Betowały przecudowne Disharmonie oraz Felly :).

Bardzo dziękuję lohrelain, Xylone, Martisz, Kasi894311, Nie do koca fanowi, sleepwalker09, Michalinie31 oraz Echnaton za komentarze. Odzew z waszej strony jest dla mnie, jak zawsze, niezwykle ważny i naprawę nie wiem, jak wam za niego dziękować. Jest to zdecydowanie coś niezastąpionego :).

Nie do końca fan, niestety osobiście nie mam żadnego wpływu na fabułę - ja tu tylko tłumaczę ;). Ale oczywiście jak najbardziej ma prawo coś ci w niej nie pasować - szkoda mi tylko trochę, że nie udało mi się trafić w twoje gusta. I bardzo żałuję, że nie jestem w stanie podać ci linku do jakiegoś innego fica o tej tematyce w tym pairingu. Niemniej i tak bardzo dziękuję za komentarz.

Tak się złożyło, że kilka dni po dodaniu przeze mnie ostatniego rozdziału Terrific Lunacy wrzuciła nowy, tak więc mimo że kierowałam was poprzednio do innych moich tłumaczeń, jeszcze tym razem uaktualniam „Niknącą…". Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy pojawi się nowy rozdział – jeśli gdzieś w najbliższym miesiącu, szybko go wam przetłumaczę. Jeśli nie, zerkajcie (jeśli chcecie) na „Motyle…", „Gracza…", „Wybrańca…" i w ogóle to wszystko, co już dawno powinno zostać u mnie aktualizowane ;).


Niknąca rzeczywistość

Rozdział jedenasty

W którym majaki są przyczyną zależności

— Musimy zamknąć szkołę.

Rezygnacja pobrzmiewająca w głosie dyrektora spowodowała, że Severus zmarszczył brwi. Takie pesymistyczne podejście nie było do niego podobne.

— Podobno to było samobójstwo.

— A czy to cokolwiek zmienia?

— Samobójstwa są, oczywiście, tragiczne, ale też nie takie niespotykane wśród młodych artystów.

— Widzę, że jak zwykle podchodzisz do wszystkiego rzeczowo. – Dumbledore zachichotał ze zmęczeniem. – A byłem przekonany, że wpadniesz tu i zrugasz mnie od góry do dołu.

I taki właśnie był pierwotny plan Severusa. Jego zapał efektywnie ostudziło jednak wyraźne przygnębienie Dumbledore'a.

— A ja byłem przekonany, że znów to zlekceważysz.

Dyrektor sprawiał wrażenie zdruzgotanego.

— A więc aż do tego doszło? Że myślisz, iż nie przejmę się śmiercią swojej własnej uczennicy?

Severus przestąpił niespokojnie z nogi na nogę – jakie to zachowanie był w stanie wywołać u niego wyłącznie Albus.

— Istnieją szkoły artystyczne, które doświadczają tego typu sytuacji całkiem często…

— Ale nie Hogwart – przerwał mu mocnym głosem Dumbledore. – To nigdy nie był Hogwart.

— Wątpię, aby całkowite zamknięcie szkoły komukolwiek pomogło. Choć może zrezygnowanie z wystawienia sztuki pod koniec roku… — Urwał, ujrzawszy blednącą twarz Dumbledore'a.

— Nie… nie możemy.

Coś w sposobie, w jaki wypowiedział te słowa, wydało się Severusowi bardzo dziwne.

— Jak to „nie możemy"? Jeszcze przed chwilą zastanawiałeś się nad zamknięciem całej szkoły!

Wyglądało na to, że Dumbledore wziął się w końcu w garść, bo zniknęły wszelkie ślady jego wcześniejszego wyczerpania.

— Nie możemy się teraz wycofać.

— Dyrektorze, gdybyśmy odciążyli uczniów z wywoływanego przez to przedstawienie stresu…

— Ściągniemy fachową pomoc – kontynuował Dumbledore. – Psychologa. On będzie wiedział, co robić. Te dzieciaki są silniejsze, niż myślisz.

— Albo możemy też powstrzymać to, co – jak obaj wiemy – jest przyczyną tego całego szaleństwa! – nalegał Severus. – Pomyśl tylko o studiu, które próbowało przed nami wystawić „Przepowiednię"! Pięciu tamtejszych tancerzy zmarło – najpewniej, choć są co do tego wątpliwości, popełniwszy samobójstwo – kilkunastu oszalało, kilkoro wciąż przechodzi leczenie…

— Źle się do tego zabrali.

— To sztuka baletowa. Jedyne, co można zrobić źle, to niewłaściwie ją zatańczyć!

— A co do tego Longbottoma, potrzebujemy go – kontynuował Dumbledore, jak gdyby nie słyszał wybuchu Snape'a. – Colin nie będzie mógł w najbliższym czasie wrócić do tańca.

— Zgodziłeś się, że jeszcze o tym porozmawiamy! Albusie, podejmowane przez ciebie decyzje w sprawie tego przedstawienia nie mają żadnego sensu!

— Przypomnij mi, kto gra Siostrzyczkę? – zagadnął Dumbledore, wciąż go ignorując.

— A co? – spytał podejrzliwie Snape.

— Harry przyjaźni się z Weasleyami. Słyszałem, że mają młodszą siostrę. Jeśli posiada choć połowę talentu swoich braci, z pewnością się nada.

Wzburzony Snape skoczył na równe nogi.

— Och, a więc teraz losowo wymieniamy naszych uczniów na obcych ludzi z zewnątrz? To skandaliczne!

— Nie rozumiesz, jak blisko już jesteśmy? – powiedział naglącym głosem Dumbledore. – Niemal o włos.

Snape przywykł już do radzenia sobie ze stresem. Przywykł do kontrolowania swojego gniewu w obliczu jawnej niekompetencji. Niczym nowym nie było dla niego panowanie nad swoim wybuchowym charakterem, gdy żądano od niego rzeczy niemożliwych. Jednak poziom frustracji, jaki wywoływał u niego dyrektor, rósł powoli od dnia przesłuchań do roli Bohatera i osiągnął poziom, jakiego nigdy wcześniej Snape nie doświadczył.

— O czym ty mówisz?

— Tym razem… tym razem na pewno uda nam się go pokonać – wyszeptał Dumbledore, wyglądając przez okno na sączący się z nieba lekki deszczyk.

Kogo? – zapytał nieco desperacko Snape, bo miał podejrzenia, że nie chce poznać odpowiedzi.

Dyrektor nie patrzył na niego, wciąż kierując wzrok w stronę okna, ale wyraźnie będąc myślami gdzieś daleko.

— Voldemorta.


Harry nie wiedział, jak długo już stał bezczynnie i tylko tępo wpatrywał się w te słowa. W którymś momencie wyciągnął w ich stronę rękę, ale cofnął ją, nim jego palce mogłyby wejść w kontakt z kartką. Jakaś część niego śmiertelnie bała się dotknąć tych prostych słów.

I am Lord Voldemort. Jestem Lordem Voldemortem.

Miało to, poniekąd, przeraźliwy sens. Biorąc uwagę to wszystko, o czym Tom zawsze mówił – o staniu się rolą, poświęcaniu wszystkiego dla zwykłej, szkolnej produkcji i robieniu wszystkiego, co tylko umożliwi zgromadzenie idealnej obsady.

Co jeśli Tom, podobnie jak Harry, zatracił się w tańcu, ale nie znalazł z niego drogi powrotnej? Na ile to wszystko było dla Toma prawdziwe?

Nie można było bowiem zaprzeczyć, że było w nim coś dziwnego, coś, co Harry wyczuł już na samym początku ich znajomości. A mimo wszystko w jego aroganckim zachowaniu dało się też znaleźć niezaprzeczalny urok osobisty oraz niemal irytującą opiekuńczość.

Harry zaczął ostatecznie myśleć o nim niemal jak o przyjacielu – wprawdzie dziwnym, niemniej przyjacielu – mimo że ich osobowości zdecydowanie się ze sobą zderzały. Nie mógł też zaprzeczyć temu, że tańczenie z Tomem różniło się od wszystkiego, czego kiedykolwiek wcześniej doświadczył. Najzwyczajniej w świecie do siebie pasowali. Ale teraz…

Nie mógł mu ufać. Jak w ogóle mógł być wcześniej taki naiwny?

Będę doskonały. Czy to nie tak powiedział właśnie Tom? Ale zbytnia doskonałość, zbytnia obsesja były niebezpieczne. Jak daleko był skłonny się posunąć? Co jeśli naprawdę zaczął krzywdzić innych ludzi?

Harry musiał natychmiast kogoś ostrzec.

— Harry?

Chłopak podskoczył.

— T-tom.

Jego głos brzmiał dziwnie, chrapliwe. Czyżby gdzieś w międzyczasie zaczął wstrzymywać oddech? Ważne było, by nie stracił teraz pewności siebie.

Spojrzał w spokojną twarz Toma. Wyglądała tak normalnie. To tylko sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej.

Chwilę później zagotowało się w nim coś podobnego do gniewu. Nagle zdał sobie sprawę, czym było to wszechogarniające, tłamszące go uczucie. Czuł się zdradzony.

Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo zaczął ufać Tomowi. Ale to tylko on doświadczył tego samego, co Harry, tylko on rozumiał go, gdy Harry myślał, że zaczyna świrować. To z nim właśnie Harry powinien móc porozmawiać, gdy całkowicie pochłonie go taniec. To on mu wierzył i już w pierwszym ich tańcu dostrzegł w nim coś więcej.

— Zabiłeś ją? – zapytał cicho. Wiedział, że nie powinien, że było to szalone i całkowicie niestosowne, ale trudno mu było zebrać myśli.

Tom, który właśnie zamykał za sobą drzwi, zamarł i spojrzał na niego bez zrozumienia. Och, i jakże to było przekonujące, z jaką łatwością przychodziło mu przybieranie maski niewinności. Jednak Harry widział już kilkakrotnie, jak te delikatnie zdezorientowane, niebieskie oczy zmieniają się w krwistoczerwone.

— Słucham?

— Bo zaczynam myśleć, że to nie mnie pochłania całkowicie moja rola. Dlaczego coś takiego napisałeś? I zostawiłeś to na widoku? Chciałeś, abym to znalazł? Co masz na myśli przez to, że jesteś Voldemortem? – Trząsł się na całym ciele, zmuszając się z trudem do powstrzymania od bezmyślnego wrzeszczenia na Toma.

— O czym ty mówisz?

Harry roześmiał się szyderczo.

— Możesz już porzucić tę maskę niewinności, Tom. Naprawdę myślisz, że po tym, jak po twojej długiej nieobecności znaleziono w szkole martwą uczennicę, uwierzę w cokolwiek, co powiesz?

— Martwą… Kto…? Czekaj, myślisz, że kogoś zabiłem?

— Czyż nie była jedną z pierwszych ofiar Voldemorta? Do tego znaleziono ją w łazience, zupełnie jak postać, którą odgrywała. A ta biedna dziewczyna z aktu drugiego… to również była twoja sprawka? Widziałem to wtedy na własne oczy, ale zdołałeś wybić mi to z głowy. Bogowie, musiałeś śmiać się z tego, jak łatwo mną manipulować!

Tom zamrugał kilkukrotnie.

— Tańczyłeś ostatnio?

Zapytał o to tak, jak gdyby Harry był jakimś pieprzonym narkomanem.

— Przestań mnie zbywać, sam się praktycznie przyznałeś!

— Och tak? – Cierpliwość zniknęła z głosu Toma, zastąpiona przez ostrą pogardę. – Niby w jaki sposób?

Harry wskazał wściekle palcem na jego biurko.

— Napisałeś to, o tut…

Umilkł, gdy jego oczy skierowały się w skazywany przez palec punkt i wylądowały na niepozornie pustym blacie.

W jego głowie pojawiło się nagle tak wiele myśli, że momentalnie zamarł w miejscu. Podszedł tępo do biurka, wpatrując się w jego pustą powierzchnię.

— Ja… Ale… T-to tu przed chwilą leżało! Ja…

Zaczął szperać między leżącymi na biurku stosami książek i papierów, ale bez względu na to, jak gorliwie szukał, nigdzie nie znalazł widzianej wcześniej małej książeczki.

Tom przyglądał się mu z dezaprobatą.

— Jeśli skończyłeś już przeszukiwać moje rzeczy…

Przysięgam, że wcześniej był tu dziennik…

— Dziennik – powtórzył Tom i niedowierzanie w jego głosie dotknęło Harry'ego głębiej, niż powinno. – Nie posiadam żadnego dziennika. A nawet gdybym jakiś miał, z pewnością nie zostawiłbym go na widoku.

— Ale…

— Co tu się, u diaska, stało? Nie było mnie w szkole, a gdy wróciłem, nagle cały budynek jest opuszczony, a ty zachowujesz się jak wariat.

— Bo… bo znaleziono ciało jednej z uczennic. Marty Warren. A… a tu zapisane było twoje imię, ale prowadziły od niego linie, które… które układały się w imię Voldemorta i…

Wypowiedziawszy to na głos, Harry zdał sobie sprawę, że brzmi jak kompletny szaleniec. Urwał, pogrążając ich w niezręcznej ciszy.

— Rozumiem – oznajmił stanowczo Tom.

— O mój Boże, czy ja wariuję? – wykrzyknął przerażony Harry. Opadł bezradnie na podłogę obok łóżka i ukrył twarz w dłoniach. – To nie jest normalne, tylko naprawdę, naprawdę niebezpieczne. Myślę… myślę, że potrzebuję pomocy. – Roześmiał się, czując zawroty głowy.

Tym razem Tom sprawiał wrażenie lekko zaniepokojonego.

— Co w tym takiego śmiesznego?

— Nic. Po prostu czuję ulgę – wyjaśnił Harry, uśmiechając się lekko mimo kotłującej się w nim paniki. – To nie twoja sprawka. To ze mną jest coś nie tak. Nie z tobą.

— No cóż… — mruknął Tom, ruszając się w końcu spod drzwi. Po krótkiej chwili wahania ostrożnie usiadł na podłodze obok Harry'ego. – Nauczyciele powiedzieliby ci pewnie, że to z powodu ciążącej na tobie presji.

Harry zjeżył się.

— Nie wariuję z powodu…

— Wiem.

Harry miał ochotę zaszlochać. Najpierw obłąkańcze oskarżenia, a teraz upokarzająca słabość, a to wszystko na oczach Toma Riddle'a. Który, nawiasem mówiąc, siedział teraz obok niego, doskonale go rozumiejąc. Reszta jego przyjaciół, mimo że byli to naprawdę cudowni ludzie, już dawno zaciągnęłaby go do szpitala.

Uderzyła w niego kolejna przerażająca myśl i odwrócił się sztywno w stronę Toma.

— A co jeśli to byłem ja? Co jeśli to ja ją zabiłem? Co jeśli krzywdzę ludzi?

— Harry…

— Muszę powiedzieć Dumbledore'owi!

Spróbował wstać, ale Tom pociągnął go z powrotem na ziemię i stanowczo owinął wokół niego ramię, co w bardzo niepokojący sposób przypominało przytulenie go.

— Histeryzujesz. – Normalnie Harry czułby się takimi oskarżeniami urażony, ale w tej chwili chłodna racjonalność Toma była ulgą dla jego rozgorączkowanych myśli. – Uspokój się.

Przez długi czas siedzieli razem na ziemi. Harry spróbował wykręcić się raz z uścisku Toma, ale ten go tylko wtedy wzmocnił, co go, paradoksalnie, uspokoiło. Doprawdy żenujące było to, jak kojąca stała się dla niego obecność Toma.

— Jestem porządnie stuknięty, Tom – szepnął po dłuższej chwili. – Jak mam dać sobie z tym wszystkim radę, skoro nawet nie wiem już, co jest prawdziwe, a co nie?

— Będę ci mówił – oznajmił prosto Tom. – Będę ci mówił, co jest prawdziwe.

Harry w końcu podniósł głowę i odwrócił ją powoli w stronę chłopaka.

Podziwiał Toma. Nienawidził go i potrzebował, i lubił. Po jego twarzy najpewniej spływały teraz łzy. Był w totalnej rozsypce. Ale Tom tylko się uśmiechnął.

— Ufasz mi, Harry?


Podczas śniadania panowała cisza, przerywana wyłącznie tłumionymi tu i ówdzie szlochami.

Dziewczyny czuły się winne całej tej sytuacji. Wychodziło na to, że Marta nie miała zbyt wielu przyjaciół.

Choć ciężki i wymagający program nauczania nie pozostawiał uczniom zbyt wiele czasu na typowe dla szkół średnich nękanie innych rówieśników, nie powstrzymywał niemiłych komentarzy oraz wykluczania niektórych osób. Jeśli dodać do tego fakt, że gorsze wyniki Marty zmusiły ją do powtarzania roku, wierzono, że brak solidnej grupy przyjaciół, na których mogłaby polegać, doprowadził ją do ostateczności.

I tak oto, po raz pierwszy w historii tej prestiżowej szkoły, jeden z uczniów zupełnie nie wytrzymał ciążącej na nim presji.

Dumbledore wygłosił krótką mowę.

Otępiały Harry nawet jej nie słuchał. Otaczający go świat balansował pomiędzy niewyraźną, szarą nicością a dezorientującymi, jasnymi kolorami.

Tego ranka Tom usiadł obok niego, zupełnie jakby od zawsze jedli razem posiłki. Uważnie słuchał słów dyrektora i Harry nie wątpił, że będzie mu je w stanie później dokładnie powtórzyć.

— Powiedział, że uczniowie powinni, jeśli to możliwe, zrezygnować z mieszkania w akademikach i ulokować się u przyjaciół lub rodziny. Wydaje mi się, że chce, abyśmy spędzali na terenie szkoły możliwie jak najmniej czasu – oznajmił Tom i naprawdę niepokojące było to, jak wyraźnie Harry słyszał jego słowa, chociaż wszystkie inne otaczające go dźwięki mieszały się ze sobą w ledwo zrozumiały szum.

— Gdzie się zatrzymasz?

— Myślę, że zostanę tutaj. A ty zamieszkasz z Weasleyami?

Harry pokręcił głową. Nie było mowy, aby znów tak się im narzucał. No i, szczerze mówiąc, wciąż miał wątpliwości, czy nie stanowił dla innych jakiegoś zagrożenia.

Wkrótce przybyli również uczniowie mieszkający poza szkołą. Także i oni nie wyglądali na zbyt szczęśliwych.

W taki oto sposób Harry i reszta siódmego poziomu znalazła się w zajmowanej przez nich zwykle sali, kontynuując swoją naukę, jak gdyby nic się nie stało.

Gdy czekali na rozpoczęcie zajęć, z plotek rozpoczętych w czasie śniadania dowiedzieli się, że chociaż szósty i siódmy poziom wydawały się być w komplecie, większość młodszych uczniów się dziś nie pojawiła.

Podczas gdy wszyscy z przejęciem rozmawiali o tych ponurych wieściach i ich konsekwencjach, Harry zerknął na zegarek i ze zdziwieniem stwierdził, że kogoś brakuje. Zajęcia powinny rozpocząć się już dziesięć minut temu, a Snape'a dalej nigdzie nie było widać.

— Czy on kiedykolwiek…?

— Nie, nigdy – odpowiedział natychmiast Tom, podobnie jak Harry obserwujący mijające sekundy.

Minęło kolejnych pięć minut, zanim również reszta uczniów spostrzegła spóźnienie Snape'a, a także niemal kolejnych dziesięć, nim ten się w końcu pojawił. I to nie sam, co wydawało się jeszcze bardziej pogorszyć jego nastrój.

Stojący za nim mężczyzna zdecydowanie wyróżniał się w tłumie wyprostowanych i poruszających się z gracją tancerzy. W porównaniu do nich wypadał naprawdę blado. Ubrania, które nosił, były na niego wyraźnie zbyt duże, co kontrastowało mocno z obcisłymi strojami do tańca, które miała na sobie cała reszta. Poruszał się powoli i z rozwagą, czego Harry nie widział już od dawna, otoczony cięgle przez będących wiecznie w pośpiechu uczniów i nauczycieli Hogwartu.

Oczywiste więc było, że mężczyzna nie jest tancerzem. Jakimś cudem – najpewniej niezasłużenie – rodził też w Snapie gniew. Co go, wydawałoby się, zupełnie nie ruszało, sądząc po małym, rozbawionym uśmiechu, jaki widniał na jego twarzy, gdy patrzył, jak naburmuszony mężczyzna zwraca się do klasy.

— Uwaga – powiedział zirytowany Snape, wskazując na swojego towarzysza. – To jest Remus Lupin. Jest tu, by wpychać nos w wasze osobiste sprawy i wedrzeć się wam do głów, póki nie rozbolą was one niebotycznie z powodu…

— Doradztwa – wtrącił Lupin. – Dyskusji, rozmów, wsparcia w czymkolwiek, co was kłopocze… Ogólnie jakiejkolwiek pomocy, jakiej jestem w stanie wam udzielić.

Grymas Snape'a pogłębił się.

— To właśnie mówiłem.

— Nie wszyscy są temu tak niechętni co ty, Severusie – odparł spokojnie Remus. – Właściwie to wątpię, by ktokolwiek posiadał w sobie tyle niechęci, co ty. Może powinniśmy umówić się na sesję? Moja oferta obejmuje również grono pedagogiczne.

James i Syriusz zagwizdali aprobująco za plecami Harry'ego.

— A może przestałbyś marnować nasz czas? – warknął Snape.

— Jeśli dobrze rozumiem, twoja klasa jest najbardziej zaangażowana w wystawianą pod koniec roku produkcję i jako że znajdujący się w niej uczniowie mają przed sobą niepewną przyszłość, ciąży na nich największy stres. – Lupin odwrócił się ostentacyjnie od Snape'a i zwrócił bezpośrednio do uczniów. – Mój gabinet do końca roku znajdować się będzie zaraz obok biura dyrektora. Proszę, byście nie wahali się do niego podejść, jeśli kiedykolwiek będziecie mieli ku temu jakiś powód. A nawet bez powodu, jeśli tylko poczujecie taką potrzebę.

Jego wzrok przesunął się po zgromadzonych przed nim uczniach i Harry mógłby przysiąść, że zatrzymał się na nim przez nieco dłuższą chwilę. Przełknął nerwowo ślinę.

Lekcja, którą następnie odbyli, okazała się… ciekawym doświadczeniem. Uczniowie dawali z siebie wszystko, próbując znaleźć pocieszenie w powrocie do rutyny, ale byli też rozkojarzeni i nieco podupadli na duchu.

Co ciekawe, Snape nie wykazywał chęci do tego, aby ich poprawiać. Stał na przedzie klasy, jak zwykle się im przyglądając, ale myślami znajdował się gdzieś daleko. Jak na kogoś, kogo opisać można było wyłącznie na podstawie jego szyderstwa i przenikliwości, brak tych obu cech okazał się dość niepokojący.

Ich apatyczny trening przerwało nagłe i gwałtowne otwarcie się drzwi. Pojawienie się Remusa Lupina musiało sprawić, że Snape zapomniał o zamknięciu ich na czas zajęć na klucz. To spowodowało, że teraz, podobnie jak jego uczniowie, skrzywił się na ten niespodziewany dźwięk.

Chwilę zajęło Harry'emu zrozumienie, że wrzeszcząca i zawodząca wichura, która wpadła do ich klasy, to kobieta.

Praktycznie rzuciła się ona na Draco, przewracając przy tym jego partnerkę, i zacisnęła mocno wokół niego swoje chude ramiona. Twarz chłopaka nie wyrażała absolutnie żadnych emocji, ignorował on też spoczywające na nim spojrzenia rówieśników.

To Snape jako pierwszy otrząsnął się z szoku.

— Pani Malfoy…?

Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Matka Draco… Zupełnie szalona, jak twierdziła jej rodzina, a także przez większość czasu przekonana, że jej syn nie żyje. Draco wyjawił mu to niedawno, mimo że jej stan psychiczny był starannie ukrywany przed resztą świata. Co ona tu robiła?

Kobieta zaszlochała głośniej.

— Narcyzo – spróbował ponownie Snape.

Pociągnęła nosem i niechętnie odwróciła się od Draco, aby spojrzeć spod byka na Snape'a.

— Miałeś chronić go przed krzywdą! Obiecałeś!

Snape wydawał się niewzruszony, ale uważnie się jej przyglądał.

— Nie dzieje mu się krzywda.

— Dzieje! Jak możesz twierdzić inaczej? – Była niska i koścista, ale opanowująca ją wściekłość sprawiała, że, ruszywszy w stronę Snape'a, wydawała się znacznie większa. – Obiecałeś! – zawołała ponownie, wbijając palec wskazujący w jego klatkę piersiową. Następnie zupełnie przestała się ograniczać i zaczęła uderzać w nią mocno pięściami. – Po której stoisz stronie!?

Dość niepokojące było to, że Snape nie próbował się nawet bronić, gdy na niego wrzeszczała.

— Draco, pójdź po ojca – rozkazał cicho i blondyn natychmiast wypadł z pokoju.

Reszta uczniów zamarła, obserwując w milczeniu, jak kobieta wciąż nie przestaje uderzać pięściami w ich nauczyciela. Niezachwiany spokój, z jakim przyjmował to Snape, sugerował, że nie było to dla niego nic nowego.

Kilka chwil później zawisła na nim bez siły i nawet jej szloch nieco ucichł.

Słuchanie, jak opowiada o niej Draco było jednym, ale ujrzenie tego na własne oczy… dogłębnie Harry'ego poruszyło. To właśnie przypominał Draco, gdy ten na niego patrzył? Przeraziła go ta myśl.

Nagle Narcyza odwróciła głowę i spojrzała prosto na niego, a Harry zapomniał na chwilę, jak się oddycha. Spodziewał się obłędu, ale w jej oczach ujrzał tylko smutek i ból.

Zrobiła krok w jego stronę i Snape, uniósłszy wzrok, by zobaczyć, co zwróciło jej uwagę, spróbował ją przed tym powstrzymać, ale wyrwała się z jego uścisku.

— Proszę, ocal go – szepnęła, zbliżając się do niego szybko i Harry zrobił mimowolny krok do tyłu. – Nie obchodzi mnie, że wszyscy myślą, że oszalałam. Proszę.

— Narcyzo – powiedział ostrzegawczo Snape, robiąc kilka niepewnych kroków w ich kierunku. – Odsuń się od niego.

Natychmiast wróciła jej wściekłość, jak gdyby ktoś przełączył światło. Jedna z jej rąk chwyciła mocno Harry'ego, a druga wskazała dziko na Snape'a. Jej dłonie były lodowate.

— Nie wiesz, kogo zabił? – krzyknęła, wbijając w Harry'ego wzrok, błagając, by zrozumiał to, czego nie udało się jej przekazać słowami. – Nie wiesz, że nas wszystkich zdradził? Widziałeś to na własne oczy! Nie można mu ufać!

Wydawała się wściekła na Snape'a, a nie Harry'ego, ale sam fakt, że krzyczała mu w twarz ani trochę go nie uspokajał.

Zrobił kolejny krok do tyłu, próbując się od niej osunąć. Zanim mogłaby znów przekroczyć dystans, który go od niej dzielił, między nich nagle wkroczył Tom, osłaniając go.

Narcyza cofnęła się gwałtownie.

— A więc już do tego doszło? W takim razie przegraliśmy – oznajmiła tym razem cicho. Jej wzrok przesuwał się pomiędzy Tomem a Harrym. Z jej twarzy zniknęły wszystkie wcześniejsze emocje, a jej ramiona opadły. Ciche łzy napłynęły jej do oczu, gdy skierowała je na Toma. – Zabiłeś mojego syna.

Harry zerknął na niego, ale chłopak wydawał się niewzruszony.

Wtedy też przybył Lucjusz Malfoy, ale jego delikatne próby uspokojenia żony spełzły na niczym. Wydawało się, że Narcyza w ogóle nie dostrzega niczego, co ją otacza. Ostatecznie wziął ją po prostu za rękę i wyprowadził z pomieszczenia.

— Niech nikt stąd nie wychodzi – rozkazał Snape, po czym szybko za nimi ruszył.

Drzwi zamknęły się i w pomieszczeniu rozległy się pełne podekscytowania szepty.

— Co to, u diaska, było?

— Czy to matka Draco? Co się jej stało?

— Widziałaś twarz Snape'a?

— Twierdziła, że kogoś zabił.

— Nawet by mnie to jakoś bardzo nie zdziwiło.

— Szczerze mówiąc, rodzice poważnie zastanawiali się, czy pozwolić mi tu wrócić. A tu jeszcze to!

— Wszystko w porządku? – To ostatnie skierowane zostało do niego i Harry uniósł wzrok, dostrzegając wpatrującego się w niego Toma.

— Czy wszystko w porządku? – powtórzył z niedowierzaniem Harry. – A u ciebie? Właśnie oskarżyła cię o zamordowanie jej syna i w ogóle.

— Taaa, to ostatnio dość częste.

— Och. Och – mruknął Harry, przypominając sobie, jak sam niedawno oskarżał go o zabicie Marty. – Przepraszam.

— Gram przesiąkniętego złem geniusza. Ludzie często mają problemy z oddzieleniem aktora od roli. To tak właściwie nic nowego.

I naprawdę wyglądał, jakby to wszystko nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Harry musiał przypomnieć sobie, że pomimo iż Tom był naprawdę ambitny, nigdy nie szukał niczyjej aprobaty. Po prostu wiedział, że jest dobry. Można by rzec, że to aroganckie, gdyby nie było też przy okazji tak niezaprzeczalnie prawdziwe.

— Powiedziałeś mi kiedyś, że aby dobrze odegrać swoją rolę, trzeba się nią stać, że nie wystarczy trzymać się choreografii – zaczął ostrożnie Harry. – Jak… jak ci się to udaje? Stawanie się nim? Reprezentowanie kogoś takiego jak Voldemort?

Kogoś, kto pozostawia nutkę szaleństwa w każdym, na kogo się natknie.

Tom spojrzał na niego uważnie i przez moment wydawało się, że odpowie szczerze.

Potem jednak tylko wzruszył bezradnie ramionami.

— Jestem po prostu utalentowany.

Harry mimowolnie się roześmiał.

— Jesteś niemożliwy.

— Nie martw się, tak się składa, że mam wysokie mniemanie również o twoim talencie – oznajmił Tom, posyłając mu swój najbardziej czarujący uśmiech.

Harry zmrużył oczy.

— Pochlebstwa donikąd cię nie doprowadzą.

— Jesteś pewien? Próbowałem ci już grozić i to również niezbyt działało.

Harry prychnął.

— Może jestem po prostu odporny na twoje sztuczki.

— Nie ma mowy.

— A więc bardziej się staraj – zażartował Harry.

Nastąpiła krótka chwila milczenia i spojrzenie, jakie posłał mu Tom, sprawiło, że uświadomił sobie, iż prawdopodobnie nie powinien tego powiedzieć.

— Hmmm. Może spróbuję.

Harry'emu zaschło momentalnie w ustach.

Drzwi ponownie się otworzyły, tym razem jednak tylko odrobinę. Co i tak, mimo że wszyscy byli tacy poruszeni, zostało natychmiast zauważone. Uczniowie odwrócili w ich stronę swoje głowy.

Chłopak, który chwilę później się przez nie wychylił, zarumienił się mocno pod wpływem ich spojrzeń. Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, podczas której nikt nie wiedział, co się tak właściwie dzieje.

— Ja… — zaczął w końcu lekko piskliwym od paniki głosem, wciąż na wpół ukrywając się za drzwiami. – Jestem N-Neville? – Zabrzmiało to jak pytanie, ale, oczywiście, nikt nie wiedział, co mu odpowiedzieć. – Przyszedłem odgrywać rolę Niewybranego? – kontynuował, przeszukując wzrokiem pomieszczenie i najwyraźniej zauważając, że nie ma w nim żadnego nauczyciela i że nikt niczego nie ćwiczy, mimo że powinna trwać właśnie lekcja.

Po korytarzach szkoły rozległ się krzyk dobiegający z jakiegoś miejsca kilka pięter pod zajmowaną przez nich klasą.

Neville przełknął z trudem ślinę.

— Czy, um, trafiłem na nieodpowiedni moment?