiej Brytanii, jak i francuskiemu Ministerstwu, ale było to wyzwanie, którego Izar z chęcią by się podjął. Wydawałoby się, że to niemożliwa i nazbyt ambitna strategia, która polegnie, zanim zdąży się jeszcze dobrze rozwinąć, ale to właśnie dlatego tak bardzo pragnął ją wypróbować. Plany już teraz formowały się w jego głowie i wiedział, że im więcej dowie się o Francji, tym bardziej będą się one poszerzać i rozwijać.

Jakby podzielając jego entuzjazm, aura Czarnego Pana roziskrzyła się emocjonująco, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.

- Jesteś pewny, że chcesz rzucać mi wyzwanie, dziecko? Dopiero co ogarniasz wszystko po śmierci Marjolainy. Miną miesiące, nim zdobędziesz na temat tej armii chociaż ogólną wiedzę.

Krzyżując ręce na klatce piersiowej, Izar obstawiał dalej przy swoim.

- Przyznanie się, że nie jestem gotowy, byłoby przyznaniem się do porażki, Tom – wycedził.

Na poddaszu nastąpiła nagła zmiana atmosfery. I to właśnie wtedy ponure wydarzenia z kilku ostatnich dni poszły w niepamięć, pozostawiając po sobie tylko wspomnienia i zdobytą dzięki nim wiedzę, zastąpione gęstym podekscytowaniem. Obaj gotowi byli zostawić to za sobą i rozpocząć kolejne wyzwanie. Zwłaszcza Izar.

Voldemort rozważał jego słowa i postawę, wyglądając na stanowczo zbyt z siebie zadowolonego. Cokolwiek działo się teraz w jego umyśle, Izar musiał się na to przygotować.

- Jako że wygrałeś ostatnią rundę, będę grał uczciwie i pozwolę ci uporządkować sprawy we Francji, zanim uderzę.

Izar odrzucił tę propozycję.

- Nie obrażaj mnie. – Lecz musiał przyznać, że ogarnia go ciekawość i kusi go, aby przyjąć tę ofertę. Był jednak podejrzliwy wobec motywacji Voldemorta. Być może nawet Czarny Pan potrzebował trochę czasu, aby wszystko naprostować? Czy za bardzo to wszystko ponaglali?

Wyprostował się, kiedy Voldemort klasnął w dłonie.

- No dobrze – zaczął optymistycznie mężczyzna. – W takim razie idę. Muszę przygotować się na walkę z Francją.

Jasne, grafitowo-zielone oczy obserwowały z cichym gniewem, jak Voldemort odwraca się, aby odejść.

- Nigdzie nie idziesz – syknął nisko Izar. – Spędzisz tę noc ze mną. – Nie obchodziło go, czy to właśnie na to czekał Czarny Pan. Zignorował także otaczającą go zadowoloną z siebie i arogancką aurę, gdy ten ponownie się do niego odwrócił. Wydawało się, że ostatnią noc spędzili wspólnie całe wieki temu. A Izar zamierzał wykorzystać czas, jaki ze sobą mieli.

Zrobiwszy krok w stronę wysokiego czarodzieja, z łatwością ominął jego zarozumiałą barierę.

- Daj mi pięć miesięcy – zaczął, przyjmując jego wcześniejszą ofertę. – Do tej pory znajdziemy neutralne miejsce, w którym będziemy mogli się spotykać i spędzać razem czas. W ten sposób nie będziesz wtykał we Francji nosa w moje sprawy.

Tym razem to Voldemort zrobił ku niemu duży krok. Wciąż miał na twarzy ten absurdalny uśmieszek, dowód jego skorego do zabaw nastroju.

- To, że ja nie będę węszyć, nie znaczy, że nie znajdę innego sposobu na dowiedzenie się, co robisz.

- Och, próbuj ile chcesz, Tom.

Voldemort roześmiał się pod nosem.

- A zamiast pięciu miesięcy dam ci sześć, abyś się odpowiednio przygotował. Będziesz tego potrzebował.

Izar zmrużył oczy na tę sugestię. Czy Voldemort naprawdę sądził, że jest szczodry? Mało prawdopodobne. Raczej szczerze wierzył, że Izar nie da sobie rady.

- Cztery miesiące – rzucił wyzywająco.

- Dobrze – zgodził się łatwo i niemal zbyt szybko mężczyzna. Oczywistym było, że miał nadzieję, iż Izar wpadnie w tę pułapkę i zmniejszy czas na przygotowania. – Niech będą cztery miesiące. I oczekuję, że będziesz spędzał ze mną każdą noc.

- Jeśli tylko zdołasz utrzymać moje zainteresowanie – prychnął Izar, cicho przeklinając się za nabranie się na sztuczki mężczyzny. Oczywiście zdoła przygotować się w cztery miesiące, ale wolałby mieć pięć. Nie zamierzał jednak ugiąć karku i o nie poprosić.

- Oczywiście. A skoro ustaliliśmy już przedział czasowy, to gdzie ustawimy naszą neutralną… oazę? – zapytał uprzejmie Voldemort, całkowicie ignorując wcześniejszy komentarz Izara. – Myślę, że Wielka Brytania wystarczy. W przeciwieństwie do ciebie, jestem w stanie ukrywać przed tobą swoje plany, nawet gdy będziesz spędzał czas w moim kraju.

- Jesteś pieprzonym draniem.

Coraz bardziej się do siebie zbliżali, przyciągani przez rozpoczynające się nowe wyzwanie. Tańczenie przeciwko Voldemortowi było odurzające. Teraz, gdy Izarowi w końcu udało się nad nim zwyciężyć, miał nadzieję, że ten jest równie podekscytowany, co on. A sądząc po jego aurze, mógł chyba śmiało powiedzieć, że Czarny Pan był tą sytuacją absolutnie uradowany. Całkiem zabawne było, jak łatwo Izar mógł wpływać na jego emocje.

- Nigdy nie twierdziłem, że nie jestem – odparł z zadowoleniem Voldemort.

Izar zatrzymał się i uważnie się mu przyjrzał. Kaptur opadł Czarnemu Panu z głowy w czasie ich wcześniejszej rozmowy, ujawniając szelmowskie rysy. Młodzieniec zawsze podziwiał jego subtelną urodę, ale przede wszystkim najbardziej zwracał uwagę na sposób, w jaki Voldemort potrafił się poruszać. Jego wysoka, szczupła sylwetka wręcz ociekała gracją. Zamiast iść – sunął.

Izar wyśmiał samego siebie za zniżenie się do tego, by podziwiać Czarnego Pana. Zmusiwszy się do powrotu do teraźniejszości, z zadowoleniem zauważył, że ten stoi zaledwie kilka cali od niego. Palce Izara zadrżały, chętne, by go dotknąć, ale nie chciał być pierwszym, który się podda.

- To ty jesteś w tej wojnie w gorszej sytuacji, Tom – kontynuował, nie mając zamiaru przegrać ich słownej potyczki. – Znam Wielką Brytanię i twoją armię od środka. Ty natomiast o Francji wiesz niewiele…

- Moja wiedza na temat Francji jest prawdopodobnie równa twojej. Nie sądzę więc, by twoja groźba była warta uwagi. – Voldemort przycisnął paznokieć do jego klatki piersiowej. – I obawiam się, że to ty jesteś w gorszej pozycji. Nie ma mowy, byś zdołał poradzić sobie ze swoim własnym Ministerstwem oraz zarówno Lordem Voldemortem, jak i Tomem Riddle'em.

- To dopiero słaba groźba – pysznił się słodko Izar. – Bo to ja będę tym, który ujawni cię przed społeczeństwem Wielkiej Brytanii. Całkowicie zrujnuję twoją reputację.

Voldemort i Izar wpatrywali się w siebie nawzajem. Intensywność tego spojrzenia tylko jeszcze bardziej się wzmocniła, gdy w kącikach oczu Czarnego Pana zaczęły pojawiać się drobne zmarszczki. Jego palec powoli przesunął się po klatce piersiowej Izara, zanim chwycił jego brodę.

- Wielbię cię – przyznał w wężomowie Voldemort, po czym brutalnie zawładnął jego wargami.

Młodzieniec jęknął z zachwytu pod wpływem tego pocałunku i zacisnął palce na długich włosach mężczyzny. Pociągnąwszy za nie, pogłębił pocałunek, kontrolując Czarnego Pana. Uśmiechnął się w jego usta, świadomy, że ma nad nim niezwykłą władzę. Wiedział, że mógłby użyć jej na swoją korzyść, ale wiedział również, że jeśli kiedykolwiek nadużyje zaufania Voldemorta, odzyskanie go będzie praktycznie niemożliwe.

Jego umysł był jaśniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz, gdy miał już za sobą konsekwencje wizji Aidena, z wielką chęcią pragnął kontynuować tę grę. Mógł tylko wyobrazić sobie te wszystkie wynalazki, jakie stworzy, kultury, które pozna, ludzi, których spotka i, przede wszystkim, różne gry, które rozegra z Voldemortem.

Możliwości były tak naprawdę nieskończone.

Koniec.


* tłum. W czym mogę panu pomóc?

** Doppelganger (sobowtór) - w wierzeniach: zły brat bliźniak lub duch-bliźniak osoby żyjącej; czarny charakter posiadający zdolność pojawiania się w dwóch miejscach jednocześnie

*** limbo, otchłań – w teologii jedno z miejsc, do których może trafić człowiek po śmierci (np. nieochrzczone dziecko lub zmarły przed zmartwychwstaniem Jezusa); pustka.


Kilka słów od autorki:Wiem, że wielu z was nie będzie zbytnio zadowolonych z tego zakończenia, ale nie jestem fanką zabijania głównych bohaterów. Poza tym pomyślałam, że odpowiednie będzie, aby Izarowi w końcu udało się zwyciężyć nad Voldemortem. Pisząc to zakończenie, chciałam pokazać wam, czytelnikom, że to powtarzający się cyk. Kiedy Tom i Izar skończą jedną fazę, przejdą do kolejnej. I wcale nie będzie musiała być to potyczka dwóch Panów, ale również coś zupełnie innego. Mając to na uwadze, chcę ogłosić, że nie będzie żadnego sequela ani punktu widzenia Voldemorta. Wiem, że kilkoro czytelników wyraziło zainteresowanie kontynuowaniem historii Izara i Voldemorta na własną rękę, ale muszę poprosić was, abyście uszanowali moją prośbę i się przed tym powstrzymali.

Kilka słów od tłumaczki: Kończenie tego tłumaczenia jest... dziwne, przepełnione emocjami i melancholią. Zżyłam się z tymi postaciami i z tą historią, i chociaż cieszę się ze świadomości, że udało mi się ukończyć to opowiadanie, rozstawanie się z nim jest bolesne. Cieszę się z każdej spędzonej nad nim minuty i na pewno zawszę spoglądać będę na nie z wielką czułością.

Bardzo, bardzo dziękuję wszystkim, którzy trwali ze mną przy tym tłumaczeniu. Moim trzem wspaniałym betom - Himitsu, Felly oraz andze971, dzięki którym prezentowane przeze mnie rozdziały zyskiwały ręce i nogi, i były (mam nadzieję, jak najbardziej) zdatne do czytania. Bez was nie dałabym sobie rady! Dziękuję wszystkim czytającym, dzięki którym wzrastały statystyki opowiadania i tym, którzy śledzili ten fic bądź dodali go do ulubionych. Przede wszystkim jednak wielki kosz z podziękowaniami chciałabym przesłać tym, którzy choć raz zostawili tutaj swój komentarz, dodając mi nim otuchy i motywując do działania, będąc dla mnie tak bezpośrednim wsparciem. Gdyby nie wy, to tłumaczenie nigdy, nigdy nie dotrwałoby do końca. Naprawdę jestem wam wszystkim ogromnie wdzięczna.

Pozostaje, oczywiście, kwestia: co dalej? Mam zaległy rozdział "Gracza..." do przetłumaczenia i to nim zajmę się w pierwszej kolejności. Może przydałoby się również reaktywować "Wybrańca..."? "Motyle serce" na razie zostawiam i poczekam jeszcze chwilę, aby zobaczyć, co postanowi w jego sprawie The Fictionist. Zapewniam jednak, że o nim pamiętam i jeśli zdarzy się tak, że po nowym rozdziale za jakiś czas w oryginale nie będzie śladu, przetłumaczę wszystkie dostępne do tej pory. Ale na razie jeszcze poczekajmy.

Poza tym mam na oku dwa tłumaczenia - oba zdecydowanie krótsze niż "Gdy umiera..." bądź "Ulubieniec...". Jestem pewna, że po przeczytaniu opisu tego, które planuję zacząć jako pierwsze, większość z was chwyci się za głowę i zapyta, co ja wyprawiam. Niemniej mam nadzieję – wierzę – że się wam spodoba (tomarry, tyle mogę powiedzieć). Ustalmy, że pierwszy jego rozdział pojawi się... jedenastego października.

Z mojego chomika niedługo (za kilka najbliższych dni) możliwe będzie ściągnięcie całego "Gdy umiera dzisiaj" - tak samo jak możliwe jest ściągnięcie z niego reszty moich dokończonych już tłumaczeń.

Poza tym ze swojej strony zachęcam jeszcze wszystkich do komentowania "Gdy umiera..." i nie zniechęcania się jego statusem "Complete", nawet jeśli od pojawienia się tego ostatniego rozdziału minie już wiele czasu. Zapewniam, że bez wątpienia ucieszy mnie świadomość, iż ktoś tu jeszcze zagląda :).