Luty, 1945

Albus Dumbledore siedział w swoim małym gabinecie, patrząc na pięknego feniksa, czyszczącego złote pióra w ogonie. Zazdrościł mu spokoju i koncentracji. Zwłaszcza to ostatnie przychodziło mu teraz wyjątkowo ciężko. Przed nim, na pokrytym notatkami biurku leżała rozłożona gazeta. Po prawej stronie zamieszczone było wielkie zdjęcie blondwłosego czarodzieja w ciemnej, długiej szacie. Na jego piersi widniał czerwony znak, który Albus znał aż za dobrze. To, co było jednak najbardziej interesujące na tym zdjęciu znajdowało się w prawej ręce mężczyzny. Czarna różdżka. Pewnie większość osób nawet jej nie zauważało, patrząc na tą fotografię. Dla Albusa była jednak kluczowa.

A więc to prawda. Znalazł ją. Spełnił marzenie młodości, które kiedyś dzielili między sobą. Jaki był sens walki z nim, skoro tak cenny przedmiot był w jego posiadaniu? Gellert zmienił od ich ostatniego spotkania.

Albus pogładził się po swojej krótkiej, rudej brodzie. Znów zerknął na gazetę. Po drugiej stronie, wytłuszczonym drukiem widniał tytuł: „Grindelwald zapowiada, że będzie więcej ofiar. Czy to koniec ustawy o tajności czarodziejów?". Mniejsza, papierowa podobizna Gellerta patrzyła Albusowi wyzywająco w oczy. Wycelował w niego różdżką, z pyszałkowatym uśmiechem.

Krzesło przewróciło się z łoskotem, gdy Dumbledore poderwał się na równe nogi dysząc ciężko. Przez chwilę wydawało mu się, że na tym samym zdjęciu pojawia się jego siostra, Ariana. Demony przeszłości goniły go każdego dnia. Od tego pamiętnego wieczoru nie rozmawiał jeszcze nawet ze swoim bratem mimo, że teraz mieszkali tak blisko siebie. Aberforth podobno starał się otworzyć własny pub w Hogsmade za pieniądze ze sprzedaży ich domu rodzinnego.

Albus zamachnął się ręką, zrzucając na podłogę wszystko, co znajdowało się obecnie na biurku. Nie przyniosło mu to jednak upragnionej ulgi. Gazeta zamknęła się w locie, pokazując okładkę, z której spoglądała na niego jego własna podobizna. Wielki nagłówek głosił „Dumbledore Ministrem Magii? Jak tylko rozprawi się z Grindelwaldem." Wiedział, że tego właśnie wszyscy oczekiwali, że uważali go za jedynego, który może zakończyć to szaleństwo. Gdyby tylko wiedzieli, że przyczynił się do rozpętania go…

Ciszę przerwało ciche pukanie do drzwi. Albus jednym machnięciem ręki oczyścił swój gabinet i szybko zajął miejsce za biurkiem.

-Proszę.

Drzwi otwarły się szeroko i do środka weszły dwie postacie. Jedną z nich był dyrektor Hogwartu, siwy profesor Armando Dippet. Towarzyszył mu nie kto inny, tylko Minister Magii we własnej osobie Faris Favin. Był to wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o dzikim spojrzeniu spod krzaczastych brwi. Albus w duchu współczuł mu tak ciężkich czasów na sprawowanie tego wysokiego urzędu.

-Musimy porozmawiać –powiedział Favin.

Widocznie nie miał ochoty tracić czasu na zbędne grzeczności czy kurtuazyjne wstępy. Dumbledore wskazał im dwa czerwone fotele, stykając przed sobą długie końcówki swoich palców. Dobrze wiedział po co przyszli. Nie zamierzał im jednak ułatwiać tej rozmowy.

-Chciałbym, żebyś mnie dokładnie wysłuchał –dodał Minister, nie patrząc mu w oczy.

-Masz na myśli kolejny raz dokładnie wysłuchał? –uśmiechnął się Albus, poprawiając sobie okulary na nosie.

-Albusie, proszę! –wtrącił się profesor Dippet, patrząc na niego karcąco.

-Dumbledore, nie znam twoich powodów. Nie wiem, jak możesz patrzeć na to wszystko z takim spokojem. –Favin podniósł gazetę i pomachał mu nią przed nosem –Nekrologi zajmują tu teraz dwie strony. Przeglądałeś je może? Te wszystkie zniknięcia, morderstwa…! Naprawdę cię to nie rusza?

Albus wstał od biurka i podszedł do okna. Szkolne błonia były opustoszałe. Tak jak jego serce. Oczywiście, że nie był w stanie na to patrzeć! To całe cierpienie było nie do zniesienia! Krew wszędzie. Na jego rękach także. Grindelwald był nie do pokonania.

-Albusie –odezwał się cicho Dippet –Naprawdę zamierzasz siedzieć tutaj z założonymi rękami?

-Możesz być Ministrem Magii, możesz być naprawdę kimś Dumbledore!

Albus zaśmiał się.

-Panie ministrze, z całym szacunkiem, ale to najbardziej nietrafiony argument na tej całej liście. Mogę panu zaręczyć, że nie czekam na pana stanowisko. Tutaj –rozejrzał się po swoim gabinecie, pełnym wirujących i parujących obiektów –Jest mój dom. Moje powołanie. Przykro mi panowie, ale jeżeli to wszystko, to mam jeszcze trochę wypracowań do sprawdzenia.

-Nie, to nie wszystko! – Favin spojrzał na zegarek –Daj nam jeszcze pięć minut, Dumbledore. Powinien już tu być…

-Przyjdzie. –odpowiedział bez cienia wątpliwości Dippet.

Dokładnie w tej chwili usłyszeli narastający stukot kroków na korytarzu i po raz drugi tego dnia drzwi do gabinetu otwarły się z hukiem. Tym razem bez pukania. Postać, która weszła do środka zrzuciła kaptur i oczom wszystkich ukazał się chudy, rudowłosy mężczyzna. Usta miał zaciśnięte z uporu, a jego oczy ciskały gromy.

-Zostawcie nas samych –warknął Aberforth.

Nic się nie zmienił. Kompletnie nie imponował mu fakt, że tuż przed nim siedziały najbardziej wpływowe postacie w całej Wielkiej Brytanii. Co więcej, ci wielcy czarodzieje na jego rozkaz podnieśli się z foteli i ze skinieniem głowy, w milczeniu opuścili pomieszczenie. Tak, bez wątpienia się nie zmienił.

-Bracie –szepnął Albus –Tyle lat…

-Zamknij się, ty sentymentalny głupcze i słuchaj –Aberforth śmiało ruszył w jego stronę –Wygodnie ci tutaj, w tym starym zamczysku, co? Te grube mury są bardziej szczelne, niż to się może wydawać, skoro jesteś głuchy na to, co się dzieje za nimi.

Rozejrzał się z pogardą po gabinecie.

-Jak długo jeszcze go będziesz bronił? Ile jeszcze potrwa czasu, ile krwi się przeleje żebyś zrozumiał, kim on tak naprawdę jest!

Albus w milczeniu zapadł się głębiej w swoim fotelu. Schował twarz w dłoniach.

-Widzę, że nos ci się zagoił –zakpił Aberforth –Może byłem zbyt łagodny, skoro tak szybko o wszystkim zapomniałeś.

-Nigdy… –szepnął Albus.

-Kłamiesz!

Bracia Dumbledore równocześnie wymierzyli w siebie różdżkami.

-Nie prowokuj mnie.

-A niby czemu? Na co lepszego poświęcasz swoją moc i energię? Na mieszanie w kotle? Na uczenie dzieci jak sprawić, by piórko wzleciało pod sufit? Wiem, że pokonasz mnie bez problemu. –uśmiechnął się –Ale nie uciszysz sumienia.

-Ty nie rozumiesz. Nic nie rozumiesz.

-O, rozumiem i to chyba za dobrze. Nasza droga Ariana to był tylko wypadek. Tak, jak te stosy trupów, które twój ukochany zostawia za sobą.

Albus machnął różdżką, a jego brat przeleciał przez gabinet, uderzając plecami o ścianę. Osunął się powoli na posadzkę. Z jego czoła leciała krew. Wszystko to było aż za bardzo znajome. No i te mokre dłonie…

Ciszę, która nastała przerwało skrzeczenie Faweksa, który przeleciał przez pokój i usiadł Aberforthowi na ramieniu. Pochylił swoją piękną głowę, obmywając ranę na twarzy mężczyzny srebrzystymi łzami.

-Przepraszam –szepnął Albus.

-Wydaje mi się, że do tego można by sprowadzić nasze ostatnie rozmowy –mruknął Aberforth, obserwując feniksa –Albusie, ocknij się. Po raz pierwszy masz szansę wykorzystać swój wielki dar na coś naprawdę ważnego. Wiem, że to będzie dla ciebie trudne. Niebezpieczne.

Albus zamyślił się, chowając różdżkę do kieszeni.

-Nie masz nawet pojęcia jaką on ma moc…

-Możliwe. –Aberforth podniósł się ostrożnie z ziemi tak, by nie spłoszyć ptaka –Ale wiem, jaką ty masz. No i pomyśl tylko, może nawet zrobią twoją kartę do kolekcji z czekoladowych żab…

Bracia spojrzeli sobie głęboko w oczy i po raz pierwszy od dawna, w prawie identyczny sposób uśmiechnęli się do siebie. W tym gabinecie już dawno nie było można usłyszeć szczerego śmiechu.


Marzec, 1945

-Znów się spotykamy –Grindelwald rozłożył szeroko ramiona, jakby witał starego druha –Tak jak przed laty. Wtedy też czekałem na spotkanie z tobą z niecierpliwością.

Albus nie ruszył się jednak z miejsca. To nadal zdawał się być dawny Gellert. Tylko to spojrzenie. Ten błysk w jego oczach, którego niegdyś się tak obawiał, teraz zdawał się zamieszkać tam już na stałe.

-A więc to prawda –szepnął smutno, wskazując ręką na różdżkę, którą trzymał Grindelwald.

-Obawiam się, że tak Albusie. Ale Pomyśl tylko, co to oznacza! Tylko ty możesz to tak naprawdę pojąć! –Gellert podszedł do niego, z szaleństwem wypisanym na twarzy zbyt wyraźnie, by można to było zignorować –Przyłącz się do mnie! –szepnął z dobrze znana nutą natarczywości –Dołącz do mnie!

Albus spuścił wzrok, biorąc głęboki oddech. Nie mógł już patrzeć w te oczy tak samo, jak kiedyś.

-Nie–powiedział, tym razem głośno i wyraźnie.

Grindelwald pokiwał z niedowierzaniem głową. Uniósł czarną różdżkę i wycelował nią prosto w serce Albusa.


Albus Dumbledore spojrzał błagalnie na stojącego przed nim Severusa Snapea. „Severusie, proszę…" –szepnął w jego stronę. Nie chciał już dłużej czekać, nie po tym co dzisiaj zobaczył w swoim umyśle. Jedyne na co miał ochotę patrzeć teraz, to na to krwawe słońce przed nim. Było wspaniale widoczne z wysokiej wieży astronomicznej. Tylko one zdawało się teraz łączyć go z Gellertem. Zieleń to kolor nadziei. Dziś, tu na tej wieży Avada Kedavra była dla niego wybawieniem. Snem, po bardzo długim dniu.

Komentarze mile widziane